Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.
Dnia: 23/24 września 31r.
Królowie są straszni.
Inferza kobieta ich nie okłamała i faktycznie niecały kawałek dalej zaczęli znajdować jaskinie biegnące pod ziemię, wyraźnie niezamieszkane. Minęli kilka z nich, a ta, do której w końcu wkroczyli, chyba była największa i prowadziły do niej ładnie wyrzeźbione schodki. Kobieta zbiegła po nich z gracją i rzuciła się na stojące tuż przy wejściu łóżko. Albo gniazdo. Jakkolwiek by to nazwać, musiało być wygodne. Nassie i Queelo zatrzymali się niepewnie.
— Wchodźcie, wchodźcie! — zawołała ich radośnie. — Tutaj jest ciepło! Możecie przesiedzieć ze mną zamieć, jeśli nic nie zniszczycie! Bardzo lubię swoje artefakty!
Queelo odepchnął od siebie Nassie'ego, który nadal się do niego tulił, i jako pierwszy wkroczył do tego dziwnego domu. Nie wiedział czemu, ale faktycznie było tam zdecydowanie cieplej i poczuł to od razu. Nassie wszedł zaraz za nim, trzymając dłoń na rękojeści miecza, ale nie wyglądało na to, żeby musiał go używać.
— Chcecie obiad? — zapytała kobieta, podnosząc się gwałtownie. — Trochę zapasy mi się kończą, odkąd ten dupek z góry zaczął wysyłać więcej patroli, ale jeszcze coś powinno się znaleźć. Pachniecie jak osoby umierające z głodu!
Queelo uniósł brwi, słysząc o zapachu. Czyżby ona niedowidziała? Nie zdążył się o to zapytać, bo inferka pobiegła do drugiego pomieszczenia i równie szybko z niego wróciła, przynosząc tacę wypełnioną grudkami złota. Faktycznie nie było tego wiele.
— Częstujcie się!
— Ja podziękuję — powiedział szybko Nassie. — Nie jestem głodny — skłamał.
Siedząca na jego szyi Echo zeskoczyła na stół i powąchała podejrzliwie złoto. Nadal nie wyglądała najlepiej. Spojrzała na Wąsa, potem na Queelo, a na końcu na Nassie'ego, i nie widząc, żeby ktokolwiek protestował, powoli zaczęła jeść.
— To, co robicie na tych pustkowiach? — zapytała kobieta, znów siadając na swoim łóżku. Wpatrywała się nie w nich, ale gdzieś w ścianę. Czyli naprawdę musiała być ślepa. — Od dawna nie widziałam tu nikogo poza nami. Wszyscy raczej omijają to miejsce.
— Wpadliśmy tu przypadkiem — odpowiedział jej spokojnie Nassie, siadając po prostu na podłodze. Queelo stanął i oparł się o jakąś ścianę. — Całkiem dosłownie. Na górze było takie wielkie skupisko drzew, no i się zawaliło w trakcie wstrząsów.
— Wstrząsów? — powtórzyła ze zdziwieniem kobieta. — To pewnie znowu wina tych głupich służków. Aloziee co jakiś czas idzie układać na nowo zejście do cmentarza i zawsze je zniszczą! Nie mają co robić na tej górze, tylko tłuką się między sobą, a my na tym cierpimy. Nie jesteście od żadnego z tych buców, no nie? — zapytała nagle, nieco ostrzej.
Queelo skrzywił się.
— Jesteśmy z daleka — powiedział wesoło Nassie. — Przyszliśmy tutaj, bo kogoś szukamy.
— Och, macie nielotnych w grupie! — przerwała mu kobieta, a w jej głosie dało się wyczuć nutkę smutku. — Ale to urocze, że pomimo tego, że niektórzy z was mają skrzydła, i tak wolicie chodzić, żeby być razem! Mnie Aloziee zawsze zostawia tutaj, kiedy wybiera się na poszukiwania. Mówi, że są niebezpieczne. O, właśnie, zapomniałam się przedstawić! Przepraszam, przepraszam, taka ze mnie niezdara. Jestem Arrasha, a wy?
— Jestem Nassie! Ten duży ponury to Queelo, a małe to Wąs i Echo.
— Nowoczesne imiona! — ucieszyła się Arrasha. — Jesteście młodzi! Ojej, zawsze to miło poznać nową krew. Myślałam, że ci głupi królowie już nie wypuszczą żadnych ze swoich sideł, a tu taka niespodzianka! Ale na waszym miejscu bym nie wracała na górę — dodała nieco smutniejszym tonem. — Jeśli ten dziad Kirrho zorientuje się, że ktoś bez jego nadzoru chodzi po jego ziemiach, może spróbować przejąć nad wami władzę. Nie odpuści nikomu. Tutaj nie śmie przychodzić, wie, że nie ma szans z Aloziee, ale tereny na górze są całe jego.
