Powrót do opowiadań

Złote Wojny


Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Rozdział XXVI

Inferka Mgły

Nassie wydostał się na zewnątrz i rozejrzał. Drzewa wokół, a wśród nich zupełna cisza, nawet liście nie szumiały. To z całą pewnością nie było normalne. Spojrzał na niebo, gdzie słońce powoli się wspinało na sam środek. Wyglądało na to, że wystarczyło po prostu obejść dookoła górkę, żeby dostać się z powrotem do wejścia jaskini. Ktoś strzelił i Nassie był prawie pewien, że był to Aiiry. Na osiemdziesiąt siedem procent. Istniała szansa, że mógł to być ktoś inny, ale była ona naprawdę niewielka.

Wojownicy nie przepadali za używaniem pistoletów jako swoich broni, bo większość złotych kul zwyczajnie rozpadała się w locie. Nikomu nie chciało się tworzyć złotych nabojów. A jeśli już był jakiś, który się zdecydował na taką broń, to raczej nie była to osoba, która wybierała się na ekspedycje poza barierę. Trafienie więc na takiego było bardzo mało prawdopodobne, niemal zerowe.

Zawsze to mógł być też ktoś, kto używał zwykłego pistoletu, ale to było jeszcze mniej prawdopodobne. Wychodzenie poza barierę, będąc uzbrojonym w broń zwykłą zamiast złotej, było nadzwyczaj głupie. Szanse przeżycia spadały wtedy do jakichś pięciu procent, może czterech. Siedmiu, jeśli miało się szczęście. Więc jeśli był to ktoś z rzeczywistą bronią, raczej znalazł pistolet zgubiony wcześniej przez Queelo niż przyniósł własny.

Ostrożnie podszedł z powrotem do wejścia jaskini, wciąż rozglądając się i starając się ukryć przed kimkolwiek, kto mógłby być w okolicy, jednak ta była pusta. Ani śladu Dallou ani Aiiry’ego, żadnego znaku życia od Echo czy Wąsa. Może chowali się wewnątrz, ale po co mieliby to robić? Nie zaraz po wystrzale. Aiiry nie był głupi, wiedział, że jeśli coś się działo, to należało po tym wystawić jakąś wartę, jakąkolwiek.

Przeklął jeszcze raz swoją głupotę. JAK mógł zostawić swoją jedyną broń, no jak? Jasne, wyjął ten głupi nóż z rękawa, żeby mu przypadkiem nie wypadł, kiedy wyciągał złote naboje z rany, ale czemu zaraz po tym go nie schował, tylko zostawił na podłodze?! Jasne, w razie czego umiał się bić na pięści albo używając swojego otoczenia, ale jeśli to faktycznie były infery, to na niewiele takie umiejętności mu się przydadzą.

Podszedł bliżej wejścia, nadal nie widząc nikogo. Nie słyszał nic ze środka. Syknął przez zęby. Myślał, że z tego powodu będzie to dobra kryjówka, ale teraz działało to na jego niekorzyść. Jedynym sposobem, żeby dowiedzieć się, co właściwie się dzieje, było dostać się do środka. I od razu zdradzić swoją obecność. Podrapał się za uchem. Szlag by to wszystko trafił. Trzeba było zostać w jaskini i pilnować okolicy. Zachciało mu się zwiedzania, to teraz miał.

Powoli, bardzo powoli, wstrzymując oddech i starając się nie wydawać z siebie żadnego dźwięku, wkroczył do jaskini. Jeden krok. Drugi. Krótki korytarz prowadził do większej jamy. Próbował się jakoś wtopić w ścianę, ale sam doskonale zdawał sobie sprawę, że bardzo wyraźnie się odcina na tle czarnej ściany ze swoim jasnym strojem i jeszcze jaśniejszymi włosami.

— Gdzie? — usłyszał nagle dochodzący z jaskini głos. Cichy, syczący, zdecydowanie znajomy. Nigdzie nie widział mgły, jednak zdecydowanie był to ten sam infer, który wcześniej w jednej ich zaatakował.

— S-skąd mam wiedzieć? — Głos Aiiry’ego drżał. — Mówię, że g-g-gdzieś sobie poszli. Nie mówili mi gdzie! Nie ufają mi!

