Powrót do opowiadań

Złote Wojny


Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Rozdział XXV

Lisia nora

Dnia: 1 października 31r.

Zostawiłem ich.

Nie przeszkadzaj!


Dallou przytulił się do boku Queelo i schował się za nim, śledząc podejrzliwym spojrzeniem Aiiry’ego. Wojownik usiadł znów w tym samym miejscu pod ścianą, nie odzywał się, nie chodził, nawet nie patrzył w ich stronę, ale Dallou i tak był podejrzliwy. Nie żeby było mu się co dziwić.

— Więc już się czujesz lepiej? — zapytał Nassie, wparowując do środka jaskini. — Sprawdziłem okolicę, powinien być spokój, przynajmniej na razie. Nic podejrzanego. Więc — obrócił się w stronę kolegi — skoro już wszyscy możemy zrozumieć wszystko, to może wyjaśnisz nam, jak się tu dostałeś!

Aiiry zamrugał.

— No… przyszedłem — odpowiedział po prostu. — W pałacu razem udało nam się znaleźć drogę ucieczki, ale tylko mnie się udało uciec, innych złapali. Więc pobiegłem w tę stronę, pamiętałem, że Queelo tu poleciał i…

— Takie bzdury to ty możesz wciskać moim kotom — przerwał mu Nassie. — Powiedziałem już, że sprawdziłem okolicę. Jest czysta. Poza tym z zewnątrz jaskini nie słychać nic, co się dzieje w środku, ściany wszystko wygłuszają. Żeby coś usłyszeć to trzeba stanąć przy samym wejściu. Więc nikt prócz nas cię nie usłyszy. Gadaj.

— Ale…

— Nie jestem idiotą, Aiiry! Myślisz, że uwierzę w ten jeden, wielki zbieg okoliczności?

— Ale… na pewno nie słychać? — zapytał wojownik, kuląc ramiona i spoglądając z niepokojem w stronę wejścia. Queelo zmarszczył brwi.

— Na pewno. — Nassie skinął głową. — No więc? Jak naprawdę się tu dostałeś?

Aiiry jeszcze raz spojrzał w stronę wejścia i przełknął ślinę. Opuścił wzrok na ręce i zaczął się bawić rękawem swojej marynarki.

— My… faktycznie próbowaliśmy się jakoś wydostać, ale te infery są na zupełnie innym poziomie. Nie byliśmy w stanie uciec. Po tym jak nas złapali po pierwszy, porozdzielali nas i nie byliśmy się w stanie nijak komunikować. Nie… nie wiem, co się stało z resztą. Następnego dnia jeden z nich… p-przyszedł do mnie i powiedział, że mam im pomóc przyprowadzić t… e… no, Queelo i wtedy wypuszczą całą resztę.

— Ty? — zdziwił się Nassie. — Czemu akurat ty? Przecież ty się nawet z nim nie znasz, najlepiej byłoby wybrać kogoś innego, komu łatwiej byłoby go podpuścić.

— Przestać gadać o mnie, jakby mnie tu nie było! — wkurzył się Queelo. Dallou jeszcze bardziej wcisnął się w jego bok.

— Podejrzewam, że po prostu wydałem im się najsłabszym ogniwem — przyznał Aiiry.

Nassie zamrugał, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.

— To mogli wybrać Alloisa!

— Ale jesteś śmieciem — mruknął Queelo.

— Po prostu umiem oceniać umiejętności moich współpracowników — prychnął Nassie, nie przestając chichotać. — Oni wszyscy umieją się bić, jasne, ale jeśli odjąć im całą drużynę, to Allois jest najsłabszy w walce. Nie ma żadnych przewag nad przeciwnikiem.

— Ktoś… — odezwał się Queelo, zwracając na siebie uwagę. — Czy ktoś cię pilnuje? — Aiiry przytaknął. — Wiesz kto?

— Chyba… chyba ten od portali. Zostawił mnie tutaj niedaleko i powiedział, że was tu znajdę. N-nie wiem, czy ktokolwiek inny jeszcze tu jest. Powiedzieli tylko, że będą mnie pilnować i… no…

— To dziwne — mruknął Nassie, siadając obok Queelo na materacu. Dallou spojrzał na niego podejrzliwie. — Skoro wiedzieli, że tu jesteśmy, to czemu sami nie przyszli i nie porwali Queelo, tylko zamiast tego wysłali ciebie? To niezbyt mądre.

