Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.
Dnia: 24 Września 31r.
Nie.
Dźwięki dochodziły z oddali, ale Queelo jakimś cudem wciąż je słyszał, nawet pomimo wichury na zewnątrz. Jasne, miał całkiem dobry słuch, jednak nie na tyle, żeby móc słyszeć na taką odległość. Podrapał się w ucho, zastanawiając się, czy to nie tylko jakiś dziwny wymysł jego mózgu, jednak nic to nie dało. Wciąż słyszał kroki. Jak? Wstał i uderzył łokciem o stół, budząc przy tym Echo. Kotka podniosła się i spojrzała na niego ze złością.
— Przepraszam — mruknął, po czym zdał sobie sprawę, że mówi do zwierzęcia, które prawdopodobnie i tak nie rozumie jego słów. Nie żeby miał do rozmowy kogokolwiek innego. — Też to słyszysz, czy tylko ja mam coś z uszami?
Echo miauknęła. Niewiele mu to pomogło. Może jednak, jak już chciał gadać do kota, nie powinien mu zadawać pytań. Kotka się przeciągnęła, zamachała delikatnie skrzydełkami, po czym wspięła się po jego ręce na ramię. Nawet przestało mu to przeszkadzać. Zdecydowanie zbyt szybko przyzwyczaił się do tego, że koty lubiły po nim chodzić. Sam był sobą zdziwiony.
Świst wiatru nagle ustał. Nie osłabł ani nic, po prostu w jednej chwili było go słychać, a w następnej już nie. Queelo zmarszczył brwi i zbliżył się nieco do wyjścia.
— Przeklęte szczury! — krzyknął ktoś w oddali, prawdopodobnie ten sam ktoś, do kogo należały kroki. — Jeszcze raz zobaczę któregoś z was na moich terenach, to te zadrapania będą niczym w porównaniu do tego, co wam zrobię! Wynosić się!
Włosy zjeżyły mu się na głowie. Wyglądało na to, że koleżanka Arrashy wracała wcześniej, niż lisica przewidziała. Queelo natychmiast dopadł do Nassie'ego, który wciąż spał, chrapiąc uroczo. Złapał go za ramiona i potrząsnął nim, ale to nic nie dało, więc zaczął potrząsać mocniej. Dopiero po chwili przypomniał sobie, co wojownik mówił o kamiennym śnie, i przywalił mu pięścią w ramię. Jednak nawet to nie dało rady.
— Ty kretynie! — syknął Queelo, wracając do potrząsania kolegą. — To nie czas na spanie, wstawaj! No dalej!
Nassie tylko zachrapał głośniej. Queelo rozejrzał się szybko, zastanawiając się, czy byłby w stanie wynieść gdzieś tego idiotę albo przynajmniej go schować, ale w pobliżu nie było niczego, co mogłoby mu w tym pomóc. Jedyne co mógł zrobić, to pociągnąć kocyk i zakryć mu nim głowę. To też zrobił, ale nie sądził, by zadziałało to na dłuższą metę.
Kroki zatrzymały się przed wejściem. Queelo spojrzał w tamtą stronę i szybko przesunął się tak, żeby zasłonić Nassie'ego, po czym przywołał na swoją twarz najbardziej beznamiętny wyraz, na jaki było go stać w takiej sytuacji. Nie chciał wyglądać zbyt podejrzanie, w ogóle nie chciał wyglądać podejrzanie.
Arrasha o dziwo nie miała aż tak kamiennego snu i kiedy tylko usłyszała, że ktoś wchodzi do jej domu, natychmiast się podniosła. Skoczyła na równe nogi i rzuciła się na szyję wchodzącej do środka osobie.
— Al! — zaskrzeczała radośnie, praktycznie wskakując kobiecie w ramiona. — Tak długo cię nie było! Martwiłam się, martwiłam! Gdzie byłaś?!
Patrząc na nie obie, Queelo szybko zmienił słowa w swojej głowie. Zdecydowanie nie były koleżankami. Powinien się zorientować już po tym, w jaki sposób Arrasha o niej mówiła. Przechylił nieco głowę. Czasem potrafił być naprawdę ślepy. Jeśli kiedykolwiek wróci do miasta, powinien iść na jakieś szkolenie z odczytywania emocji. Nie był w tym aż tak dobry, jak tego chciał.
Arrasha i Aloziee — Queelo zakładał, że to była właśnie ona — stały jeszcze tak przez chwilę, po czym nowo przybyła uwolniła się z tego uścisku. Wtedy też mógł się jej bliżej przyjrzeć. Oczywiście miała złote oczy, o dziwo każdy oprócz niego musiał mieć złote oczy. Wyglądała niemal jak człowiek i właśnie za niego by ją wziął, gdyby nie nienaturalnie biała skóra. Nawet trupy nie bywały tak blade. Była szczupła i wysoka, tak, że prawie uderzała głową w sklepienie jaskini. Miała na sobie naprawdę dziwny zestaw ubrań: jednoczęściowy strój kąpielowy, a na nim stary, jesienny płaszcz. Nie miała żadnych butów, ale po jej gadzich stopach Queelo wnioskował, że żadnych nie potrzebowała. Na głowie nosiła kapelusz z szerokim rondem, dwiema wielkimi dziurami i przyczepionymi piórami, które chyba należały kiedyś do jakiegoś pawia. A spod niego wypadały długie, jasne pukle blond włosów, niemal tak jasne jak u Nassie'ego.