— Wiesz coś o nim? — zaciekawił się Nassie. — Bo wygląda na to, że…
Jej mina powoli zaczęła się zmieniać z wesołej na złowrogą, więc Queelo postanowił natychmiast interweniować i zadać inne pytanie.
— Nazywasz się jak te równiny, przez które przechodziliśmy — powiedział szybko, przerywając koledze. — Masz z nimi jakiś związek?
— Równiny? — Kobieta uniosła dłoń i zaczęła pocierać nią podbródek. — Chyba biłam się kiedyś na jakichś równinach, ale to stare dzieje, jeszcze zanim wycięli mi ogony.
— Ogony?!
— Został mi tylko jeden.
W końcu postanowiła zdjąć swój płaszcz, jakby dopiero teraz uznała, że jest jej w nim za gorąco. Miała na sobie zwykłe, wyblakłe ubranie, w stylu, w jakim ludzie ubierali się kilka stuleci wcześniej, ale nie to było tą dziwną częścią. Queelo wcześniej uznał, że nosiła rękawiczki, ale nie, to jej skóra pokryta była sierścią, a zza pleców wystawał ogromny lisi ogon.
— Jestem z gatunku lisów — oznajmiła, jakby to nie było oczywiste. — A wy?
Nassie wyraźnie nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Queelo spojrzał żałośnie na jego plecy. Wyglądało na to, że to jednak on musiał jakoś poprowadzić tę rozmowę. Nienawidził prowadzić rozmów.
— Gadziego.
— Uuu, to dopiero rzadkość! Jakiegoś konkretnego?
— Nie, mieszanka.
— Interesujące! — Arrasha podniosła się i podeszła do niego, jakby chciała na niego spojrzeć z bliska.
Queelo skrzywił się i odsunął najbardziej jak mógł, a nie mógł zbyt daleko, biorąc pod uwagę, że zaraz za nim była ściana. Z bliska zauważył, że jej twarz, choć też nieco pokryta futrem, nie miała go aż tak wiele. Za to jej oczy, oczywiście, były złote. W tym chorym świecie nikt nie mógł mieć normalnych oczu.
— Wybacz, słabo widzę — powiedziała radośnie, cofając się o krok. — Dawno nie widziałam żadnej mieszanki. To raczej dość niespotykane. Zwykle tworzą raczej dwóch gatunków, a nie kilku różnych. A koledzy… — Pociągnęła nosem. — Czuję dwa koty.
— Y… tak. Trzeci to… e… wodny — wymyślił na szybko Queelo i zobaczył jak za plecami Arrashy Nassie rzuca mu zdziwione spojrzenie. Chyba nie bardzo rozumiał, co się dzieje. — Wąż znaczy. Dlatego źle go czuć.
— Węże są nudne — przyznała Arrasha. — Bez obrazy oczywiście, ale gatunki wężowe nawet nie potrafią pluć jadem jak prawdziwe węże. Tworzenie jest dla was naprawdę niesprawiedliwe, ale taka natura, nic z tym nie zrobisz. Ale mieszanka… — Odwróciła się z powrotem do Queelo, który już zdążył pożałować swoich słów. — Co umiesz? Kiedy jeszcze miałam dziewięć ogonów, mogłam biegać szybko! Bardzo, bardzo szybko! Podróże są świetne! Ale mi je ucięli i został tylko jeden — dodała ze smutkiem, biorąc w dłonie swój lisi ogon i zaczęła go gładzić. — Tęsknię za nimi.
— E… — Queelo szybko odwrócił wzrok i zaczął przeszukiwać pamięć. — Umiem latać — wypalił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy.
— O, latający!
— Znaczy, umiałbym — poprawił się szybko — a-a-ale mam lęk wysokości.
— Aloziee może cię nauczyć! — ucieszyła się Arrasha.
Queelo zaczął się pocić. Nie w takim kierunku miała się potoczyć ta rozmowa. Nie powinien w ogóle otwierać ust! Co też on najlepszego narobił?
— N-n-nie trzeba…
— Aloziee jest super — nie słuchała go Arrasha. — Umie latać i pływać, i podobno ziać ogniem też, ale nigdy mi tego nie pokazała! Mówi, że bogowie stworzyli ją tysiące lat temu z wodnego smoka. Nie wierzę, że jest taka stara, pewnie kłamie, ale i tak jest super.
