Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.
Dnia: Pierwszego prawdziwego
— Co rysujesz?
Queelo podniósł głowę ze zdziwieniem i zobaczył, że Nassie wpatruje się w niego uważnie. Zamrugał. Wyleczył się tak szybko, czy też Queelo tak bardzo zatracił się w szkicowaniu, że przestał w głowie liczyć czas? W sumie udało mu się już zapełnić kilka kartek, więc druga opcja wydawała się bardziej realistyczna.
Nassie wydął usta.
— Nie powiesz mi? — zapytał, teatralnie udając obrażenie. — Ja tu umieram, a ty nawet tego mi żałujesz?! Bez serca!
— Nie umierasz — odezwał się Aiiry, stojący po drugiej stronie materaca i odstawiający apteczkę gdzieś na podłogę. — Powiedziałbym nawet, że niedaleko ci do pełni sił. Zaklęcia wyjątkowo dobrze na ciebie zadziałały. Więc nie marudź i wstawaj, pomożesz mi w robieniu jedzenia.
Nie wyglądał na zadowolonego, ale faktycznie podniósł się do pozycji siedzącej i przeciągnął. Rana na jego ramieniu niemal całkowicie zniknęła, pozostały tylko niewielkie blizny i reszta krwi, której Aiiry nie zdołał wytrzeć. A potem sięgnął i potarł się po szyi.
— Bycie prawie uduszonym nie jest zabawne — mruknął nieco spokojniej. A potem znów wrócił do swojego wesołego tonu. — Ale hej, skoro jednak jestem wśród żywych, to może zadam najważniejsze pytanie! Co właściwie się takiego stało, że są z wami infery, które prawie mnie zabiły?! Złapali was czy jak?
Rzeczone infery spojrzały w jego stronę nieco złowrogo, ale żaden nic nie powiedział.
— Queelo się z nimi dogadał — odpowiedział mu Aiiry. — Nie wiem jak, pytaj jego.
— No tak, to jego pytałem.
— Zadałeś pytanie do „was”, nie do „ciebie”.
— Szczegóły! Więc? — zwrócił się do Queelo. Jego oczy aż błysnęły z zaciekawienia.
Queelo się zawahał. Nadal, przez te wszystkie godziny, sam nie zdecydował się, dlaczego właściwie postanowił nagle współpracować.
Nassie nagle podniósł się na równe nogi.
— Wiesz co, potrzebuję spaceru — oznajmił, po raz kolejny się przeciągając i zaczynając rozciągać. — Po tym wszystkim czuję, że moje mięśnie potrzebują trochę ćwiczenia.
— Możesz mi pomóc przy… — odezwał się natychmiast Aiiry, ale Nassie nie zamierzał go słuchać.
— Spacer, oto rozwiązanie idealne! Ale jestem jeszcze trochę słaby, potrzebuję towarzystwa, na wypadek jakbym gdzieś upadł nagle i nie mógł wstać! Poza tym, co to za frajda spacerować samemu, żadna! Queelo, wyglądasz jak trup, chodź ze mną, wyjdziesz trochę na słońce.
— Prawie zmierzcha — zauważył ze zirytowaniem Aiiry, ale i tę wypowiedź drugi wojownik zupełnie zignorował. Złapał Queelo za ramię i podciągnął, żeby ten wstał, po czym dosłownie wyciągnął go z jaskini, odprowadzany nadal złowrogimi spojrzeniami inferów. I Aiiry’ego, on też nie był zadowolony.
Na zewnątrz jeszcze nie było całkowicie ciemno, wciąż dało się zobaczyć otoczenie, ale widać było, że słońce za chwilę zajdzie, pogrążając wszystko w ciemnościach. Queelo spodziewał się, że po prostu staną niedaleko wejścia, ale wyglądało na to, że Nassie naprawdę zamierzał iść na spacer i pociągnął go dalej.
— Nie powinniśmy iść za daleko — zaprotestował Queelo. — Niedługo noc. Nie wiadomo, co tu może się kręcić w pobliżu.
Nassie w końcu się zatrzymał i rozejrzał uważnie dookoła.
— Myślę, że najgorsze, co mogło być w pobliżu, i tak siedzi teraz w jaskini — mruknął. — Właśnie, w tej sprawie, jak już nikt inny nas nie słucha, może mi wyjaśnisz, co się stało? Kiedy ostatnio sprawdzałem, to nie byłeś z nimi w przyjacielskich stosunkach.
— Nadal nie jestem! — obraził się Queelo. Po czym zawahał się. — Ale… doszliśmy do chwilowego… rozejmu… tak… t-tak jakby.
— Tak jakby?
— Sam nie wiem! P-po prostu… mam tego już dość! T-t-tego wszystkiego! J-j-j-ja j-j-już… j-j-ja nie…
Język zaczął mu się plątać. Sam nie wiedział czemu. Przecież to nie było trudne do wytłumaczenia, ale z jakiegoś powodu nie mógł tego z siebie wydusić. Jakby coś mu w tym przeszkadzało! Nassie położył mu dłoń na ramieniu, przerywając.