— Yuhu, porwanie — Queelo zasłonił się wolnym skrzydłem. Dallou to zauważył i odsunął się od niego nieco, tak, że mógł zasłonić się też drugim, udając, że to kokon. — O niczym w życiu bardziej nie marzyłem.

— To mogę cię związać i zanieść na miejsce. Będzie podobnie.

— To był sarkazm.

— Ale jak chcesz, to nadal mogę to zrobić.

— Wal się.

Queelo schował się jeszcze bardziej, ale i tak był w stanie zauważyć zdziwione spojrzenie Aiiry’ego, które krążyło między nimi. Skierował więc swój wzrok na wojownika i czekał, aż ten to zauważy. Nie musiał czekać długo.

— Jest jakiś problem? — zapytał Queelo, nawet przy tym nie mrugając.

Aiiry zmieszał się.

— Nie, po prostu… ja… no… spodziewałem się, że będziesz zupełnie inną osobą, a ty… e… zachowujesz się nadal tak samo. Znaczy nie znam cię za bardzo, ale…

— Jest tą samą osobą — mruknął Nassie, nachylając się do niego. Dallou chyba zdecydował się mu nadal ufać, bo teraz schował się za nim. — Irytuje się dokładnie tak samo szybko, jak zawsze.

— Bo ty jesteś zawsze tak samo irytujący! — zezłościł się Queelo, nie odwracając się jednak w jego stronę. — Patrzcie na mnie, jestem takim wspaniałym i pięknym wojownikiem, wszyscy na mnie lecą, umiem robić wszystko wszędzie i równie dobrze mógłbym być bogiem i powinniście mnie wielbić na kolanach, całować i dziękować, że jestem.

— Dziękuję.

— To była obraza!

— Ale powiedziałeś, że jestem piękny. Dziękuję.

Queelo zdał sobie sprawę, że faktycznie takie stwierdzenie padło z jego ust i poczuł, jak jego twarz czerwienieje. Uniósł szybko skrzydła, zasłaniając się całkowicie przed wszystkimi spojrzeniami. Boże, przecież powiedział też coś o całowaniu! Dobrze, że na to Nassie nie zwrócił uwagi, inaczej nie dałby mu spokoju do końca życia, nawet jeśli to życie nie miało być zbyt długie. Chociaż, gdy się nad tym zastanowił, może to nie byłoby takie złe, spróbować… Wzdrygnął się. O czym on w ogóle myślał? Powinien przestać!

— O co w tym wszystkim w ogóle chodzi? — zapytał Aiiry. — Nie rozumiem. Nie chcę być niemiły, ale… po co komu Queelo?

— Dobre pytanie — prychnął Queelo, opuszczając nieco skrzydła, tak żeby cokolwiek widzieć. — Po prostu jego wspaniała wysokość ma problem, że jest ktoś, kto go nie słucha.

— Słucha?

— O, ja mu to wyjaśnię! — ucieszył się Nassie, w końcu odsuwając się od Queelo i nachylając w stronę Aiiry’ego. — Uwielbiam wyjaśniać rzeczy. No to słuchaj, infery mają tak, że muszą wykonywać rozkazy…

Queelo w zasadzie wiedział to wszystko, w końcu sam był inferem, ale i tak nadstawił uszu. Nie po to, żeby się czegoś dowiedzieć, tylko żeby po prostu posłuchać. Nassie czasem miał irytujący głos, w zasadzie przez większość czasu, ale kiedy mówił o czymś, co naprawdę lubił, nagle zupełnie się zmieniał. Był jakiś spokojniejszy i przyjemniejszy, i ładniejszy, i słodszy…

— Słuchasz mnie w ogóle? — zapytał Nassie prosto do jego ucha, wyrywając go z zamyślenia. Queelo odchylił się gwałtownie, prawie spadając z materaca.

— Nie strasz mnie! — syknął, siadając na powrót prosto.

— Czyli mnie nie słuchasz — podsumował wojownik.

— A po co miałbym? Wiem już te rzeczy!

— Pytałem — powtórzył Nassie z pewnym zirytowaniem w głosie — jak to się stało, że właściwie udało ci się uciec. No bo infery powinny słuchać królów, nie? A jestem absolutnie pewien, że słyszałem, jak za tobą krzyczy „Stój! Stój!”, kiedy wylatywałeś przez to okno.

