Powrót do opowiadań

Złote Wojny


Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Rozdział XXVII

Infer Burz

Dallou wrócił chwilę później. Dziwnie szybko, ale sytuacja wcale nie była jakoś bardzo skomplikowana. Z dobrych wieści, inferka wyglądała na nieco poturbowaną i zmęczoną, nawet nie wytwarzała mgły, co mogło być pomocne. Nadal prawdopodobnie będą z nią problemy, ale nie aż takie, jak gdyby była w pełni swych sił. Ze złych: Nassie wyglądał równie źle. Leżał przy wejściu jaskini, chyba nieprzytomny.

— To brzmi jak zasadzka — zauważył Aiiry, drapiąc się po brodzie. — Po co by go pilnowała, gdyby to nie była zasadzka?

— No ale jest sama — prychnął Queelo. — Pewnie uważa, że da sobie z nami radę. Jakie właściwie sztuczki znasz?

— To nie są „sztuczki” — obraził się Aiiry, ale po chwili postanowił odpowiedzieć: — Myślałem nad stworzeniem widmowych obrazów w lesie. Iluzji znaczy się. Jeśli się odpowiednio skupię, będę w stanie kontrolować dokładnie, co pokazują. Ale same iluzje nie mogą wyjść daleko poza namalowany na ziemi znak, więc jeśli miałbym ją w ten sposób odciągnąć, musiałbym ułożyć z nich linię, po której obraz miałby się poruszać.

— Udajmy, że zrozumiałem, co właśnie powiedziałeś.

— To nie było skomplikowane!

— Czyli możesz udawać, że jesteś w innym miejscu, niż jesteś — podsumował Queelo. — Too… ty ją odciągniesz magią, a ja pobiegnę i zabiorę Nassie'ego. I wracamy tutaj.

— Myślę… — Aiiry zawahał się. — Nie wiemy, czy sam obraz ją przekona. Jeśli się zorientuje, co próbujemy zrobić, możemy mieć problem.

— Czyli jednak proponujesz coś innego. O, mam pomysł! — dodał nagle, zaskakując nawet samego siebie. — Zamiast robić iluzję siebie, zrób mnie. Najlepiej jeszcze ze skrzydłami, żeby nie było podejrzane, że uciekam za szybko czy coś. Dałbyś radę?

— E… myślę, że tak. To nie jest mocno skomplikowane, prawdę mówiąc. Ale nic nie może mi przeszkadzać. I muszę stać, skupiając się na tworzonym obrazie.

— Musisz być w jakimś konkretnym miejscu?

— Niedaleko jednego ze znaków, których używam. Kilkanaście metrów, czasem da radę kilometr, jeśli powierzchnia jest wystarczająco płaska.

— Udam, że to też zrozumiałem. Najlepiej, jakby moja iluzja udawała, że wraca do jaskini i w ogóle o niczym nie wiedziała i szybko zaczyna uciekać, jak tylko zobaczy inferkę. Tak, to dobry pomysł, tak pewnie bym się zachował.

— Dobrze wiedzieć. — Airry podniósł się i przeciągnął. — No nic, to trzeba iść i postawić znaki. Najlepiej zacząć od końca i iść aż do jaskini, żeby potem się nie wracać. Chcesz iść ze mną?

Queelo zmarszczył brwi.

— Nagle nie zamierzasz na mnie krzyczeć, że jestem głupi i nieodpowiedzialny?

— Mamy plan, więc zakładam, że zamierzasz się go trzymać. Poza tym skoro ona się zasadza na nas, to nie pójdzie nagle na zwiady. Czyli będzie czekała w tym jednym miejscu na nasz ruch. A tam nie będziesz podchodził, dopóki jej nie odciągnę.

Z tymi słowami wyszedł. Queelo podniósł się szybko i poszedł za nim. Dallou wyprzedził go w drzwiach, trzymając w ramionach oba koty. Kiedy niby zdążył je wziąć?! Tak całą grupą poszli w zupełnie przeciwną do jaskini stronę. Aiiry odszedł spory kawałek, zanim w końcu uznał, że znalazł odpowiednie miejsce. Wszystkie infery natychmiast odsunęły się, gdy przyklęknął i zaczął rysować okrąg na ziemi. Spojrzał na nich z niedowierzaniem.