Tysiące lat temu. To nie brzmiało dobrze. Wręcz przeciwnie, to brzmiało bardzo, ale to bardzo źle. Zadawanie się z szaloną lisią inferką, która nie była do końca w pełni sił to jedno, a spotkanie twarzą w twarz z taką, która prawdopodobnie miała tysiące lat… Queelo przełknął ślinę.
— A kiedy wraca? — zapytał Nassie, odwracając się i próbując włączyć do rozmowy.
Arrasha wydała z siebie krótkie „och”.
— Nie bardzo pamiętam — przyznała, drapiąc się po głowie. Wtedy też zorientowała się, że wciąż nosi czapkę, więc i ją zdjęła, odsłaniając lisie uszy. Jakby tego wszystkiego było za mało! — Mówiła, że wróci za kilka dni, powiedziała ile, ale nie pamiętam…
— Nie wiem, czy będziemy mieli czas zostać na dłużej — odrzekł Nassie, całkiem wprawnie udając smutek. — Naprawdę z chęcią byśmy tu zagościli, masz piękny dom, jednakże musimy ruszać dalej, na poszukiwania naszego zaginionego towarzysza. Bardzo nam na nim zależy.
Przynajmniej w tym ostatnim nie musiał kłamać. Queelo podrapał się po karku. Im więcej czasu spędzali na niepotrzebnych rzeczach, tym mniejsza była szansa, że faktycznie uda im się znaleźć babcię, zanim będzie za późno. A jeśli coś jej się stało? A jeśli, mimo swoich zdolności, nie dała sobie rady z inferami i te ją zjadły?
— Ale nie idziecie w stronę króla, prawda? — zapytała Arrasha, zupełnie poważniejąc.
— Um… cóż…
— Nie możecie tam iść! — wykrzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze. — To niebezpieczne! Nie możecie, nie, nie, nie! Królowie są potężni i mają trzecie oko! Mało kto może sobie pozwolić na trzecie oko! Umieją się wślizgiwać do mózgów i zatruwać myśli, zmuszać wszystkich do spełniania ich woli. Nawet jak nie chcesz, to będziesz robił to, co on chce! Zabijesz rodzinę dla woli króla, zabijesz znajomych dla woli króla, wydasz wszystkie sekrety dla woli króla. Nie, nie, nie! Towarzysz wasz nie miał szans, uciekajcie jak najszybciej!
— Nie zamierzam! — zezłościł się Queelo, zaciskając dłonie w pięści. — Mam to wszystko gdzieś! Nie poddam się!
— Głupi, głupi, głupi! — Arrasha również nie zamierzała odpuścić. — Nikt nie ma szans przeciwko królowi! Królowie są wszechpotężni, żyją naprawdę dużo lat, więcej, niż możesz pomyśleć!
— Gdyby byli tacy wszechpotężni, to zajęliby sobie więcej ziemi — zauważył z kpiną Queelo. — Poza tym jeszcze nas nie wykryli.
— Głupi, głupi, głupi! Czułeś zimno na zewnątrz? — zapytała, wskazując na wyjście. Nie zamierzała jednak czekać na odpowiedź. — Lodowego infera nawet tu nie ma, biega gdzieś po górze, ale jego siła sięga aż tutaj. Nie jest nawet prawą ręką króla, tylko niższym podwładnym! Już od tego prawie umarliście. Myślicie, że z królem dacie sobie radę?
— Tak.
— Głupi!
— Pewnie tak. Co z tego?
Arrasha zrobiła wściekłą minę, ale chyba nie umiała znaleźć kolejnych argumentów.
— Nawet nie umiesz latać! — wypaliła, jakby licząc, że w jakiś sposób urazi tym jego ego, ale Queelo przybrał swoją zwyczajową twarz, niewyrażającą żadnych emocji. W ogóle nie poczuł się ukłuty. Dlaczego niby miałby?
Na chwilę zapanowała cisza. Arrasha wyglądała, jakby czekała na jakąś odpowiedź, ale Queelo nie zamierzał żadnej udzielić. Skrzyżował ręce na piersi i odwrócił wzrok. Lisica jeszcze chwilę próbowała wściekle się w niego wpatrywać, patrząc na ścianę, po czym obróciła się dumnie i wymaszerowała do innego pomieszczenia, wyraźnie obrażona. Nassie nachylił się lekko w stronę wyjścia i chwilę nasłuchiwał. Wypuścił oddech dopiero gdy uznał, że jest bezpieczny.
— Myśli, że jesteśmy inferami — powiedział szeptem w stronę Queelo, a ten odpowiedział mu spojrzeniem w stylu „no co ty nie powiesz?”. — Całe szczęście, że tak szybko jej nakłamałeś. Nie wiedziałem, że jesteś taki w tym dobry. Ja nie byłem w stanie wymyślić niczego, co brzmiałoby wiarygodnie.