— Hej, nie zmuszaj się — powiedział, klepiąc go. — Uznałeś, że tak będzie dobrze, więc powinniśmy cię po prostu posłuchać. W końcu to twoja sprawa, a nie nasza! Ja się nie znam na inferach. Jak bardzo bym chciał się znać, to jednak nadal się nie znam.
Queelo pociągnął nosem.
— To nie ty masz dwa koty?
— Może i mam — prychnął Nassie, uśmiechając się szeroko. — Ale koty to jeszcze trudniej zrozumieć niż ludzi! Nie wiem, czy się w ogóle da! Próbowałeś kiedyś?
Ramiona Queelo zatrzęsły się, a obraz przed oczami rozmazał. Sam nie miał pojęcia, dlaczego nagle poczuł się tak źle. Chyba po prostu faktycznie miał dość. Dość ciągłego udawania i utrzymywania kamiennej twarzy przez cały czas. Tego wszystkiego było po prostu za dużo! Ukrył twarz w dłoniach i po prostu się rozpłakał. Nie wiedział, jak długo tam po prostu stał i pozwalał łzom płynąć, ale nagle poczuł, jak Nassie go obejmuje i klepie po plecach.
— Już, już, e… w-wszystko będzie dobrze — powiedział wojownik dziwnie drżącym, jakby nie swoim głosem. — E… tak, tak będzie.
To tak bardzo zdziwiło Queelo, że w końcu oderwał dłonie od twarzy i spojrzał na niego. Nassie wyglądał na zmieszanego. Ba, nawet patrzył w jakąś całkowicie losową stronę! Chyba zorientował się, że Queelo na niego patrzy, bo w końcu przeniósł na niego wzrok. I natychmiast go puścił, wykrzywiając twarz w niezadowoleniu.
— Nie wiem, jak się pociesza innych, okej? — rzekł, nieco obrażonym tonem, krzyżując ręce. — Zwykle nie wyglądam tak źle, żeby ludzie płakali na mój widok!
Queelo prychnął i niezdarnie otarł dłonią oczy. Podejrzewał, że wyglądał zdecydowanie gorzej, niż stojący przed nim Nassie.
— A ty zawsze tylko o sobie — mruknął z pewnym rozbawieniem.
— Jeśli chcesz, to możemy porozmawiać o tobie! — zaproponował Nassie, natychmiast wracając do swojego zwyczajowego rozweselenia. Podskoczył wesoło do boku Queelo i objął go ramieniem. — Zobacz na to! Jesteśmy w środku jakiejś dziczy, po wielu walkach, nadal jeszcze jakimś cudem żyjemy i wyglądamy jak dwa chodzące nieszczęścia! A mimo to, ty nadal wyglądasz, jak wyjątkowo ładne nieszczęście. Da się tego jakoś nauczyć?
Nachylił się nieco w stronę Queelo, a ten zamrugał.
— Myślałem, że już to umiesz?
Sam nawet nie wiedział, dlaczego to powiedział, ale najwyraźniej rozbawiło to Nassie'ego. Najpierw zaczął cicho chichotać pod nosem, ale potem odsunął się i zgiął w pół, próbując łapać oddech.
— N-nie wiedziałem — wydusił z siebie, próbując powstrzymać śmiech — ż-że ty… potrafisz flirtować! Jak… jak to się stało?!
Wciąż nie przestawał się śmiać. Queelo rozejrzał się, jakby wojownik mógł mówić do kogoś innego.
— Flirtować?
— Jesteś tak uroczo niewinny — prychnął Nassie, w końcu się prostując. Jeszcze przez chwilę zasłaniał usta dłonią, tłumiąc śmiech. Queelo odwrócił wzrok. — Hej, nie obrażaj się, chodziło mi o dobre znaczenie tego stwierdzenia! Naprawdę!
Queelo wcale się nie obraził, ale bardziej… zawahał. Złapał się za ramię i skulił nieco ramiona.
— Może… — odezwał się z pewnym wahaniem, wbijając wzrok w ziemię. — Możemy trochę z tym… zaczekać? Ale tylko trochę! — dodał szybko, wręcz czując, że na twarzy Nassie'ego pojawiło się zmartwienie. Podniósł natychmiast głowę. — P-po prostu… n-nie wiem, jak król chce to wszystko… rozwiązać. I… i czy… czy to zadziała… i ja… ja… n-nie chciałbym… bym…
Nie miał pojęcia, jak powinien dokończyć to zdanie, więc po prostu zaczął się jąkać, czekając, aż coś mądrego przyjdzie mu do głowy. Nie przyszło. Jednak Nassie nie wyglądał na zawiedzionego, ba, nawet nie na zaskoczonego, zamiast tego zrobił zamyśloną minę i wbił spojrzenie w niebo.
— To w sumie ma sens — mruknął, chyba bardziej do samego siebie, niż do Queelo. Opuścił wzrok. — Ale hej, kiedy już wszystko się uda, bo udać się musi, to cię gdzieś zabiorę! Tylko ty i ja, i będziemy robili, co będziemy chcieli! Zgoda?
