Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.
Tzziro bez problemu sprowadził bagaże jednym ze swoich portali. Aiiry wpatrywał się w nie podejrzliwie, jakby mogły zawierać jakieś ładunki wybuchowe. Narysował jakiś znak na ziemi i poczekał chwilę, w końcu skinął głową, dając znać, że wszystko w porządku. Dopiero wtedy cała reszta rzuciła się, żeby zabrać swoje torby. Queelo stał z boku, patrząc na nich bez zrozumienia. Po co w ogóle brali ze sobą tyle rzeczy? Jakby sobie wzięli jedną niewielką torbę na ramię, tak jak on, nie musieliby się w ogóle martwić.
— Hej! — Nassie wyłonił się ze sterty rzeczy, trzymając kulkę czegoś białego w uniesionej ręce. — Patrzcie, co znalazłem! Myślicie, że będą mi pasować?
Queelo dopiero po chwili zorientował się, że było to nic innego, jak jego rękawiczki. Szybko rzucił się i wyrwał mu je z rąk. A przynajmniej większość z nich, bo jedną wojownik zdążył już założyć i teraz z zaciekawieniem przyglądał się swojej dłoni.
— Ale ty masz długie palce — mruknął, poruszając swoimi. Queelo szybko wcisnął trzymane rękawiczki do kieszeni i spróbował wojownikowi zabrać ostatnią, ale ten obrócił się, unikając go. — Nawet wygodne. Skąd ty je w ogóle bierzesz? Może też sobie takie załatwię?
— To NIE JEST zabawne! — warknął Queelo, zatrzymując się. — Oddawaj.
— Przecież się nie śmieję — prychnął Nassie. — Pytam poważnie. Ja zawsze jak sobie kupuję rękawiczki, to są jakieś takie niewygodne i szybko się w nich robią dziury. Hej!
Queelo miał tego dość, więc złapał go za nadgarstek kiedy ten był zajęty paplaniem i sam zdjął mu z dłoni swoją rękawiczkę, po czym odsunął się szybko, widząc, że Nassie już wyciąga w jego stronę wolną rękę. Wojownik chciał go dopaść, ale Queelo schował się za plecami swojej siostry, która natychmiast rzuciła Nassie'emu groźne spojrzenie. Zatrzymał się w pół kroku.
— Wybierasz się dokądś? — zapytała ostro, mrużąc przy tym oczy. — Lepiej uważaj, jak chodzisz.
— To nie fair — mruknął z niezadowoleniem wojownik, cofając się o krok. — Dobra, dobra, już nie będę. Zbierzmy swoje bagaże i ruszajmy w końcu. Im szybciej ruszymy, tym szybciej dotrzemy z powrotem do miasta.
— Myślę — odezwał się nagle głośno Allois, dotąd stojący z boku — że powinniśmy najpierw przedyskutować pewne sprawy.
Wszyscy przenieśli na niego swoje spojrzenia, wyraźnie nie rozumiejąc, o co może mu chodzić. Mikky rozejrzała się po grupie, po czym podeszła do wojownika.
— Możemy przedyskutować w drodze — zauważyła. — I tak mamy kawałek.
— Nie. Powinniśmy teraz — upierał się. — Zwłaszcza że niektórzy z nas nie myślą chyba do końca… logicznie.
Chyba próbował nie spojrzeć na nikogo konkretnego, gdy wymawiał te słowa, jednak jego spojrzenie na chwilę, dosłownie na ułamek sekundy, skierowało się w stronę Nassie'ego. Wojownik chyba też to zauważył.
— Przepraszam bardzo, chodzi ci o mnie?
— Oczywiście, że chodzi mi o ciebie! — wybuchnął Allois. — Zawsze byłeś jakiś dziwny, ale teraz to już przechodzi ludzkie pojęcie! Nie dość, że przygarnąłeś sobie kilka inferów, jakby to były zwykłe zwierzęta, a nie potwory, to jeszcze zamierzasz je zanieść do miasta! TAK PO PROSTU!