— Czuję obcych — odezwała się Aloziee i skupiła swoje spojrzenie na Queelo, który próbował udawać tak bardzo niewinnego, jak tylko mógł. — Kto to?
— Dzień dobry — wypalił Queelo, nie wiedząc, co innego mógłby powiedzieć.
— To nowi znajomi! — oznajmiła radośnie Arrasha, nie zamierzając się odkleić od Aloziee. — Marzli na mrozie, biedni, to ich zaprosiłam! Chyba się nie gniewasz, co? Zamarzliby tam na śmierć, a ty nie lubisz sprzątać na swoim terenie, nie? Trupy są smutne. Żywi nie są tak smutni.
Uśmiechnęła się, pokazując zęby, i zaczęła się bawić włosami Aloziee, okręcając je sobie wokół palców. Queelo zaczął się zastanawiać, czy aby nie powinien wyjść i zostawić je same, ale wizja taszczenia Nassie'ego za sobą jak jakiegoś worka mu na to nie pozwalała. Spróbował trącić wojownika ręką, ale to wciąż nic nie dawało. Głupi kretyn i jego głupi, kamienny sen.
Aloziee spojrzała Queelo prosto w oczy, a on przełknął ślinę. Doskonale czuł aurę, jaką inferka roztaczała wokół siebie i wiedział, że jeśli doszłoby do walki, nie miałby żadnych szans. Nie żeby nie czuł się tak samo, stojąc twarzą twarz z jakimkolwiek inferem. Albo złotym wojownikiem. Naprawdę nie było między nimi aż tak wiele różnic i to było przerażające.
— J-jeśli przeszkadzamy — odezwał się, jakimś cudem wyduszając z siebie słowa — t-t-to możemy już sobie iść. N-n-nie będziemy prze-e-eszkadzać.
Spróbował się uśmiechnąć, ale to nie była jego mocna strona i tylko wykrzywił dziwnie usta. Za jego plecami Nassie znów zagwizdał, jakby sam chciał coś powiedzieć. Aloziee zmrużyła oczy i przechyliła głowę, jakby chciała sprawdzić, co jest za Queelo. A potem, o zgrozo, zrobiła to, czego najbardziej się obawiał — bardzo głęboko wciągnęła powietrze.
Poważna mina natychmiast zmieniła się we wściekłą. Z jej dłoni wyskoczyły pazury, z pleców niewielkie skrzydła i długi, naprawdę długi ogon, a na głowie pojawiły się rogi, które przebiły sufit. Przynajmniej Queelo już wiedział, skąd te dziury w kapeluszu. Kilkanaście kamieni posypało się na inferkę, ale nie zwróciła na to uwagi. Queelo natychmiast zerwał się na równe nogi i rozłożył ręce na boki, jakby w ten sposób mógł kogokolwiek obronić.
— Al! — wykrzyknęła z przerażeniem Arrasha, stając przed Aloziee. — Co z tobą jest? Przestań! To nasi goście.
— Przyprowadziłaś tutaj jakiegoś złocistego! — odpowiedziała ze złością Aloziee, w ogóle nie zamierzając przestać. — I to człowieka!
Arrasha obróciła się i najpierw spojrzała w stronę Queelo, który stał i próbował robić za ścianę, a potem na świszczącą kulkę na podłodze. Nie wyglądała, jakby cokolwiek z tego rozumiała.
— Nie? — odpowiedziała niepewnie, odwracając się znowu do Aloziee. — W tym domu nie było żadnego człowieka, chybabym o tym wiedziała…
— No właśnie byś nie wiedziała — przerwała jej Aloziee. — Masz przytłumione zmysły. Coś mogło ci się stać! Dlatego miałaś nie przyprowadzać nikogo! Ja się tym zajmę!
— Nie! — krzyknął Queelo, zwracając na siebie uwagę. Natychmiast tego pożałował, kiedy złote spojrzenia znów skupiły się na nim, ale mimo to i tak ciągnął dalej: — Nie mamy złych zamiarów! Naprawdę! Nie ma potrzeby rozlewać krwi, możemy sobie po prostu pójść! Tylko nie bijmy się. Proszę. Bardzo proszę!
Spojrzenie Aloziee stało się jeszcze ostrzejsze, jakby to w ogóle było możliwe.
— Zejdź mi z drogi.
To nie była prośba, tylko rozkaz. Queelo przełknął ślinę. Nie chciał go wykonywać, ale jednocześnie z jakiegoś powodu nie był w stanie go nie wykonać, więc w efekcie cofnął się o krok. I, oczywiście, potknął się o leżącego tam Nassie'ego. Nie zdołał nijak utrzymać równowagi i przewrócił się do tyłu, lądując na wojowniku. Po raz kolejny. Przynajmniej to w końcu go obudziło. Wydał z siebie jęk bólu i zerwał się na równe nogi, zrzucając Queelo, żeby stanąć twarzą w twarz z rozwścieczoną Aloziee.