Uśmiechnął się przy tych słowach tak szeroko i radośnie, że naprawdę trudno było mu nie odmówić, nawet jeśli Queelo wcale nie zamierzał tego robić. Skinął więc głową, samemu próbując się uśmiechnąć, ale jego twarz naprawdę nie potrafiła tego robić. Ten dziwny grymas chyba jednak wystarczył Nassie'emu, bo rozpromienił się jeszcze bardziej.
— Świetnie! W takim razie jesteśmy umówieni! Chcesz jeszcze chwilę postać z daleka od tej ponurej atmosfery, którą roztacza wokół siebie Aiiry, czy wolisz wrócić?
— E… — Queelo po raz kolejny się zawahał. Podrapał się po karku. — W-właściwie to… j-jest coś… — Wziął głęboki oddech. Nie mógł całe życie się jąkać. Powinien przestać! Drugi. Nassie się nie odzywał, nadal czekając, aż Queelo dokończy. — Chodzi o to, że jak nie targają mną żadne silne emocje to… no… wtedy czuję tę jego aurę. Nic jej nie zagłusza. I nie jestem w stanie złożyć ani jednego normalnego zdania.
— Więc chcesz, żebym pogadał z nim za ciebie — wywnioskował natychmiast Nassie, a Queelo szybko pokiwał głową. — Nie ma sprawy! Ale musisz mi powiedzieć, o czym mam z nim pogadać, zanim pójdę to zrobić. Inaczej to ja zacznę go opieprzać, zamiast ciebie.
Queelo więc powiedział mu wszystko, nadal się przy tym nieco jąkając. Nassie po każdej sprawie kiwał głową, ale nigdzie tego nie zapisywał ani nic. Najwyraźniej umiał to zapamiętać. Wrócili do jaskini, kiedy słońce już całkowicie zaszło. Wszyscy nadal siedzieli na dokładnie tych samych miejscach. Aiiry rzucił wkurzone spojrzenie Nassie'emu, gdy ten wchodził, jednak ten je zignorował. Queelo usiadł obok zwiniętego w kulkę Dallou, za to wojownik skierował się niemal od razu do kącika inferów. Wszystkie trzy spojrzały na niego zabójczo, ale ten w ogóle nie zareagował i usiadł po turecku między nimi.
— Cześć! — przywitał się z nimi radośnie. — Wiem, że jeszcze jakieś pół dnia wcześniej chcieliście mnie zabić, a ja was, ale hej, kim bym był, gdybym nie umiał wybaczać! Przeszkadzam wam w… cokolwiek robicie, z tymi kartami, wiem, wiem, ale chciałbym pogadać z waszym szefem!
Miał nawet czelność oprzeć się ręką o ramię króla! Queelo ze zgrozą patrzył na całe to zajście. Co on też najlepszego zrobił?! Głupi, głupi, głupi! Powinien był wiedzieć, że jeśli już chce kogoś wysłać do takiego zadania, to na pewno nie powinien to być Nassie! Niestety na takie przemyślenia było już za późno.
Kirrho powoli obrócił głowę w stronę Nassie'ego. Dwa pozostałe infery wyglądały, jakby zamierzały go od razu zamordować i chyba tylko czekały, aż król wyda im taki rozkaz. Jednak ten nie padł.
— Pogadać — powtórzył, bez żadnych emocji.
Nassie pokiwał głową.
— Tak, tak, pogadać. Porozmawiać. Odbyć poważną pogawędkę. Jakkolwiek się mówi wśród was, inferów. W każdym razie mam nadzieję, że rozumiesz. Jakimś cudem mówicie tym samym językiem, więc powinniśmy się jakoś rozumieć! To jak, możemy pogadać, czy jednak pozwolisz, żeby ci dwoje rozerwali mnie na strzępy, skoro już szykują sobie pazury?
Powiedział to w ogóle bez żadnego strachu w głosie, lekko i żartobliwie, jakby to było zupełnie nic. Ten człowiek był niemożliwy! O dziwo jednak Kirrho nadal nie wydał rozkazu, żeby się go pozbyć. Zamiast tego przeniósł spojrzenie na dwa pozostałe infery.
— Już noc. Sprawdźcie okolicę.
Nie wyglądały na zadowolonych z takiego obrotu spraw, ale i tak posłusznie podnieśli się i wyszli z jaskini, marudząc pod nosami. Queelo z niedowierzaniem podążył za nimi wzrokiem. Był absolutnie pewien, że król wcale im nie rozkazał, po prostu to polecił, normalnym głosem bez żadnego nacisku, ale i tak go słuchali. Naprawdę musieli go z jakiegoś powodu szanować…
— Rozumiem, że to znaczy „tak” — podsumował wesoło Nassie, w końcu odsuwając się od niego. — Świetnie, bo mamy kilka rzeczy do obgadania! Widzisz, martwię się bezgranicznie o całą moją drużynę, jestem bardzo empatycznym człowiekiem, nawet jak nie wyglądam. Więc chciałbym się dowiedzieć, jakie właściwie są twoje plany z nimi związane.