— Tak po prostu? — powtórzył po nim ze zdziwieniem Nassie. Dallou przykleił się do jego boku, więc wojownik objął go ręką. — Na głowę ci padło? Nie zamierzam ich „tak po prostu” wprowadzić, cokolwiek to znaczy.
To wyraźnie odjęło Alloisowi mowę na chwilę.
— Nie mówiłeś o tym nic — zauważył z urazą.
Nassie tylko wzruszył ramionami.
— Bo nikt mnie nie pytał. Akurat sprowadzanie inferów nie jest trudne, robiłem to z Mikky wiele razy. Wiesz, czytałem o tym, jakie mam prawa w tym zakresie naprawdę wiele razy. Powiedziałbym, że nawet za wiele. Ale w uproszczeniu to wystarczy wypełnić odpowiednie papiery i zostawić któremuś z generałów do rozpatrzenia.
— Ekhem. — Mikky odchrząknęła, zwracając uwagę na siebie. — Nie chcę niszczyć twoich marzeń, ale to dotyczy…
— No właśnie nie dotyczy tylko naukowców! — przerwał jej natychmiast Nassie, podnosząc Wąsa z ziemi. Kot syknął z niezadowoleniem. — Jak przypadkiem przyczepił się do nas wtedy, to zajrzałem po raz kolejny do spisu. Nic tam nie ma o naukowcach, ba, nawet o badaniach, jedyny wymóg to „bycie pełnoprawnym Złotym Wojownikiem od co najmniej pięciu”. Jasne, to prawo powstało dla naukowców, ale skoro nikt tego nie sprecyzował…
— To nadużycie! — oburzył się Allois.
— Wykorzystywanie luk prawnych — poprawił go Nassie. — A że prawo nie działa wstecz, to nikt nie popsuje moich planów.
— Właśnie dlatego w Twierdzy cię nienawidzą!
— Nie moja wina, że nie precyzują odpowiednio wszystkiego — prychnął wojownik, wypuszczając w końcu niezadowolonego kota z uścisku. — Skoro nie chcą, żeby ktoś wykorzystywał możliwe luki, to niech się nauczą je łatać. Ich problem, nie mój.
Queelo zmarszczył brwi, przysłuchując się tej rozmowie.
— Dlaczego brzmisz, jakbyś już wcześniej to robił?
— Bo robił! — Allois był chyba na granicy wytrzymałości. — Ten głupi… Przez niego obie Rady urządziły zebranie nadzwyczajne i przez TYDZIEŃ nie wychodziły z sali, zastanawiając się, jak sobie poradzić z chaosem!
Nassie skrzyżował ręce z niezadowoleniem.
— Jak już mówiłem, to nie moja wina, że prawo jest dziurawe.
— Ale możesz zgłaszać poprawki, zamiast się wydurniać!
— Ale w ten sposób naprawią je szybciej.
— E… a co właściwie robił? — zainteresował się Queelo.
Ihoo wyraźnie znudziła się już ta rozmowa, bo poszła znaleźć sobie inne zajęcie.
— To jest coś, o czym nie powinniśmy rozmawiać! — powiedział szybko Nassie. Queelo uniósł brwi. — No co? Nie naprawili jeszcze wszystkich praw, w których znalazłem sobie furtkę. Jeśli bym zaczął o tym rozpowiadać, jeszcze ktoś by zaczął mnie naśladować, a są pewne granice.
— Więc TY możesz nadużywać prawa, ale INNI już nie — podsumował Queelo.
Nassie skrzywił się.
— Powiedziałbym raczej, że zdaję sobie sprawę, których granic nie powinno się przekraczać. Jeśli zacznę rozpowiadać, jak to wszystko robię, to już jest trochę jej przekroczenie. Więc lepiej milczeć, dopóki nie ponaprawiają. Prawo prawem, ale gdybym zaczął rozwalać rzeczy jeszcze bardziej, to ktoś w końcu znalazłby sposób, żeby się mnie pozbyć. Nie żeby już nie próbowali, ale spróbowaliby BARDZIEJ.
— Dlaczego to brzmi jak coś, co powiedziałby przestępca?
