Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.
Dnia: 30 września 31r.
Złoty zły.
Queelo nie mógł zasnąć. Zwinął się w kulkę pod swoim kocem i próbował, naprawdę próbował, ale cały czas zadręczały go te wszystkie myśli. Nawet na chwilę nie zmrużył oka, więc kiedy usłyszał kroki, w końcu wydostał się spod koca i podniósł się niezdarnie, nadal zmęczony. Zamrugał kilka razy. Nassie wrócił do jaskini, nadal cały w skowronkach.
— Właśnie miałem cię budzić — powiedział radośnie, ale bardzo cicho. Prawdopodobnie nie chciał przeszkadzać Dallou, który znów schował się w swoim ogonie i chyba spał. — Nie wiem, która dokładnie jest godzina, ale obstawiam, że jakoś około północy. Teraz ty idziesz na wartę.
Queelo wpatrywał się w niego przez chwilę. Naprawdę to zrobił. Naprawdę przyszedł z warty, oddał mu kolejną i zamierzał odpocząć. To tylko pogarszało sytuację. Nassie usiadł w pobliżu dogasającego ogniska, a Queelo szybko zerwał się na równe nogi. Nie mógł przebywać w jego towarzystwie, po prostu nie! Gwałtownie wyszedł, nawet w żaden sposób się nie żegnając. Spojrzał jeszcze tylko przez ramię. Wojownik wpatrywał się w niego ze zdziwieniem. Queelo obrócił głowę, natychmiast kiedy złapał kontakt wzrokowy i wydostał się natychmiast na zewnątrz.
Noc była zimna. Gwiazdy świeciły jasno na atramentowo-czarnym niebie. W pobliżu nie było słychać zupełnie niczego, nawet szelestu liści. Wiatr w ogóle nie wiał chyba w tej części świata. Gdziekolwiek ich w zasadzie nie wywiódł. Pamiętał to miejsce jak przez mgłę, ale z tego co się orientował, nie było ono mocno daleko od miasta. Naprawdę poleciał aż tak daleko? To było nieco dziwne. Jednak z drugiej strony latanie zawsze było zdecydowanie szybsze niż chodzenie czy nawet bieganie.
Przez całą noc nie wydarzyło się zupełnie nic. Queelo przez jakiś czas chodził w kółko, jakby oczekiwał na kogoś, ale w końcu dał sobie spokój i po prostu usiadł przed wejściem. Przymknął oczy — i tak ledwo co widział w ciemności. Gdyby coś miało się do niego podkraść, szybciej by to coś usłyszał, niż zauważył. Ale nic się nie podkradło. Noc minęła bez absolutnie żadnych wypadków.
Kiedy tylko podniosło się słońce, z jaskini wypadł radośnie Dallou i zaczął skakać wesoło wśród drzew, jakby próbował złapać trochę promieni. Queelo przyglądał mu się w milczeniu. Mały infer wyglądał na bardzo zadowolonego.
— To byłby interesujący temat do badań — odezwał się nagle Nassie nad jego ramieniem. Queelo podskoczył gwałtownie. W ogóle go nie zauważył! — Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś się tak zachowywał. Wszystko w porządku? — zapytał, widząc, że Queelo natychmiast się od niego odsunął. — Źle wyglądam? Nie miałem jak się uczesać, zgubiłem gdzieś swój grzebień.
Queelo odsunął się jeszcze bardziej, nie odpowiadając nic. Na szczęście Dallou go uratował, bo podbiegł do nich, uśmiechając się szeroko i nadal podskakując radośnie. Obie dłonie miał zaciśnięte w kulkę, jakby coś w nich trzymał. Wyciągnął je przed siebie, więc Queelo i Nassie odruchowo nachylili się, żeby sprawdzić, co tam było. Chłopiec powoli otworzył dłonie, żeby pokazać małego, błyszczącego motylka. Zamachał spokojnie skrzydełkami, ale nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał odlecieć. Dallou wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
— Jeszcze nigdy takiego nie widziałem — powiedział z ekscytacją Nassie, a jego oczy zabłyszczały radośnie. — Czytałem kiedyś o nich, ale myślałem, że to tylko legendy. Podobno zwiastują coś dobrego.
Dallou pokiwał głową, zgadzając się z nim. Queelo tylko się skrzywił. Nie wierzył w takie rzeczy. A potem zdał sobie sprawę, że znowu Nassie stał tuż obok niego. Wyprostował się gwałtownie i cofnął, odwracając szybko głowę.
— Przesądy — prychnął z niezadowoleniem, patrząc się w bliżej nieokreślonym kierunku. Zauważył, że pomiędzy drzewami lata więcej równie błyszczących motylków. — Głupie to. Powinniśmy… powinniśmy… e… powinniśmy stworzyć plan!
— Plan czego? — zdziwił się Nassie. Queelo musiał powstrzymać się, żeby na niego nie spojrzeć.
— Najwyraźniej ktoś z nas zapomniał, dlaczego się tutaj znaleźliśmy — prychnął Queelo.
— A, chodzi ci o odbicie całej reszty z zamku — zorientował się Nassie. — Nie ma sprawy, już ułożyłem plan. Wystarczy odciągnąć uwagę wszystkich inferów, a kiedy będą gdzieś daleko, to wszystkich stamtąd wyprowadzić. Łatwe, proste, gorzej będzie z wykonaniem, ale nic innego nie mamy. Myślałem raczej, że najpierw spróbujemy załatwić twój problem.