Kirrho patrzył na niego przez chwilę, jakby się namyślał nad odpowiedzią. Albo nad czymś innym.
— Zaproponuję coś innego — powiedział nagle.
Nassie zamrugał.
— To znaczy?
— Odpowiem na twoje pytania. — Kirrho splótł przed sobą dłonie i oparł na nich głowę. — Ale ty odpowiesz mi na moje.
Wojownik zmrużył oczy.
— A co jeśli te pytania mi się nie spodobają i nie będę chciał na nie odpowiedzieć?
— Wtedy ja nie odpowiem na twoje. I vice versa. Mogę zacząć od odpowiedzi na twoje, nie przeszkadza mi ono, ale czy zgadzasz się na taki układ?
Nassie wyraźnie się zawahał i spojrzał kątem oka w stronę Queelo. Ten lekko pokręcił głową. Jasne, chciał informacji, ale nie jeśli to oznaczało sprzedawanie tych, które posiadali oni! Jednak wyglądało na to, że wojownik i tak nie zamierzał go posłuchać.
— Zgoda — odpowiedział pewnie.
Kirrho wyciągnął nawet w jego stronę dłoń i uścisnęli je sobie, jakby zawierali umowę. Nie, nie, nie, tak nie powinno być! Queelo miał ochotę wstać i im natychmiast przerwać, ale jakoś nie mógł się zmusić, żeby zrobić cokolwiek w kierunku króla. Po prostu nie! Jakby w jego głowie była jakaś niewidzialna bariera. Mógł tylko siedzieć i patrzeć ze strachem.
— No więc, co do planów — zaczął Kirrho spokojnie — prawda jest taka, że nie mam żadnych. To, że się znaleźliście w ogóle w moim zamku, było przypadkiem.
— Queelo też jest częścią mojej drużyny — przerwał mu natychmiast Nassie.
Kirrho zmarszczył brwi. To stwierdzenie zdecydowanie wytrąciło go z równowagi.
— To infer.
— Tak samo jak Dallou, Wąs i Echo, ale to nie oznacza, że zamierzam ich wykluczać — odpowiedział wojownik, krzyżując ręce i teraz dla odmiany to on rzucił królowi wściekłe spojrzenie. — Każdy, kogo uznam za część mojej drużyny i kto chce w niej być, jest w niej, niezależnie od tego, jakie magiczne moce na niego zadziałały. Jeśli zamierzasz zadrzeć z którymś z nich, zadzierasz ze mną.
Król nadal nie wyglądał na przekonanego, ale Nassie najwyraźniej nie zamierzał ustępować. Zapadła długa chwila ciszy.
— Nie chcesz odpowiedzieć? — odezwał się w końcu Nassie. — No nie powiem, ta zabawa skończyła się zaskakująco szybko.
Kirrho wciągnął głęboko powietrze.
— To… nadal nie zmienia mojej odpowiedzi — powiedział w końcu, zamykając oczy.
— Doprawdy? — Nassie przechylił głowę. — Wydaje mi się jednak, że wtedy by cię tu nie było. A może tylko mi się wydaje?
— Jestem tutaj tylko po to, żeby zmniejszyć szkody, które spowodowałem — odpowiedział poważnym tonem, nadal nie otwierając oczu. — Postaram się naprawić to na tyle, na ile będę tylko w stanie, po czym wracam do swojego życia. A wy oczywiście możecie wrócić do swojego. Nie mam żadnych innych planów. — Dopiero kiedy zakończył, w końcu spojrzał na Nassie'ego. — Ufam, że to odpowiada na twoje pytanie. Więc teraz czas na moje.
Wojownik skrzywił się. Chyba jednak to nie była odpowiedź, której oczekiwał.
— Jaką właściwie masz zdolność?
Zamrugał.
— E… co?
— Twoja zdolność — powtórzył Kirrho, w ogóle nie mrugając. Czy infery w ogóle musiały mrugać? Queelo zmarszczył brwi. Sam tego nie wiedział. — Tak chyba wy to nazywacie, prawda? Umiejętność magiczna, którą mają ludzie o złotych oczach.
— Ach, że ta część! Tak, tak, tak to nazywamy. Po prostu nie byłem pewien, że myślimy o tym samym, bo mam wiele zdolności takich normalnych. Potrafię na przykład śpiewać. Podobno. Ale miałem nie o tym! Powiedziałbym ci nazwę, ale jej nie pamiętam. No i nie wiem, czy nazywacie to tak samo. Ale ogólnie widzę wzory.
— Wzory.
— Jak mam jedną sprawę i drugą sprawę i one są połączone w jakiś sposób, to nawet jak ktoś zatarł między nimi absolutnie wszystkie ślady, jestem w stanie znaleźć połączenie. To się jakoś tak dziwnie nazywało. Świetny umysł? Doskonały? Nie, nie wydaje mi się. Jakiś umysł w każdym razie.
— Wzorowy — odpowiedział za niego Kirrho.