— Och — wydusił z siebie i zamrugał kilka razy. Zmrużył oczy. — Czy ja cię skądś nie znam?
Nie wyglądał w ogóle na przestraszonego, tylko na zdziwionego. Nawet nie podniósł swojej broni, ani nie przybrał bojowej postawy, po prostu stał i się gapił. To zdziwiło nawet samą Aloziee, która momentalnie schowała swoje pazury.
— O, wiem! — wykrzyknął po chwili Nassie, pstrykając palcami. — Przecież ty jesteś tym duchem, który straszył w bibliotece i wszyscy myśleli, że to ja się z nich nabijam! Nie wiedziałem, że infery mają jakiś sposób na przekraczanie bariery, myślałem, że żyjesz gdzieś w jakichś podziemiach twierdzy.
Im dłużej mówił, tym większa dezorientacja pojawiała się na twarzy inferki. Queelo jęknął i z trudem podniósł się na równe nogi. Nie wyglądało na to, żeby trzeba było powstrzymywać kogokolwiek od walki, przynajmniej na razie. Aloziee wróciła do całkowicie ludzkiej postaci, jeśli można było ją tak w ogóle nazwać z tą całkowicie białą skórą. Arrasha, stojąca z boku, zaczęła mrugać intensywnie. Chyba nie miała pojęcia, co się dzieje.
— Zawsze chciałem spotkać jakiegoś innego blondyna! — ciągnął dalej Nassie, zupełnie nieświadomy, jak wielką konfuzję u wszystkich wywołuje. — To takie irytujące być tym jednym jedynym. Wszyscy oczekują ode mnie, że będę najlepszy we wszystkim. Infery pewnie nie mają takich problemów, nie? A, w ogóle to przepraszam, chyba się nie przedstawiliśmy. Znaczy przedstawiliśmy się pani Arrashy, ale pani nie. Ja nazywam się Nassie. Podejrzewam, że pani Aloziee. Miło poznać.
Bez żadnych oporów podniósł dłoń wciąż zdumionej Aloziee i zaczął nią potrząsać na powitanie. Patrzyła na niego ze zdziwieniem, ale zanim zdążyła się wyrwać, Nassie już ją zostawił.
— Rozumiem jednak, że chyba przeszkadzamy — nie przestawał nawijać. — Nie chcielibyśmy paniom robić problemów, naprawdę, poza tym sami też musimy się spieszyć. — Nassie zgarnął Queelo, któremu nie udało się na czas uciec z zasięgu jego rąk. Skulił się pod ramieniem, próbując jakoś w ten sposób wydostać się niepostrzeżenie, ale nie był w stanie. — Jesteśmy w sumie na wyprawie poszukiwawczej i każda minuta się liczy. Więc powinniśmy się już pożegnać.
Przesunął się, żeby ominąć Aloziee i przedrzeć się do wyjścia, ale ten ruch jakby ją wybudził. Podniosła rękę i zagrodziła całkowicie drogę. Nassie cofnął się, a uśmiech powoli zaczął schodzić z jego twarzy.
— Nigdzie się nie wybieracie — oznajmiła spokojnie. Zdecydowanie zbyt spokojnie, w porównaniu do jej pierwszej reakcji.
— Naprawdę nie chcę się z nikim bić — odezwał się Nassie, w jednej chwili tracąc całkowicie swoją przyjazną pozę — ale jeśli będzie to konieczne, to się nie zawaham.
— Jeśli teraz wyjdziecie, i tak zginiecie marnie — zauważyła Aloziee, piorunując wojownika spojrzeniem. — Na zewnątrz roi się od dzikich. Kilka kroków z dala od domu i rzucą się na wszystko.
— Oh, to w sumie ma sens. Dzięki za ostrzeżenie.
— Ale… — Arrasha, wciąż stojąca z boku, w końcu wydusiła z siebie cokolwiek. — Ale jak to… człowiek? Przecież…
— Przepraszam. — Nassie miał przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby faktycznie zrobić smutną minę, a nie uśmiechać się cały czas. — Nie chcieliśmy cię wprowadzać w błąd. Po prostu od razu założyłaś, że jesteśmy inferami i jakoś tak głupio było mi cię poprawiać.
— Ale twój…
— Queelo jest stuprocentowym człowiekiem — oznajmił Nassie, od razu rozumiejąc, o co chce zapytać. Queelo tymczasem nadal próbował się uwolnić, z marnymi skutkami. — Nawet bardziej człowiekiem niż ja. Prawdziwy człowieczy człowiek. Nie ma tych całych złotych oczu. Jak wy na to mówiłyście… złociści. Nie jest złocistym. Sto procent normalnego, niegroźnego człowieka. Prawda?
Potrząsnął kolegą. Queelo wymamrotał tylko jakieś niezrozumiałe słowa, kiedy Aloziee skupiła na nim swoje spojrzenie. Kącik jej ust drgnął nieznacznie, jakby zamierzała się uśmiechnąć, jednak powstrzymała się od tego.