— Oskarżasz mnie o coś? Jeśli tak, to nie powiem ani słowa więcej bez mojego adwokata!
— E… — Queelo nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. — Wiecie co, może lepiej po prostu już chodźmy. Ta rozmowa i tak prowadzi donikąd.
— O nie! — odezwał się po raz kolejny Allois. Queelo skrzywił się. — Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać! Infery Nassie'ego to jego sprawa. Ale co z TOBĄ?!
Wskazał palcem prosto na Queelo, jakby to było nieoczywiste, że mówił właśnie o nim. Ten zmarszczył brwi.
— Co ze mną? — powtórzył bez zrozumienia. — Chyba wszystko dobrze…
— Zamierzasz sobie tak po prostu wrócić! — wykrzyknął Allois. — Jakby nic się nie stało! Nic a nic!
— Wiesz co? — Nassie oparł się o ramię Queelo, odwracając się w stronę Alloisa. — Masz rację. Powinniśmy coś z tym zrobić.
— W końcu ktoś się ze mną zgadza!
— Myślę, że jeśli się wygadasz komuś poza naszą grupką, to majora cię zabije, więc na twoim miejscu spróbowałbym o tym zapomnieć. Znam kilka technik zapominania rzeczy, o których nie umie się trzymać języka za zębami.
— Więc uważacie, że są równi i równiejsi?! — oburzył się Allois, zwracając już teraz uwagę wszystkich w pobliżu. Nie przejął się tym. — To niedorzeczne! Gdybym JA przytachał jakiegoś infera do miasta, to od razu by mnie aresztowali i postawili przed sądem, za narażanie ludzi na niebezpieczeństwo, ale kiedy robią to sobie gwiazdki Twierdzy, to można na to machnąć ręką?!
— Gwiazdki? — powtórzył Nassie, przechylając głowę. — Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale można złożyć o to wniosek. Mówiłem zresztą o tym wcześniej. Jasne, zwykle robi się to już po tym, jak sprowadzi się infera, a nie przed, ale można tak robić. To furtka stworzona dla wszystkich naukowców pokroju Mikky, ale technicznie może ją wykorzystać każdy. Gdybyś kiedyś chciał jakiegoś infera to możemy ci pomóc z tą papierkową robotą.
— Nie o tym rozmawialiśmy!
— Jak to nie? Mówiłeś o wyjątkach, to ci wyłożyłem, z jakiego powodu takie wyjątki mogą zaistnieć i że nie jest to niezgodne z prawem.
— I ty uważasz, że oni działali na tych samych zasada… co ty robisz?
Nassie nagle wyprostował się gwałtownie i schował za plecami Queelo. Ten westchnął smętnie i spojrzał na babcię, która akurat podeszła do nich. Allois nie zauważył jej w pierwszej chwili, ale gdy tylko Nassie się schował, zaczął się rozglądać i w końcu zorientował się, dlaczego kolega się ukrył. Nie wyglądało jednak na to, żeby wojownik się przejął jej obecnością.
— Dobrze, że pani jest — powiedział tym samym, zirytowanym tonem, jednak tym razem przynajmniej nie krzyczał. — Właśnie o pani rozmawialiśmy.
— Nie dało się nie usłyszeć — zauważyła sucho. — Jeśli pan, panie Viccy, ma ze mną jakiś problem, powinien pan rozmawiać o nim ze mną. Nie z moimi wnukami. Nie lubię, kiedy ktoś zawraca głowę mojej rodzinie.
— Nie musi mi pani grozić! — warknął Allois, obracając się w jej stronę. Nassie wychynął ostrożnie znad ramienia Queelo. — Na mnie takie straszenie nie działa! Jak zamierza się pani wytłumaczyć z tego, że przez tyle lat trzymała pani niebezpiecznego infera w mieście?!
Twarz Maato nawet nie drgnęła, chociaż jej oczy błysnęły lekko. Jakby zastanawiała się, w które miejsce najlepiej będzie uderzyć stojącego przed nią wojownika. Ale nie ruszyła się.