— O, tak, to dokładnie to! Czyli jednak nazywacie to tak samo, świetnie! To nie muszę tłumaczyć nic dalej! Czasem niektórzy nie rozumieją i muszę tłumaczyć i tłumaczyć, i tłumaczyć, i to nie ma końca. Denerwujące!
Kirrho zmrużył nieco oczy i delikatnie, naprawdę tak lekko, że Queelo ledwo to zauważył, odchylił się od Nassie'ego. Sama ta odpowiedź wywołała w nim taką reakcję, czy chodziło może o sposób, w jaki Nassie mówił? Queelo sam odsuwał się od wojownika, kiedy ten się zaczynał nadmiernie czymś ekscytować, ale chyba królowi chodziło o coś innego…
Nassie klasnął w dłonie.
— Więc teraz znowu moje pytanie! Świetnie! O co właściwie chodzi z tym całym zmienianiem form? A raczej jak to działa? W sensie raz masz skrzydła i rogi, a raz nie i wyglądasz jak zupełnie normalny człowiek, ale w zasadzie to nie spotkałem za dużo inferów, które mogą robić takie rzeczy. Od czego to w ogóle zależy? Nie boli, jak tak cały czas się zmieniasz?
— To dość dużo pytań.
— To jedno pytanie. Po prostu je doprecyzowałem. Pytanie brzmi „jak to działa”, jeśli potrzebujesz faktycznie tylko jednego.
— Rozumiem — mruknął Kirrho, uśmiechając się lekko — że to tylko i wyłącznie twoje pytanie.
— Jestem naukowcem, chcę się dowiadywać nowych rzeczy!
— Oczywiście. — Siedział przez chwilę cicho, jakby dokładnie musiał namyślić się nad odpowiedzią. — Widzisz, to, czy infer potrafi robić takie rzeczy, zależy od tego, w którym momencie powstał. Jeśli jego… poprzednie ciało nie zostało dostatecznie zniszczone, będzie w stanie nadal go używać jeśli zechce, w niemal niezmienionej formie, może poza kilkoma szwami na skórze. Ta druga forma jest czymś w rodzaju… dodatku. Magia najwyraźniej uznała, że niektórym z nas pasują skrzydła, więc nam je dała. Chociaż osobiście wydaje mi się, że ta akurat część jest losowa. Zależy, jakie zwierzęta magia zapamiętała w pobliżu i próbuje odtworzyć.
Nie powiedział nic więcej. Nassie zawahał się.
— E… a druga część pytania? — zapytał w końcu.
— To kwestia wyćwiczenia. Jeśli zaczynasz używać mięśni, których nie używałeś nigdy, oczywiście, że będą boleć.
— Huh… w sumie to ma sens…
— A jakie ty masz plany?
— Hm?
— Na przyszłość. Pytałeś o moje. Więc ja pytam o twoje.
— W sensie po tym wszystkim? — zapytał Nassie, wskazując na ziemię. Cokolwiek to miało znaczyć. Kirrho przytaknął. — Nie wiem w sumie. Nie mam w zwyczaju planować sobie życia. Wrócę do miasta. Może wezmę sobie trochę wolnego. Skończę w końcu remont domu. Nauczę się języka migowego, tego zdecydowanie muszę się nauczyć. Może w końcu poszukam sobie męża, jak wszystko się uda.
— I tyle?
— Mówię, nie planuję sobie życia — prychnął wojownik, wzruszając ramionami. — Spróbujesz coś zaplanować, a potem i tak zawsze dzieje się coś nieprzewidzianego i wszystkie plany idą w łeb. Czemu w ogóle wielkiego króla interesują sprawy jakiegoś zwykłego człowieka? Spodziewałem się jakichś innych pytań. Chwila. Nie, to nie było moje następne pytanie! Tylko myślę na głos, myślę na głos… O co właściwie chodzi między tobą, a majorą Ivero? Bo wy się ZNACIE, nie?
Kirrho zmrużył oczy.
— To sprawa osobista — niemal syknął. — Między mną, a nią. Nie zamierzam odpowiadać.
— Czyli tak — wywnioskował Nassie i skoczył na równe nogi. — No ale skoro nie odpowiesz, to koniec naszej rozmowy. No nic. Tyle mi wystarczy. Zawsze mogę się zapytać majory.
— Nie sądzę, żeby ona ci o tym powiedziała.
— Ale mogę spróbować — powiedział wesoło. Przeciągnął się, wyciągając ręce tak wysoko, że prawie dotknął nimi sufitu. — Już późno, zdaje się. Nie będę więcej przeszkadzać. Mam swoich ludzi… chwila, nie mogę mówić „ludzi”, tylko Aiiry jest człowiekiem… mam swoich znajomych do ogarnięcia!
Kirrho też nagle wstał i Queelo dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że król jest niższy niemal o całą głowę od Nassie'ego. Zamrugał. Powinien zauważyć to już wcześniej, ale jakoś mu to umknęło w natłoku tego wszystkiego. Nie wiedział, czemu w ogóle się tym przejął, jednak nagle jakaś cząstka, malutka okruszynka jego strachu zniknęła.