— Ale ja… — Arrasha wciąż była w stanie ciężkiego szoku. Aloziee położyła jej dłoń na ramieniu.
— To trochę zbyt skomplikowane, żebyś teraz zrozumiała — powiedziała spokojnie. — Jesteś teraz zmęczona. Powinnaś odpocząć i wtedy porozmawiamy, zgoda?
Arrasha zmarszczyła brwi. Może, tak samo jak i Queelo, zastanawiała się, co niby takiego skomplikowanego jest w tej sytuacji. Jednak, o dziwo, nie zaprotestowała, tylko obróciła się i położyła z powrotem w swoim łóżku, zwijając się w puchatą kulkę. Aloziee chwilę spoglądała na nią, po czym rzuciła mordercze spojrzenie w stronę Nassie'ego i Queelo, chociaż bardziej skierowane do tego pierwszego, po czym gestem pokazała im, żeby poszli za nią. Żaden się nie spierał.
Drugim pomieszczeniem było coś w rodzaju spiżarni, z wieloma koślawymi półkami wypełnionymi… rzeczami. Leżały tam co prawda kawałki złota, ale stanowiły zdecydowaną mniejszość. Przeważały dziwne sztućce, jakieś pudełka, rzeźby, coś, co chyba było biżuterią i mnóstwo sznurków. Pod ścianami stały też puszki, wypełnione kolorowymi płynami niewiadomego pochodzenia. Nie pachniały zbyt ładnie. Na podłodze leżało kilka skrawków materiału, które chyba miały służyć za poduszki.
— Ładny domek — rzucił Nassie na rozluźnienie.
— Nie dyskutuj — warknęła na niego Aloziee. — To, że was nie zabiłam, nie oznacza jeszcze, że nagle stałam się waszą przyjaciółką.
— Nie?
— Nie! A teraz zamknąć się i mnie słuchać.
Obróciła się i obdarzyła ich morderczym spojrzeniem. Nassie nadal się uśmiechał. Queelo nijak nie zareagował. Chyba nie tego się spodziewała, ale jej twarz została całkowicie poważna.
— Osobiście guzik mnie obchodzicie — oznajmiła z brutalną szczerością. — Jednak, jak zauważyła Arrasha, faktycznie nie lubię trupów na moim terenie. Zaśmiecają okolicę, poza tym trzeba po nich umyć ręce. Obrzydliwość.
Queelo pokiwał głową, zgadzając się z nią milcząco, a Nassie spojrzał na ich dwójkę dziwnie. Tak jakby było coś złego w unikaniu brudu! Queelo spojrzał z wyższością na wojownika, jakby chciał mu powiedzieć „teraz to ty jesteś nienormalną mniejszością”. Nassie nie wyglądał na zadowolonego z tego podsumowania i zmrużył groźnie oczy.
— Obecnie dzikie infery migrują przez te zmiany klimatu — ciągnęła dalej Aloziee, zupełnie ignorując milczącą rozmowę. — Powinno im to zająć jakąś godzinę, zanim wszystkie znikną. Wtedy możecie sobie iść. Żadnych bójek na moich ziemiach. Jeśli jakąś zobaczę, to pozabijam wszystkich, nieważne kto zaczął. Bić się możecie wszędzie, tylko nie u mnie. Na moich ziemiach ma panować spokój.
— Martwisz się o nas! — ucieszył się Nassie. — To takie urocze.
— Nie martwię się o nikogo, a już na pewno nie o ludzi! Obchodzi mnie tylko spokój na moich ziemiach!
— Skoro to twoje ziemie… to znaczy, że też jesteś królową?
Nie odpowiedziała, ale po jej twarzy dało się odgadnąć, jaka jest prawidłowa odpowiedź. Queelo przełknął ślinę i odruchowo schował się nieco za Nassie'em, jakby to mogło w jakiś sposób pomóc.
— Schowajcie się w jakimś kącie i nie wchodźcie mi w drogę — syknęła jeszcze, po czym dumnym krokiem wróciła do poprzedniego pomieszczenia.
— Rozpracowałem to — oznajmił nagle Nassie, ciągnąc Queelo na sam koniec pokoju i siadając na podłodze. — Wyciągaj notatnik. I tym razem nie pisz „bla bla bla”, to ważne informacje, potrzebuję je mieć zapisane.
— Mogę po prostu zapamiętać — mruknął Queelo, ale Nassie natychmiast pokręcił głową.
— Nie. Ja tego potrzebuję.
— To se sam napisz.
— Dobra, to daj mi notatnik i długopis.
— Nie! To moje!
— No to skoro nie dasz mi notatnika, a ja nie mam swojego, no to wychodzi na to, że to ty musisz wszystko zapisać — zauważył Nassie. Jego mina była niewinna, ale to nie przeszkodziło Queelo w spiorunowaniu go spojrzeniem. — No co? Nie mam w zwyczaju nosić zeszytów na wyprawy. Nigdy wcześniej nie były mi potrzebne! Nie patrz się tak na mnie, tylko pisz, zanim wszystko zapomnę! Może umiem rozwiązywać zagadki, ale to nie znaczy, że nagle mam dobrą pamięć!