— Nie muszę się tłumaczyć — odpowiedziała spokojnie. — Jeśli uważa pan, że mój wnuk stanowi problem, powinien pan po powrocie porozmawiać z generałą Mariz. Jestem pewna, że wyjaśni ona panu wszystko dokładnie i szczegółowo, jeśli pan tego właśnie potrzebuje.
— Co?! — Queelo był chyba najbardziej zdziwiony tą wiadomością z całej ich grupy. Babcia odwróciła się w jego stronę. — J-jak to…
— Pracowała ze mną tamtej nocy, kiedy wieści dotarły — wyjaśniła babcia, wzruszając ramionami. — Jak pobiegłam was ratować, to była ze mną. Widziała to wszystko i nie za bardzo dałoby się jej wmówić, że to tylko jakieś wyobrażenie czy sen. Na szczęście udało mi się ją przekonać, żeby mi pomogła.
— Nic nie mówiłaś!
— Nigdy nie lubiłeś rozmawiać o tamtym… wydarzeniu. Więc starałam się nigdy nie poruszać tego tematu, a ty nigdy nie zapytałeś, więc tak wyszło.
— M-mariz? — powtórzył z niedowierzaniem Allois. W końcu na jego twarzy pojawiły się oznaki strachu. — W sensie… najwyższa generała Tezzal Mariz? Czy generała Ataliea Mariz?
— Nie znam się z Atalieą — prychnęła Maato, wkładając dłonie do kieszeni. — Poza tym, z tego co wiem, ona jest odpowiedzialna za barierę i nie zajmuje się niczym innym. Dlaczego miałaby się przejmować inferami?
— P-przecież najwyższy generał też się tym nie zajmuje!
— Ale dwadzieścia lat temu jeszcze nim nie była — zauważyła Maato. — Więc jeśli pan uważa, że robię coś niezgodnie z prawem, to może jej zapytać. Chociaż nie polecałabym zawracać jej głowy zbyt długo. Ona nie jest tak spokojna jak ja.
— J-j-jasne — wydusił z siebie Allois. — Z-zapytam. Dz-dziękuję za o-odpowiedź.
Odszedł, chyba nadal oszołomiony otrzymaną odpowiedzią. Babcia chwilę odprowadzała go wzrokiem, ale dość szybko odwróciła się z powrotem. Wystający znad ramienia Nassie, szybko z powrotem schował się całkowicie za Queelo, unikając jej spojrzenia. Uniosła brwi.
— Ten złoty też ci przeszkadza? Mogę go czymś zająć, jeśli to problem.
Uderzyła pięścią o dłoń, dając bardzo jasno do zrozumienia, czym może go zająć.
— Nie, nie, nie trzeba — powiedział szybko Queelo, kręcąc głową. — Sam sobie z nim poradzę, nie przejmuj się.
— Ale jeśli coś by się działo, to zawsze możesz mi o tym powiedzieć. — Uśmiechnęła się jeszcze lekko, jednak nie trwało to długo. Nagle jakby jej twarz przysłonił cień. Zmrużyła oczy. — W temacie irytujących osób, to ten bezczelny śmieć chyba czegoś od ciebie chce. Stoi i spogląda co jakiś czas w tę stronę, udając, że wcale tego nie robi.
Queelo przeszedł dreszcz po plecach. Wcale nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, o kim babcia mówi. W taki sposób mogła wyrażać się tylko na temat jednej osoby. Usłyszał mruknięcie Nassie'ego za plecami. Chyba on się obrócił, żeby to sprawdzić.
— Faktycznie się patrzy — powiedział, nachylając się do ucha Queelo. — Wygląda, jak jakiś nieśmiały uczeń stojący w kącie i bojący się podejść.
— I kto to mówi — prychnęła babcia w jego stronę, unosząc brwi.
— J-ja się nie boję podejść — zaprotestował natychmiast Nassie, nie wychylając się jednak. — P-po prostu nie chcę, żeby mnie pani zabiła. A szansa na to jest mniejsza, jak nie będzie mnie pani widziała.