— Skoro już zakończyłeś swoje śledztwo, panie detektywie — powiedział król, uśmiechając się lekko kpiąco — to może czas od słów przejść do czynów.
— Skąd pomysł, że jestem detektywem?
— Wszyscy zawsze nimi jesteście — prychnął Kirrho. — Zaklęcie będzie potrzebowało miejsca. Najlepiej jeśli postawimy je na zewnątrz, jaskinie zawsze gorzej sprawdzały się do czarowania.
— O jakim czarowaniu w ogóle mówisz? — zdziwił się Nassie. — Myślałem, że infery nie lubią się z czarami…
— Miałem odwrócić, co zrobiłem. Więc najlepiej zrobić to jak najszybciej.
— Co? — Queelo nagle wybudził się z dziwnego oszołomienia, w którym siedział do tej pory. Zobaczył, że Kirrho patrzył prosto w jego stronę i zająknął się. — C-coś s-s-się s-s-stało?
— Jak to w ogóle działa? — zapytał natychmiast Nassie, wchodząc między nich. — Widzisz, tak się składa, że Queelo nie lubi magii. Tak bardzo, bardzo nie lubi, do tego stopnia, że może nawet znowu uciec, jak jej użyjesz w jego pobliżu, więc… proszę, nie rób tego.
Kirrho zmarszczył brwi.
— Ale całość tego rytuału składa się z magii. Inaczej się tego zrobić po prostu nie da.
Queelo skrzywił się z niesmakiem.
— Magia.
— O tym mówię! — oznajmił Nassie, wskazując na niego teatralnie. Queelo spojrzał na niego bez zrozumienia. — Trzeba uważać! Więc jak chcesz coś robić, to najpierw lepiej wyjaśnij wszystko, krok po kroku.
— Uważać… nie jestem ze szkła! — oburzył się Queelo.
Nassie w końcu odwrócił się do niego.
— Nie jesteś. Ale to nie znaczy, że nie będę się martwić. Poza tym chyba CHCESZ wiedzieć, jak to działa, zanim zaczną czarować na tobie, nie?
Queelo się zawahał, ale w końcu pokiwał głową. Kirrho przesunął się w bok, żeby Nassie nie zasłaniał mu widoku i spojrzał prosto na Queelo.
— To… nic bardzo skomplikowanego — przyznał, wzruszając ramionami. — Po prostu wystarczy, że stworzę znak, a ty będziesz w nim siedział wystarczająco długo, żeby zadziałał. Zwykle trwa to kilka minut. W tym czasie magia… działa? E… mam dokładniej wytłumaczyć, jak ta magia działa?
— Żadne z nas nie rozumie magii — powiedział Nassie. — Poza Aiirym. Ale on chyba teraz śpi — dodał. Queelo obrócił się i zauważył, że wojownik faktycznie zasnął, zwinięty na ziemi. Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy to się stało. — Lepiej go nie budzić. Musiał się nieźle namęczyć, chyba nie spał w ogóle od momentu, gdy nas znalazł. Ale to nieważne, jak działa to całe… cokolwiek chcesz zrobić. Ważne jest, czy jest bezpieczne! Co, jeśli się nie uda? Są jakieś skutki uboczne?
— Nie wyjść może tylko, jeśli ktoś poważnie przeszkodzi — powiedział Kirrho spokojnie, składając dłonie, jakby zamierzał zacząć się modlić. — A nawet jeśli, niepowodzenie w tym przypadku nie ma żadnych skutków ubocznych. Poza tymi oczywistymi, że nic nie zostanie zmienione, no i wpływem magii.
— Wpływem magii?
— Młode infery nie bez powodu nie lubią magii. Zbyt duża jej ilość może mieć negatywny wpływ na ich organizmy i muszą wtedy odespać, aż nie opuści ich ciała. Jak im się nie pozwoli spać, to mogą zacząć… szaleć.
— Szaleć?
— Nie myśleć logicznie, atakować wszystko, co popadnie, nie dbać o własne życie, wizja zdaje się im też jakoś rozmywa i ledwo widzą, ale tego nie jestem pewien, nigdy w takim stanie nie byłem, a ktokolwiek to przeżył, i tak to zapomina.
— Och. OCH!
Nassie zabrzmiał, jakby nagle coś zrozumiał, ale Queelo nie miał pojęcia co. Wojownik podrapał się za uchem.
— A więc o to chodzi… — mruknął pod nosem. — No nic! — dodał już głośniej. — Pomyślę nad tym później. To wszystko, tak? — zapytał, a Kirrho skinął głową. Nassie obrócił się więc do Queelo. — Słyszałeś! To już wszystko. Teraz musisz podjąć decyzję!
— E… — Queelo zamrugał. Nie wiedział, co odpowiedzieć. — A czy… czy to boli?