— Mój problem…? — powtórzył Queelo, w końcu odwracając się. — Jaki… mówiłem już coś o tym!
— No, mówiłeś. — Nassie przechylił głowę. — Co z tego?
Chyba chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Dallou pociągnął go za rękaw, przerywając mu. Napisał coś w notatniku i podetknął wojownikowi prawie pod nos. Gdyby mógł go sięgnąć, pewnie przystawiłby mu go do samej twarzy. Wojownik odchylił nieco głowę, żeby przeczytać. Zmarszczył nieco brwi i przeniósł zaniepokojone spojrzenie w stronę Queelo. Ten znowu szybko odwrócił głowę.
— E… nie wiem, czy to ja powinienem o tym mówić… w końcu to nie do końca moja sprawa… Chociaż, może ty coś wiesz? — mruknął, bardziej sam do siebie, niż do kogokolwiek innego. — Czemu właściwie włóczysz się tutaj sam? Nie masz jakiejś rodziny, znajomych, króla czy tam królowej?
Kiedy tylko usłyszał to pytanie, uszy mu opadły. Zawahał się, zanim przyciągnął znowu notatnik do siebie i zaczął znowu w nim coś pisać. Queelo nie widział, jaka była odpowiedź na to pytanie, ale jakkolwiek nie brzmiała, sprawiła, że Nassie też posmutniał. Przynajmniej na krótką chwilę, bo szybko uśmiechnął się znowu i potargał Dallou włosy, ku jego zdziwieniu.
— Nie przejmuj się — powiedział wesoło wojownik. — Możesz siedzieć z nami tak długo, jak chcesz!
Dallou spojrzał najpierw na niego, potem kątem oka sprawdził Queelo, który nadal stał z boku i udawał, że go to wszystko nie interesuje. Chłopiec znowu coś napisał i pokazał wojownikowi. Teraz to Nassie obrócił głowę w stronę Queelo. To go tylko bardziej zirytowało, nie zamierzał łapać kontaktu wzrokowego i szybko spojrzał w niebo.
— Nie przejmuj się — powtórzył Nassie po krótkiej chwili przerwy. A potem nagle ściszył głos. Queelo odruchowo nadstawił ucho, ale zrobił to na tyle późno, że udało mu się złapać tylko końcówkę wypowiedzi: — …to znaczy, że cię lubi. Taką po prostu już ma naturę. Obgaduję cię! — dodał nagle tak głośno, że Queelo aż zadzwoniło w głowie i skrzywił się. — I kto tu teraz jest wścibski, co?! Ładnie to tak podsłuchiwać?!
Nadal krzyczał. Queelo nie wytrzymał i złapał się za ucho, żeby go jakoś wygłuszyć. Głupi inferzy słuch, może nie byłby zły do nasłuchiwania rzeczy z oddali, ale kiedy ktoś praktycznie krzyczał w pobliżu, to jednym, co ten super słuch dawał, był ból głowy.
— Zamknij się — syknął Queelo ze złością.
— Jak chcesz brać udział w rozmowie — powiedział Nassie, wracając do swojego normalnego głosu — to możesz tu z nami stanąć i ją prowadzić. A nie stoisz z boku ponuro i podsłuchujesz!
— Dobra, już nie będę podsłuchiwał — warknął Queelo. — Tylko się zamknij!
— Ktoś tu ma wyjątkowo czuły słuch — zakpił sobie Nassie. — Hej, a nie nudzi ci się trochę może? Mógłbyś namalować coś ładnego dla Dallou, skoro i tak nie masz nic ciekawego do roboty, poza podsłuchiwaniem nas?
Dallou spojrzał ze zdziwieniem najpierw na Nassie'ego, potem na Queelo, po czym znów na Nassie'ego. Ten uśmiechnął się szeroko.
— Przecież UMIESZ rysować, nie? Przynajmniej moje karykatury, w końcu stawiasz je wszędzie.
Queelo zmrużył oczy. Nassie wciąż szczerzył zęby, więc Queelo szybko odwrócił głowę, żeby na niego nie patrzeć.
— I tak nic mi nie wyjdzie — prychnął, gapiąc się w niebo. — Robienie czegokolwiek z takimi pazurami — podniósł rękę i pomachał palcami — jest trudne. Próbowałeś kiedyś trzymać takimi cokolwiek?
— Ja takich nie mam — zauważył wesoło Nassie, powtarzając ręką ten sam gest, który zrobił Queelo. — Ale myślę, że dałbym sobie radę. Robiłem już inne dziwne rzeczy. Mikky kiedyś mnie zmusiła do noszenia tipsów.
— E… nie chcę wiedzieć czemu.
— Nie? To całkiem zabawna historia! Otóż…
— Powiedziałem, że nie chcę!
Dallou podszedł do Queelo, zwracając na siebie uwagę. Zamrugał, po czym uniósł rękę i pokazał mu, jak wysuwa, a potem chowa swoje pazury. Jakby to miało jakoś pomóc. Queelo prychnął i pokazał mu swoją rękę.