— E… — Queelo zawahał się. — Ale wiesz, że ona wciąż może spojrzeć przeze mnie prosto na ciebie, nie? Tak działa ta zdolność. Może sobie wzrokiem przeniknąć, przez co tylko chce.
— Że CO?!
— Nie krzycz. — Queelo skrzywił się i podrapał po uchu. — Nie, jak stoisz tak blisko. To nadal boli, normalne uszy czy nie.
— Przecież to niemożliwe! To by było zbyt potężne jak na człowieka! Wrabiasz mnie.
Maato prychnęła.
— Nie, mniej więcej tak to działa.
— Ha-ha… — Nassie w końcu wyszedł zza Queelo, drapiąc się po karku i patrząc gdzieś w bok. — W-wiedziałem od początku…
— Oczywiście — mruknął Queelo.
— W każdym razie! — Wojownik próbował wyglądać na równie wesołego co zawsze, ale nadal nie patrzył w stronę żadnego z nich. — E… ten… jeśli chcecie, to ja mogę z nim pogadać! — zaproponował nagle. — Zdążyłem już nagadać się z nim na tyle, że wiem, kiedy mówi prawdę, kiedy kłamie, a kiedy nie chce czegoś powiedzieć!
Babcia uniosła brwi.
— I kto tu mówi o zdolnościach zbyt potężnych.
— A-ale czegoś takiego każdy może się nauczyć — zauważył szybko Nassie. Pociągnął za kołnierz swojej bluzy.
— Nie, kiedy osoba, z którą rozmawiasz, ma zawsze ten sam ton głosu i wyraz twarzy.
— E… to w sumie jest słuszna uwaga… znaczy dla mnie zawsze się coś zmienia, ale raczej inni ludzie faktycznie mogą nie dostrzegać takich subtelnych rzeczy… wcześniej też tego za bardzo nie zauważałem, ale spotykając się z osobami waszego pokroju, w końcu się nauczyłem… znaczy się…
— Naszego pokroju? — powtórzył po nim Queelo, spoglądając na niego. — Przepraszam bardzo, co to niby znaczy „naszego pokroju”?
— N-nie że coś złego! P-p-po prostu…
— Po prostu co? — Babcia skrzyżowała ramiona, wlepiając w niego wzrok. — Za kogo ty nas uważasz, co?
— Za jakieś maszyny bez emocji?
— To bardzo chamskie tak się o nas wypowiadać.
— Strasznie niegrzeczne.
— Oburzające wręcz.
Oboje pokręcili głowami z dezaprobatą i Nassie chyba dopiero wtedy zdał sobie sprawę, co się dzieje.
— Chwila moment… czy wy się ze mnie nabijacie?
Tym razem to Queelo prychnął.
— Jaki mądrala się znalazł.
— Wielki uczony — zakpiła babcia.
— Duma Twierdzy.
— Już zrozumiałem! — warknął Nassie. — Jestem kretynem, wiem! Przestańcie to powtarzać! Przepraszam, że tak o was powiedziałem, więcej nie będę!
— Myślałem, że uznajesz takie gadanie za komplementy — zakpił sobie z niego Queelo. — Wcześniej udawałeś, że nie zauważasz sarkazmu, czemu teraz tego nie zrobisz?
— Jak robi to tylko jedna osoba, to łatwiej udawać — prychnął wojownik z niezadowoleniem, krzyżując ręce i kuląc ramiona. — Z dwoma to już nie takie zabawne.
— Chyba powinniśmy z nim porozmawiać — zmieniła temat babcia, przechylając głowę i spoglądając znów w stronę stojącego gdzieś w dali Kirrho. — Nie cierpię ch… gnoja. Ale czuję, że nie da nam spokoju, nawet jak w końcu wyruszymy.
— Faktycznie wygląda na takiego — przyznał jej rację Nassie.
Queelo zamarł.
— E… j-j-ja n-nie chcę z nim r-r-rozmawiać — wydusił z siebie, a jego ramiona zaczęły się trząść. Wbił spojrzenie w ziemię. — Ta j-j-jego aura…
— Możemy pogadać za ciebie — zauważył Nassie wesoło. Spojrzał na Maato i jego entuzjazm nieco opadł. — M-możemy, prawda?