— Ja nie słyszałem.

— Więc jak nie słyszysz, to nie musisz wykonywać rozkazów? — zainteresował się Nassie, drapiąc się po brodzie.

— Myślę, że to raczej woda — mruknął Queelo, wzruszając ramionami.

Wojownik zmarszczył brwi, patrząc na niego.

— Jaka woda?

— No… e… jak wtedy poszedłem z Arrashą po jakąś wodę, to ona była jakaś taka dziwna, błyszczała strasznie. I Arrasha mi powiedziała, że powinienem ją wypić, to mi jakoś pomoże.

— Błyszcząca mocno woda — powtórzył Nassie. — Nie brzmi… wiarygodnie.

— Ale tak było!

— W sensie nie twoja część historii, wierzę ci! Po prostu czarowanie wody… nie brzmi zbyt wiarygodnie.

— Bo się nie znasz na magii — prychnął Aiiry spod swojej ściany. Oboje przenieśli na niego swoje spojrzenia. — Woda jest akurat jedną z najłatwiejszych rzeczy do zaczarowania. Im jej więcej w danym zbiorniku, tym silniejszy czar.

— To nie powinno działać na odwrót? Jak już mówiłem, magia jest nielogiczna.

Nassie chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale Dallou pociągnął go za rękaw, zwracając na siebie uwagę. Napisał coś w swoim notatniku i teraz podtykał to wojownikowi pod nos. Nassie odsunął nieco głowę, żeby odczytać, co w ogóle chłopiec zapisał. Nadął usta.

— Zmówiliście się przeciw mnie? Dallou też pisze, że to może być woda.

— Po prostu jesteś głupi — wywnioskował Aiiry. — Co właściwie ci napisał?

— Że pewnie smoki zaczarowały wodę. Co… czemu wszystko kręci się wokół smoków?!

Dallou uznał, że to pytanie do niego i znowu zaczął coś zawzięcie pisać w notatniku. Nassie prychnął głośno.

— Czekaj, sam się domyślę. Chyba już to słyszałem. Smoki są twórcami magii czy inny… kij. Więc mogą sobie robić z magią, co chcą. Jeśli to one stworzyły magię, to muszą być naprawdę głupie, żeby tak ją skomplikować i uczynić nielogiczną.

Aiiry westchnął i pokręcił z niedowierzaniem głową.

— Ale ignorant z ciebie.

Dallou pierwszy raz przytaknął drugiemu wojownikowi. Nassie spojrzał na niego.

— Mały zdrajca.

Chłopiec pokazał mu język.

— Cokolwiek to nie było — odezwał się znowu Aiiry — nie sądzę, żeby działało zbyt długo. Magia nie ma zwyczaju odkładać się w żywych organizmach, żeby jakieś czary trzymały się dłużej istot, trzeba je co jakiś czas odnawiać.

— Czyli Queelo nie może się znowu zobaczyć z królem — podsumował Nassie. — Wiemy, że Tzziro kręci się gdzieś po okolicy i ma oko na Aiiry’ego. Fakt, że nie zareagował w żaden sposób na odgłos wystrzału, ani że jeszcze tutaj po nas nie przyszedł, daje nam małą szansę, iż nie wie, że jesteśmy dokładnie tutaj albo z jakiegoś powodu nie chce po nas przyjść. Którakolwiek z tych opcji nie jest prawdziwa, nie powinniśmy marnować więcej czasu, niż to faktycznie potrzebne i jak najszybciej stąd uciec, kiedy tylko będziemy mieli okazję. Problemem jest jednak, w którą stronę. Technicznie powinniśmy iść w stronę pałacu, żeby spróbować odbić resztę drużyny, ale w ten sposób na pewno wpakujemy się prosto w jakąś zasadzkę. Nie wiem, czy w ogóle powinniśmy próbować walki, zdecydowanie jesteśmy za słabi na coś takiego. Logiczniejszym rozwiązaniem byłby powrót do miasta i załatwienie posiłków, ale to by zajęło dużo czasu, nie wiem, czy do tego czasu nie stałoby się… nic złego.

— Czyli nie masz żadnego planu — dokończył za niego Queelo.