— Dopóki nie skończę rysować wszystkich, nie będą magiczne — powiedział, jakby to było oczywiste.

— Przezorny zawsze ubezpieczony — odpowiedział mu Queelo.

Wąs wydostał się z uścisku Dallou i zamiast tego ułożył się na głowie Queelo. Echo nadal siedziała na swoim miejscu. Chłopiec trzymał ją ostrożnie, jakby była ze szkła, które bał się zbić. Kotce wyraźnie jednak to nie przeszkadzało.

Aiiry skończył malować pierwszy znak, odszedł kilkanaście kroków, dokładnie je licząc, bo mamrotał pod nosem przy każdym kolejnym i przy pięćdziesiątym chyba uznał, że to już, bo znów kucnął i namalował kolejny znak. W ten sposób po dłuższej chwili dotarli w końcu w pobliże pierwszej jaskini. Aiiry odliczył kolejne pięćdziesiąt kroków, ale tym razem, zamiast rozpocząć rysowanie znaku, odwrócił się do Queelo.

— Dalej nie idziesz — powiedział wojownik. — Zostaniesz tutaj, przy tym znaku i poczekasz, aż wrócę. Potem odejdziemy trochę i wtedy je odpalę. Na mój znak…

— Znam plan — przerwał mu Queelo. — Nie musisz go powtarzać, nie jestem aż tak głupi.

— Wolę się upewnić.

Schylił się i namalował znak, po czym po prostu odszedł kolejne pięćdziesiąt kroków, znikając za jakimś drzewem. Queelo stał i czekał z założonymi rękami, aż wojownik wróci. Próbował nasłuchiwać czegoś w pobliżu, ale jego ludzki słuch był zdecydowanie gorszy niż inferzy. Nie mógł nastawić uszu, żeby nasłuchiwać dokładniej z jednej strony niż z innej, wyciszyć sobie szumów drzew ani nic. Nie mógł nawet poruszać ludzkimi uszami. Może jednak bycie inferem nie miało samych tylko minusów…

Aiiry zdążył wrócić, zanim zamyślił się nad tym bardziej i ruszyli w inną stronę, obchodząc jaskinię półkolem. Udało im się znaleźć jakieś krzaki, w których mogli się ukryć na czas czarowania Aiiry’ego. Queelo wychylił się lekko, żeby spojrzeć na polanę. Nassie faktycznie leżał przy wejściu, nie ruszając się, zakrwawiony. Prawie, jakby nie żył. Ale wtedy raczej inferka nie krążyłaby, pilnując go, rozglądając się czujnie dookoła. Po co miałaby go tak pilnować, gdyby był martwy? Poza tym, gdy Queelo przyjrzał się dokładniej, zauważył, że Nassie się rusza. Ledwo, ledwo, ale jednak.

Aiiry usiadł po turecku na ziemi.

— Odczekaj tak z minutę, kiedy pobiegnie za iluzją — mruknął, zamykając oczy. — Żeby czasem cię nie usłyszała i nie spojrzała za siebie.

Dallou pomachał ręką, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

— Ty — odezwał się Queelo — zostajesz tutaj.

Chłopiec zrobił wściekłą minę.

— Ktoś musi przypilnować Aiiry’ego — zauważył jeszcze. Sięgnął do głowy i zdjął z niej Wąsa. — No i kotów. Ale głównie Aiiry’ego. Jak będzie tak siedział, skupiony, to wszystko może go zaatakować, a on nie zauważy!

Nadal nie wyglądał na zadowolonego, ale przyjął Wąsa w ramiona i skinął głową, zgadzając się z nim. Aiiry wziął głęboki oddech, po czym przyłożył palec do ust, jakby próbował kogoś uciszyć, po czym zaczął szeptać jakieś niezrozumiałe dla Queelo słowa. Zakładając, że to część zaklęcia, Queelo wyjrzał znowu na polanę.

