Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.
Nr Sprawy: 190 (?)
Nazwa: Leśna mgła
Zleceniodawca:
Data Złożenia Zawiadomienia: 19 Września 31r.
Status: Nie wiem co się dzieje
Miejsce: Las Granicy
Zapłata:
Dodatkowe zapisy: Powinienem znaleźć lepszy notatnik do notowania rzeczy. Bez tych wszystkich idiotycznych tabelek. W ogóle się teraz nie przydają.
Pomimo dziwnego wrażenia bycia obserwowanym, Queelo przespał całą noc jak kamień. Obudził się nad ranem, czując jakiś ciężar na klatce piersiowej. Poza tym coś puchatego kręciło się wokół jego nosa. Powoli otworzył oczy, żeby zobaczyć uradowaną, kocią twarz. Wąs raz jeszcze pacnął go łapą po głowie. Queelo natychmiast zamarł, wracając do trybu kamienia. Infer siedział na nim i nie wyglądał, jakby miał złe intencje. Po prostu się patrzył. Kto mógł wiedzieć, co za diabelskie myśli kryją się w jego małym móżdżku.
Cała reszta obozu też powoli budziła się do życia. Ihoo siedziała na skraju obozu, najwyraźniej kończąc swoją wartę. Allois wygrzebał się ze swojego śpiwora i teraz targał inny, z którego wystawało tylko kilka pasm blond włosów i dobiegały jakieś stłumione protesty. Aiiry siedział przy ognisku, dogaszając resztki ognia, a Mikky wydostała się z malutkiego namiociku i natychmiast zaczęła go z powrotem składać. Wyglądało na to, że wszyscy byli w miarę wyspani.
— H-hej — odezwał się Queelo, wciąż spoglądając na kota z niepokojem. — Czy ktoś… czy ktoś mógłby to ze mnie zdjąć?!
Nie miał odwagi się ruszyć. Nassie w końcu wyłonił się ze swojego śpiworu, z miną osoby na wpół martwej i nieśpiesznie poszedł po swojego kota. Wąs wydał z siebie miauknięcie protestu, kiedy wojownik złapał go za sierść i podniósł. Uwolniony od ciężaru Queelo natychmiast zerwał się na równe nogi.
— Trzymaj to zwierzę z daleka ode mnie! — zezłościł się. Nassie zamknął kota w ramionach.
— On cię po prostu lubi — powiedział obrażonym tonem. No tak, to on był obrażony, dobre sobie. — Poza tym strasznie chrapiesz, to pewnie go przyciągnęło. Chciał się dowiedzieć, skąd dochodzi ten hałas.
— Wcale nie chrapię!
Cała reszta drużyny spojrzała na niego z powątpiewaniem i natychmiast pożałował tych słów.
— Dobra, może chrapię — poprawił się szybko. — Nie wiem, śpię wtedy, to nie słyszę. Ale to nie znaczy, że będę tolerować tego stwora! Weź go pilnuj czy coś!
Kotek miauknął żałośnie, jakby chciał dać znać, że zabolały go te słowa, ale Queelo o to nie dbał. Spiorunował zwierzę spojrzeniem, tak, że to skuliło się jeszcze bardziej. Nassie natychmiast się odwrócił, żeby ochronić swojego pupila przed złym wzrokiem.
— Nie strasz go! On chciał dobrze!
— Nie obchodzi mnie to! Trzymaj go ode mnie z daleka!
Ze złością podniósł swój koc i wcisnął go do torby. Początek dnia, a już cały został zepsuty, wspaniale! Miał ochotę pójść sam dalej, ale zdrowy rozsądek nie pozwolił mu tego zrobić, więc po prostu czekał na skraju obozu, aż wszyscy spakują swoje manatki. Mimo iż uwinęli się dość szybko, Queelo zdawało się, że trwało to wieczność. Tak trudno było po prostu wziąć swoją torbę i zwinąć namiot? Co oni tam robili, urządzali imprezę? Powinni jak najszybciej ruszyć i wznowić poszukiwania. Bezpieczeństwo babci było najważniejsze. Mogła już dawno nie żyć przez taką zwłokę.