— Ja tak nie umiem — mruknął, poruszając palcami.
Dallou złapał za jego dłoń i zaczął jej się przyglądać ze wszystkich stron, jakby była jakimś niecodziennym zjawiskiem. Podsunął ją nawet pod nos i powąchał. Queelo spróbował się uśmiechnąć, ale zanim cokolwiek powiedział, Dallou nacisnął pazurem jakiś punkt na jego nadgarstku. Zabolało. Szybko wyrwał rękę, gryząc się w język, żeby nie zacząć wykrzykiwać przekleństw, ale i tak wściekłe syknięcie wydobyło się z jego ust. Wąs, wciąż siedzący na głowie Nassie'ego, zjeżył się i też zaczął syczeć.
Po chwili ból zaczął mijać, a Queelo w końcu zorientował się, co właściwie się stało. Spojrzał na swoją rękę i poruszył palcami, które były już zupełnie normalnej wielkości i zdecydowanie przestały być potwornymi pazurami. Miał też dziwne wrażenie, że mógłby je bez problemu znowu pokazać i schować, jednak nie zamierzał tego próbować.
Spojrzał na Dallou, który cofnął się o krok z przestraszoną miną. Queelo jeszcze raz poruszył normalnymi palcami.
— Dziękuję.
Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało i po chwili, kiedy już przestał się bać reakcji, podszedł znów bliżej, podając mu notatnik. Queelo złapał ołówek i zaczął zastanawiać się, co właściwie powinien namalować. W pobliżu nie było raczej niczego naprawdę ładnego. Jego wzrok spoczął na Nassie'em. A może i było? Pokręcił szybko głową, odganiając tę myśl. Nie, nie będzie po raz kolejny malować tego kretyna, zwłaszcza teraz! Kto wie, co by mu wyszło przy takich myślach. Wzdrygnął się.
Zamiast tego zaczął rysować Dallou, starając się oddać jak najlepiej wszystkie szczegóły. Nie był zbytnio przyzwyczajony do rysowania futra, takie rzeczy widywało się raczej rzadko. Skośne, małe oczka, duże ostre zęby… jak ktoś tak mały mógł mieć tak wielkie zęby? Włosy Dallou wyglądały jak chmurka, ogon właściwie też, więc właśnie tak Queelo je narysował. Uszy chłopca były zabawne. Puchate i wielkie. Zdecydowanie ładniejsze niż te dziwadła, które miał Queelo. Odruchowo poruszył swoimi, w górę i w dół, a potem na boki. To było dziwne. Jakimś cudem wiedział, jak to robić i do czego właściwie to służy, mimo że nigdy wcześniej tego nie próbował.
Nassie też przysunął się bliżej i gwizdnął cicho.
— Nieźle — zauważył, przyglądając się rysunkowi. — Może mnie też byś tak ładnie namalował?
— A może nie — mruknął Queelo, nie odwracając się w jego stronę. Mimo to wręcz czuł, że Nassie zrobił jedną ze swoich smutnych min.
— Dlaczego? Dallou jakoś namalowałeś!
— Bo on wygląda ładnie, a ty…
Ugryzł się w język, zanim dokończył zdanie. Nie chciał kłamać, ale też nie zamierzał wygadać się z tego, co myślał, więc zapanowała niezręczna cisza. Nassie chyba jednak zrozumiał, że miało tam zostać dodane słowo „nie” i odsunął się z niezadowoloną miną. Queelo ledwo powstrzymał się od westchnienia ulgi. To było zdecydowanie zbyt blisko. Powinien zacząć uważać.
Dallou przyjął notatnik z powrotem, ale zamiast cokolwiek w nim pisać, przyglądał się z radością swojemu portretowi, jakby zobaczył się pierwszy raz w życiu. Korzystając z normalnych rąk, Queelo podrapał się za uchem. Może tak właśnie było? W końcu gdzie taki infer mógłby zobaczyć samego siebie? Chyba co najwyżej w jakiejś tafli wody. Infery chyba nie wymyśliły luster, prawda? Po co właściwie by im były?
Nassie, chyba obrażony tym, że Queelo odmówił zrobienia jego portretu i zaczął mamrotać coś pod nosem. Chyba tworzył jakiś plan.
— Myślę, że gdybyś umiał latać, poszłoby szybciej — mruknął nagle, odwracając się w jego stronę. — Dałbyś radę się nauczyć jakoś szybko?
— Przecież tu przyleciałem — zirytował się Queelo, po czym uniósł nadal ranne skrzydło. — I widzisz, jak się skończyło.
— No bo nie umiałeś! Jakbyś umiał, tobyś nie wpadł na drzewo.
— To ciekawe, kto mnie nauczy? Ty chyba nie umiesz latać, no nie? — syknął, szczerząc zęby i próbując w ten sposób naśladować irytujący uśmieszek Nassie'ego. Nie sądził, żeby mu to wyszło. — Mamy to sprawdzić i zrzucić cię z jakiegoś klifu?
— A złapiesz mnie, jakby mi nie wyszło?
— Nie?
— To nie warto ryzykować! Ja za to mogę cię złapać! No i ty masz skrzydła, masz większe szanse, że polecisz. To co, znajdujemy jakiś klif i próbujemy?
— Odbiło ci?! Nie będę skakał z wysokości, bo sobie coś wymyśliłeś!