— Skoro tego chcesz, to czemu nie — odpowiedziała spokojnie, wzruszając ramionami.
Razem nagle się dogadali i obrócili w stronę Kirrho. Queelo zmarszczył brwi. Babcia i Nassie mający razem rozmawiać z królem… to nie mogło przynieść niczego dobrego. Już przecież osobno potrafili narobić zamieszania, ale wspólnie… ruszył szybko z miejsca i poszedł za nimi. O nie, nie, nie, nie mógł ich tak po prostu zostawić samych! Nawet jeśli miałby tylko chować się za którymś z nich i poszturchiwać, kiedy powie coś głupiego.
Kirrho zorientował się, że ktoś się do niego zbliża, więc szybko wyprostował się i przybrał najbardziej beznamiętną ze swoich beznamiętnych min. Queelo wahał się, czy lepiej schować się za babcią, czy za Nassie'em, ale w końcu uznał, że jeśli ktoś ma mówić więcej głupich rzeczy, to zdecydowanie będzie to Nassie. I tak oboje byli mniejsi od niego, więc, tak czy siak, musiał nieco się skulić, żeby nie było go widać.
— Cześć, wasza wysokość — przywitał się wojownik i już za te słowa, Queelo miał ochotę zdzielić go po głowie. — Wiemy, że przeszkadzamy, ale gapisz się ciągle w naszą stronę, to pomyśleliśmy, że podejdziemy i zapytamy, o co chodzi.
— Mało ci dołożyłam? — zapytała Maato, mrużąc oczy i zaciskając dłoń na rękojeści swojego miecza. — Jeśli chcesz, możemy to powtórzyć. Nawet tysiąc razy.
— Nie trzeba, nie trzeba — odpowiedział zadziwiająco spokojnym głosem. Queelo wychylił się nieco zza Nassie'ego, ale natychmiast się schował, widząc, że Kirrho natychmiast przeniósł na niego spojrzenie. — Jednak nie mam nic bardzo ważnego do powiedzenia. Jedyne, co chciałem, to życzyć wam spokojnej podróży.
— Tylko tyle? — Nassie uniósł brwi.
— Jeśli byście potrzebowali mojej pomocy, możecie mnie wezwać — dodał jeszcze Kirrho, składając ręce. — Zdaje się, że macie w mieście jakieś portale, wystarczy, że je trochę naprawicie i od razu się tam dostanę.
— Nie sądzę, żeby pojawienie się nagle infera w mieście wyszło nam na dobre — prychnął Nassie. — Wybacz, ale nawet w tej ludzkiej postaci wyglądasz podejrzanie.
— Podejrzanie — powtórzył po nim król.
— Ludzie oddychają — wyjaśnił Nassie, machając rękoma. — Wiesz, wdech, wydech. Nie stoją jak posągi, bez najmniejszego ruchu przez godziny. Mrugamy też dość często, nie raz na dwadzieścia lat. Co masz na myśli, mówiąc, że mamy w mieście portale? Skąd w ogóle o tym wiesz?
— Wyczuwam każdy znak z moim imieniem. — Teraz Kirrho wzruszył ramionami. — Czy zadziałał czy nie. Po tylu latach zespolenia z magią da się zauważyć takie rzeczy. Nie mogę używać tych niedziałających, ale nadal jestem w stanie je wyczuć. Więc wiem, że macie jakieś znaki w mieście. Dwa. Nawet trzy, jeśli liczyć ten poważnie zepsuty, ale jego lepiej nie używać. Jest poważnie uszkodzony, że wręcz stał się nowym znakiem. Ostatnia osoba, która przez niego przeszła prawie zginęła. A raczej zginęłaby, gdyby nie trafiła prosto pod mój nos. Zamieniłem go w infera, tylko tak mogłem pomóc, ale chyba ma jakieś problemy z głową. Nie jest w stanie się z nikim komunikować.
— Niedziałający portal — mruknął Nassie pod nosem, robiąc zamyśloną minę. — I osoba… czy to było jakiś miesiąc temu?