Ruszyli zaledwie chwilę później, niektórzy wciąż na wpół śpiący. Nassie nawet nie związał swoich idiotycznych włosów i szedł w rozpuszczonych. Od tyłu wyglądał przez to jak jakiś złocisty duch, zwłaszcza gdy padały na niego promienie słoneczne. Inferzy kot postanowił sobie zrobić z tego gniazda kolejne legowisko i ułożył się na czubku głowy wojownika w taki sposób, że przypominał futrzaną czapkę myśliwską. Jego wzrok spoczął na chwilę na Queelo, po czym szybko powędrował w inną stronę. Najwyraźniej zwierz był na niego obrażony. I bardzo dobrze.
Dzień nie był tak słoneczny jak poprzedni, a powietrze w lesie powoli zaczęło wypełniać się mgłą. Z początku słabą i dość rzadką, jednak im dalej szli, tym mocniejsza była. Zbili się bliżej w grupkę, żeby przypadkiem się nie zgubić. Ihoo złapała brata za rękę, choć nie był pewien, czy żeby to ona poczuła się lepiej, czy może raczej on. Nie zamierzał protestować. Sam też wolałby jej nie zgubić. Poza tym nie czuł się najlepiej. Może jednak powinien coś zjeść poprzedniego dnia, zamiast udawać, że to robi.
— Coś jest nie tak — oznajmił Nassie, wyciągając swój miecz, tak jakby mógł nim rozciąć mgłę. — Też macie wrażenie, że coś nas obserwuje?
Jako odpowiedź reszta wojowników również sięgnęła po broń. Czyli mieli takie wrażenie. Ihoo trzymała swój bicz w lewej dłoni, prawą nie puszczając Queelo. Doceniał ten gest, ale zdecydowanie nie potrafiła w ten sposób walczyć, więc uwolnił się z jej uścisku i złapał ją po prostu za ramię. Mimo to nadal szedł blisko niej. Sam też trzymał rękę na pistolecie, tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że to, co ich obserwuje, niekoniecznie jest natury inferskiej. Szanse na to były naprawdę małe, ale nigdy zerowe.
— Nie wyczuwam niczego w pobliżu — odezwał się Allois gdzieś z przodu. — Ale ta mgła jest jakaś dziwna. Ledwo wyczuwam was.
Wyczuwał. Queelo nigdy się nie zastanawiał, jaką w zasadzie zdolność miał Allois, wiedział tylko, że była jakąś umysłową. Czyżby potrafił wyczuwać istoty wokół siebie? Ta myśl z jakiegoś powodu go zestresowała. To oznaczało, że potrafiłby wyczuwać ludzi? Infery? Zwykłe zwierzęta? To by oznaczało, że nikt nie byłby nigdy w stanie się do niego podkraść niezauważenie. A co, jeśli potrafił namierzać w taki sposób konkretne osoby? Wtedy ucieczka byłaby niemożliwa. Złotoocy ludzie byli przerażający.
— Trzymajcie się blisko — powiedział Nassie, tak jakby wszyscy już nie zbili się w ciasną grupkę. Ktoś dosłownie wciskał się w ramię Queelo, a on nie miał ochoty sprawdzać, kto to był. — Wiemy w ogóle gdzie iść?
— W stronę zachodu — odezwał się Aiiry dziwnym, nieco lodowatym tonem.
Jego głos dochodził gdzieś z prawej strony grupy, ale zanim ktokolwiek spróbował choćby się zorientować, z której strony byłby zachód, wojownik znowu się odezwał.
— Nie! — Tym razem jego głos dochodził z tyłu. — Ktokolwiek to powiedział, nie!
— Ty to powiedziałeś — zauważyła Mikky z pewnym zdziwieniem.
Głos zaczął się rozchodzić dziwnym echem, jakby trafili do jakiegoś kanionu, tak, że trudno było określić, kto gdzie stał. To było dziwne. Mgła zaczęła się dziwnie wić, zaczynając przyjmować co jakiś czas dziwne sylwetki. Queelo zakręciło się od tego w głowie.
— Coś tu biegnie! — krzyknął Nassie. — Rozproszenie!