— Najmądrzejsza osoba w Twierdzy — prychnął z kpiną Queelo. Osunął się po ścianie i też w końcu usiadł na podłodze. Była niesłychanie ciepła.
— Nigdy nie myślałem, że będę musiał udawać infera — odpowiedział Nassie z pewnym oburzeniem. — Nie byłem na to przygotowany.
— Normalnego człowieka też nie umiesz udawać.
— Ale tobie udawanie innych rzeczy idzie trochę gorzej — dodał dziwnie tajemniczo Nassie, zupełnie ignorując słowa Queelo. Uśmiechnął się złośliwie. — Może chcesz się jeszcze trochę poprzytulać na ziemi?
— Wal się! Chwila… — Queelo zamrugał, nagle coś sobie uświadamiając. Nassie przysunął się bliżej, błędnie to interpretując. Queelo natychmiast go odepchnął. — Nie to, kretynie! Ona powiedziała „lodowego infera tu nie ma, biega gdzieś po górze”.
— No?
— Cała reszta została na górze, idioto!
Podniósł się natychmiast, ale Nassie złapał go za nogawkę spodni i powstrzymał.
— I co niby zamierzasz zrobić? — zapytał. — Jak sam zauważyłeś, nie umiesz latać. Co, staniesz pod dziurą i zaczniesz krzyczeć, żeby im nic nie robił, bo jak nie, to się zdenerwujesz?
— Ale trzeba coś zrobić!
— Zachowujesz się, jakby tam zostali jacyś zwykli ludzie — ton Nassie'ego nagle stał się dziwnie ostrzejszy. Queelo spojrzał na niego ze zdziwieniem. — To wyszkoleni do walki wojownicy, nie pamiętasz? Każdy z nich ma większe doświadczenie bojowe niż ty. Nawet gdybyś jakimś cudem znalazł drogę na górę, bardziej byś im przeszkadzał, niż pomagał.
— Ale…
— Ale co?
— A ty?! — zapytał nagle Queelo. — Ty też jesteś częścią drużyny, no nie? Jesteś mózgiem przecież.
Nassie zaśmiał się głośno, słysząc to. Queelo zmarszczył brwi. Niby co było w tym zabawnego? To była poważna sprawa.
— Ja jestem od tego, żeby myśleć szybko — powiedział Nassie, wciąż chichocząc pod nosem. — To wcale nie oznacza, że beze mnie w ogóle nie umieją myśleć. Po prostu zrobią to trochę wolniej. Nie biorę do swojej drużyny osób słabych. Każdy z nich mógłby sobie doskonale poradzić sam. Zwłaszcza Mikky i twoja siostra. Kobiety są straszne.
— Ty masz jakiś lęk przed kobietami?
— Nie? Po prostu uważam, że ludzie za mało boją się kobiet. Na przykład Allois zachowuje się, jakby nic mu nie mogły zrobić. Pewnego dnia włamią mu się do domu i go po prostu zamordują, jak będzie tak dalej postępował. Może usiądziesz? Naprawdę, nic nie zdziałasz, wychodząc teraz.
Queelo jeszcze chwilę stał, próbując znaleźć jakiś argument, ale jego głowa była zupełnie pusta. Usiadł więc z powrotem na podłodze, robiąc przy tym niezadowoloną minę, ale nic nie powiedział. Nassie odwrócił się do niego.
— Hej, nie zawsze da się wszystkim pomóc, ale to nie znaczy, że nie poradzą sobie sami. Naprawdę. Poza tym wyglądasz na zmęczonego.
— Nie jestem zmęczony! — zezłościł się Queelo. — Spałem, zanim się zaczęło to trzęsienie przecież.
— No właśnie nie spałeś — rzucił oskarżycielsko Nassie. — Zawsze jak śpisz, to strasznie chrapiesz, a w trakcie mojej warty panowała całkowita cisza, jak makiem zasiał. Nie próbuj mi tu kłamać!
— Skoro miałeś wartę, to też pewnie jesteś zmęczony — zauważył kąśliwie Queelo. — Musiałeś się tak bardzo męczyć z pilnowaniem naszego małego oboziku. Biedny Nassie. Ty idź spać, a nie wyganiasz mnie.
— Hm. — Nassie zrobił minę, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. — W sumie to masz rację, przydałby mi się odpoczynek. Dawno się porządnie nie wyspałem. Masz, wymienimy się — dodał, odpinając pochwę miecza od pasa i rzucając Queelo na kolana, a zamiast tego zabrał mu kocyk z ramion. — Możesz mnie obudzić, jakby coś się działo. A, tylko potrafię mieć czasem kamienny sen, więc walnij mnie mocno w ramię, okej? Kolorowych snów.