— Nie ufają mi — powtórzyła inferka jego głosem, wyraźnie go przedrzeźniając. — To nie jest nasz problem. Może, jeśli nie umiesz załatwić tej sprawy…

— Załatwię! Załatwię! Naprawdę!

Jego ton stał się wręcz błagający. Tego Nassie już nie mógł wytrzymać. Wpadł do jaskini, mając całkowicie gdzieś dalsze chowanie się. Aiiry kulił się pod ścianą, a inferka stała nad nim, mgła kłębiła się tylko i wyłącznie wokół niej. Koty schowały się za materacem i wyglądały zza niego ze strachem. Dallou nigdzie nie widział.

Jego obecność natychmiast została zauważona. Inferka odwróciła się do niego gwałtownie, a gdy tylko go zauważyła, jej oczy błysnęły niepokojąco. Nassie natychmiast dopadł do miejsca, gdzie zostawił nóż, złapał go i wyprostował się, gotowy do walki. Inferka stała i tylko patrzyła na niego z pogardą, ale mgła wokół niej zaczęła się jakby nieco rozlewać.

— Ty — powiedziała jego głosem, przechylając głowę. — Ty nie. Nadzłocisty. Utrapienie. Gdzie drugi?

— Drugi? — zapytał Nassie, mrugając intensywnie. — Drugi nadzłocisty? Przykro mi, ale nie znam żadnego.

Inferka syknęła ze złością. Znał doskonale ten wyraz twarzy, większość ludzi w jego otoczeniu taki przybierała, gdy tylko zaczynał grać debila. Oczywiście, że doskonale zdawał sobie sprawę, o co im chodziło. To nie było jakieś bardzo trudne do odgadnięcia. Ale było o wiele zabawniej, kiedy denerwowali się na niego i próbowali coś wytłumaczyć coraz prościej i prościej, jakby tłumaczyli to małemu dziecku. Poza tym to wcale nie było tak, że chciał przekazywać komukolwiek jakiekolwiek ważne informacje.

— Drugi. Człowiek — wysyczała inferka.

Nassie odchylił się nieco i spojrzał na Aiiry’ego.

— Za tobą? Żadnego innego człowieka w okolicy nigdy nie widziałem. Ty Aiiry widziałeś? Nie wydaje mi się. Mam lepszy zmysł obserwacji, zauważyłbym gdybyś zauważył.

— Zabawne. — Inferka zmrużyła oczy. Teraz mgła już na pewno zaczęła się rozlewać po jaskini.

Nassie szybko zaczął w głowie liczyć odległości. Trzy kroki od wyjścia. Dwa od materaca. Pięć od inferki. Siedem i pół od zejścia prowadzącego do drugiej jaskini. Do tego ostatniego nie powinien się zbliżać. Ścisnął nieco mocniej sztylet w ręce. Walka w tak ograniczonej przestrzeni nie wchodziła w grę. Nawet jeśli pamiętałby dokładnie rozkład jaskini przez cały czas, co nie było możliwe z jego wątpliwą pamięcią, próba zlokalizowania inferki we mgle i tak byłaby zbyt trudna. Jeszcze przypadkiem dostaliby się w pobliże przejścia. Dużo lepiej byłoby wydostać się z walką na zewnątrz. Wyglądało na to, że inferce zajmuje trochę czasu wytworzenie większej ilości mgły, a zawsze stała w jej centrum, więc mógłby mniej więcej określić, gdzie się znajduje.

— Doskonale wiesz, o kim mówię — powiedziała, znowu zmieniając głos. Tym razem postanowiła udawać samego Queelo. — Przestań udawać, zanim się rozzłoszczę.

— Bardzo byśmy nie chcieli mieć tutaj wściekłych inferów — mruknął Nassie, kiwając przy tym głową. — Oj masz rację, masz rację, to byłoby bardzo źle… a o kim rozmawiamy?

To była granica. Jedynym ostrzeżeniem był złowieszczy syk, kiedy rzuciła się w jego stronę, celując prosto w szyję. Poruszała się zdecydowanie szybciej niż Queelo. Gdyby nie był na to przygotowany, prawdopodobnie odcięłaby mu głowę, ale Nassie od samego początku gotował się do ucieczki. Uchylił się, czując, jak pazury przelatują dosłownie kilka milimetrów od jego twarzy. To nie było bezpieczne.