— W sumie fakt, najpierw powinieneś nauczyć się chodzić.
— Co…? Umiem chodzić!
— I bić.
Queelo drgnęła powieka. Pazury znowu wyskoczyły mu z palców. Czyli faktycznie mógł je teraz przywoływać kiedy tylko chciał. Nassie prychnął, widząc to.
— A więc chcesz się bić? To nie będzie uczciwa walka.
— Zedrę ci ten durny uśmieszek z twarzy — wykurzył się Queelo. Żeby go rozzłości jeszcze bardziej, Nassie uśmiechnął się zdecydowanie szerzej. — Przestań się szczerzyć!
— Jesteś ranny — zauważył wesoło, ale zdjął Wąsa ze swojej głowy i odgonił oba koty. — Hej, możesz poddać się od razu, wtedy cię nie poranię bardziej.
Dallou był na tyle mądry, żeby samemu się odsunąć, bez żadnego poganiania go. Zamiast jednak uciec z powrotem do jaskini, wdrapał się na gałąź jednego z pobliskich drzew i tam się rozsiadł. Nie wyglądał na przestraszonego, wręcz przeciwnie, na jego twarzy widać było ekscytację, a jego oczy błyszczały ciekawsko.
— A może to ty się poddasz od razu — syknął Queelo, mrużąc oczy i skupiając całą swoją uwagę na wojowniku. — Wtedy nie zniszczę ci tej twojej wkurzającej twarzyczki.
— Możesz spróbować!
Nadal się szczerzył. Ten wstrętny… robił to specjalnie! Queelo wiedział to, ale i tak nie umiał się powstrzymać. Odbił się na swoich ogromnych stopach i zwyczajnie rzucił się w jego stronę, bez żadnego planu. Zobaczył jak oczy Nassie'ego otwierają się szerzej, ale natychmiast na twarz wojownika wrócił spokój i obrócił się jednej nodze, całkowicie unikając ataku. Queelo minął go, potykając się o własne nogi i prawie przewracając. W ostatniej chwili udało mu się odruchowo rozłożyć skrzydła, żeby zachować równowagę.
— Nieźle — powiedział radośnie wojownik, cofając się spokojnie. Nawet schował ręce za plecami. — Ale za wolno.
Queelo spojrzał na niego przez ramię. Po czym obrócił się gwałtownie, mierząc prosto w jego twarz. Gdyby jej sięgnął, prawdopodobnie zostawiłby paskudną ranę, ale Nassie tylko schylił się lekko, tak że pazury nawet się do niego zbytnio nie zbliżyły. Queelo natychmiast wyprowadził atak drugą ręką, ale i przed tym wojownik się uchylił, robiąc po prostu bok w krok. Nieważne, z której strony zaczął go atakować i jak bardzo w zasięgu był, Queelo nie był w stanie go trafić, a z każdym machnięciem ogarniała go coraz większa złość. Na dodatek Nassie jeszcze zaczął gadać!
— Za wolno. Za słabo. Zbyt przewidywalnie — mówił przy każdym uniku, cofając się spokojnie i powoli, podczas kiedy Queelo atakował go coraz zacieklej. — Mówiłem, że to nieuczciwa walka. Nie możesz trafić mnie nawet raz.
— Przestań gadać i zacznij się bić!
Nassie uniósł brwi. Queelo znowu się zamachnął, ale tym razem wojownik, zamiast po prostu się uchylić, okręcił się, łapiąc go za nadgarstek i pociągnął dalej, żeby go przewrócić. Queelo spróbował zachować równowagę albo pociągnąć Nassie'ego na ziemię razem ze sobą, ale ten natychmiast go puścił i podciął nogi. Queelo wylądował twarzą w trawie, czując, jak powietrze ucieka mu z płuc. Chciał się natychmiast podnieść, ale poczuł, jak coś wbija mu się w plecy.
— Im bardziej się denerwujesz, tym bardziej przewidywalny jesteś — prychnął Nassie z rozbawieniem, przyciskając go mocniej kolanem do ziemi. — Jak na wielkiego, strasznego infera, bijesz się bardzo jak człowiek.
— Ty…
— Poddajesz się?
Nie zamierzał, ale wiedział, że nie jest w stanie z siebie zrzucić Nassie'ego. Nawet gdyby był od niego silniejszy, a raczej był, nie miał w jaki sposób tej siły wykorzystać. Wypluł trochę trawy, która dostała się do jego ust. Okropność. Nassie wbijał to kolano już tak mocno, jakby chciał nim zrobić dziurę w jego plecach.
Więc Queelo postanowił spróbować w inny sposób i gwałtownie złożył skrzydła, bijąc nimi wojownika po twarzy. Nassie syknął, wyraźnie zaskoczony tym ruchem, a jego nacisk zelżał. To wystarczyło Queelo, żeby podniósł się na rękach i zrzucił z siebie wojownika. Szybko udało mu się podnieść na równe nogi. Z irytacją jednak zauważył, że Nassie też już wstał. Opierał się nonszalancko o drzewo kilka metrów dalej.
— I o tym mówię — powiedział, składając ręce. — To dobre na początek! Bardzo dobrze! Nadal za mało, ale dobrze!