— Coś wymyślę! — Nassie wypiął dumnie pierś, ale to przekonanie nie odbiło się na jego twarzy. — Potrzebuję tylko… trochę czasu. To tyle. I tak musi ci się zagoić ta rana w skrzydle, nie chcemy, żeby ci się pogorszyło po drodze czy coś. Więc ty możesz się kurować, ja będę wymyślał plany, a Aiiry… huh… nie możemy go chyba wypuścić samego na przeszukiwanie okolicy. — Nassie postukał się po brodzie. — Ogólnie węszenie po okolicy nie brzmi, jak dobry pomysł…

— Możemy iść w głąb jaskini — mruknął Queelo, wskazując na tył.

— Jak tam pójdziemy, to stamtąd nie wrócimy — prychnął Nassie, krzyżując ręce. — Sprawdzałem całą jaskinię na tyle, na ile mogłem. Dalej jest naprawdę stromo i ślisko, coś jak jakaś zjeżdżalnia. Jeśli tamtędy zejdziemy, to tą samą drogą nie wrócimy. Więc jeśli nie ma tam wyjścia to… cóż. Nie wiem, czy warto ryzykować.

Dallou znowu pociągnął go za rękaw, jednak tym razem, zamiast pokazać mu notatnik, zeskoczył z materaca i sam podszedł do przejścia, o którym mówili. Zamachał swoim białym ogonem i stał tak przez chwilę, po prostu się patrząc. Po czym nagle wskoczył do wspomnianej dziury i w niej zniknął.

— Czekaj! — krzyknął za nim Nassie, podnosząc się z miejsca. — To może być niebezpieczne!

Queelo też wstał i od razu poszedł za chłopcem, zupełnie ignorując obu wojowników. Gdy zbliżył się, usłyszał jakiś dziwny szum, dochodzący z dołu. Nie wiedział, co to mogło być, ale poczuł, że musi się tego dowiedzieć. Chciał na razie tylko zajrzeć do dziury, więc nachylił się. Zachwiał się i stracił grunt pod nogami. Zamachał rękami, próbując złapać się ściany, ale i tak upadł, wpadając do dziury przed sobą. Ześlizgnął się i zaczął zjeżdżać po stromej powierzchni. Próbował złapać się ściany i zatrzymać, ale jego pazury trące o kamień wywołały jedynie hałas. Zwinął skrzydła na plecach, starając się nimi o nic nie uderzyć.

Wydawało mu się, że spadał przez wieczność, aż w końcu tunel zaczął się na powrót robić bardziej poziomy. I przede wszystkim szerszy. Queelo w końcu mógł rozłożyć skrzydła, a ich powierzchnia spowolniła jego pęd, aż w końcu zatrzymał się całkowicie. Tuż przed nim znajdowało się okrągłe wyjście, zza którego dochodził głośny szum. Zmarszczył brwi i podniósł się niezdanie, po czym podszedł do niego.

Ta dziwna zjeżdżalnia wychodziła prosto na ogromną, szeroką jaskinię, której większą część zajmowała woda. Z jednej ze ścian, do błyszczącego stawu spadał kaskadami barwny wodospad. To właśnie jego szum przez cały czas słyszał Queelo. Niedaleko wody stało kilka krzywych, chyba zmontowanych na szybko, półek, zapełnionych książkami. Dallou usiadł wesoło obok nich, na brzegu jeziorka, machając nogami nad wodą. Spojrzał w stronę Queelo i rozłożył radośnie ręce, szczerząc przy tym zęby. Ten podszedł bliżej.

— To… twoje miejsce? — zapytał niepewnie, wskazując na książki. Dallou pokiwał energicznie głową i złapał za jedną z książek, żeby zacząć nią machać. — Och… musiałeś się wystraszyć, jak usłyszałeś, że przyszliśmy tam na górę.

Dallou wzruszył tylko ramionami. Queelo chciał coś jeszcze powiedzieć, ale usłyszał za plecami radosny okrzyk. Odsunął się gwałtownie, kiedy przez wejście wyleciał radośnie Nassie. Przejechał kawałek po podłodze i zatrzymał się niemal na samym brzegu wody. Dopiero wtedy Queelo zdał sobie sprawę, że i tu podłoga była podejrzanie… równa. Z całą pewnością nie była taka z naturalnych przyczyn.