Przez chwilę inferka nadal krążyła. Ale wtedy na brzegu polany zauważył jakieś poruszenie. Inferka również obróciła głowę w tamtą stronę. Fałszywy Queelo zatrzymał się, jakby sam zdziwiony jej obecnością. Prawdziwy Queelo nie miał pojęcia, jak wyglądał z zewnątrz, ale jeśli infer z biblioteki skopiował jego wygląd prawidłowo, to Aiiry też dał sobie radę. Iluzja natychmiast rzuciła się do ucieczki. Inferka mgły zastanowiła się chwilę, ale po dwóch, może trzech sekundach pobiegła za nim. Nie bardzo szybko, ale zdecydowanie wolniej, niż biegała wcześniej.

Queelo, zgodnie z ustaleniami, odczekał chwilę, licząc w myślach i zmuszając się, żeby nie opuścić kryjówki za wcześnie. Gdy w myślach doliczył do sześćdziesięciu, jeszcze raz uważnie obejrzał okolicę, a potem cicho wyszedł ze swojej kryjówki. Szybkim krokiem, starając się nie biec, podszedł do leżącego na ziemi Nassie'ego. Kiedy tylko na twarz wojownika padł cień, poruszył głową i otworzył usta, chyba chcąc coś powiedzieć, ale wydobyły się z nich tylko jakieś nieokreślone dźwięki. Queelo kucnął przy nim.

Z bliska Nassie wyglądał jeszcze gorzej. Jego skóra zawsze była jasna, ale nie aż tak. Na lewym ramieniu, pod rozerwanym swetrem, krwawiła paskudna rana, jakby ktoś mu tam wbił pazury. Drugą ręką chyba próbował jakoś to zatamować, ale zatrzymał się dłonią w pobliżu łokcia. Może nie miał już siły podnieść jej wyżej. Najgorzej i tak wyglądała szyja. Chyba nie miał tam żadnej rany, bo nie tworzyły się tam żadne nowe plany, ale rozmazane czerwone ślady po zakrwawionych pazurach mówiły same za siebie.

Wojownik znowu próbował coś powiedzieć.

— Nie, nie, nie przejmuj się, to ja — przerwał mu szybko Queelo. — Zaraz cię stąd zabiorę i Aiiry zrobi swoje czary-mary, żeby ci pomóc.

Chciał go podnieść, ale nagle Nassie uniósł rękę i popchnął go. Albo raczej próbował, bo siły nie miał wcale. Prawdopodobnie nawet liścia nie dałby rady przesunąć w ten sposób.

— …cie… cie… k-k… — próbował wydusić z siebie jakieś słowo.

Queelo nie przejął się tym. Nie było czasu na takie rozmowy, mogli porozmawiać, gdy już się znajdą w bezpiecznym miejscu. Dźwignął więc Nassie'ego z ziemi, mimo że ten nadal próbował coś powiedzieć.

— Nie przemęczaj się, i tak cię nie rozumiem — mruknął jeszcze do wojownika pod nosem.

Miał już się obrócić i opuścić to miejsce najszybciej, jak się dało z ranną osobą w ramionach, ale wtedy zobaczył poruszenie w wejściu do jaskini. Jeszcze zanim wyszedł z cieni, odezwał się, sprawiając, że Queelo nogi wrosły w ziemię.

— Myślę, że słowo, które chciał ci przekazać partner to „uciekaj”.

Kirrho nadal miał na sobie czarny garnitur, jakby uważał, że to odpowiednie ubranie na spacer do lasu. Splótł ręce za plecami i wyszedł dumnym krokiem na polanę. Schował swoje wielkie skrzydła, rogi, ogon, jedyne co sugerowało, iż nie był człowiekiem, to niepokojąca, potężna aura bijąca od niego. Wcześniej Queelo nie odczuwał tego aż tak bardzo, może ten efekt też tłumiła woda, ale gdy jej efekt zanikł, uderzyło go to jak młotem. Co tam rozkazy, kiedy pod samym spojrzeniem nie był w stanie się nawet poruszyć. Jakby nagle jego ciało zmieniło się w kamień.

Nassie znowu próbował coś wydukać i to dopiero wybudziło Queelo z dziwnego transu. Nie wiedział, jak długo tam stał, ale jedyne, na co był w stanie się zdobyć, to zrobienie kroku do tyłu. Kirrho natychmiast zmrużył oczy.