Queelo jeszcze chwilę miał swoją groźną minę, ale sięgnął do torby i wyjął notatnik. Nie zamierzał dłużej dyskutować z tym idiotą. Otworzył na pierwszej pustej stronie i spojrzał pytająco na wojownika, czekając na informacje.
— No więc, po pierwsze — zaczął Nassie dumnym tonem — infery są martwe.
Patrzył wyczekująco na Queelo, który nie zanotował ani jednego słowa. Po prostu się patrzył.
— Co?
— Znaczy się żyją — naprostował wojownik, zaczynając wymachiwać rękami. — Żyją w tym stanie, w którym są. Nie, to zdanie jest dziwne. Jak to wyjaśnić, jak wyjaśnić…? O, wiem! One były kiedyś normalne. Zwykłe zwierzęta, ludzie czy tam z czego one są zrobione. Ale! Umarły już raz, bo umiera każdy, i potem w jakiś sposób stały się inferami. Czemu tak na mnie patrzysz? Mówię coś źle?
Queelo nadal na niego patrzył z niedowierzaniem, nie wiedząc, co właściwie odpowiedzieć.
— Niby kiedy ci taki durny pomysł do głowy wpadł? — wypalił po chwili, zamykając notatnik. — To idiotyczne. Co… Nie istnieje coś takiego jak wskrzeszanie!
— Nie chodzi o wskrzeszanie! To nie to. To po prostu… e…
— Widzisz, sam nawet nie wiesz, jak to opisać!
— Właśnie wiem! Po prostu szukam mniej skomplikowanych słów, żeby wyjaśnić to w jakiś prosty sposób.
— Oczywiście, bo ja przecież jestem prostym, niewyedukowanym człowiekiem i nie zrozumiem skomplikowanych słów, więc trzeba mi tłumaczyć rzeczy jak dziecku.
— Nie to miałem na myśli… słuchaj…
— Nie zamierzam słuchać o jakichś szalonych teoriach na temat nekromancji — oznajmił chłodno Queelo. — Nawet nie chcę wiedzieć, jakim cudem coś tak durnego przyszło ci do głowy. Żywe trupy, dobre sobie! Jeśli to miał być jakiś głupi żart, to ci nie wyszedł.
— Ale to nie był…
— Tym gorzej dla ciebie.
— Ale…
Queelo nie czekał na resztę jego wyjaśnień, po prostu obrócił się i wyszedł. Aloziee siedziała przy stoliku, skądś wziąwszy krzesło, i podniosła na niego wzrok, gdy wchodził, ale zignorował ją zupełnie. Wziął swój kocyk z podłogi, strasząc przy tym Wąsa, i usiadł sobie w rogu pomieszczenia, z którego było najbliżej do wyjścia. Kot przyglądał mu się przez chwilę, po czym wspiął się i ułożył na wolnym ramieniu, zwijając swój ogon ze śpiącą Echo. Oba zwierzątka wyglądały tak słodko! Żywe trupy, dobre sobie! Żadne z nich nigdy nie umarło, to niemożliwe. Wciąż były żywymi, oddychającymi istotami.
Tak, to było głupie, niemal tak samo głupie, jak osoba, która to wymyśliła. Głupi Nassie. Skąd w ogóle coś takiego mogło mu przyjść do głowy? Po prostu idiota. Skończony idiota. Powinien iść i założyć sobie jakąś grupę spiskowców, a nie próbować podawać się za naukowca, w trakcie mówienia takich rzeczy.
Aloziee wciąż mu się przyglądała. Zerknęła w stronę przejścia między pokojami, jakby chciała sprawdzić, czy aby na pewno nagle nie wejdzie Nassie, ale wojownika nie było. Może się obraził za reakcję Queelo. A może po prostu uznał, że nie będzie rozmawiał z kimś, kto uważa jego teorie za durne. Tak czy siak, nie przychodził, co było zbawieniem.
Inferka obserwowała chwilę drzwi, po czym podniosła się i podeszła do Queelo. Ten nadal głaskał kota na swoim ramieniu i nie zwrócił na nią żadnej uwagi. Nie chciał zwracać na nikogo uwagi. Czemu wszyscy nie mogli mu po prostu dać spokoju? Jednak Aloziee nie powiedziała nic, po prostu usiadła obok niego i siedziała w ciszy. Nadal nie podobało mu się, jak blisko była, jednak nie chciał zacząć narzekania. Jeszcze musiałby się wdawać w jakąkolwiek dyskusję.