— Uu, ale ładne miejsce! — Nassie podniósł się na równe nogi i rozejrzał. — Podziemny wodospad za ukrytym przejściem… jak w jakiejś bajce. Pomyśleć, że Aiiry bał się tu zjechać. Nie wie, co traci.

— Zostawiłeś go tam? — zdziwił się Queelo. — Samego? Tuż po tym, jak rozmawialiśmy, że to nie jest dobry pomysł?

— Koty z nim zostały — zauważył Nassie beztrosko. — Poza tym to nie tak, że nas zdradzi czy coś. Można mu ufać. Bardziej martwi mnie jego bezpieczeństwo, ale skoro nie chciał tu przyjść to jego sprawa. Siedzi na górze. E… nie chcę być niemiły czy coś, ale którędy się właściwie wraca?

Spojrzał na Dallou, nadal siedzącego przy wodzie. Chłopiec nie wyglądał na zadowolonego pytaniem, ale obrócił się i wskazał ręką na wodospad. Wojownik zmarszczył brwi i podszedł bliżej, starając się nie wpaść do wody.

— O, faktycznie jest tu kolejny tunel — powiedział, wychylając się. Stanął tak blisko brzegu, że Queelo nagle poczuł irracjonalną potrzebę podejścia i wepchnięcia go do wody. — Chyba widzę przez niego ten sam las. Trochę wspinania, ale jak coś to można wyjść.

Podszedł bliżej, starając się stawiać kroki najciszej, jak umiał. Szum wodospadu i tak go zagłuszał, ale wolał być ostrożny. Nassie nadal coś gadał, ale kto by go słuchał. Stanął tak blisko wody, jakby sam się o to prosił. Queelo schował swoje pazury. Może chciał wepchnąć Nassie'ego do jeziora, ale nie chciał mu przy tym podziurawić pleców. Jeszcze dwa kroki. Jeden.

Nassie obrócił głowę, czując, że ktoś do niego podszedł, ale zrobił to za późno. Queelo już go popchnął, prosto w stronę stawu. Wojownik zachwiał się i w ostatniej chwili złapał Queelo za rękę, pociągając go ze sobą. Wpadli razem, rozpryskując wodę na wszystkie strony. Queelo natychmiast się wyrwał i wypłynął na powierzchnię. Spodziewał się, że skrzydła będą ciągnąć go w dół, ale wydawało mu się, iż jest wręcz przeciwnie. Głowa Nassie'ego pojawiła się tuż obok niego. Oczywiście, że wojownik szczerzył radośnie zęby.

— A od kiedy to ty jesteś taki zabawny? — zapytał, odgarniając mokre włosy z twarzy. — Nie spodziewałem się tego po tobie! Ktoś cię podmienił?

Prysnął wodą w stronę Queelo, a kiedy ten syknął, wojownik zanurkował i odpłynął od niego. Wynurzył się kilka metrów dalej, śmiejąc się idiotycznie. Ale nagle urwał.

— Nie boli cię skrzydło? — krzyknął z drugiego końca stawu. — Nie znam się na inferach, może nie powinieneś pływać, jak jesteś ranny. Nie pomyślałem o tym wcześniej. Przepraszam. Już płynę ci pomóc!

Queelo nie czuł żadnego bólu, odkąd w końcu udało mu się wyspać. Ba, nawet nie czuł, żeby miał jakąkolwiek dziurę w skrzydle. Wcześniej wszystkie rany goiły mu się szybko, dopóki nie wypił tamtej głupiej wody, więc może faktycznie jej efekt już minął. Poruszył skrzydłem w wodzie, próbując wyczuć, czy nadal jest ranny, ale nie poczuł niczego. W takim wypadku był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Przymknął oczy i skupił się. Jeśli będzie w stanie się zmienić z powrotem, pozbyć skrzydeł i ogona, jeśli to wszystko po prostu zniknie, będzie oznaczało to, że wrócił całkowicie do normalności.

Zmiana w drugą stronę z jakiegoś powodu zawsze była łatwiejsza. Nie wymagała od niego takiego wysiłku, skupienia, nie bolała mocno ani nic. Wystarczyło, żeby nie był ranny ani zmęczony i tylko tyle. Na plecach nagle zrobiło mu się o wiele lżej, jakby ktoś zdjął mu z nich ogromny ciężar. Wyglądało na to, że skrzydła faktycznie pomagały mu się w jakiś sposób unosić na wodzie, bo kiedy tylko się ich pozbył, natychmiast musiał szybciej zacząć przebierać nogami, żeby nie pójść pod wodę.