Queelo syknął ze złością i machnął mocno skrzydłami. Nie spodziewał się niczego po tym ruchu, ale nieco silniejszy podmuch wiatru omiótł Nassie'ego, targając jego włosami. Wojownik zamrugał.
— Też umiesz wywoływać wichury? — zapytał z zainteresowaniem, przechylając głowę, kiedy wpatrywał się w twarz Queelo. Bardzo intensywnie.
Queelo na chwilę złapał z nim kontakt wzrokowy i czuł, że powinien coś powiedzieć. Ale wtedy usłyszał huk i potworny ból rozlał się po jego skrzydle. Wypuścił powietrze przez zęby i padł na kolana, oddychając ciężko. Nassie podbiegł do niego natychmiast, wyciągając złoty sztylet z rękawa i stając zaraz za nim w pozycji obronnej.
— Wszystko ok? — zapytał cicho, obracając głowę w stronę Queelo.
Chciał odpowiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko jakiś nieskładny bełkot. Miał ochotę zwinąć się na ziemi i po prostu jęczeć, ale został po prostu w pozycji klęczącej, nie mogąc poruszyć ani jednym mięśniem.
— Wyłaź! — krzyknął ze złością Nassie. — Wyłaź, zanim sam cię znajdę!
Odpowiedziała mu cisza. Queelo zamknął na chwilę oczy, ściskając powieki najmocniej, jak tylko się dało, aż kolory zaczęły mu tańczyć w głowie. Trwał tak chwilę, aż udało mu się nieco wygłuszyć rozlewający się po skrzydle ból. Otworzył je i spojrzał na wyjątkowo zieloną trawę. Podparł się ręką o ziemię i spróbował podnieść, ale nadal nie był w stanie tego zrobić. Obrócił głowę w stronę drzew, ale miejsce, w którym wcześniej siedział Dallou było puste. Chłopca nigdzie nie było widać. Chyba zdążył uciec.
Queelo usłyszał kroki zdecydowanie wcześniej niż Nassie i obrócił głowę. O dziwo osoba wcale nie nadchodziła z kierunku, z którego przyleciała kula, tylko gdzieś z boku. Chciał o tym powiedzieć Nassie'emu, ale znowu wydusił z siebie tylko jakiś niezrozumiały nawet dla niego samego bełkot. Wojownik obrócił się do niego i na szczęście zwrócił uwagę, w którą stronę patrzy Queelo. Sam obrócił tam głowę. Queelo bardzo chciał zobaczyć, kto przyjdzie, ale jego wzrok zaczynał się powoli rozmywać, znów więc zamknął oczy. Byle tylko nie zemdleć. Wziął głęboki oddech. Jeden. Drugi. Ktoś inny też oddychał dość głośno w pobliżu.
— Co…? — Nassie zabrzmiał na zdziwionego. Queelo chciał zobaczyć jego minę, ale nadal widział tylko zamglony obraz, gdy otworzył oczy. Zamknął je znowu. — Co ty tu robisz? Jak… skąd… jak?!
Czyli to był ktoś, kogo znał Nassie… ktoś z ich drużyny prawdopodobnie… kto… mógł do niego strzelić… no jasne, jaki on był głupi. Głupi, głupi, głupi!
— Udało… mi się wydostać — odpowiedział mu Aiiry, dysząc ciężko, kiedy wypowiadał słowa. — Myślałem, że… że będę cię dłużej szukał… ale… usłyszałem walkę i… myślałem… że cię… cię atakował. Dlaczego…?
— Ćwiczyliśmy tylko — mruknął Nassie.
— Och… n-nie wiedziałem… myślałem… p-p-przepraszam…
— Później o tym pogadamy — przerwał mu Nassie. Queelo nadal nie otwierał oczu i nie ruszał się, starając się stłumić ból, ale poczuł, jak ktoś kładzie mu dłoń na ramieniu i nachyla się nad nim. — Hej, Queelo… jest bardzo źle z tobą?
Zacisnął zęby i tylko pokiwał głową, nie mogąc się zdobyć na żadną inną odpowiedź.
— P-p-przepraszam… n-naprawdę nie wiedziałem…
— Nie marnuj głosu, przyda ci się do inkantacji. Pomożesz mi! Tu zaraz jest jaskinia, w której się zatrzymaliśmy. Wąs i Echo powinny tam już siedzieć. Nie atakuj nikogo, kogo spotkasz, chyba że to ktoś od tamtego króla, wtedy możesz. Załatw mi miejsce i sprzęt do operacji, a potem od razu mnie zawołaj, zgoda?
— Operacji? A-ale…
— Zrobiłeś ranę wlotową, ale nie ma wylotowej. Czyli trzeba wyciągnąć kulę. No już, marnujesz czas!
Sądząc po odgłosach butów biegnących po trawie, Aiiry faktycznie poszedł wykonać zadanie. Queelo zebrał w sobie całą pozostałą mu siłę i jednym ruchem dźwignął się na równe nogi. Usłyszał ostrzegawczy okrzyk Nassie'ego.
— Nie powinieneś…!
Wytrzymał tak sekundę, może dwie, zanim ból znowu go uderzył i stracił jakąkolwiek równowagę. Natychmiast poleciał do tyłu, ciągnięty przez swoje ciężkie skrzydła. Spodziewał się kolejnego wstrząsu, gdy znów uderzy o ziemię, ale zanim tak się stało, coś go złapało. A może raczej ktoś.