Jego głos brzmiał jakoś dziwnie, jednak zanim Queelo to przemyślał, wszyscy rozpierzchnęli się na różne strony. Ihoo próbowała go pociągnąć za sobą, ale zatrzymał ją i dobrze zrobił, bo w tej chwili znów odezwał się Nassie:
— To nie byłem ja! Szlag! Nie! Wracajcie tu!
Odwrócił się i zobaczył, że jedynie Queelo i Ihoo wciąż stoją w ich grupce. Zaklął pod nosem.
— Coś udaje nasze głosy — oznajmił w taki sposób, żeby oboje widzieli jego usta. Tak, to zdecydowanie był on. Queelo dla pewności walnął w niego wolną ręką. — Ała. Tak, to ja, dzięki za sprawdzenie, sam nie byłem pewien. Skąd wiedziałeś, że to nie ja się odezwałem?
— Brzmiałeś za mało irytująco.
Nassie patrzył na niego przez chwilę ze zdziwieniem, a potem uśmiechnął się szeroko.
— Ach tak?
— No co? Słucham twojego pieprzonego głosu od sześciu lat! Jakby ktoś próbował udawać Ihoo, to też bym poznał, że to nie ona!
— To musisz mieć naprawdę dobry słuch.
— Nie powinieneś się rozglądać za niebezpieczeństwem?
— Pewnie powinienem. Trzeba bronić ostatniej zwykłej osoby w naszym towarzystwie!
Z tymi słowami przerzucił miecz do prawej ręki, a lewą złapał się Queelo. Ten spojrzał na wojownika, jakby zamierzał go zamordować, ale w takiej sytuacji trudno było protestować. Wolałby się nie zgubić w tej dziwnej mgle. Poza tym wciąż bolała go głowa. Dlaczego akurat teraz? Przynajmniej gdyby się wywrócił, to nie upadłby na ziemię, z siostrą i tym bucem podtrzymującymi go z obu stron.
— Jest tu ktoś? — rozległ się z mgły głos Alloisa. — Chyba znalazłem wyjście! Chodźcie tu!
Nikt z ich trójki jej nie posłuchał. Ihoo ścisnęła brata za rękę.
— Jak mamy znaleźć resztę? — zapytała.
Queelo jej nie odpowiedział. Nie miał bladego pojęcia. Spodziewał się, że mogą zostać jakoś rozdzieleni z grupą, ale na pewno nie w tak dziwnych okolicznościach.
— Powinniśmy najpierw wydostać się z mgły — odpowiedział pewnym siebie tonem Nassie. — Jeśli nam się uda, Allois powinien być w stanie się ze wszystkimi skontaktować.
— Skontaktować? — zdziwił się Queelo. — Niby jak?
— Może prowadzić rozmowy telepatyczne.
Och, a więc to była jego zdolność. To było trochę mniej przerażające niż możliwość zlokalizowania każdego, ale nadal dość niepokojąca. To przecież oznaczało ingerowanie w czyjeś myśli, nie? Chociaż trochę? Czy tego czasem nie dało się podciągnąć pod łamanie praw człowieka? Zakręciło mu się w głowie. Za dużo tego wszystkiego jak na jeden dzień.
— Hej, gdzie są wszyscy?! — odezwał się z mgły fałszywy głos Nassie'ego. — Pozbyłem się już zagrożenia! Chodźcie wszyscy do mnie!
— Serio tak brzmię? — zapytał prawdziwy Nassie, przechylając głowę. — Dziwnie. Chyba muszę popracować nad swoim głosem.
— Albo po prostu przestań gadać — zaproponował Queelo.
— Niee, to byłoby wielkie marnotrawstwo. Czy panna Ihoo nie ma magicznego wzroku, który przebiłby się przez tę mgłę?
Panna Ihoo również spiorunowała go spojrzeniem. Jej wzrok mógł robić wiele rzeczy, ale z całą pewnością nie umiała za jego pomocą zabić, bo inaczej Nassie już dawno leżałby martwy. Wojownik jednak nie wyglądał, jakby bardzo się tym przejął.
— Jakbym nie spróbowała — odpowiedziała sucho. — Jak tylko w nią weszliśmy. Mąci wszystkie zmysły, te magiczne też.
— Mnie nie!
— A szkoda — mruknął Queelo pod nosem, po czym dodał na głos: — Może dlatego, że twoja zdolność opiera się na myśleniu, debilu.