— Hej, już się zmieniłeś? — zdziwił się Nassie, wyrywając go z zamyślenia. Queelo obrócił głowę i zobaczył, że wojownik znajduje się znowu tuż obok niego. — To znaczy, że wszystko dobrze?

— E… tak, tak — powiedział Queelo szybko, niezdarnie próbując się od niego odsunąć, ale w wodzie nie było aż takie łatwe i niezauważalne, jak na suchym lądzie. — S-słyszałeś o pojęciu przestrzeni osobistej?

— Mówi osoba, która mnie wepchnęła do wody — prychnął Nassie, znowu na niego pryskając, ale, o dziwo, i tak się odsunął. Nagle zmarszczył brwi, patrząc na coś za Queelo. — Gdzie Dallou? Jestem pewien, że przed chwilą tu był.

Queelo zamrugał i sam też obrócił głowę. Pamiętał, że wcześniej chłopiec siedział na brzegu, ale teraz faktycznie go nie było. Chciał nastawić uszu i sprawdzić, czy go gdzieś nie słyszy, ale wtedy zdał sobie sprawę, że przecież ma już normalne ludzkie uszy i nie będzie w stanie usłyszeć nimi nic więcej. Wtedy jednak zauważył białą plamę schowaną za wodospadem. Nassie chyba też go zauważył.

— Hej, Dallou! — zawołał wesoło, machając ręką. — Nie chcesz z nami popływać?

Chłopiec odwrócił się do niego i spojrzał, unosząc brwi. Pokręcił gwałtownie głową, a potem wymigał coś w stronę Nassie'ego. Nie czekał jednak na odpowiedź, tylko zniknął szybko za wodospadem, prawdopodobnie, żeby wyjść drogą, którą wcześniej pokazał.

— Powiedział, że idzie na spacer — wyjaśnił Nassie. — Sam. Chyba jednak nie spodobało mu się nasze towarzystwo…

— Albo po prostu chce pobyć sam — zauważył z pewnym zirytowaniem Queelo. — Kiedy się non stop słyszy twoją paplaninę, to każdy po pewnym czasie ma dość. Głowa od tego boli.

— Ciebie też? — zainteresował się nagle Nassie.

Queelo spojrzał na niego i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że zostali zupełnie sami. Dallou zniknął, Aiiry nie zamierzał schodzić na dół, nawet koty zostały w poprzedniej jaskini, zbyt znudzone, żeby za nimi pójść. Nassie wyglądał zabawnie, z włosami poprzyklejanymi do twarzy i wesołym, ale nieśmiałym uśmieszkiem. W końcu nie szczerzył wszystkich swoich zębów. Wpatrywał się prosto w Queelo, czekając na odpowiedź. Nadal zachowywał odległość od niego, ale to wciąż było zdecydowanie zbyt blisko. Queelo obrócił się szybko, żeby nie łapać kontaktu wzrokowego.

— Hej… nie lubisz mnie już? — zapytał Nassie po chwili ciszy, z wyraźnym bólem w głosie. Queelo zmarszczył brwi i spojrzał na niego przez ramię. — Nie patrz na mnie z takim zdziwieniem, przecież widzę, że coś jest nie tak. Normalnie byś mi odpowiedział jakimś kąśliwym tekstem, zawsze tak robisz! A teraz zachowujesz się, jakbyś chciał uciec.

Queelo nie mógł zaprzeczyć, że tak właśnie było. Znowu szybko odwrócił głowę. Problemem był jednak brak szybkiej drogi ucieczki. Może mógłby szybko wylecieć przejściem, które pokazał im wcześniej Dallou, gdyby jak ostatni kretyn nie schował swoich skrzydeł przy pierwszej możliwej okazji. Kretyn, kretyn, kretyn.

— Obraziłeś się na mnie za te żarty, tak? — kontynuował Nassie, gdy nadal nie dostał żadnej odpowiedzi. — Przepraszam. Czasami przeginam ze swoimi żartami i nie wiem, kiedy powinienem się zamknąć, żeby kogoś nie obrazić. Próbuję nad tym panować, ale nie zawsze mi wychodzi. Więc jeśli któryś z tych żartów cię obraził, to przepraszam. Naprawdę. Nigdy więcej nie będę sobie z tego żartował.