Po czym położył się na podłodze w miejscu, gdzie siedział, okrywając się ukradzionym kocykiem, i niemal natychmiast zasnął. Queelo spojrzał na niego z mieszanymi uczuciami. Jak można było tak po prostu zasnąć? Bez gapienia się w sufit, rozmyślania o życiu, tego dziwnego etapu udawania snu. Ten człowiek naprawdę był nienormalny.
Queelo rozejrzał się po chatce. Wąs zeskoczył z jego szyi i ułożył się wygodnie na głowie Nassie'ego, gdzie też poszedł spać. Echo nadal siedziała na stole. Zwinęła się w kłębek obok tacy wypełnionej złotem i również drzemała. Wyglądało na to, że Queelo został jedyną rozbudzoną osobą w tym dziwnym domu. Oczywiście była jeszcze ta inferka, ale ona chyba poważnie się na niego obraziła.
Odłożył z odrazą miecz, który Nassie mu rzucił, uważając, by nie dotykać niczego poza pochwą, po czym po cichu się podniósł. Nadstawił uszy. Na zewnątrz chyba rozpętała się potężniejsza zamieć, więc teraz wychodzenie miało jeszcze mniej sensu. Słyszał, jak lisica spaceruje, chyba w kółko, i mamrocze coś pod nosem, ale nie miał na tyle dobrego słuchu, by zrozumieć słowa. Lepiej, jeśli nie będzie jej przeszkadzał.
Podszedł do stołu i spojrzał na leżące na tacy złoto. Podniósł jedną grudkę i przyjrzał jej się uważnie z bliska, mrużąc przy tym oczy. Wydawało się w porządku. Powąchał i też nie wyczuł niczego niezwykłego. Zwyczajne złoto, może nie najlepszej jakości, ale zawsze jakieś. Wziął więc małą garść i wrzucił do torby. Może kiedyś mu się przyda, tak na wszelki wypadek. Nie zamierzał jednak zabrać zbyt wiele. Przecież nie mógł nadużywać gościnności.
Wyminął powoli stolik i zbliżył się do czegoś, co chyba faktycznie było łóżkiem. Było to coś w rodzaju ptasiego gniazda, ale zdecydowanie większego, zrobionego z setek tysięcy malutkich gałązek i niewielkiej ilości strzępków różnych materiałów, które służyły chyba za coś w rodzaju materaca. Z daleka posłanie wyglądało na wygodne, ale z bliska było już gorzej. Gdyby miał wybór, raczej wolałby spać na twardej podłodze, niż na czymś takim.
Poza tymi dwoma rzeczami niewiele więcej było w pomieszczeniu. Coś, co przypominało sklecone na szybko szafki, w których leżały tylko kamyki, oraz dziwny mebel nieokreślonego pochodzenia. Queelo przechylił głowę najpierw na jedną, potem na drugą stronę. Chyba najbardziej przypominało mu to coś w rodzaju sztalugi malarskiej, tylko nieco zniszczonej i bez żadnego płótna. Do czego coś takiego mogło być potrzebne inferom? Może po prostu jako dekoracja?
Miał ochotę zajrzeć do kolejnego pomieszczenia, ale nie chciał się nikomu narażać. Przecież takie oglądanie mogło nie być mile widziane. Jeszcze by go posądzili o szpiegowanie albo coś w tym rodzaju. Lepiej było nie ryzykować.
Nassie zaczął chrapać. Queelo spojrzał w jego stronę. Nie robił tego jakoś mocno głośno, ale z jego ust wydobywały się ciche, świszczące dźwięki. Brzmiały nawet całkiem zabawnie, coś jakby wojownik próbował gwizdać przez sen. Queelo prychnął cicho, zasłaniając usta dłonią. Może nie wszystko w tym idiocie było aż tak irytujące, jak wcześniej mu się wydawało.
Nie mając nic więcej do roboty, z powrotem usiadł i odruchowo zaczął sprawdzać dłonią podłogę. Była nie tylko zadziwiająco ciepła, ale też całkowicie gładka, a taka raczej nie powinna być w jaskini. Ktoś musiał ją idealnie wyrównać. Ale w jaki sposób? Infery chyba nie miały odpowiednich do tego maszyn, a ręcznie ciężko by to było zrobić, nawet będąc tak silnym. W każdym razie tak podejrzewał, nigdy czegoś takiego nie próbował i nie zamierzał.
— Wiesz co? — Arrasha gwałtownie weszła do pomieszczenia, strasząc go. Od razu zerwał się na równe nogi, zaciskając pięści, gotów do walki. — Idźcie sobie do tego głupiego króla. Ale! Najpierw wam o nim opowiem! Co robisz ze swoimi rękami? To jakiś język?