Mgła nagle ogarnęła jego pole widzenia, wypełniając całą jaskinię. Krok od wyjścia. Ciął sztyletem na oślep w miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się ręka inferki, ale trafił na pustkę. Jasna cholera. Cofnął się i wyczuł, że za nim nie znajduje się nic. Wyjście. Prychnął więc, dając szybko do zrozumienia, w którym miejscu się znajduje, na wypadek, jakby inferka sama nie orientowała się wewnątrz swojej mgły, po czym rzucił się do wyjścia.

Zrobił zaledwie dwa kroki, kiedy coś zablokowało mu drogę. Najpierw atak na głowę, wszystkie infery zawsze najpierw atakowały głowę! Schylił się więc jeszcze zanim postać przed nim zdążyła jakkolwiek zareagować. A potem, czując, że nóż w jego ręce byłby całkowicie bezużyteczny, po prostu wbiegł w stojącą przed nią osobę, wbijając głowę prosto w jej brzuch. Albo przynajmniej tam, gdzie powinien on być. Jak taran wyleciał na zewnątrz, wypychając inferkę i przewracając ją na ziemię. Sam cudem zachował równowagę. Odskoczył od niej natychmiast, widząc, jak mgła nadal się kłębi w jej pobliżu. Wyglądało jednak na to, że ten atak ją zdestabilizował. Interesujące.

Gdyby bił się z człowiekiem, przeciwnikowi zajęłoby chwilę, żeby się podnieść, ale nie miał takiego szczęścia. Inferka podniosła się niemal od razu i znowu rzuciła w jego stronę. Tym razem nie był już tak szybki i wbiła mu swoje pazury w ramię, popychając go plecami prosto na drzewo. Wyrzucił powietrze z płuc przez zaciśnięte zęby. A potem zamachnął się i wolną ręką wbił jej w nadgarstek wciąż trzymany sztylet. Teraz to ona syknęła, a Nassie wykorzystał okazję i kopnął ją, odpychając od siebie.

Nie czuł w ogóle lewej ręki, mógł tylko nieznacznie poruszyć palcami i nic więcej. Miał nadzieję, że inferka nie trafiła w żadne ważne żyły, chociaż bardziej czuł, że to wina czegoś, co zaczęło się rozlewać po jego ciele. Trucizna czy co? Nie było dobrze. Jeśli to faktycznie była prawda, to i tak nie miał za dużo czasu. Powinien działać szybko. I przede wszystkim nie dać się tak mocno trafić kolejny raz.

Poprzednim razem jej strategia polegała na zwabieniu ich we mgłę i rozdzielenie, ale nie zbliżała się w ogóle do żadnego z nich, więc w zasadzie nie miał żadnego porównania, poza sytuacją obecną. Fakt, że inferka okrywała się mgłą, zakrywając własne ruchy, wcale nie pomagał. Jak miał niby zobaczyć jej słabe punkty, kiedy w ogóle jej nie widział? Jedyne, co do tej pory zauważył, to że za każdym razem atakowała go prawą ręką. Jeśli więc już miał robić uniki, to na lewo, żeby musiała zatrzymać zamach i obrócić się do niego.

Zanim jednak zdążył sprawdzić, czy jego przypuszczenia były zgodne z prawdą. Poczuł niepokojący podmuch wiatru gdzieś w pobliżu, więc natychmiast rzucił się na ziemię. Tuż przed tym, kiedy kolejny infer przeleciał tuż nad miejscem, w którym sekundę wcześniej wstał. Podniósł się błyskawicznie, żeby zobaczyć, jak Tzziro ląduje obok inferki, rozwiewając jej mgłę.

— Spudłowałeś — zauważyła beznamiętnie, nadal używając głosu Queelo.

Tzziro zupełnie ją zignorował.

— Dwóch… na jednego? — wydusił z siebie Nassie, łapiąc się za wciąż krwawiące ramię. — Niezbyt sprawiedliwe.