— Wiem, że mnie nie lubisz — powiedział, przechylając nieco głowę. — I ta sytuacja w żaden sposób tego nie poprawi. Może wręcz przeciwnie. Ale zanim znowu dramatycznie uciekniesz, żeby sobie pożyć przez te niecałe pięć dni, chciałbym porozmawiać.

To nawet nie był rozkaz, co zdziwiło Queelo. Jak to… jak to porozmawiać? Tak po prostu? Przecież to w ogóle nie miało sensu! Dlaczego jakiś stary, długowieczny, straszny król miałby chcieć, żeby po prostu rozmawiać? Samo to zaskoczyło go tak bardzo, że zapomniał o przerażającej, otaczającej go aurze.

Kirrho westchnął i w końcu porzucił swoją dumną pozę. Spokój i opanowanie zniknęło z jego twarzy, żeby ustąpić zmęczeniu. Przetarł oczy dłonią.

— Słuchaj, ja… wiem, że z twojej perspektywy muszę być naprawdę okropną osobą — zaczął niezręcznie. — Nie twierdzę, że jestem jakiś święty, zrobiłem trochę rzeczy, które mnie dyskwalifikują, ale… całkowicie nie umiem rozmawiać, to nie ten temat…

Coraz bardziej plątał się w słowach, zupełnie rozbijając wcześniejsze przekonania Queelo o potwornym strasznym królu, siedzącym w swoim strasznym zamku i tworzącym sobie nowe potężne infery, żeby robiły wszystko za niego, podczas gdy on się tylko przyglądał.

— Po prostu… chciałem cię przeprosić — powiedział w końcu, kładąc dłoń na sercu. — Za wszystko to… I naprawić. Jeśli oczywiście mi pozwolisz. Wiem, że to nie jest za wiele, po tym wszystkim, co stało się z mojej winy, ale… ale…

Nie dokończył. Chyba sam nie miał pojęcia, co chciał powiedzieć. Queelo był coraz mniej pewien, czy to aby na pewno rzeczywistość. Może to był po prostu kolejny z tych głupich, realistycznych snów i zaraz się obudzi. Jak to przeprosiny?! Od osoby, która rozwaliła mu życie, przez którą codziennie sprawdzał datę w kalendarzu, przez którą liczył każdy przeżyty dzień, przez którą odpychał wszystkich… to nie mogła być prawda! Po tym wszystkim nie mógł tak po prostu otrzymać przeprosin! To jakby przez ten cały czas miał w głowie fałszywy obraz…

Nagle Kirrho poruszył się gwałtownie, obracając się i ukazując całkowicie swoją inferzą formę. Zasyczał, jakby próbował kogoś przestraszyć. Queelo spojrzał w tamtą stronę, tylko po to, żeby zobaczyć Dallou, wyraźnie szykującego się do walki. Chłopiec nie mógł syczeć, więc zamiast tego pokazywał groźnie zęby, nawet jego sierść się zjeżyła. Oboje wyraźnie szykowali się do ataku.

— Nie! — odezwał się Queelo, stając szybko między nimi. Stojący przed nim Kirrho zmarszczył brwi. — T-to przyjaciel… n-nie rób mu krzywdy…

Dallou podszedł do niego i przytulił się do jego boku, patrząc podejrzliwie na Kirrho. Queelo doceniał to, że chłopiec przybiegł mu na ratunek niemal od razu, gdy tylko zobaczył kłopoty, ale próba wyzwania króla na pojedynek to jednak było trochę za dużo. Kirrho nie wyglądał na zbyt zadowolonego, ale nie skomentował w żaden sposób pojawienia się dodatkowej osoby. Zamiast tego spojrzał w stronę krzaków, z których wcześniej przyszli.

— Ten trzeci też?

Queelo szybko pokiwał głową. Naprawdę nie chciał, żeby ktokolwiek zaczął się teraz bić. Odruchowo ścisnął też mocniej Nassie'ego, którego nadal trzymał w ramionach, ale wojownik nie próbował powiedzieć już nic więcej. W ogóle się nie odzywał. To było niepokojące. Queelo w końcu spojrzał na niego. Był biały jak papier. Ledwo łapał kolejne oddechy.