— Niemądry — prychnął Nassie z wyrzutem, podnosząc go. Jakimś cudem udało mu się ułożyć rękę tak, że w ogóle nie dotknął skrzydła, ale Queelo i tak syknął przez zęby z bólu. — Przepraszam! Moja wina! Zaraz się tym zajmę, obiecuję!
Spróbował się odezwać, ale po raz kolejny, tylko nieskładne litery wydostały się z jego ust. Zacisnął powieki jeszcze mocniej. Dlaczego nagle nic mu nie wychodziło? Musiał się postarać bardziej.
— N… ne… t-tf… — wydusił tylko z siebie. Chciał powiedzieć więcej, ale Nassie znów się odezwał.
— Porozmawiamy, jak poczujesz się lepiej. Wtedy będziesz mógł mnie zwyzywać, ile tylko chcesz i nie będę ci przerywał. Załatwione?
Queelo zaczęło powoli szumieć w uszach, więc nie usłyszał, kiedy właściwie Aiiry wrócił.
— Tak — odpowiedział drugi wojownik — ale… nie mógłbym tego… m-magią… zro…
Queelo odruchowo syknął, słysząc to słowo, nie czekając, aż Aiiry skończy zdanie. Wojownik jęknął i prawdopodobnie odsunął się, bo jego głos dobiegł gdzieś z oddali.
— P-przepraszam…
— Magia to ostatnie czego potrzebujemy — odezwał się Nassie.
Jego głos też zaczął cichnąć, rozmywać się gdzieś, odbijać echem w głowie Queelo, jakby oboje stali w jakimś głębokim kanionie. Niknąć w dali, aż nie było słychać już niczego, poza szumiącą w jego uszach krwią. Może to i lepiej. Jeśli odpłynie w błogą nieświadomość, nie będzie czuł tego bólu, rozlewającego się po całym ciele, sprawiającego, że nie mógł się nawet ruszyć, przejmującego chłodu, przeszywającego go do szpiku kości. Mógł zamiast tego czuć nic, tak sobie trwać w pustce zupełnej.
Przynajmniej do momentu, kiedy nie obudził go znów potworny ból, jakby ktoś wiercił mu dziurę w plecach. Chyba nawet krzyknął, ale coś go stłumiło. Leżał na czymś miękkim, tak miękkim, że czuł, jakby się w tym zapadał.
— Zaraz kończę! — odezwał się Nassie, zdecydowanie gdzieś bliżej niż poprzednio. — Nie ruszaj się, to pójdzie szybcie… Ała!
Queelo nie kontrolował swoich odruchów, więc gdy tylko poczuł, że ktoś dotyka nasady jego skrzydła, najzwyczajniej w świecie nim uderzył. Najwyraźniej trafił prosto w twarz Nassie'ego. Szybko je opuścił, próbując wydukać przeprosiny, które natychmiast zostały stłumione przez poduszkę.
— Jeszcze tylko chwila — mruknął Nassie uspokajająco. — Na szczęście nabój nie rozpadł się za bardzo, więc jest tylko kilka kawałków, a nie kilkanaście. Muszę je tylko ostrożnie sięgnąć i wycią… możesz przestać mnie bić?! Chcę pomóc!
Znowu dotknął jakiegoś nerwu, a Queelo znowu nie powstrzymał się i machnął skrzydłem. Tym razem jednak trafił tylko w powietrze. Z trudem obrócił głowę, uwalniając w końcu twarz z miękkiego materiału. Powoli otworzył oczy, mrugając intensywnie, aż w końcu udało mu się złapać nimi ostrość i zobaczył stojącego nad nim Nassie'ego z niezadowoloną miną. Na dłoniach miał rękawiczki, a w jednej z nich trzymał jakieś narzędzie. Skalpel? Nożyczki? Coś srebrnego, ale Queelo nie miał siły się nawet dłużej przyglądać.
— Szepraszam — wydusił Queelo, nadal czując lekkie zamroczenie. Próbował skoncentrować na czymś wzrok, na czymkolwiek, ale zwyczajnie nie mógł. — O-otuch.
Nassie zamrugał.
— Znaczy odruch? — zapytał. Queelo przymknął oczy i skinął głową, na tyle, na ile dał radę. Poruszył nią chyba tylko trochę, ale wyglądało na to, że wystarczająco mocno. — To dopiero interesujące. Aiiry naprawdę ma niezłego cela.
— Już przeprosiłem! — krzyknął gdzieś Aiiry z oddali.
— Ale i tak nie wyjmę tych odłamków, jak będziesz mnie bił po twarzy — powiedział Nassie poważniej, obracając w palcach… to chyba jednak była jakaś pęseta? Znowu podszedł bliżej. — Więc postaraj się nie… tak się nie da pracować!
— Ni chciałm — wydukał Queelo.
Nassie odchylił się i spojrzał na niego ze złością.
— Domyśliłem się, że nie. Ale to znaczy, że zaboli cię bardziej, więc może po waszym przepraszaniu czas na moje.