Wzięła jedną z pięści Queelo w dłonie i zaczęła się jej przyglądać, jakby było to jakieś nadzwyczajne zjawisko. Queelo natychmiast ją wyrwał i odruchowo odwrócił się do niej bokiem.
— Czemu nosisz jakiś dziwny materiał na rękach? — zaciekawiła się jeszcze Arrasha. — Nie boisz się, że się podrze w trakcie walki?
— Miałaś chyba opowiadać o królu? — zmienił szybko temat Queelo. — W sumie to przydadzą nam się każde możliwe informacje.
— Wam? — Arrasha zmrużyła oczy i spojrzała na śpiącego Nassie'ego. Prawdopodobnie widziała tam coś w rodzaju kolorowej plamy, ale i tak musiała się zorientować po dźwiękach, co się dzieje. — Twój partner chyba śpi. Może trzeba poczekać, aż się obudzi?
— I tak by tylko przeszkadzał — mruknął Queelo. — Zapamiętam i potem mu powtórzę.
— I nie będzie o to zły?
— A kogo to obchodzi?
— Nie ciebie?
— Nie. Możesz opowiadać.
Wyglądała na zdziwioną, ale nie pytała dalej. Usiadła spokojnie na swoim łóżku, a Queelo z powrotem usadził się na podłodze, krzyżując nogi. Mimo swojej gładkości podłoga nadal była twarda. Żałował trochę, że nie miał ogona jak Arrasha, żeby móc usiąść na czymś miękkim. Nawet jeśli siedzenie na ogonie byłoby uważane za coś dziwnego.
— No więc król — zaczęła Arrasha. Chyba nie mogła usiedzieć w miejscu, bo zaczęła się wiercić i co chwila zmieniać pozycję. — Król Kirrho. Do niego chyba idziecie, nie? Do innych się chodzi innymi drogami, chociaż może gdybyście poszli do Ovvina, on by was nie zabił. Ovvin jest całkiem spoko, o ile nikt mu nie zalezie za skórę. Podobno ma piękne, słomiaste włosy i udaje, że jest ludzkim rolnikiem na jakimś odludziu, to takie urocze. Ale ja nie o nim chyba miałam.
Podrapała się po głowie, jakby próbowała sobie przypomnieć, o czym mówiła, a Queelo westchnął bezgłośnie. Dlaczego, och dlaczego, wszystkie osoby, które spotykał, musiały być właśnie takie? Czemu nie mógł spotkać jednej osoby, która powiedziałaby wszystko od razu, bez owijania w barwne słówka ani krążenia wokół tematu?
— Król Kirrho jest jednym z najpotężniejszych — powiedziała w końcu Arrasha. Queelo przewrócił oczami. Tę część już słyszał. — Mówi się, że został skrzyżowany ze starego, starego króla, żyjącego dawno temu, i jego wiernego smoka. Nie wiem, czemu królowie zwykle są zrobieni z gadów, to jakieś utrapienie. Mogliby być zmiennocieplni i zapadać w sen zimowy tak jak one, ale niee. Poza tym smoki są… były bardzo, bardzo potężne. Więc infery ze smoków też są potężne, potężniejsze niż normalnie! W każdym razie król ma wielkie, wielkie skrzydła, takie czarne, ale za bardzo na nich nie lata, używa ich raczej do straszenia. Może też ma lęk wysokości? Ma takie wielkie rogi na głowie, no i długi, długi ogon, jak każdy latający. Używacie ich do sterowania, no nie?
Uśmiechnęła się do niego, pokazując swoje kły w całej okazałości. Queelo mruknął tylko coś niezrozumiałego w odpowiedzi.
— Ale najważniejsze ma tutaj — dodała mniej wesoło, pokazując na czoło nad nosem. — Trzecie oko. Mówi się, że ma zasięg nawet kilku kilometrów, wyobrażasz sobie? To nawet królowa Irrin tak daleko nie sięga! Ale ona nie jest smokiem… Próbowałeś kiedyś otworzyć trzecie oko? Hm, chociaż. — Przechyliła głowę, a jedno z jej uszu poruszyło się, jakby próbowała czegoś nasłuchiwać z zewnątrz. — Jesteś w sumie jeszcze dzieckiem. Ile możesz mieć lat, ze dwadzieścia? Oko zwykle się zaczyna rozwijać wokół trzydziestki, może trochę wcześniej jak się ma szczęście, więc jeszcze pewnie go nie masz.
Queelo zrobił zeza, żeby spojrzeć na swoje czoło, jakby chciał tam zobaczyć jakieś kolejne oko, a Arrasha zaśmiała się serdecznie i pokręciła głową nad jego głupotą.