— A, no tak, to możliwe.
— Albo po prostu nie masz żadnej.
— Jeśli będziemy iść ciągle w jednym kierunku — przerwała im Ihoo — to może w końcu uda nam się wyjść. Nie powinniśmy w ogóle skręcać, tylko bez przerwy iść.
Nagle obudził się Wąs, wciąż siedzący na głowie Nassie'ego. Zeskoczył z jego głowy i zatrzymał się pod ich stopami, tak, że ledwo było go widać we mgle. Zamiauczał kilka razy, jakby próbował złożyć w ten sposób jakieś zdanie, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Tylko jego czarny ogon widać było we mgle, był niczym antena.
— Idziemy za nim! — zadecydował natychmiast Nassie i, nie czekając na zdanie innych, od razu pociągnął ich za kotem.
— To infer! — zaprotestował Queelo, próbując się wyrwać. — Znasz go tylko kilka dni! Zaprowadzi nas w jakąś dziurę i zeżre!
— Jakby chciał nas zeżreć, zrobiłby to już dawno. Jak powiedziałeś, moja zdolność opiera się na myśleniu i myślę, że Wąs jest naszym przyjacielem. Powinniśmy mi zaufać! Za nim!
— To tak nie dzia…
Wąs wydał z siebie przeciągły syk, a Ihoo i Nassie jednocześnie pociągnęli Queelo na ziemię. Uderzył twarzą w twarde podłoże, w ostatniej chwili cudem obracając głowę i ratując swój nos. Coś przemknęło nad nimi, wywołując podmuch wiatru i chlastając powietrze pazurami. Wąs znów zasyczał i pojawił się z powrotem tuż obok nich. Miał zjeżoną sierść i próbował atakować pustkę swoimi małymi łapkami.
Ihoo zerwała się pierwsza z powrotem na nogi, ściskając mocniej broń. Zamachnęła się biczem w stronę mgły i trafiła. Z góry dobiegł wściekły warkot, połączony z jękiem bólu, a chwilę później coś dużego upadło niedaleko, aż słychać było huk. Mgła w końcu rozwiała się nieco, ukazując wielkiego jaszczura kilkanaście kroków od nich. Z jego pleców wyrastały ogromne, zdecydowanie ptasie skrzydła, przy czym jedno z nich naznaczone było długą, czerwoną pręgą, doskonale widoczną na bieli. Jaszczur zamachał swoim ogonem, który był niby gadzi, ale jego końcówkę pokrywały pióra. Stwór raczej nie wyglądał na zadowolonego z tego, że został zaatakowany.
Queelo podniósł się z pomocą Nassie'ego, ale nie wiedział, co w zasadzie powinien robić. Był nauczony, że gdy infer atakuje, to ucieka i zostawia robotę profesjonalistom, ale tym razem ucieczka byłaby bardziej niebezpieczna niż pozostanie w miejscu. Poza tym jednym z tych profesjonalistów była jego siostra. Przecież nie mógł jej zostawić! Po prostu tam stał.
— Gruba skóra — skomentował Nassie, przyjmując postawę obronną. Stwór wlepiał w niego wściekłe spojrzenie, jakby zastanawiając się, w którym momencie powinien skoczyć i zmiażdżyć tego człowieka. — Jednym cięciem tego nie załatwimy. Jak dokładnie umiesz tym celować do czegoś, co się rusza?
Spojrzał kątem oka na Ihoo. Infer wykorzystał to i z sykiem rzucił się w jego stronę z łapami, żeby go przygwoździć do ziemi. Nassie odskoczył błyskawicznie, jakby tylko czekał na ten ruch.
— Celuj w szyję! — krzyknął do Ihoo, unikając zręcznie kolejnego ataku. Wyglądał, jakby wiatr mu pomagał, tak lekko skakał. — Cały czas w jeden punkt! To najsłabsza część jego ciała!
Nie wiadomo jakim cudem to odgadł, ale Ihoo nie zamierzała kwestionować jego decyzji. Wykorzystała zamieszanie, żeby podkraść się do stwora od tyłu i tańczyć tam w taki sposób, by stwór nie był w stanie jej zauważyć. Nawet jeśli pomyślałby, że ktoś może za nim chodzić, całe swoje spojrzenie i tak skupił na złotym wojowniku, który naumyślnie zaczął się z niego nabijać, byle tylko zwrócić jego uwagę.