Z zewnątrz dobiegały odgłosy kroków, które można było uznać zarówno za ludzkie, jak i zwierzęce. Jak wiele na świecie było inferów, którzy wyglądali jak ludzie? Queelo dotąd podejrzewał, że było ich bardzo mało, ale jak na niewielką ilość, spotykał ich zbyt wiele. A potem do głowy przyszło mu coś innego i oblał go zimny pot. Co jeśli jeszcze jakieś ukrywały się wśród ludzi? Przecież skoro wyglądali jak oni i mogli tak łatwo ukryć swoje inferze cechy jak Tzziro czy Aloziee…
— Nikt nie wie, co? — odezwała się nagle Aloziee, aż Queelo podskoczył. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. — Nie przejmuj się, nic nie powiem.
— Nie wiem, o co ci chodzi — mruknął Queelo, odwracając głowę. Opuścił rękę, ale Echo miauknęła w proteście, więc znów zaczął ją głaskać.
— Co tutaj robicie? — zmieniła temat Aloziee. — W tych okolicach nie spotyka się prawdziwych, żywych ludzi. Każdy, kto chociaż spróbuje przekroczyć granicę na górze, dość szybko ginie, więc to chyba jakiś wyjątkowy zbieg okoliczności, że wy jeszcze żyjecie.
— Szukamy kogoś — odpowiedział po prostu Queelo. Nie wiedział, ile razy musiał to powtarzać, ale wydawało mu się, że wiele. — Hej, a może ty…
— Żadnych ludzi — przerwała mu, zanim dokończył pytanie. — Wy jesteście pierwszymi, Smok mi świadkiem. Ale jeśli jakichś zgubiliście na tych ziemiach, to najprawdopodobniej są w pałacu, ewentualnie już nie żyją. Śmierć pewnie byłaby dla nich lepszym wyjściem, biorąc pod uwagę, jakim Kirrho jest popaprańcem. To musi być ktoś ważny, że aż tutaj przylecieliście.
— Przynajmniej ty nie mówisz, że to głupie.
— A to by coś zmieniło? — zapytała z lekką drwiną. — Osobiście radziłabym tam nie iść. Co prawda ostatnio widziałam tego kretyna kilkaset lat temu, może się zmienił, ale sądząc po jego świcie, to nic na to nie wskazuje. Może wam uda się go zabić i będziemy mieć jednego butnego dupka mniej w okolicy.
— Zabić?!
— No tak? — Teraz to Aloziee wyglądała na zdziwioną. — Niepostrzeżenie nikt nie dostanie się do pałacu, a Kirrho nie wypuści nikogo bez walki. Więc jedyne możliwe opcje to zabić go albo zostać zabitym. Nie sądzę, żeby miał was zaprosić na herbatkę i przedyskutować to wszystko.
— Infery mogą pić herbatę?
— I tak nie ma smaku — oznajmiła z żalem Aloziee, po czym skrzywiła się. — Nic nie ma smaku. Czyste złoto miało jakiś smak co prawda, ale nie próbowałam żadnego od wieków.
— A… e… ludzie?
Aloziee spojrzała na niego dziwnie, po czym wybuchnęła śmiechem. Nassie szybko wyjrzał z sąsiedniego pomieszczenia, żeby sprawdzić, co się dzieje. Nawet Arrasha się obudziła i zaspanym wzrokiem zmierzyła całe pomieszczenie. Inferka nie przestawała się śmiać, przewróciła się nawet na bok. Ten śmiech był tak serdeczny i szczery, w ogóle nie pasował do krwiożerczych istot, którymi przecież były infery. Powinny nimi być. Kącik ust Queelo drgnął nieznacznie. Może faktycznie nie były one takie złe.
A potem przypomniał sobie wszystkie rzeczy, które usłyszał o królu i pierwsze oznaki uśmiechu natychmiast zniknęły z jego twarzy. Co jeśli… co jeśli babcia faktycznie na niego trafiła? Co jeśli nawet go szukała? Przecież mogła już dawno nie żyć! Cała wyprawa okaże się na marne i to wszystko będzie jego winą! Po czymś takim nie będzie już nikomu mógł spojrzeć w oczy. Skulił się. O ile w ogóle będzie mógł jakkolwiek wrócić. Czemu babcia musiała się wybierać na kolejną swoją głupią wyprawę? Czemu wszystko nie mogło po prostu pozostać, jak było? Czemu nie mógł przeżyć swojego marnego życia do końca w spokoju?
Aloziee w końcu skończyła się śmiać, choć nadal chichotała pod nosem, podnosząc się z powrotem do pozycji siedzącej.
— Ludzie smakują, to fakt — powiedziała, kładąc mu dłoń na ramieniu, a drugą ocierając łzy z twarzy. — Ale są paskudni! Już wolę nie czuć niczego!
— Ale… przecież infery zjadają…
— Ale nie z powodu smaku! Dobry żart! Złoto z organizmów innych żywych istot najlepiej się wchłania, zwłaszcza jak wypijesz całą krew, ale potem i tak trzeba się pozbyć tego, co nie jest złotem z organizmu. To irytujące! Już łatwiej się je po prostu grudki metalu, nawet jeśli one tak szybko nie podnoszą siły!