— Jakoś niedawno — przyznał król. — Nie pamiętam dokładnie. To ma znaczenie?
— E… Queelo, pamiętasz portret pamięciowy tego typa, któremu wybuchł schowek, a on zniknął? Jak on w ogóle miał? Wiesz, ta sprawa sprzed miesiąca. Żyjesz?
Obrócił głowę w stronę Queelo, ale ten nadal stał za nim skulony i nie odzywał się. Wiedział dokładnie, o co zapytał Nassie, jednak jakoś nie umiał na to pytanie odpowiedzieć. Znał odpowiedź, oczywiście, że znał, ale kiedy tylko próbował ją z siebie wydusić, nie chciała mu w ogóle przejść przez gardło.
— Dobra, mniejsza z tym — odezwał się Nassie po chwili, obracając się z powrotem do Kirrho. — To raczej na pewno i tak ten sam typ, a jeśli nie on, to ktoś z nim powiązany. Kurde, jeśli to faktycznie on, to powinniśmy go przesłuchać…
— Nic nie powie — powiedział król, zanim wojownik dokończył zdanie. — Próbowaliśmy z niego wydobyć cokolwiek, nawet na koniec spróbowałem rozkazu, ale zdaje się, że nie tyle nie chce nic powiedzieć, co nawet nie rozumie, co się do niego mówi. W kółko powtarza to samo, jak jakąś mantrę.
— Czyli jak infer nie rozumie, to nie wykona rozkazu — mruknął Nassie pod nosem. — Interesujące. Chociaż trochę szkoda, że nawet nie możemy być pewni, że to osoba, której szukaliśmy…
— Miał przy sobie coś, kiedy się przeniósł — wtrącił się znowu Kirrho, sięgając do kieszeni swojej marynarki. — Wyrzucił to od razu po przeniesieniu, krzycząc coś o klątwie. Chciałem to sprawdzić pod kątem czarów, ale niczego nie wykryłem.
Wyciągnął niewielką metalową obrączkę, trzymając ją między palcami. Wyglądała jak najzwyklejsza srebrna ozdóbka, jedna z takich, które ludzie lubią nosić bez żadnego powodu. Nassie wziął ten dowód i przysunął sobie do oka.
— W środku są wygrawerowane jakieś litery — mruknął, obracając obrączką. — „AT OR 3006”. Cokolwiek to znaczy. To jakiś kod?
Queelo drgnęła powieka. Nawet on się zorientował, co to może znaczyć, niemożliwe, żeby Nassie naprawdę nie wiedział. Ale ten zaczął mruczeć pod nosem coś o tajnych szyfrach i znajdować jakieś głupie rozwiązania problemu, który nie istniał. Queelo w końcu nie wytrzymał.
— To jego obrączka ślubna, ty kretynie! — wykrzyknął, aż Nassie odskoczył od niego gwałtownie.
Wojownik zamrugał. Spojrzał na Queelo, a potem na trzymaną obrączkę.
— Ale one zwykle są złote, a nie srebrne…
— Ta, może wśród was, złotookich kretynów! Który normalny człowiek założy sobie coś, co potencjalnie może na niego ściągnąć zagładę? Mądry ty jesteś?!
— Ale taka mała ilość…
— A którego normalnego człowieka to obchodzi?!
— E… w sumie fakt. — Znów zaczął obracać obrączkę w palcach. — Ale jeśli to są inicjały, to czemu litera nazwiska nie jest taka sama?
— Bo to pewnie po panieńskim. Ktoś cię w łeb palnął czy jak?
— Faktycznie… ale to znaczy, że nie możemy o tym powiedzieć jego żonie — zauważył Nassie, marszcząc brwi. — Nawet wojownicy z Twierdzy wciąż nie wiedzą, w jaki sposób powstają infery, a co dopiero zwykli ludzie. Jeśli byśmy powiedzieli jej, że został zmieniony, uznałaby nas za szaleńców. Nie mówiąc już o tym, że skoro on sam oszalał i wyrzucił ślubną obrączkę, mówiąc o klątwie… powiedzmy jej, że faktycznie nie żyje.