Znów się zamachnęła i znów trafiła, idealnie w sam środek szyi. Infer warknął ze złością i zamierzał się do niej odwrócić, ale gdy tylko obrócił nieco głowę, Nassie skorzystał z okazji, podskoczył bliżej i ciął w łuskowatą łapę, znów zwracając na siebie uwagę. Jaszczur uniósł łapę, żeby go zmiażdżyć, ale wojownik był szybszy i natychmiast wydostał się z niebezpiecznego obszaru.
— Ślimaki są szybsze od ciebie — zaczął sobie szydzić z infera, tak jakby ten mógł go zrozumieć. — I zdecydowanie zgrabniejsze. Nie wydaje mi się, żebyś był źródłem tej mgły, ale z całą pewnością jej pomagasz.
Trudno się było z tym nie zgodzić. Z każdym zadanym ciosem ich otoczenie jakby się rozjaśniało. Nadal wyglądało ponuro, ale przynajmniej nie było już całkowicie białe od mgły. Queelo wciąż stał w miejscu, rozglądając się za czymkolwiek. Wąs stał tuż przed nim i syczał wściekle na infera, jakby w ten sposób chciał go wystraszyć. Żadne z nich jednak nie angażowało się w walkę, tylko przyglądali się, jak reszta odwala za nich brudną robotę.
Ihoo znudziło się po prostu celowanie w szyję. Poczekała, aż ogon stwora znajdzie się odpowiednio blisko niej, po czym wskoczyła na niego i pobiegła na jego grzbiet. Tego mógł nie poczuć, ale zdecydowanie już zwrócił uwagę, kiedy owinęła bicz wokół jego szyi i zaczęła go nim dusić. Nassie wyglądał na zdziwionego tą techniką, ale nie zaprotestował. Widząc, że już nie jest w stanie dłużej rozpraszać stwora, sam wspiął się po jego nodze i podciągnął na kark. Powiedział coś do Ihoo, ale krzyki infera całkowicie go zagłuszyły. Odpowiedziała mu coś, ale tego też Queelo nie usłyszał. Zabrała swój bicz, a Nassie jednym cięciem odrąbał głowę stwora, w miejscu, gdzie Ihoo ją uszkodziła. Łeb upadł na ziemię, bryzgając krwią na wszystkie strony. Queelo był zbyt zapatrzony i nie odsunął się na czas. Odruchowo zamknął tylko oczy, kiedy trafiła w niego ta cała fala.
Od stóp do głów. Stał tam. Cały we krwi. Wąsowi udało się odskoczyć i siedział z boku, patrząc na niego z czymś, co u człowieka można było nazwać współczuciem. Ale przecież infery nie mogły czuć takich rzeczy, prawda?
Ihoo i Nassie jakimś cudem zeskoczyli ze stwora, zanim ten gruchnął o ziemię. Też byli ubrudzeni, ale zdecydowanie mniej niż Queelo. Nassie się przeciągnął.
— Nie szukasz sobie może drużyny? — zapytał się jej, ale Ihoo tylko prychnęła na niego drwiąco i się odsunęła. Zbliżyła się do Queelo i dopiero teraz się zorientowała, co się stało. Zakryła sobie usta dłonią.
— O Boże, nie.
— Em… cóż. — Nassie wyraźnie nie wiedział, co powinien powiedzieć. Wyglądał na zmieszanego. — Nie zwróciłem uwagi, że tu stoisz… ale… e… W czerwieni ci do twarzy? Hej, patrzcie, mgła się przerzedziła!
Queelo nadal stał jak zamurowany. Krew powoli skapywała z jego ubrań i włosów, tworząc małe kałuże u jego stóp. Wpatrywał się pusto w przestrzeń, nie patrząc absolutnie na nic. Wąs przysunął się do niego i trącił jego but łapą, ale nie wywołało to absolutnie żadnej reakcji.
Ihoo pomachała bratu dłonią przed twarzą.