— Dokładnie tak samo, jak każde inne zaklęcie — odpowiedział Kirrho. A potem westchnął. — Nie chcę być… niegrzeczny… ale naprawdę nie mamy wiele czasu. Samo zaklęcie nie zajmuje wiele czasu, ale potrzeba go, żeby prawidłowo… że tak powiem, zadziałało. Dwa, może trzy dni. W najgorszym wypadku czasem cztery.
— Cztery… — powtórzył Queelo, po czym zerwał się na równe nogi. — Aż tyle?! To na co czekamy?! Nie mamy tyle czasu!
— Powtarzam to od początku.
Queelo wypadł natychmiast na zewnątrz, nie czekając na nikogo i prawie wpadł na wracającą z patrolu inferkę. Oboje zatrzymali się gwałtownie, omal nie zderzając się głowami. Zmrużyła oczy.
— Uważaj, jak chodzisz — syknęła jego własnym głosem.
— Uważaj, czyich głosów używasz — zezłościł się Queelo.
— Ale to zabawne — odpowiedziała wesoło. Tym razem tonem Nassie'ego. — Patrzeć, jak reagujecie na różne głosy. Inni właściwie mało kiedy rozróżniają je od rzeczywistych. — Przechyliła nieco głowę. — Jak wtedy poznałeś, że to nie on, co?
— To da się poznać! — zauważył wesoło Nassie, stając tuż obok Queelo. — On mi o tym powiedział! Twój głos ma trochę wyższy ton, niż ten, który udajesz. Powinnaś nad tym popracować… e… przepraszam, chyba nie wyłapałem imienia. Ja jestem…
— Wiem, kim jesteś — prychnęła z niesmakiem, przerywając mu. Teraz już mówiła normalnym głosem. Chyba swoim własnym. Chyba. — Przedstawiłeś się całemu zamkowi. Trudno było nie usłyszeć. Jestem Parvoola. Ale wszyscy i tak mi mówią La w skrócie. Mnie to wisi, możecie mnie nazywać, jak chcecie. Okolica czysta — rzuciła w stronę Kirrho, który też podszedł do wejścia. — Parę inferów, ale to takie miejscowe. Coś jak ten lis. Przynajmniej po mojej stronie. Tzziro wziął drugą.
— Żadnych wieści z zamku?
— A skąd ja mam to wiedzieć? To nie ja mam myślowe łącze we łbie. Idę spać — oznajmiła, bez żadnych ogródek, przeciągając się. — Zastraszanie tych irytujących wojowników jest męczące.
— Irytujących?! — zapytał oburzonym tonem Nassie. Wszyscy spojrzeli na niego.
— Tak — odpowiedzieli wręcz chórem. To chyba jeszcze bardziej go obraziło, bo zaczął mamrotać pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa.
Queelo się nieco zawahał.
— To… e…
— Wychodzimy — oznajmił Kirrho. — Mamy rytuał do przeprowadzenia. Miło by było, jakby nikt nam nie przeszkadzał.
— Mówię, że idę spać — prychnęła La, mijając go. — Po co miałabym przeszkadzać, zamiast spać? Spanie jest przyjemniejsze.
Wróciła do kąta, w którym wcześniej siedzieli i po prostu położyła się tam. Może po prostu wszystkim inferom spało się wygodnie na ziemi. Queelo też w sumie nie przeszkadzało spanie na twardym gruncie, powiedziałby nawet, że było to wygodniejsze od miękkich materacy.
Wyszli na zewnątrz. Queelo spodziewał się, że będą potrzebować jakoś naprawdę dużo wolnego miejsca, ale Kirrho odszedł tylko kilka kroków, żeby nie stać tuż przy wejściu do jaskini. Przyjrzał się trawie, mrużąc nieco oczy.
— Może być — stwierdził, wzruszając ramionami.
Wyciągnął przed siebie dłoń i namalował palcem w powietrzu okrąg, a na ziemi przed nim rozbłysnął nagle idealnie namalowany okrąg. Queelo odskoczył gwałtownie, ale, ku jego zdziwieniu, Nassie zrobił dokładnie to samo. Wojownik jednak natychmiast zrobił z powrotem krok w przód.
— Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak używał magii. Nawet Aiiry!
— Bo to magia królów — odpowiedział bez żadnych emocji Kirrho. Obrócił głowę w stronę stojącego kilka kroków dalej Queelo. — Jeśli faktycznie jesteś zdecydowany, to stań pośrodku. I postaraj się nie ruszać. To może… nieco zaboleć.
Queelo skulił nieco ramiona.
— Jak każda magia — zauważył, robiąc krok w stronę kręgu. — E… muszę stać? Czy mam się po prostu nie ruszać?
— Tylko nie ruszać.
Więc Queelo ostrożnie, bardzo ostrożnie zbliżył się do błyszczącej linii. Nie wyglądało na to, żeby na razie emanowała jakąś magią, co było dziwne, bo przecież świeciła. Z wahaniem przekroczył ją i usiadł idealnie w środku okręgu. Po czym po prostu położył się na plecach. To był najlepszy sposób, żeby ruszał się jak najmniej. Usłyszał ciche westchnięcie.