Może jeśli zacznie gadać dużo, odwróci ich uwagę. Aiiry’ego nie było na zewnątrz, więc wyglądało na to, że infery całą uwagę skupiły na Nassie'em. Jeśli Aiiry będzie na tyle bystry, a przecież był bystry, to pójdzie schować się w głębszej jaskini. Albo pójdzie ostrzec Queelo i gdzieś uciekną, zanim infery w ogóle zauważą przejście i wpadną na pomysł, żeby je sprawdzić. Jednak jeśli taka akcja miała się udać, musiał im zająć jak najwięcej czasu. Zmusił się do wyszczerzenia zębów w stronę przeciwników.

— Myślałem, że… szlachta… bywa bardziej honorowa. Albo… złoci… wojownicy. Ale widocznie… kiedy zostajesz… inferem… to zanika. Wszystko… do kosza.

Coraz trudniej było mu wypowiadać słowa. Ledwo też trzymał się w ogóle na nogach. Cokolwiek inferka miała w swoich pazurach, zaczynało na niego powoli działać. Samo zmuszanie się, żeby stać prosto było wyzwaniem. Czuł, że gdyby musiał się ruszyć, choćby o jeden krok, od razu by się przewrócił. Więc po prostu tak stał, wyprostowany jak struna, wpatrując się w dwójkę inferów, która też się zatrzymała. Wpatrywali się w niego, jakby na coś czekali, ale nie zamierzał im dać tej satysfakcji i tak po prostu upaść.

— Gdzie infer? — zapytał po prostu Tzziro, bez żadnych emocji w głosie. — Po prostu nam powiedz, a nie będziesz się musiał dłużej męczyć.

— Męczyć? — prychnął Nassie i zaczął rechotać idiotycznie pod nosem. Wybuchnąłby głośnym śmiechem, ale na to nie miał siły. Miał nadzieję, że sam rechot załatwi sprawę. — Kto… się męczy. To… tylko rozgrzewka.

— Mogę go uszkodzić bardziej — zaproponowała inferka, unosząc swoją dłoń i pokazując pazury. — W końcu zacznie gadać.

Nassie tylko uśmiechnął się w jej stronę idiotycznie. Przygotowywał się już, żeby odskoczyć i może oprzeć się o jakieś drzewo, żeby nadal jakoś ustać na dwóch nogach, ale, ku jego zdumieniu, Tzziro zaprotestował.

— Nic nam nie powie — zauważył, nieco pogardliwym tonem. — Jeszcze zanim… odszedłem… znany był ze swojego uporu.

— To… właśnie ja — wydusił Nassie, starając się włożyć w swój głos najwięcej rozbawienia, ile tylko w nim zostało. Chyba się udało, bo oba infery spojrzały na niego jeszcze groźniej. — Uparty. Nigdy… wam nie… powiem.

— Więc go zabijmy. — Inferka wykonała krok do przodu. — Wtedy będzie przykładem dla tego drugiego!

Nie czekała na odpowiedź, tylko znowu się na niego rzuciła. Prawą ręką! Nassie odskoczył w swoją lewą stronę, łapiąc wbity w jej nadgarstek wcześniej nóz, po czym władował się plecami na kolejne drzewo. Poczuł, jak dreszcz przebiega mu po całym ciele. Zabolało, ale przynajmniej nadal stał. Obraz zaczął mu się powoli rozmazywać przed oczami. Powinien skupić wzrok na jednym przeciwniku i nie rozpraszać się. Inferka obróciła się ze złością w jego stronę. Rana na jej ręce natychmiast zaczęła się zasklepiać. Za szybko.

Potężny wiatr uderzył go w twarz, aż musiał zmrużyć oczy. Tylko na chwilę. Dosłownie na sekundę. To był błąd. Zauważył kolejny ruch zbyt późno. Próbował się po raz kolejny uchylić, rzucić na ziemię, cokolwiek, żeby uniknąć ciosu, ale był zbyt wolny. Szanse na wygraną spadły do zera w momencie, kiedy zamknął oczy. Nie żeby od początku były jakieś wysokie, ale przynajmniej były jakieś.