— Potrzebuje pomocy! — krzyknął natychmiast, kładąc go z powrotem na ziemi. Ale nie miał pojęcia, jak właściwie miałby pomóc. Wiedział tylko, że ludzie potrafili się jakoś leczyć magią. Rozejrzał się i jego wzrok trafił na Dallou. — Leć po Aiiry’ego, on na pewno będzie wiedział, co zrobić.

Chłopiec natychmiast pobiegł wykonać polecenie.

— Nie umieraj mi tutaj! — warknął Queelo w stronę nieprzytomnego Nassie'ego. — Nie teraz, ty złotooki debilu!

Usłyszał nad głową chrząknięcie.

— Nie chciałbym się wtrącać, ale śmierć akurat mu nie gro…

— To się nie wtrącaj! — przerwał mu natychmiast Queelo, nawet na niego nie patrząc, skupiając całą swoją uwagę na Nassie'em. Wciąż oddychał. — Nie możesz teraz umrzeć, nie możesz, nie możesz, nie możesz! Jeśli mi tutaj umrzesz, to wywlokę cię z zaświatów i zabiję!

Nassie w końcu wydał z siebie jakiś dźwięk. Coś jakby słabe prychnięcie, ale równie dobrze Queelo mogło się to wydawać. Po chwili Aiiry wypadł z krzaków i zatrzymał się gwałtownie, widząc Kirrho, ale Dallou i tak pociągnął go w tę stronę. Queelo szybko się odsunął, żeby zrobić wojownikowi miejsce.

— Pomóż mu!

Aiiry był wyraźnie skołowany. Jeszcze raz spojrzał na Kirrho, który teraz po prostu stał z boku, a potem na leżącego na ziemi Nassie'ego i w końcu przyklęknął. Tym razem jednak nie rysował znaków na ziemi, tylko nabrał trochę krwi na palce i zaczął nią malować po ubraniu wojownika. Queelo skrzywił się. Kolejne zaklęcia. Dallou szybko się odsunął, zabierając oba koty z pola rażenia. Czar zaczął promieniować niepokojącą energią, od której Queelo dostał gęsiej skórki. Znak rozbłysł nagle jasnym światłem, sprawiając, że zakręciło mu się w głowie.

Przez chwilę nie działo się nic. A potem Nassie zaczął kaszleć.

— Boli — jęknął. Poruszył powiekami i w końcu udało mu się otworzyć oczy, ale chyba i tak ledwo co nimi widział. — Nikt… nie umarł…?

— Kretyn! — warknął Queelo, przecierając oczy.

Teraz Nassie zdecydowanie prychnął. Zanim jednak powiedział cokolwiek więcej, Aiiry natychmiast postanowił mu przerwać.

— Nie gadaj za dużo — prychnął. — Zaklęcie leczące działa powoli. Jak teraz będziesz szarżował, to się nie wyleczysz. Więc mnie nie denerwuj i zamknij się.

Nassie wydał z siebie jakiś przytakujący dźwięk i faktycznie nie odezwał się więcej. Queelo zawahał się i spojrzał znowu na króla, który po prostu stał z boku i siedział cicho. Oparł się o ścianę obok wejścia do jaskini i próbował wyglądać, jakby wiedział, co robi w takim towarzystwie.

— Materac… nadal tam stoi? — zapytał niepewnie Queelo. Kirrho zajęło chwilę, zanim zorientował się, że to pytanie zostało skierowane w jego stronę.

— E… tak, tak.

— Przenieśmy go tam — zwrócił się do Aiiry’ego.

Razem podnieśli Nassie'ego, który znowu próbował coś powiedzieć i ostrożnie zanieśli do wnętrza jaskini. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak to zostawili, jedyną różnicą był siedzący w jednym z kątów Tzziro, stawiający sobie karty. Zerwał się na równe nogi natychmiast, kiedy zauważył, że wchodzą do środka. Jednak zaraz za nimi wszedł też Kirrho i zatrzymał infera, zanim ten zrobił cokolwiek nieodpowiedzialnego. Ułożyli Nassie'ego na materacu.