— W ten sposób tego nie zobaczysz! Patrz, moje jest tu!
Wskazała znów na czoło, jednak tym razem miejsce nad prawym okiem. Odgarnęła stamtąd swoje rude włosy. Queelo zmrużył nieco oczy, jakby to miało mu w jakiś sposób pomóc w oglądaniu. Przez chwilę nie było tam nic. A potem znikąd pojawiło się kolejne oko, dokładnie w miejscu, na które patrzył. Było całe złote i wyglądało jak zupełnie normalne oko, ale czuł od niego coś… nie do końca określonego. Trochę jakby jego spojrzenie zamroziło go w miejscu i zaczęło skanować, jakby chciało go zmusić do czegoś, ale nie wiedział czego… gdzieś we wnętrzu nagle ogarnęła go niepokojąca pustka, jakby cały świat, wszystko, do czego dążył, nie miało sensu. Życie nie miało sensu.
Oko mrugnęło i zniknęło, a dziwne uczucie natychmiast go opuściło. Poczuł się niezwykle lekki i może faktycznie mógłby się nauczyć latać.
— To trzecie oko — powiedziała wesoło, ale położyła się nieco bardziej na swoim łóżku, zupełnie jakby ją to zmęczyło. — Każdy starszy infer je ma, a im starszy, tym jest mocniejsze. Moje jest trochę zepsute — dodała ze smutkiem. — Przez te ogony. Osłabiony organizm, te sprawy. Ale! Oko jest wykorzystywane do kryzysowych sytuacji. To coś jak… e… no, jakbyś przez chwilę mógł się stać bogiem, coś takiego? Bardzo dużo się wtedy widzi, wiesz, gdzie kto jest i co robi, i co zaraz zrobi, i czasem można nawet komuś czytać myśli, ale to akurat zależy. To takie potężne! Ale! Od tego strasznie, strasznie boli głowa. Można nawet zachorować, jak się za długo ma je otwarte. Albo umrzeć! No więc król Kirrho jest tak potężny, że ma je cały czas otwarte!
Queelo przechylił głowę. Zupełnie tego nie rozumiał. To nie brzmiało jak coś tak bardzo strasznego, jakim to wszyscy opisywali. Spodziewał się raczej czegoś w rodzaju „to straszny potwór, który pożera wszystkich” albo „wysysa dusze”, a nie „widzi bardzo dużo”. Znał już osoby, które widziały dużo. Prawdę mówiąc, kiedy się nad tym zastanowił, brzmiało to trochę jak zdolności złotych wojowników. Ich się, co prawda, bał, ale nie aż tak, żeby zrezygnować z czegokolwiek.
Arrasha poczekała chwilę, chyba spodziewając się jakiejś reakcji. Zmarszczyła brwi.
— No i?
— Co „no i”? — zdziwił się Queelo.
— Powinieneś się przestraszyć! — zezłościła się, machając przy tym ogonem. — Nie poczułeś nic, kiedy otworzyłam trzecie oko?
— No poczułem — prychnął, wzruszając ramionami. — Co z tego?
— Co z tego?! CO Z TEGO?! Przecież to straszne uczucie!
— Czy ja wiem? Co jakiś czas czuję się podobnie. To trochę nieprzyjemne, fakt, ale raczej nie na tyle, żebym miał zrezygnować.
— Co… co jakiś czas — powtórzyła po nim Arrasha. Zeszła z łóżka i na czworakach podeszła do niego, żeby wziąć jego twarz w dłonie i zajrzeć mu w oczy. — Biedne stworzenie. Co takiego stało się w twoim życiu?
— Że co… nic mi nie jest! — zezłościł się Queelo, wyrywając się i cofając od niej. — Mieliśmy rozmawiać o królu, a nie o mnie! Zostawcie mnie wszyscy w spokoju!
Arrasha nie zamierzała jednak go słuchać.
— Czuć od ciebie wielki smutek — powiedziała, pociągając nosem. — Bardzo, bardzo wielki, jak na kogoś tak, tak młodego. Ten ból głęboko w sercu kiedyś może zeżreć ci duszę. Powinieneś z tym bardzo uważać.
— Nie przypominam sobie, żebym umawiał się do psychologa — warknął Queelo, podnosząc się na równe nogi.
— Do kogo?
— Nieważne! Dajcie mi wszyscy święty spokój! Jestem nudną, nieinteresującą osobą, odwalcie się!
— Nikt nie jest nudną osobą — oznajmiła nadzwyczaj poważnie Arrasha, a w jej oczach pojawił się jakiś dziwny błysk. — Niezliczona ilość dusz na świecie, niepoliczalna przez nikogo, a one krążą wszędzie, tańcząc spokojnie, niczym płatki śniegu na wietrze. Każda inna, każda wyjątkowa i ani jedna warta tego, by nazwać ją „nudną”.