Nassie spojrzał na Queelo, jakby chciał powiedzieć „Powinieneś to zapisać!”, ale Queelo zupełnie go zignorował. Nie zamierzał przy inferce wyciągać notatnika i notować rzeczy, którymi się z nim dzieliła. To dopiero byłoby podejrzane! Wolał się nie narażać nikomu. Poza tym jego pamięć była na tyle dobra, żeby zapamiętać tak ważne rzeczy. Dlaczego niby miałby potrzebować świstka papieru? Niedorzeczne!
— Młodzi są tacy niewinni — dodała jeszcze wesoło Aloziee, klepiąc Queelo po plecach. — Wiecie co? Jeśli mi obiecacie, że postaracie się nie zginąć, to w sumie mogę was nawet zaprowadzić pod same drzwi pałacu. Może przynajmniej wy chociaż trochę utrzecie nosa temu patałachowi.
— Coś się wydarzyło, jak mnie nie było? — zdziwił się Nassie, patrząc najpierw na Aloziee, a później na Queelo, ale żadne z nich mu nie odpowiedziało.
Aloziee podniosła się z gracją i złapała leżący wciąż na podłodze złoty miecz. Wyjęła go z pochwy i przyglądała mu się chwilę. Jemu, albo swojemu odbiciu w klindze. Przejechała po niej nawet palcem, jakby to miało jej coś powiedzieć o broni. Stała tak chwilę, po prostu się patrząc, po czym rzuciła miecz Nassie'emu.
— Orientuj się, złoty.
Nassie oczywiście złapał broń bez żadnego problemu, ale jego mina wyrażała najwyższe zdziwienie i niezrozumienie. Tak jakby cokolwiek miało być dla niego zrozumiałe w tamtejszym dniu. Queelo podejrzewał, że ten idiota nie zorientował się w ani jednej z dziwnych rzeczy, które wydarzyły się wokół niego. Nie żeby Queelo zrozumiał wszystko dokładnie, ale z całą pewnością rozumiał więcej niż Nassie. To w pewien sposób go cieszyło, choć sam nie wiedział dlaczego.
— Jak… — wydukał Nassie, patrząc na miecz.
— To chyba jest twoja broń — zauważyła chłodno Aloziee.
— Ale… nic ci nie jest! Przecież zaczarowane złoto…
— Ach, no tak, przecież ludzie nie wiedzą takich rzeczy. — W jej oku pojawił się dziwny błysk. — Zaczarowane złoto parzy tylko słabych. My, smoki, jesteśmy najpotężniejszymi z potężnych, pochodzimy od samych twórców magii, więc ona na nas nie działa. Poza tym im infer dłużej żyje, tym odporniejszy się staje. Oczekiwałeś, że będzie łatwo, co? — zapytała nieco bardziej drwiącym tonem. — Króla tak łatwo nie zabijesz. My wszyscy przeżyliśmy tyle, żeby się nimi stać, jesteśmy odporni na wasze magiczne sztuczki. Aczkolwiek, jak się postarasz, to może się go pozbędziesz tym mieczykiem. To wciąż może wyrządzić krzywdę, tylko musisz uderzyć znacznie mocniej.
— Dzięki za ostrzeżenie — mruknął Nassie i teraz dla odmiany to on zaczął się przeglądać w ostrzu. — Aczkolwiek, osobiście, jestem przeciwko przemocy.
Cała pozostała trójka obecnych uniosła brwi w zdziwieniu. Nawet na twarzach kotów pojawiło się coś, co można było nazwać umiarkowanym zdumieniem.
— E, Nassie — postanowił odezwać się Queelo. — Jesteś wojownikiem.
— No wiem. I?
— Twoja praca to w zasadzie przemoc.
— O nie, nie, nie. Widzisz, moja praca to obrona. Jeśli ktoś mnie zaatakuje, to mu odpowiem atakiem. Jeśli ktoś zaatakuje miasto, to mu odpowiem atakiem. Jeśli ktoś zaatakuje moich przyjaciół, to mu odpowiem atakiem. Ale nigdy nie atakuję pierwszy. Jestem honorowy.
Nikt nie wyglądał na przekonanego, ale zanim ktokolwiek się odezwał, nagle dziwne świszczenie odezwało się w uchu Queelo. Odruchowo, jak zawsze, uniósł rękę i podrapał się w nie.
„Słyszycie mnie?!”. Krzyk Alloisa był tak głośny, że prawie zwalił go z nóg. Nassie też się skrzywił. Prawdopodobnie również w jego głowie odezwał się ten hałas.
„To zabolało!”, myśli Nassie'ego zabrzmiały jak syknięcie węża. „Tak, słyszymy. I żyjemy. Coś się stało u was tam na górze?”.
„Coś się stało”, powtórzył drwiącym tonem. Jakim cudem umieli tak dobrze oddawać emocje przez myśli. To było dziwne. „Najpierw trzęsienie ziemi, tylko dzięki szczęściu uciekliśmy z tego zawaliska drzew, potem przylazło stado inferów, a was nie było! Ihoo i Mikky prawie mnie zabiły!”.