Zimne szpony zacisnęły się na jego szyi i uniosły w powietrze. Zamachał nogami, próbując przynajmniej kopnąć inferkę, ale nawet jej nie sięgnął. Był zbyt słaby, żeby nawet porządnie kopnąć. W akcie desperacji zamachnął się jeszcze i wbił trzymany sztylet w nadgarstek inferki, dokładnie w to samo miejsce, w którym przed chwilą zasklepiła się rana. Miał nadzieję, że to wywoła jakąkolwiek reakcję, choćby minimalną, jednak jej ręka nadal nie drgnęła. Ba, nawet jakby zacisnęła swoje pazury mocniej.

Próbował łapać powietrze, ale nie był w stanie. Przed oczami zaczęły tańczyć czarne plamy, przysłaniając obraz. Szarpał się desperacko resztkami sił, jakie jeszcze w nim zostały, ale sam czuł, jak jego myśli powoli odpływały. Szum powoli wypełniał jego uszy. Kilkanaście lat treningów, setki, jeśli nie tysiące walk z inferami, nawet z całymi ich hordami naraz, tylko po to, żeby umrzeć samotnie w jakimś lesie, gdzie prawdopodobnie nikt nawet nie znajdzie jego ciała. To dopiero była ironia. Gdyby mógł, pewnie zaśmiałby się z samego siebie, ale jego ciało już całkowicie odmówiło mu współpracy. Żałosne.

Jakiś cichy głosik w głowie szeptał mu, że powinien się już poddać. Nie był w stanie już nic zrobić. Nie było szansy na wyjście z tej sytuacji żywym, więc po co jeszcze próbował czepiać się życia. Odpuść. Poddaj się.

— Wystarczy.

Myślał, że to ostatnie słowo rozległo się tylko w jego głowie, ale wtedy niespodziewanie pazury rozluźniły się i wypuściły go z uścisku. Upadł na ziemię, jakimś cudem w ostatniej chwili zatrzymując się prawą ręką, by nie upaść twarzą całkowicie w trawę. Wziął głęboki oddech, prawie dławiąc się powietrzem. Zakaszlał i splunął krwią. Ciemne plamy wciąż wirowały mu przed oczami, że trudno mu było określić, co właściwie się przed nim znajduje. Całe jego ciało drżało od wysiłku. Desperacko łapał kolejne oddechy, jakby obawiając się, że powietrze nagle się skończy.

Wszystkie dźwięki dochodziły do jego uszu jakby zza jakiejś zasłony czy ściany, jednak nadal był w stanie je usłyszeć. I rozpoznać.

— Imponujące. — Ktoś podszedł bliżej, rzucając na niego swój cień z góry. — Zwykle wszyscy się poddawali w połowie.

Nie musiał podnosić głowy, żeby wiedzieć, kogo zobaczy. Nawet nie miał na to siły. Czuł, że gdy tylko spróbuje zmusić swoje ciało do jakiegokolwiek większego ruchu, od razu padnie z wycieńczenia. Chyba jedynie jego skupienie wciąż utrzymywało go przy świadomości.

— Nic nam nie powie — powtórzył znowu Tzziro.

— Widzę. — Kirrho brzmiał dokładnie tak samo beznamiętnie, jak kiedy Nassie spotkał go pierwszego razu. Żadnych emocji w głosie. — Ale to nie znaczy, że nam się nie przyda.

— Jako przykład dla tego drugiego! — syknęła inferka groźnie. — On jest bardziej strachliwy! Kiedy zobaczy ciało…

— Powstrzymaj swoje mordercze zapędy na chwilę — przerwał jej Kirrho. Spokojnie. Nawet nie podniósł na nią głosu, a ona i tak zamilkła. — Jeśli zabijesz wszystkich złotych wojowników, to żaden ci nic nie powie. Poza tym zdaje się, że „ten drugi” i tak już zdążył uciec.

— Co… jak to?! Przecież…

Nassie niewiele mógł zrobić, ale nie powstrzymał się od cichego parsknięcia, kiedy to usłyszał. Wszystkie trzy stojące nad nim infery zamilkły i wręcz czuł, jak wlepiają w niego swoje spojrzenia. Gdyby jeszcze miał siłę, prawdopodobnie odwdzięczyłby im się szerokim uśmiechem.

— Ograł was. — Nawet w głosie króla dało się usłyszeć rozbawienie. — Tak to jest, jak się zostawi robotę dzieciom. Moja wina, moja wina, trzeba było od początku się tym zająć samemu… Nie widzieli tu nikogo poza Parvoolą, prawda?