Queelo zmarszczył brwi i otworzył usta, żeby zapytać, o co mu chodzi, kiedy wojownik złapał za jego skrzydło, po czym z całej siły przycisnął je do ziemi i przytrzymał. Queelo syknął, czując, jak obezwładniający ból znów rozlewa się po jego ciele, a do oczu napłynęły mu łzy. Zacisnął powieki tak mocno, że aż zabolały go oczy, a dłonie zwinął w pięści, czując, jak przebija sobie swoją własną skórę pazurami, ale to było nic w porównaniu z tym, co odczuwał.
— Zaraz skończę! — zapewniał z przejęciem Nassie, jedną ręką wciąż przytrzymując skrzydło, a drugą majstrując przy ranie. Po raz kolejny dotknął tego samego miejsca i Queelo chciał odruchowo się wyrwać, ale uścisk był naprawdę mocny. — To tylko chwila, obiecuję! — głos wojownika brzmiał coraz bardziej nerwowo. Odrzucił coś na bok. — Tylko chwileczka! Jeszcze tylko trzy pozostałe i koniec! Naprawdę! Jeszcze tylko trochę!
— Chyba go denerwujesz tym gadaniem — zauważył Aiiry. Gdzie on w ogóle siedział? Queelo spróbował nastawić uszy, żeby zorientować się, gdzie mniej więcej znajdował się drugi wojownik, ale wtedy kolejna fala bólu przeszła przez jego ciało, nie dając możliwości skupić się na niczym. Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby.
— Myślisz? — głos Nassie'ego zabrzmiał jakoś… smutniej. — Huh… może masz rację.
I przestał gadać. Tak po prostu. O ile Queelo uważał jego głos za irytujący, a większość jego wypowiedzi za głupie, tak kiedy wojownik umilkł, wszystko stało się gorsze. Teraz słyszał swój nierówny oddech, świst kiedy wypuszczał powietrze przez zęby, szumiącą mu w uszach krew, każdy najcichszy szmer, gdy ktokolwiek w jego okolicy poruszył się choćby na milimetr, włącznie z nim samym. A kiedy nie mógł skupiać się już na tej irytującej paplaninie, na tym, jak bardzo denerwuje go każde kolejne słowo, czuł tylko to przeklęte złoto w skrzydle i uścisk ręki, który był niemal tak samo potworny, niemal tak samo zły… Jęknął.
— Zrobiłem coś nie tak? — zareagował natychmiast Nassie. — Próbowałem wyjąć kolejny odłamek, ale jest mniejszy i trudniej go złapać. Och, miałem siedzieć cicho…
Queelo wziął głęboki oddech.
— Gadaj — wysyczał przez zęby.
— Co… Co mam gadać?
— Co… cokolwiek.
— Cokolwiek… A, dobra, rozumiem! Czyli jednak nie chcesz siedzieć w ciszy! Nie słuchać Aiiry’ego, muszę sobie zanotować to na przyszłość. Ważna informacja.
— Ej! — krzyknął ze złością Aiiry.
— Ale w sumie nie wiem, o czym mógłbym gadać. Znaczy umiem dużo gadać o zupełnie niczym, ale to nie jest bardzo ciekawe, to po prostu lanie wody. Czy lanie wody jest czymś, czego fajnie się słucha, nie sądzę. Kiedyś lałem strasznie wodę na egzaminie z historii i nauczyciel nie wyglądał na zadowolonego. Mam! — znowu coś od siebie odrzucił. Kot syknął gdzieś w pobliżu. — Przepraszam! Nie celowałem w ciebie! Lepiej się odsuń!
— Czemu myślisz, że koty cię rozumieją? — prychnął Aiiry.
— Przecież się odsunął. One są mądrzejsze, niż niektórzy ludzie, mówię ci. Może nie rozumieją dokładnie słów, a może rozumieją doskonale, kto wie. Wolę myśleć, że mnie rozumieją, tak jest ciekawiej. Poza tym reagują przecież na to, co mówię. Jakby zupełnie nie rozumiały, toby tego nie robiły. Więc twoje przypuszczenia są bezsensowne. Nie bez powodu to ja jestem mózgiem naszej drużyny, a nie żadne z was.
— Mikky nie jest od ciebie mądrzejsza?
— Bo to przecież jest coś, co można tak po prostu zmierzyć! Mikky może ma większą wiedzę niż ja na jedne tematy. Ale ja mam większą na inne! Umiem myśleć szybciej niż ona, dlatego to ja wami dowodzę i nie podważaj tego!
— Brzmisz, jakbyś się bał o swoją posadę.
— Niee, Mikky nie zależy na przywództwie. Ją interesują tylko jej badania, a dowodzenie grupą tylko dołożyłoby jej pracy. Wiesz, to ja muszę pisać wszystkie raporty ze wszystkich działań, jakie podejmujecie, to strasznie dużo roboty. Nie miałaby czasu, żeby prowadzić te swoje podejrzane eksperymenty gdzieś w podziemiach. Poza tym myślisz, że ktokolwiek pozwoliłby jej przerwać? Przynajmniej połowa danych, jeśli nie więcej, pochodzi od niej. Jakby nagle zniknęła, Twierdza straciłaby swoje główne źródło informacji. Popytaj jeszcze o coś, muszę mieć o czym gadać.
— Czym się Allois zajmuje po pracy?