— Idź spać — warknął na niego Aiiry.

— Nie jestem… śpiący — prychnął Nassie, przewracając się na bok. Całe szczęście nie na ten, w który był ranny. Zapadł się w materacu. — Wygodnie… Jednak jestem. Dobranoc.

— Będzie z nim dobrze — podsumował Aiiry, otrzepując ręce, tak jakby to mogło pomóc pozbyć się krwi. Nie udało się. — Miał jakąś truciznę we krwi. Nie była śmiertelna, ale osłabiała go, więc się jej pozbyłem. Znaczy sprawiłem, żeby jego organizm się jej pozbywał szybciej.

— A ramię? — zapytał natychmiast Queelo.

— Rana nie jest poważna. Więcej szkód narobiła trucizna. Nie da się leczyć dwóch rzeczy naraz, więc najpierw zająłem się tą ważniejszą. Ale teraz koniec pytań do mnie — dodał i założył ręce. — Teraz ja mam pytanie. Co się tu do cholery stało?!

Queelo podążył za jego spojrzeniem. Kirrho i Tzziro schowali się w rogu jaskini i bawili się kartami. Bez tych wszystkich skrzydeł, rogów, potwornych pazurów, po prostu sobie tak siedząc, wyglądali jak dwójka dorosłych dzieci, a nie straszne infery. Ustawiali sobie małe zameczki z kart. Nagle ten stojący przed Kirrho rozwalił się, a Tzziro zakrył usta dłonią, powstrzymując śmiech.

— Nie tak to zapamiętałem — dodał wojownik, odwracając się z powrotem do Queelo. — To jakaś iluzja?

— E… — Queelo pomasował się po karku. — Tak jakby… trochę… dogadaliśmy się?

— Tak po prostu?

— To… trochę skomplikowane do wyjaśnienia.

— Ale wiesz, co robisz?

Queelo potrząsnął głową. Nie, nie wiedział. Nie miał bladego pojęcia. Aiiry zmarszczył gniewnie brwi, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Zamiast tego poszedł po swoją apteczkę i postanowił zająć się Nassie'em. Dallou spojrzał na Queelo, nadal przytulony do jego boku, po czym ostrożnie położył się obok materaca, zwijając się w kulkę i całkowicie z nim stapiając. Nie dało się go w ogóle zauważyć, a nawet gdyby ktoś się zorientował, że to nie część materaca, prawdopodobnie uznałby go za poduszkę.

Chwilę później do ich wesołej gromadki dołączyła trzecia inferka. Wpadła do jaskini i spojrzała nienawistnie w stronę Queelo. Chyba jednak zorientowała się, że ścigała iluzję. Przez chwilę bał się, że może się na niego rzucić, ale ona tylko syknęła ze złością i dołączyła do Tzziro i Kirrho w zabawie kartami. Queelo wypuścił wstrzymywane powietrze.

Podszedł do swojej torby i sprawdził jej zawartość. Nikt jej nie ruszał, wszystko nadal tam było. Wszystko to strasznie go zmęczyło, aż poczuł, że musi coś zjeść. Nie tyle z głodu, co ze stresu. Sięgnął po grudkę złota, ale zanim zdążył ją choćby przysunąć do ust, nagle padł na niego cień.

— Nie możesz tego zjeść — odezwał się Tzziro za jego plecami, sprawiając, że Queelo aż podskoczył ze zdziwienia. Spojrzał na infera przez ramię. — To niedobre dla zdrowia.

Nie czekał na odpowiedź, tylko zabrał mu kamyk z ręki i zaczął mu się przyglądać, przysuwając go do twarzy i mrużąc oczy. Queelo zamrugał.

— E… możesz je wziąć — rzucił niezręcznie. — Nie musisz wymyślać głupich wymówek, mam jeszcze trochę i mogę się podzie… HEJ!

Tzziro odrzucił kamyk za siebie i wyrwał mu torbę z rąk. Queelo natychmiast zerwał się na równe nogi.

— To moje! — warknął, próbując odebrać inferowi swoją własność, ale ten obrócił się do niego plecami i robił to za każdym razem, jak Queelo próbował go obejść. — Ty… oddawaj!