Dwa infery wydały z siebie potakujące dźwięki. Nassie w końcu odważył się podnieść głowę. Powoli i z wielkim trudem, czuł, jakby ważyła zdecydowanie więcej niż zwykle. Jakby ktoś do środka wrzucił mu stos kamieni. Tylko po to, żeby od razu złapać kontakt wzrokowy z królem. To natychmiast zamroziło go w miejscu i podejrzewał, że nawet gdyby był w stanie się poruszać, efekt tego spojrzenia byłby taki sam. Wcześniej miał ze sobą całą drużynę i nawet gdy byli unieruchomieni, sama ich obecność jakby dodawała mu pewności siebie. Kiedy jednak został zupełnie sam… czuł, jakby samo to spojrzenie było w stanie wyssać z niego całe życie.

Kirrho pochylił się nad nim i, jak to było najwyraźniej w zwyczaju inferów, wciągnął głęboko powietrze nosem. Cokolwiek nie wyczuł, wyraźnie wprawiło go w lepszy nastrój. A to mogło oznaczać tylko kłopoty.

~*~

— P-przecież nie możemy go tak po prostu zostawić! — wykrzyknął Queelo, zatrzymując się nagle i wyrywając nadgarstek z uścisku Aiiry’ego. — Co, jeśli coś mu się stanie?!

Aiiry też zatrzymał się i obrócił. Wyglądał na dość zirytowanego. Spojrzał najpierw na Queelo, a potem na kulącego się za nim Dallou. Wojownik wpadł do jaskini z całą resztą inferów, powiedział, że muszą uciekać, bo są atakowani i po prostu pociągnął ich wszystkich do wyjścia. Żadnego dalszego wyjaśnienia. Nic.

— Słuchaj. — Nawet jego głos wskazywał na to, że jest rozzłoszczony. — Nassie jest szefem. Jest najmądrzejszy jeśli chodzi o planowanie. To pierdolony strateg. Więc jeśli jego pomysłem jest, że on odciągnie uwagę i da nam uciec, to jest to najlepszy pomysł. Powinniśmy więc z niego skorzystać i uciec, a nie ładować się do walki.

— Ale co jeśli sobie nie poradzi sam?! Kto w ogóle was zaatakował?

— Ten od mgły. Tym bardziej poradzi sobie sam, jeśli będzie wiedział, że nas nie ma w pobliżu. Nic w tej mgle go nie zwabi. Poza tym jemu nikt nie wyłączy zdolności.

— Przecież oni jej nie byli w stanie pokonać nawet we dwójkę! — wykrzyknął Queelo. — Nawet po tym, jak ją zobaczyłem we mgle, to nie mogli jej zabić. Ihoo i Nassie. Niby jak ma sobie poradzić sam?! Wracamy!

— Mowy nie ma! — Aiiry też zaczął krzyczeć. — One chcą ciebie, tak? Więc ostatnie, czego potrzebujemy, to żebyś się dobrowolnie władował w ich łapy!

— Ale…

— Jakie znowu ALE?! Mam rozumieć, że CHCESZ zostać marionetką?!

— Nie! Oczywiście, że nie! To okropne uczucie, kiedy ktoś ci wchodzi do głowy, nigdy w życiu… ale Nassie może tam przecież umrzeć! Nie powinniśmy go zostawiać!

Aiiry zacisnął powieki. Wyglądał, jakby naprawdę się powstrzymywał przed… czymś. Może przesadzoną reakcją. Może przed zamordowaniem Queelo.

— Jakiś ty irytujący — syknął przez zęby, po czym otworzył znowu oczy. — Więc twoim zdaniem powinniśmy się wrócić i pomóc Nassie'emu, zamiast znaleźć bezpieczną kryjówkę, obmyślić nowy plan i wtedy ewentualnie wrócić jako pomoc?

— Później może być za późno — zauważył Queelo.

Aiiry znów przymknął na chwilę oczy.

— Rozumiem. Więc nie zostawiasz mi wyboru.

Błyskawicznym ruchem sięgnął do broni przy pasie i wycelował pistoletem prosto w Queelo. Ten cofnął się szybko o krok, zasłaniając ręką Dallou, nadal za nim skulonego.