— Udaje, że prowadzi biuro detektywistyczne. O tym Queelo już wie, weź znajdź inny temat, ja bym nie chciał słuchać o pracy, kiedy umieram z bólu.
— Dlaczego JA mam ci znajdować tematy do rozmowy?
— Bo to twoja wina, że w ogóle muszę to robić! Jakbyś poczekał ze strzelaniem, aż podejdziesz bliżej i ocenisz sytuację, to nie mielibyśmy w ogóle takiego problemu. Łap!
Nassie chyba znowu czymś rzucił, a sądząc po cichym stuknięciu w ścianę, Aiiry tego wcale nie złapał. Drugi wojownik wymamrotał coś pod nosem.
— To nie było złapanie. Jak wrócimy do miasta, musimy nad tym poćwiczyć, bo widzę, że się trochę zaczynacie rozleniwiać. Chyba ze starość was dopada, ale na to chyba za wcześnie. Wiem, że jestem z was najmłodszy, ale i tak nie jesteście aż tak starzy.
— Jak chcesz, żebym łapał, to rzucaj do mnie, a nie we mnie!
— Nie patrzę, jak rzucam. Został mi jeszcze jeden kawałek. E… lepiej pozbieraj te pozostałe, bo jak ktoś w nie przypadkiem wdepnie, to będziemy mieli kolejne problemy. Już kończę! Tym razem naprawdę! Został tylko jeden, malutki kawałeczek złota. Hej, hej, znajdź mi jakąś maść kojącą w tej swojej apteczce, przyda się. Jeszcze tylko… kawałek… blisko… mam! — wykrzyknął radośnie, prostując się w końcu i puszczając w końcu skrzydło. Queelo natychmiast nim machnął, znowu prawie uderzając wojownika. — Ej, ej, uważaj, bo jeszcze przypadkiem upuszczę ten kawałek na ciebie! Nie jestem lekarzem, żeby przeprowadzać jakieś bardziej skomplikowane operacje!
— Lekarzem — powtórzył Queelo, podnosząc się z trudem na rękach. Jakimś cudem udało mu się dźwignąć i usiąść. Prawie od razu zapadł się w miękkim materacu. Zamrugał. Wielkim, puchatym materacu, którego w takim miejscu nie powinno być.
— Nie… powinieneś leżeć? — zapytał niepewnie Nassie, drapiąc się po głowie. — Nie znam się za bardzo, ale wydaje mi się, że żeby odpocząć…
— Już możesz się zamknąć — mruknął Queelo, przymykając oczy i próbując zebrać myśli. Nadal odczuwał ból, ale kiedy nie miał już tego przeklętego złota w ciele, czuł się… nie do końca lepiej, ale raczej swobodniej. Sam nie umiał do końca tego nazwać. Potrząsnął głową. — Skąd… skąd w ogóle wzięliście to wszystko?
— O, to zasługa Aiiry’ego! — odpowiedział natychmiast Nassie. — On jest magikiem w naszej drużynie, przyzwał tu to wszystko!
— Magia…
— Nie wyczarował! — przerwał mu wojownik, zanim Queelo powiedział cokolwiek więcej. — Nic z tego nie jest magiczne, obiecuję! Po prostu… e… jeśli coś jest w jednym miejscu i ktoś wie, że coś jest w tym miejscu, to jeśli umie dobrze czarować, bardzo dobrze czarować, to może to… no… teleportować do siebie.
— Ale bzdury — prychnął Aiiry. Queelo otworzył oczy i spróbował skupić wzrok. Drugi wojownik siedział pod ścianą jaskini, z niezadowoloną miną i wpatrywał się w Nassie'ego.
— Próbowałem to tylko uprościć — odpowiedział mu dumnie Nassie. — Sam nie znam się na tym całym czary-mary, magia jest zbyt skomplikowana i niezbyt logiczna.
— Magia jest logiczna. Ale na swoich zasadach, a nie świata realnego.
— Czyli nie jest logiczna, dziękuję za dyskusję.
Queelo jęknął i znowu się położył. Nie miał ochoty słuchać jakichś bzdur na temat magii. Wcisnął twarz w materac.
— Czyli jednak wolisz odpocząć — zauważył Nassie. — Nie będziemy ci przeszkadzać.
Coś ciepłego okryło Queelo, po czym Nassie wyszedł z jaskini, ciągnąc za sobą narzekającego Aiiry’ego. Kiedy w końcu ucichły, Queelo znowu podniósł głowę. Wąs i Echo siedziały gdzieś z tyłu, mrucząc cicho między sobą. Rozejrzał się dokładniej po jaskini i dopiero wtedy udało mu się zauważyć białą kulkę, zwiniętą tuż obok materaca. Dallou ukrył się tak dobrze, że gdyby nie cichy, bardzo cichutki oddech dochodzący z tamtej strony, Queelo prawdopodobnie by go nigdy nie znalazł. Najwyraźniej jemu nic się nie stało. Całe szczęście.
Przez chwilę zastanawiał się, ale nie chciał budzić chłopca. Złapał za róg kocyka, którym przykrył go Nassie i naciągnął go na głowę, żeby pójść spać. Czuł że, gdy tylko wyśpi się tak długo, jak śpią ludzie, w końcu poczuje się choćby trochę lepiej. Może.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.