— No dobrze. Teraz może zaboleć.
Zaczął mamrotać pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Może w innym języku, a Queelo prychnął, wpatrując się w niebo.
— Powtarzasz się. Płyta ci się zacięła czy…
Urwał, czując dreszcz przebiegający przez całe ciało. Musiał ugryźć się w język, żeby nie krzyknąć. Nie miał pojęcia czemu w ogóle Kirrho mówił mu, że ważne jest, żeby się nie ruszać, skoro i tak nie mógł tego zrobić. Po prostu go sparaliżowało, nawet jego palce nie chciały drgnąć ani o milimetr. Coś zaczęło go palić w plecy. Na początku było to tylko irytujące, ale z każdą kolejną chwilą czuł, jakby ogień powoli zaczął wyżerać się w jego skórę i ją palić od środka. Zamknął oczy, jakby to miało jakoś pomóc. I tak nic nie widział. Nie pomogło.
— To ma tak być?! — głos Nassie'ego przebił się gdzieś nad… nad czym właściwie? Queelo nie był pewien. W zasadzie leżał w całkowitej ciszy, ale i tak miał wrażenie, że coś zagłusza większość dźwięków. Dziwny, niepokojący szum, jedyne, na czym mógł się w zasadzie skupić. To była wina zaklęcia? Czy też czegoś innego?
— Nie przeszkadzać — syknął Kirrho i wrócił do wypowiadania dziwnych słów w jakimś innym języku.
Każde kolejne było jak sztylet i to wcale nie dlatego, że od samego ich słuchania, Queelo bolał język na myśl powtarzania ich, a raczej całkiem dosłownie. Wzmacniały zaklęcie i sprawiały, że czuł się coraz gorzej. To było niczym w porównaniu do tego, co czuł zwykle. Już pamiętał, dlaczego trzymał się od wszelkiej magii z daleka. Spalenie sobie skóry na dłoni poprzez trzymanie złotej broni nie bolało aż tak bardzo! Ba, gdyby ktoś mu taką wbił prosto w serce, prawdopodobnie bolałoby to mniej! Może faktycznie lepiej by było stracić świadomość, ale jak na złość, tym razem jego ciało nie chciało się poddać tak łatwo. Głupie ciało. Potrafiło zemdleć na widok krwi, ale kiedy paliło się żywcem, już nie było do tego zdolne.
Nie miał pojęcia, jak długo tam leżał, miał wrażenie, że wieczność. Kiedy w końcu wszystko ustało, wziął głęboki oddech. Czy w ogóle oddychał przez cały ten czas? Nie był pewien. Wciąż słyszał szum i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że to prawdopodobnie szum krwi w jego organizmie. To dlatego wydawał mu się taki dziwny.
— J-już koniec? — zapytał Nassie z zaniepokojeniem. Kirrho wydał z siebie potakujący dźwięk. — H-hej, wszystko z tobą w porządku?
Queelo ostrożnie otworzył oczy. Nadal średnio widział, więc zamrugał kilka razy, licząc, że to coś da. Zobaczył jednak tylko kilka jasnych kropek i pełno plam czerni.
— Nic mi… nie jest — powiedział z pewnym trudem. — Ch-chyba. Udało… się?
— Nie było żadnych problemów — odpowiedział mu Kirrho z daleka. — Sto kolejnych lat. Tyle ludzie już żyją, prawda?
— Sto…
— Nie dokładnie — dodał infer. — Przy dodawaniu większej ilości dni, nie są one tak dokładne, jak mniejsze, więc… to nie jest idealne sto…
Queelo prychnął dziwnie.
— Nie wiem kiedy… — urwał. Nie wiedział, co powinien na to powiedzieć. Dziwaczne uczucie zaczęło kiełkować gdzieś w jego głowie. Znowu otworzył usta…
I wybuchnął śmiechem, a łzy pociekły mu z oczu. Nie wiedział, co innego mógłby zrobić. Nie miał bladego pojęcia, jakiego dnia umrze! Był zmęczony, wszystko go bolało, skóra nadal go paliła, a on średnio co widział. Leżał na brudnej, twardej ziemi w jakimś nieznanym lesie. To wszystko było absurdalne!
— Chyba faktycznie potrzebuje odpoczynku — powiedział z niepokojem Nassie. — To nie wygląda normalnie.
Queelo nie przestawał rechotać, kiedy ktoś chwycił go za ręce i pomógł się podnieść. Kiedy tylko spróbował stanąć na własnych nogach, te natychmiast odmówiły posłuszeństwa. Dobrze, że nadal ktoś go trzymał, bo z pewnością wyrżnąłby twarzą w ziemię. Co też go rozbawiło. Nie mógł przestać się śmiać. Nagle wszystko było takie zabawne. Czuł się nagle zdecydowanie lżej. Tak bardzo, że może w końcu mógłby się nauczyć latać.
Znów zachichotał, tym razem wiele ciszej i pozwolił się podnieść. Ktokolwiek go niósł. Nie miał pojęcia. W tamtej chwili niezbyt go to obchodziło.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.