— Albo mnie posłuchasz — mówił dalej wojownik — albo właduję ci kulkę w nogę i sam cię pociągnę.

— N-nie zrobisz tego — syknął Queelo, skupiając całą swoją uwagę na jego broni. Cały pistolet był złoty, ale nie mógł być w całości zrobiony z samego złota. To byłoby bez sensu. To nie on był bronią, tylko naboje, więc raczej po prostu został na ten kolor pomalowany. Raczej. Nie na pewno.

— Sprawdź mnie. — Aiiry nadal patrzył prosto na niego, jego ręka nawet nie zadrżała. — Nassie to też mój przyjaciel. Znam go o wiele dłużej niż ty. Też się o niego martwię, jasne, to skończony kretyn, jeśli idzie o ryzykowanie własnego życia. Ale jeśli postanowił odciągnąć infera, żebyśmy mogli uciec, to nie zamierzam psuć jego planów, bo wydaje mi się, że wiem lepiej. Jego decyzja. Jaka jest twoja?

Queelo zawahał się. Nie podobało mu się to, że słowa Aiiry’ego brzmiały zdecydowanie rozsądniej, niż wszystko, co on miał w głowie. Próbował wymyślić cokolwiek, co byłoby w połowie tak przekonujące, ale jego umysł był całkowicie pusty. Po chwili milczenia musiał w końcu przyznać, że to on jest w błędzie. Bo faktycznie, co mógłby zrobić? Znaleźć znowu inferkę we mgle, żeby mogła go pokonać jednym ciosem, jak poprzednio?

— Masz rację — wydusił w końcu z siebie. Aiiry uniósł brwi w zdziwieniu, ale chyba mu uwierzył, bo opuścił pistolet. — Tylko nie znamy okolicy. Nie wiem, czy będziemy w stanie coś tu znale…

Dallou przerwał mu, ciągnąc go za rękaw.

— Ty coś wiesz?

Chłopiec pokiwał energicznie głową i wskazał gdzieś na prawo. Prawdopodobnie w stronę, gdzie mogli znaleźć jakąś kryjówkę. Queelo przeniósł spojrzenie Aiiry’ego. Wojownik zmrużył nieco oczy i wydał z siebie ciche „hm”. A potem skinął głową. Dallou rozpromieniał i, nadal trzymając Queelo za rękę, pociągnął ich we wskazaną stronę.

Przeszli w zasadzie kawałek, kiedy znaleźli pagórek, podobny do poprzedniego. Obeszli go nieco, żeby w końcu Dallou odsłonił dla nich ukryte w krzakach przejście. Prowadziło do niewielkiego, wyraźnie przez kogoś wykopanego schronu. Podłoga wyłożona była wielkimi, gładkimi kamieniami, a w ścianach porobione były niewielkie półeczki. Na niektórych z nich wciąż leżały kawałki złota, ale większość była pusta. Pod ścianą leżało niewielkie legowisko uwite z gałązek, liści i chyba resztek sierści.

Dallou wskoczył do środka, nie czekając na nich i rozłożył radośnie ręce na boki, jakby chciał w ten sposób zaprezentować im to miejsce. Wąs i Echo zeskoczyły z Queelo, którego dotąd kurczowo się trzymały, żeby natychmiast usadowić się wygodnie w legowisku. Najwyraźniej potrzebowały odpoczynku.

— Kryjówka inferów? — zdziwił się Aiiry, spoglądając na grudki złota na półkach. — Przed czym właściwie infery się ukrywają…?

Dallou zrobił niezadowoloną minę. Chyba chciał przekazać odpowiedź, ale wtedy zorientował się, że nie ma przy sobie notatnika. Queelo sięgnął do boku, żeby przypomnieć sobie, iż nie zabrał ze sobą torby. Została w jaskini, razem z całą swoją zawartością. Nie było tam tego wiele, ale to były jego jedyne zapasy! I jego mundur… co prawda nadal był ubrudzony krwią, ale zdecydowanie bardziej nadawał się do noszenia, niż jego podziurawiony sweter!

— E… — spojrzał na Aiiry’ego. — A ty nie znasz czasem migowego?