Teraz to Queelo zmarszczył brwi.
— Przecież żyje.
— Wiem, że nie lubisz kłamać — prychnął Nassie, chowając obrączkę do kieszeni spodni i uśmiechając się przy tym chytrze — więc ja jej to powiem. Poza tym, technicznie rzecz ujmując, to tak jakby i tak nie żył. Zaklęcie by go zabiło, gdyby Kirrho go nie zmienił, to raz. A jeśli zachowuje się jak szalony i stracił resztki świadomości, to i tak po starym… jakkolwiek-miał-na-imię nic nie zostało. Skoro i ciało, i umysł są potrzaskane, to można to uznać za śmierć.
— Mówisz, jakby to było takie proste!
— Nie jest. Oczywiście, że nie jest. Ale trzeba na to spojrzeć z jej perspektywy. Dla pani… żony tego gościa, nie wiem, jak ona miała… o wiele lepszą informacją będzie, że jej mąż nie żyje, niż że zamienił się w jednego z tych strasznych potworów, które atakują miasto, stracił resztki rozumu i wyrzucił dowód ich miłości.
Queelo chciał jeszcze się kłócić, ale kiedy zostało to ujęte w taki sposób… nie był w stanie znaleźć żadnego innego kontrargumentu, nieważne ile by nad tym myślał. To brzmiało logicznie.
— Jeśli ten ktoś jest ważny — odezwał się nagle Kirrho, wyrywając Queelo z zamyślenia — to mogę was poinformować, gdyby kiedykolwiek znów zaczął myśleć normalnie. Jednak takie rzeczy często zajmują setki lat.
Queelo znów zastygł w miejscu, wyprostowany jak struna, nie będąc w stanie nawet drgnąć, czując na sobie spojrzenie króla. Bał się obrócić głowę w jego stronę. Na szczęście stojący obok Nassie chyba od razu zdał sobie sprawę, o co chodzi, bo przysunął się z powrotem i zasłonił sobą Queelo.
— Dzięki za informacje! — powiedział entuzjastycznie, zwracając całą uwagę znowu na siebie. — Jak coś to będziemy dzwonić… nie, czekaj, tego chyba nie można nazwać dzwonieniem… no skontaktujemy się w każdym razie! Mamy Aiiry’ego, on zna się na znakach, więc pan wasza królewska mość nie ma się co martwić. To my się już chyba będziemy zbierać ogólnie. Z tego, co widzę, to wszyscy się już ogarnęli i nie mają co robić. Komu w drogę, temu czas!
Queelo rozejrzał się i zauważył, że faktycznie wszyscy byli już przygotowali do drogi. Ihoo stała z boku, przyglądając się z daleka ich rozmowie, mrużąc oczy, z dłonią na swoim biczu, gotowa w każdej chwili zaatakować. Mikky i Dallou rozmawiali o czymś entuzjastycznie, wymachując rękoma jak szaleni i chyba nikt poza nimi nie był w stanie zrozumieć ich bezgłośnej konwersacji. Aiiry wyjął jakieś urządzenie z torby i obracał je w dłoniach. Allois chował się gdzieś za nim, najwyraźniej nadal zszokowany wiadomością, którą przekazała mu majora. Wąs i Echo biegały sobie radośnie między wszystkimi, nie zwracając na nikogo szczególnej uwagi.
Kirrho nie powiedział nic więcej, tylko skinął głową. W taki dziwny sposób ni to się żegnając, ni to po prostu nic nie mówiąc, zebrali się ponownie w swoją niewielką grupkę i w spokoju skierowali się w stronę miasta. O ile wyprawa poza barierę była ciężka, długa i trudna, o tyle powrót był po prostu spacerkiem. Nic nie zaatakowało ich po drodze. Nie spotkały ich żadne przeszkody.
Wszyscy szli w absolutnej ciszy i tylko Mikky wraz z Dallou nadal prowadzili entuzjastyczną rozmowę, w której nikt inny nie uczestniczył.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.