— Niezdrowe jedzenie — powiedział spokojnie Tzziro, zaglądając do środka. — Nic dziwnego, że taki słaby. To się nie nadaje nawet na przekąskę.

Kirrho spojrzał na nich, marszcząc brwi.

— Tzziro? Co ty robisz? Przecież mówiłem, że teraz…

— Niech wasza wysokość sam zobaczy — przerwał mu Tzziro, rzucając jedną z grudek złota w jego stronę. Queelo skorzystał z sytuacji i wyrwał mu torbę z rąk, tylko po to, żeby zobaczyć, że infer zdążył już wyrzucić całe jego jedzenie. — To ledwo jest jedzenie.

Kirrho zmarszczył brwi i przygryzł nieco otrzymaną grudkę. Skrzywił się wyraźnie i natychmiast odsunął ją od ust.

— Paskudne.

— I bardzo niezdrowe! — dodał Tzziro dumnie. Queelo rozejrzał się i zobaczył swoje zapasy rozrzucone po całej podłodze, ale zanim sięgnął po cokolwiek, infer położył mu rękę na ramieniu i przytrzymał. — Z taką dietą daleko nie zajdziesz dzieciaku.

Queelo drgnęła powieka. Tego było już zdecydowanie za wiele. Wyrwał się z tego uścisku i odsunął o parę kroków, wyciągając swoje pazury.

— Za kogo ty się uważasz?! — krzyknął, aż siedzące w rogu koty podskoczyły. — Po pierwsze to nie prosiłem się o żadne porady! Po drugie to moje jedyne zapasy, według ciebie powinienem żywić się powietrzem?! A może umrzeć?! A po trzecie to ja jestem inferem pierdolone dwadzieścia lat, podczas gdy ty pewnie co najwyżej pięć, więc uważaj, kogo nazywasz dzieciakiem!

Tzziro aż się odsunął, słysząc te słowa. Opuścił nawet głowę, jakby poczuł się faktycznie skarcony. Gdzieś z boku dobiegło rozbawione prychnięcie, więc spojrzał w tamtą stronę. Kirrho zakrywał usta dłonią. Za to inferka od mgły wpatrywała się w niego trochę zbyt uważnie.

— Co? — syknął w ich stronę.

Kirrho prychnął drugi raz.

— Nic, nic… zdecydowanie jesteś jej wnukiem.

— Nie ty. Ona.

Skinął głową w stronę inferki. Nie zmieniła ani trochę wyrazu swojej twarzy. Patrzyła się na niego, nawet nie mrugając. Przez chwilę siedziała w całkowitej ciszy. Queelo już miał zapytać drugi raz, kiedy otworzyła w końcu usta.

— Aura — powiedziała tylko. Cokolwiek to miało znaczyć. Kirrho i Tzziro natychmiast jednak odwrócili głowy w jej stronę.

— Naprawdę? — zapytał król. — Nie wydaje mi się…

— Wiem, jakie moce blokuję — prychnęła, krzyżując ręce. Przymknęła oczy. — Zablokowałam jasne oczy, te były jego siostry, mentalną komunikację tego z mieczem, ten z jednym okiem manipuluje metalem, a ta z nożami ma lewitację. Myślałam, że aura jest tego złotego, ale on musi mieć jakąś umysłową, której nie mogę sięgnąć. Więc aura musi być jego.

— Jaka znowu aura? — zapytał z coraz większą irytacją Queelo. Teraz znowu spojrzenia wszystkich trzech inferów skupiły się na nim. — O co wam do cholery chodzi?! Myślicie, że możecie sobie tak po prostu przyjść i…?!

— Aura — przerwała mu inferka, nadal zachowując spokój — to zdolność, dzięki której można sprawić, że wszyscy w otoczeniu osoby używającej tej mocy czują dokładnie to, czego ta osoba chce. Ale jeśli osoba jest nienauczona używania, to po prostu projektuje swoje własne silne emocje na ich cel. Czyli to, co właśnie zrobiłeś na Tzziro.

Queelo wpatrywał się w nią. Jaka zdolność? Nie miał żadnej zdolności. Nie zamierzał mieć żadnej zdolności! To były jakieś bzdury.