Queelo spojrzał na nią bez zrozumienia. Im dłużej jej słuchał, tym bardziej był pewien, że inferka ma zupełnie nierówno pod sufitem. Gadanie o jakichś płatkach śniegu i wirujących duszach… co to w ogóle miało być? Stał tam, nie wiedząc, co powiedzieć, a Arrasha postanowiła to wykorzystać.
— Powinieneś jak najszybciej się tym zająć — ciągnęła dalej, kładąc sobie rękę na sercu. — Może i faktycznie przyzwyczajenie do takiego psychicznego zmęczenia może ci pomóc w starciu z wielkim trzecim okiem, ale to nie oznacza, że cię to nie zeżre od środka.
— To wszystko? — zapytał Queelo, wciskając dłonie w kieszenie i obdarzając ją najbardziej znudzonym ze swoich znudzonych spojrzeń. — Myślałem, że faktycznie powiesz mi coś ciekawego, ale w sumie dowiedziałem się od ciebie niewiele więcej niż od tego typa, z którym musieliśmy bić się po drodze.
— Typa? — Arrasha nastawiła uszy i obróciła nimi w jego stronę. — Jakiego typa? Podejrzanego typa?
— A co, znasz podejrzanych typów z okolicy?
— Znam wszystkich z okolicy — odpowiedziała Arrasha spokojnie, a Queelo się skrzywił. Jak można było kojarzyć wszystkich swoich sąsiadów? Przerażające. — Nie ma ich za dużo. Jest Abbiro, ten lodowy świr, który nie umie się opanować. Priussa chyba niedawno się wyniosła. Jeszcze są Yluuy, oni nie lubią zbytnio ludzi, siedzą w ciemności i robią figurki, raczej na nich się nie natknęliście. Kto tam jeszcze, kto jeszcze… Piurtoo i Maffu. Irytujący. No i te beznadziejne sługusy, Moolys, Tzziro i Parvoola. Irytujące stwory — rzekła, spluwając gdzieś w bok. — Za grosz sumienia. Podobno ten śmieć Kirrho zabił sobie kilku złocistych, żeby se zrobić z nich podwładnych.
— Złocistych? — zdziwił się Queelo i odruchowo spojrzał w stronę Nassie'ego. Całe szczęście Arrasha tego nie zauważyła.
— Ludzi, co zaadaptowali w sobie złoto — powiedziała z pewną kpiną. — Magiczne brednie. Nie wiem, jak to zrobili. W każdym razie podobno mają jakieś zdolności podobne do trzeciego oka.
Aha. Czyli Queelo faktycznie całkiem słusznie skojarzyło się jedno z drugim.
— Szkolą się za tą swoją barierą. A niech se tam siedzą, skoro im to pasuje. Ale czasem jakiś idiota stamtąd wychodzi i przychodzi się bić, jakbyśmy mu coś złego zrobili. To król sobie takich znalazł, pozabijał, bo go chyba zirytowali, i na swoich poprzerabiał. Są jeszcze gorsi od jego poprzednich służków. Próbują udawać ludzi, bo nie chce im się przemęczać i faktycznie polować. Pozerzy. Smok pożarłby ich dusze na śniadanie. O czym to ja mówiłam?
— O królu — powiedział szybko Queelo. — Miałaś mi powiedzieć, którędy można do niego pójść. Najlepiej najkrótszą trasą.
— Naprawdę? — zdziwiła się Arrasha, drapiąc się po uchu. — Nie wydaje mi się. O, wiem! Miałam pójść spać! Też chyba powinieneś. Pachniesz jak zmęczona osoba.
Niezdarnie, wciąż na czworakach, wróciła do swojego łóżka, okręciła się niczym pies i zwinęła w kulkę, owijając się częściowo swoim rudym ogonem. Queelo spojrzał najpierw na nią, potem na Nassie'ego, a potem na wyjście. Wszedł nieco po schodach i wyjrzał na zewnątrz. Nadal panowała tam zamieć, ale już powoli słabła. Do środka wpadał lekki chłód, ale natychmiast był niwelowany przez wylatujące z wnętrza jaskini ciepło. Ciekawe, skąd ono się brało?
Queelo wrócił do środka i usiadł znowu na podłodze. Mimo że wszyscy mu wmawiali, że był zmęczony, jemu naprawdę nie chciało się spać. A może raczej nie dałby rady spać, nawet gdyby spróbował. Coś w tym wszystkim nie dawało mu spokoju. I wcale nie był to dźwięk kroków, dochodzących gdzieś z oddali.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.