Queelo przełknął ślinę. Nie było jak wydostać się z tej konwersacji w sposób, który nie zasugerowałby, że Nassie ma rację. Jedynym sposobem było powiedzenie prawdy. Ale jak niby miał to zrobić, żeby nie zabrzmieć idiotycznie?

— Nie… nie o to chodzi — wydusił w końcu z siebie, wpatrując się w taflę wody i zmuszając, żeby znowu nie obrócić się w stronę wojownika. Nie był w stanie na niego spojrzeć, po prostu nie. — Po prostu… po prostu… l-lubię cię.

— Ale? Czuję, że jest jakieś „ale”! Zawsze jest jakieś „ale”! Nawet na mnie nie patrzysz, jak to mówisz! Możesz mi powiedzieć prosto w twarz, że mnie nie lubisz, nie musisz kłamać. Nie obrażę się i nadal będę ci pomagał, ale bądź przynajmniej szczery, cokolwiek o mnie myślisz!

Queelo miał ochotę zanurkować i nie wynurzać się tak długo, aż Nassie sobie pójdzie, ale to byłoby głupie. Poza tym nie sądził, żeby to wytrzymał. Jasne, umiał wstrzymać oddech i w ogóle nie musiał oddychać, żeby przeżyć, ale to nadal było nieprzyjemne. Powinien to powiedzieć. Musiał to powiedzieć. Słowa same pchały mu się do ust, wystarczyło je tylko otworzyć. Wziął głęboki oddech.

— A-ale… — Jego głos był właściwie szeptem. Ledwo sam siebie słyszał ponad szumem wodospadu. — W… w t-t-tym drugim… z-znaczeniu.

Zapanowała cisza. Queelo nadal nie patrzył na Nassie'ego, ale i tak czuł jego intensywne spojrzenie na tyle swojej głowy. Nie zamierzał odwracać głowy, nigdy w życiu! Co jeśli na twarzy wojownika malowało się rozbawienie. Albo, co gorsza, obraza? Queelo nie chciał na to patrzeć. Nie chciał tego sprawdzać.

— Och — wydusił z siebie w końcu Nassie. — Och! To dlatego…

Urwał, wyraźnie nie mając pojęcia, co powinien powiedzieć. Queelo wciąż na niego nie patrzył. Czuł, jak jego twarz robi się cała czerwona i absolutnie nic nie mógł na to poradzić. To po prostu było takie głupie! Wcześniej nigdy nie myślał w taki sposób o nikim, nie powinien myśleć, to było do niego niepodobne. Zawsze odsuwał takie myśli od siebie, aż same nie zniknęły. Nie miał pojęcia, dlaczego tym razem nie wyszło.

A potem nagle Nassie zaczął się głośno śmiać. Queelo drgnął. Czyli jednak. Jednak schowanie się na dnie tego stawu na wieczność było dobrym pomysłem.

— Czekaj! — Wojownik złapał go za ramię, zatrzymując go, zanim zdążył się bardziej zanurzyć. — Nie śmieję się z ciebie! Po prostu… od dawna chciałem to powiedzieć! Nie spodziewałem się, że ty to zrobisz pierwszy!

Queelo zamarł, przez chwilę zapominając, że żeby utrzymać głowę nad wodą, jednak powinien pozostawać w ruchu. Zamachał rękami, czując, jak traci kontrolę nad ciałem, rozpryskując wodę na boki. Nassie odsunął się i prychnął cicho, zasłaniając usta dłonią. Trwało to tylko chwilę, zanim Queelo się ogarnął. Spojrzał na Nassie'ego, który nadal się śmiał, udając, że wcale tego nie robi.

— Idę sobie.

— Ej, nie obrażaj się! — krzyknął Nassie, ale nadal było słychać rozbawienie w jego głosie.

Queelo zignorował go i podpłynął do brzegu, po czym niezdarnie wyszedł z wody. Usiadł na krawędzi z niezadowoloną miną. Nassie nie zamierzał jednak odpuścić i ruszył zaraz za nim. Zamiast jednak wyjść z wody, zatrzymał się niedaleko brzegu.

— To bardzo nieładnie — prychnął. — Nie możesz powiedzieć czegoś takiego, a potem sobie pójść i się obrazić!