„Jesteś debilem”, odezwała się Mikky. Po tym tonie Queelo natychmiast wyobraził ją sobie, jak stoi, trzymając zakrwawione noże w dłoniach, bez ani jednej plamki krwi na niej samej. Nie wiedział nawet czemu, po prostu przyszedł mu taki obraz do głowy. „On nawet nie zauważył, że was nie ma, dopóki nie doszło do walki! Chciałam po was lecieć, ale dziurę, przez którą wpadliście, całkiem zasypało drzewami. Dobrze, że tam żyjecie! Nic wam nie jest?”.
„Wszystko w porządku. Jestem tylko poobijany. Queelo się trochę pogniótł”.
„Sam się kurwa pogniotłeś!”, zezłościł się Queelo, wlepiając przy tym wściekłe spojrzenie w wojownika. Gdzieś w jego myślach rozległ się śmiech.
„Czyli w porządku”, potwierdziła Mikky. „Ihoo by cię zabiła, jakby coś mu się stało, masz szczęście”.
„Gdyby jemu się coś stało, to prawdopodobnie sam i tak byłbym martwy”.
— O, właśnie — odezwał się na głos Nassie, odwracając się do Aloziee, która po prostu stała i patrzyła na nich bez zrozumienia. — W stronę pałacu trzeba wyjść na górę, nie? Bo mamy tam trochę większą drużynę i potrzebujemy ich pomocy.
— Drużynę — powtórzyła z kamienną twarzą.
— Nie myślałem, że zabicie króla będzie łatwe, więc wziąłem drużynę do pomocy!
— Drużyna? — zainteresowała się Arrasha, nastawiając uszy i w końcu podnosząc się ze swojego łóżka. — Chcę poznać drużynę! Nowe znajomości!
— Nigdzie nie idziesz! — Teraz to Aloziee była zła. — Pamiętasz, co stało się ostatnim razem? Zostajesz w domu.
— To było sto lat temu!
— Nie i koniec!
— Nie jesteś moją matką!
„Co tam się dzieje?”, zdziwiła się Mikky w głowie Queelo. „Czemu słyszę jakąś odległą kłótnię?”.
„Och, spotkaliśmy kogoś, kto nam pomógł”, odpowiedział jej Nassie. „I teraz kłóci się ze swoją drugą połówką. To nawet urocze”.
„Niby w jaki sposób kłótnia jest urocza?”. Queelo zmrużył oczy, patrząc na wojownika. „Na mózg ci padło?”.
„No bo troszczą się o siebie! To nie jest urocze?”.
„Nie”.
„W każdym razie”, Nassie natychmiast zmienił temat. „Będą nam w stanie pokazać drogę do miejsca, gdzie prawdopodobnie znajduje się majora Ivero. Poza tym zdobyliśmy trochę przydatnych informacji. Zostańcie w kontakcie, zaraz się zorientuję, jak wyjść z tej dziury na górę i gdzie moglibyśmy się spotkać”.
— Nie powstrzymasz mnie! — upierała się Arrasha. — Siedzenie ciągle w domu jest nudne! Poza tym umiem się bronić!
— Dobra — dała w końcu za wygraną Aloziee. — Ale jeśli coś ci się stanie, to następnym razem będziesz się mnie słuchać! Bez żadnych dyskusji!
— Nic mi się nie stanie.
— A wy. — Spojrzała groźnie w stronę Nassie'ego. — Jeśli którykolwiek spróbuje cokolwiek jej zrobić, zabiję na miejscu, nie czekając na wyjaśnienia. Jasne?
„Słyszeliście?”, zapytał Nassie całą resztę. „Proszę trzymać się z daleka od naszych pomocników, bo was pozabijają”.
„Chwila”. Głos Alloisa dobiegał z dziwnej oddali, jakby chciał zacząć się wycofywać. „Nie mów mi, że to kolejne infery!”.
„No nie”. Nassie podrapał się po uchu. „To nie infery. To inferki. Dwie, żeby być dokładniejszym”.
„Zwariowałeś?!”.
„Jeśli masz lepszy pomysł, to zawsze możesz go przedstawić. Poczekamy”.
Z drugiej strony dobiegły jakieś bliżej nieokreślone odgłosy złości. Wyglądało na to, że Allois nie miał żadnego pomysłu. Nassie poczekał chwilę, dając mu szansę na ewentualne wyjaśnienia, jednak żadne się nie pojawiły. Klasnął w dłonie.
— Świetnie! A więc możemy iść. Chyba. Infery przestały się już przemieszczać czy co tam robiły?
— Nie. — Twarz Aloziee nie wyrażała żadnych emocji. — W mojej obecności nie odważą się choćby zbliżyć na metr, a co dopiero mówić o atakowaniu. Im szybciej ruszymy, tym szybciej wrócimy.
— Dziękujemy za pomoc! — powiedział Nassie, uśmiechając się do niej promiennie.
Inferka nijak nie zareagowała. Po prostu obróciła się i ruszyła do wyjścia. Queelo i Nassie wymienili spojrzenia i szybko poszli za nią, bojąc się, że jeszcze przypadkiem gdzieś ją zgubią. Na zewnątrz zapanowała nagle całkowita cisza. Tylko głupcy dobrowolnie narażaliby się na złość przerażającej królowej.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.