— Chyba mózg mu się zresetował — powiedziała, odwracając się do Nassie'ego. — To dla niego za duży szok. Ostatnio mu się to stało, kiedy podczas sprzątania strychu wszedł w pajęczynę.
— Och. A co zrobić, żeby znów działał?
— W tej sytuacji? Wrzucić go do jakiegoś jeziora — oznajmiła spokojnie, biorąc Queelo na ręce. W ogóle nie zaprotestował, nawet kiedy kot wspiął się po nodze Ihoo i przedostał się z niej na jego brzuch.
— A… a nie utonie? — zaniepokoił się Nassie, rozglądając się po okolicy. Nigdzie w pobliżu nie było jeziora. Może i mgła się rozrzedziła, ale nadal wisiała w powietrzu, ograniczając widok.
— Wypłynie, spokojnie. Po prostu się nie ocknie, dopóki nie zmyjemy z niego krwi, a to najszybszy sposób.
— Brzmi, jakbyś już to robiła.
Ihoo spojrzała na niego, unosząc brwi, jakby chciała powiedzieć „owszem, co z tego?”. Na to Nassie nie miał odpowiedzi. Po raz kolejny sprawdził otoczenie, ale nic się w nim nie zmieniło. Nikt nie wychodził z mgły. Mgła się nie rozrzedzała bardziej. Za to panowała dziwna cisza. O ile wcześniej jakieś głosy próbowały ich przekonać do zbliżenia się, tak teraz zamilkły. Nassie zastanawiał się, czy powinien krzyknąć i spróbować kogoś zawołać, ale uznał, że nie miało to sensu. Przecież potwory nadal mogły się gdzieś czaić.
— Nie sądzę, żeby gdzieś w okolicy było jezioro — powiedział. — Ani w ogóle jakakolwiek woda. Jesteśmy na jakimś suchym lądzie. Nie wzięłaś ze sobą ręczników?
— Po co by mi były ręczniki?
— Do wycierania się? Nie do tego się ich używa?
— Aleś ty mądry.
— Hm, a może spróbujemy zdjąć mu te jego cenne rękawiczki, to wtedy szok…
Zanim dokończył zdanie, Queelo wyrwał się siostrze, nagle odzyskawszy świadomość. Wąs syknął i szybko się ewakuował, wspinając się na powrót na głowę Nassie'ego. Queelo podniósł się gwałtownie.
— Hej, zadziałało! — ucieszył się Nassie. — Zawsze wiedziałem, że masz obsesję na punkcie czystości, ale nie spodziewałem się, że aż taką.
— Wal się! — wkurzył się Queelo, odpychając go i zostawiając dwie krwiste dłonie na jego mundurze. Sam po tym od razu złapał się za rękę, jakby chcąc bronić swoich rękawiczek. — To wszystko twoja wina!
— Dokładnie! Zamierzaliśmy poszukać jeziora, żeby cię do niego wrzucić i cię ocucić, ale trudno tu czegokolwiek poszukać, więc trzeba było znaleźć inny sposób. Chyba że chodzi ci o tę krew. To już twoja wina, bo się nie usunąłeś z drogi. Przecież miałeś na to czas.
— Ty p…!
— Jak już to mamy z głowy, to powinniśmy iść dalej — nie dał mu dokończyć Nassie. — Nie żebyśmy zaszli jakoś daleko, praktycznie cały czas stoimy w miejscu. Przeszliśmy z kilka kroków, nie więcej.
Wąs zasyczał z jego głowy, zwracając znów ich uwagę.
— No nie! Ile jest inferów w tej mgle? — zapytał, wyciągając przed siebie miecz, który dopiero co opuścił. — Wyłaź, wyłaź, nie mamy czasu na takie gierki.
— Wyłaź, wyłaź — powtórzyła istota z mgły jego głosem. — Nie mamy czasu. Oj, doprawdy, nie mamy czasu. Kto by chciał grać w te gierki?
Ihoo znów chwyciła za bicz, ale tym razem nie trafiła. Queelo zamrugał. To było nieprawdopodobne. Jego siostra mało kiedy walczyła, jednak kiedy już zdecydowała się na atak, trafiała zawsze. Może miało to coś wspólnego z jej zdolnością, a może po prostu miała doskonały wzrok i idealne wyczucie czasu, więc nie zdarzało jej się chybić.