— Jedyna osoba — kontynuowała, jakby wiedziała, że nadal go nie przekonała — wobec której Tzziro normalnie miałby taką reakcję, mógłby być król.

Kirrho podrapał się po brodzie. Wyglądał, jakby próbował sobie coś ułożyć w głowie.

— Faktycznie, to do niego niepodobne. Ale aura jest dość… niespotykana. Z ostatnim inferem, jaki ją posiadał, spotkałem się chyba z jakieś sto albo i dwieście lat temu… nie powstaje zbyt… naturalnie…

— To pewnie twoja wina — prychnęła inferka. Nie w stronę Queelo, ale w stronę króla. — Znowu coś żeś odwalił, nie? Z rytuałem znaczy. Taki stary, a taki głupi. Pewnie żeś po to chciał tego dzieciaka. Ej, dzieciaku! — obróciła się znowu do Queelo. — Ja jestem starsza, mogę tak cię nazywać. Coś skopał przy rytuale i dlatego cię szukał, no nie?

Queelo nie odpowiedział. Kirrho odchrząknął, wyraźnie próbując jej dać do zrozumienia, że powinna się zamknąć. Chyba to zrozumiała, bo przewróciła oczami i wróciła do bawienia się kartami. Tzziro, po chwili wahania, podszedł znowu do Queelo, ale tym razem do nie dotykał. Przywołał na dłoni jakiś niewielki portal, po czym podał mu… coś. Queelo spojrzał podejrzliwie, ale była to po prostu kolejna grudka złota.

— Dla ciebie — powiedział nieśmiało, nie patrząc na niego.

Queelo zmarszczył brwi, ale w końcu zabrał kamyk i ostrożnie go powąchał. Faktycznie było to złoto i chyba nawet jadalne. Tzziro szybko się odsunął, jakby obawiał się, że znowu ktoś na niego nakrzyczy i wrócił do swojego kąta. Queelo wpatrywał się jeszcze w trójkę inferów, ale nie wyglądało na to, żeby miały jakieś złe zamiary. Po prostu schowali się w rogu i tam siedzieli, patrząc w karty. O co chodziło z tymi kartami?

Wzruszył ramionami i usiadł na ziemi obok materaca, obracając się do nich plecami. Dallou wyjrzał na niego ze swojej kulki, ale zrobił to tylko na chwilę. Poszedł dalej spać. Aiiry już zakończył swoje oględziny i siedział nieopodal swojego kolegi, trzymając cały czas rękę na broni, wbijając złowrogie spojrzenia w infery. Głównie chyba w króla. Po czym przeniósł to samo spojrzenie na Queelo.

— Czuję, że z tego wyjdzie coś złego.

Queelo skulił ramiona.

— Przepraszam.

Aiiry patrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym nagle podniósł się.

— Idę znaleźć coś do jedzenia — powiedział, widząc zdziwienie na twarzy Queelo. — Wy możecie sobie przeżyć przez kilka dni bez niczego, ale ja nie. Widziałem gdzieś w pobliżu jakieś zielsko, powinno być jadalne.

Nie powiedział nic więcej, tylko wyszedł, zostawiając Queelo samego z inferami. I Nassie'em, który spał. Gdyby postanowiły coś zrobić, nie byłoby nikogo, kto mógłby pomóc. Może poza Dallou, ale co właściwie mieliby zdziałać w dwójkę? A potem potrząsnął głową. Gdyby faktycznie chcieli coś im zrobić, obecność Aiiry’ego i tak by nie pomogła. Poza tym mogli to przecież zrobić wcześniej. Powinien przestać się tak przejmować.

Spojrzał na nadal trzymaną grudkę złota, którą dał mu Tzziro, po czym ostrożnie odgryzł mały kawałek. Złoto wciąż nie miało żadnego smaku, ale mógł stwierdzić, że jest zdecydowanie bardziej sycące niż to, które wcześniej posiadał. Nie był aż tak głodny, żeby zjadać całość, więc wrzucił je do swojej torby. Zachowa na później.

Nassie zachrapał przez sen i przewrócił się z powrotem na plecy. Chyba wszystko będzie z nim dobrze. Powinno.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.