— Jeśli twoja reakcja jest głupia, to mogę. — Queelo skrzyżował ręce i odwrócił głowę, żeby na niego nie patrzeć.

— Tylko się zaśmiałem! — Nassie w końcu wydostał się z wody i usiadł obok niego. Queelo nadal na niego nie patrzył. Wojownik trącił go ramieniem. — No dalej, przestań się boczyć! Obiecuję, że więcej nie będę się z ciebie śmiał. Zamiast tego mogę śmiać się z tobą, co ty na to?

Queelo zawahał się, ale w końcu odwrócił się do niego. Nassie siedział tuż obok. Tuż obok. I wpatrywał się w niego uważnie tymi swoimi wielkimi, jasnymi oczami.

— Nie obrażasz się już? — zapytał, uśmiechając się lekko. — Moje poczucie humoru chyba cię jakoś mocno nie zniechęciło, prawda?

— E… — Queelo nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Czuł się, jakby jego głowa nagle całkowicie opustoszała. Trudno mu było nawet złapać oddech.

Nassie najwyraźniej nie miał takiego problemu.

— Wiesz, mówiłeś wcześniej coś o całowaniu mnie — mruknął cicho. — To tylko pytanie, ale co byś zrobił, gdybym to ja postanowił pocałować ciebie? Na przykład w tym momencie?

Jego twarz znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko, żeby można było to uznać za niewinne pytanie. Queelo nie wiedział, co powinien zrobić. Czy w ogóle powinien cokolwiek mówić? Nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń, nie był na to zupełnie przygotowany! Nassie był już tak blisko, że Queelo mógł się przyjrzeć każdej jego rzęsie z osobna. I tym wesołym oczom, które z takiej odległości wydawały się jaśniejsze niż zwykle.

Nagle Nassie się zatrzymał w połowie drogi.

— Mam się odsunąć z twojej przestrzeni? — zapytał całkiem poważnie.

Queelo, wciąż nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa, więc po prostu powoli pokręcił głową. Nie, nie chciał, żeby Nassie się odsuwał. W zasadzie nie miał nic przeciwko jego chwilowej obecności tak blisko. Sam nawet się przysunął, tak, że stykali się ramionami. Czuł na twarzy jego oddech. Na chwilę w ogóle zapomniał o otaczającym ich świecie.

Ale to wcale nie oznaczało, że świat nagle zniknął. Z zewnątrz, przebijając się przez szum wodospadu, rozległ się głośny huk. Queelo odsunął się gwałtownie i zerwał na równe nogi, odruchowo sięgając do boku. Trafił na pustkę. Zapomniał, że zgubił swój pistolet już dawno. Nassie też wstał, szukając czegoś w rękawie. Wyjął jednak z niego pustą rękę. Zaklął.

— Zostawiłem nóż na górze — warknął. — Szlag by to… zostań! — rzucił, w stronę Queelo, kierując się do wyjścia. — Zobaczę, co się dzieje i wrócę.

— Bo co, ja nie umiem się bić? — zirytował się nagle Queelo.

Nassie spojrzał na niego przez ramię.

— Nie no, umiesz… ale jeśli to ktoś od króla, to będzie łatwiej, jeśli zostaniesz w ukryciu… no nie? Wtedy nie będą mogli cię tak łatwo złapać.

Queelo zrobił niezadowoloną minę. Naprawdę nie podobało mu się, że Nassie miał rację. Usiadł ze złością po turecku, a wojownik chyba uznał to za zakończenie rozmowy, bo szybko pobiegł do wyjścia. Queelo słyszał jeszcze chwilę, jak wspina się, aż w końcu został znowu sam, w zupełnej ciszy. Nawet nie było słychać kolejnych wystrzałów.

Podniósł się i podszedł najpierw do wejścia, a później do wyjścia, próbując nasłuchiwać czegoś, czegokolwiek, co powiedziałoby mu, co dzieje się na górze, ale nie słyszał nic. Zastanawiał się nawet przez chwilę, czy nie powinien się po prostu zmienić, wtedy z pewnością coś by usłyszał. Jednak przypominając sobie, jak bolesna była przemiana… skrzywił się. Nie, nie mógł tego zrobić. To byłoby głupie.

Mógł tylko usiąść i liczyć na to, że nic złego się nie stało. Mógł mieć tylko nadzieję. Tylko i wyłącznie nadzieję…


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.