— Wyłaź — odezwała się teraz istota jej głosem. Tak, Queelo zdecydowanie słyszał, że to nie Ihoo. Jego siostra wyrażała się nieco ostrzej, coś jakby miała żyletkę zamiast języka. Ten głos brzmiał zbyt miło. — Wyjdź z cieni, chodź do nas. Nie gryziemy, naprawdę.
— Na ten temat tobym dyskutował — mruknął Nassie pod nosem.
Ich trójka odwróciła się do siebie odruchowo plecami, tak że nic nie mogło ich zaatakować od tyłu. Przynajmniej mieli w takiej sytuacji jakąś szansę, o ile oczywiście potwór nie postanowiłby rzucić się na najsłabsze ogniwo, bez złotej broni w dłoni. Queelo był zupełnie bezużyteczny i czuł się z tym naprawdę źle. Może powinien wziąć z domu dziwny miecz babci. Pewnie poraniłby się tym dziwactwem niezmiernie, ale przynajmniej robiłby cokolwiek, zamiast po prostu stać i czekać, aż cała reszta rozwiąże sprawę za niego. To było frustrujące!
— Chodź, chodź. — Stwór z mgły znów przybrał inny głos, a sądząc po reakcji Ihoo, był to jego głos. Dziwny. Queelo nigdy nie spodziewał się, że jego słowa mogą tak drażnić. Strasznie skrzeczał. Odruchowo się podrapał w ucho. — Wszystko pójdzie szybko. Dokładnie tak, jak lubimy. Bez komplikacji.
— Faktycznie da się poznać, że to fałsz — odezwał się Nassie, rozglądając się po mgle. — Jak już się uważniej wsłucha. Jego głos jest nieco wyższy niż ten, który próbuje udawać. Szkoda, że nie da się go zlokalizować. Nie dasz rady tym zakręcić i go trafić?
— Nie tak się tym walczy — odpowiedziała mu lodowato Ihoo.
— Broni można używać na różne, kreatywne sposoby.
— Na pewno nie do machania nią na oślep.
— Machania na oślep — powtórzyła za nią istota jej głosem. — Jakiś ty głupi. Aby na pewno znasz się na swojej pracy?
Queelo przestał słuchać i wlepił spojrzenie w mgłę, która znów powoli zaczynała się gromadzić. Przyglądał się jej naprawdę, naprawdę uważnie, próbując wykryć najmniejszy ruch. Może przynajmniej do tego się przyda. Na pierwszy rzut oka ta cała biel zdawała się nieprzenikniona, ale to było tylko złudzenie. W wielu miejscach była lekko rozrzedzona i prześwitywała, więc jeśli coś się za nią przesuwało, dało się to zauważyć. Na początku nie widział niczego, tylko wiatr przesuwający małymi obłoczkami.
— To byłaby wielka szkoda — odezwał się stwór, naśladując głos Nassie'ego — zniszczyć tak piękne twarze. Ale, ale, chyba nie mamy wyboru, skoro nie chcecie do nas przyjść. Co za szkoda, co za szkoda.
Znalazł! Infer stanął dokładnie naprzeciw Queelo, żeby wypowiedzieć te słowa. Poruszał się szybko, ale stawał za każdym razem, kiedy się odzywał. Był wielkości przeciętnego człowieka i też jego sylwetka przypominała człowieka, ale nie poruszał się jak jeden z nich. Zdecydowanie bardziej koślawo, jakby nie był przyzwyczajony do używania dwóch nóg. Może to było głupie, ba, to z całą pewnością było głupie, ale przecież Queelo miał doświadczenie w walce z ludźmi. Gdyby nie miał, już dawno wywaliliby go z pracy. Tak więc bez chwili zawahania po prostu rzucił się przed siebie, atakując infera w połowie zdania.
Nassie i Ihoo krzyknęli zaskoczeni, odwracając się do niego. Infer najwyraźniej nie spodziewał się takiego ataku, więc nawet nie próbował się bronić. Queelo zobaczył tylko, jak oczy stwora rozszerzają się ze zdumienia, zanim przewrócił go na ziemię. Gdy tylko jego ciało walnęło, cała mgła wokół nagle opadła, odsłaniając wszystko. Poza samym inferem, który wciąż wyglądał jak mała chmura, a wstawały spod niej tylko nogi i głowa. Pokryta futrem twarz uśmiechnęła się do Queelo dwoma rzędami kłów.
— To bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony — odezwał się stwór głosem Nassie'ego.
Queelo drgnęła powieka i jeszcze bardziej zacieśnił uścisk na szyi stwora. Raczej w ten sposób nie miał szans go zabić, ale nic nie zaszkodziło spróbować. Przycisnął go kolanem, gdzieś w miejscu, gdzie normalny człowiek powinien mieć żołądek. Infer nawet nie próbował się wyrywać.
Ihoo i Nassie szybko podbiegli do niego z bronią, jednak żadne z nich nie zaatakowało. Najwyraźniej uważali, że nie ma takiej potrzeby, przynajmniej na razie.
— Naruszasz moją przestrzeń osobistą — powiedział znów stwór, tym razem udając Queelo. — Więc gdybyś mógł się odwalić, byłoby miło.
— Nawet nie udawaj, że wiesz, co mógłbym powiedzieć — warknął prawdziwy Queelo. — Jestem cały uwalony krwią i to wszystko wina tej twojej pieprzonej mgły! Chrzanię twoją przestrzeń osobistą! Co z ciebie za dziwadło?!
Infer zaśmiał się, szczękając zębami, po czym jednym kopnięciem zrzucił z siebie Queelo, który odleciał kilka metrów dalej. Zdecydowanie bardziej niż upadnięcie na ziemię bolało samo kopnięcie, prosto w brzuch, tak, że aż powietrze uciekło mu z płuc. Prawdopodobnie też coś mu się złamało tam w środku, czuł, jak usta wypełnia mu krew. Musiał się przypadkiem ugryźć w język. To był naprawdę świetny plan. Jeśli chciał umrzeć.
Wąs złapał za jedną z nóg potwora, zanim ten zdążył choćby ruszyć się z miejsca. Infer syknął na niego ze złością, ale kot nie zamierzał puścić. Nassie natychmiast wykorzystał tę okazję i wbił swój miecz w miejsce, gdzie powinno być serce. Wszedł jak w masło. Infer wydobył z siebie dziwny, nieokreślony dźwięk, coś pomiędzy okrzykiem bólu a wciągnięciem powietrza. Jednak, zamiast stracić życie normalnie, zacząć się wykrwawiać czy coś w ten deseń, nagle całkowicie zamienił się w mgłę i dosłownie wyparował. Nie zostawił ani jednego śladu na złotej broni. Wąs, wcześniej trzymający w zębach nogę, nie trzymał już zupełnie nic.
— Queelo! — Ihoo natychmiast się obróciła i podbiegła do brata, który próbował się podnieść. — Co ci strzeliło do głowy?! Przecież to nie twoja robota!
— Chciałem… pomóc — odpowiedział Queelo z pewnym trudem, podnosząc się na łokciu, po czym splunął mieszanką krwi własnej i inferzej. — Poza tym… nie widzieliście… go. Ja tak.
Zakaszlał, odruchowo zakrywając usta dłonią. Wcześniej biała rękawiczka była teraz dosłownie cała czerwona i ociekała krwią. Skupił na niej wzrok. Powoli poruszył palcami i przyglądał się każdemu ich ruchowi. Wskazujący, środkowy, serdeczny. Tak, to zdecydowanie była dłoń należąca do niego. Zamrugał i sprawdził jeszcze raz.
— Wszystko okej? — zapytał z zaniepokojeniem Nassie, ale Queelo nie zwrócił na niego żadnej uwagi.
— Ha-ha. Tyle krwi — powiedział z szaleńczym uśmiechem na twarzy, tonem, w którym trudno szukać rozbawienia. — Tyle krwi!
Spojrzał na Ihoo, potem na Nassie'ego. Jego oczy latały dziwnie, nie wiedząc, na czym spocząć. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby sam był jakimś potworem.
A potem stracił przytomność.
— Teraz to naprawdę musimy znaleźć jezioro — usłyszał jeszcze na koniec słowa siostry.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.