— Oczywiście, że znam — prychnął Aiiry, siadając pod ścianą. — Kiedy się nie ma super świetnej wspaniałej zdolności, która załatwi ci pracę, trzeba się nagimnastykować, żeby cię doceniali. Więc nauczyłem się jak najwięcej rzeczy, które mogą się przydać, do szyfrowania wiadomości. Język migowy, kod morse’a, alfabet braille’a…

Dallou rozpromienił się i zaczął wykonywać jakieś znaki rękoma. Aiiry zmarszczył brwi, patrząc na niego i przez chwilę Queelo myślał, że może jednak się nie zrozumieli. Skąd wiadomo, że migowy inferów i ludzi jest taki sam? Przecież mógł być inny, nawet jeśli Dallou przypominał człowieka. Był mieszanką człowieka i lisa… białego lisa? Queelo nadal nie do końca rozumiał infery, nawet jeśli sam był jednym z nich. To nie było aż takie łatwe do rozszyfrowania.

Ale wtedy Aiiry sam zaczął wykonywać znaki rękoma, wyraźnie odpowiadając chłopcu. Czyli jednak się zrozumieli. Tyle dobrego. Queelo nie miał bladego pojęcia, o czym mogli rozmawiać. Mogli nawet zacząć go obgadywać, a on by tam po prostu stał i patrzył, nie rozumiejąc ani literki.

Wziął jedną grudkę złota z półki i powąchał ją. Tak, zdecydowanie złoto, które nie było zaczarowane i nadawało się do zjedzenia. Nie było może jakiejś najwyższej jakości, ale jeśli kogoś złapał głód, nie było co narzekać. Odstawił je na miejsce i rozejrzał się uważniej. Przez wejście wpadały promienie słońca, ale Queelo był przekonany, że z zewnątrz w ogóle nie widać wnętrza jaskini. Ktoś musiał więc specjalnie tam posadzić krzaki w taki sposób. To była może i mała, ale najwyraźniej dobra kryjówka.

— E… przepraszamy — odezwał się Aiiry, zwracając jego uwagę. Queelo obrócił się i zauważył, że zarówno wojownik jak i Dallou wpatrują się w niego. — Nie chcieliśmy cię wykluczyć z rozmowy.

Queelo zamrugał.

— Nic się nie stało.

— Dallou mówił, że mieszka tu od dawna i zna wszystkie miejsca na pamięć — wyjaśnił Aiiry. — Ten schron zrobiły infery w tracie wojny… ale nie rozumiem jakiej. W każdym razie to jakaś długa historia. W tym lesie jest podobno pełno takich. Każdy na wszelki wypadek ma awaryjne wyjścia.

Dallou pokiwał głową, dając do zrozumienia, że wojownik dobrze przetłumaczył jego słowa. A potem dodał parę kolejnych słów, machając swoimi rękoma.

— Wyjściami nie da się wejść z powrotem… faktycznie, kiedy wyszliśmy z tamtej jaskini, to całe wyjście wydało mi się jakieś… dziwne.

— Porozmawiajmy o planie — postanowił zmienić temat Queelo, siadając po turecku na ziemi na samym środku pomieszczenia. — Trzeba wrócić po Nassie'ego.

— Jeśli jeszcze żyje — zauważył Aiiry.

— Oczywiście, że żyje! Innej opcji nie zakładamy! Musi żyć.

— Myślałem, że go nie lubisz.

— E… — Queelo zawahał się i szybko odwrócił wzrok. — Bo go nie lubię. Irytujący typ. Ale mi pomógł, więc zamierzam też mu pomóc, tak łatwo się od tego nie uwolni.

Aiiry po prostu się patrzył na niego przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.

— Jak tam sobie uważasz. No więc najpierw ktoś musi zrobić zwiad i sprawdzić, gdzie właściwie są. Nie sądzę, żeby Nassie był w stanie jakoś bardzo daleko odciągnąć tę inferkę, poza tym sam pewnie też nie chciałby się oddalać na wszelki wypadek, jakby jednak mu się udało wygrać. Więc po pierwsze to sprawdzić okolicę.

— Mógłbym… — zaczął Queelo, ale wojownik natychmiast pokręcił głową.

— TY akurat jesteś najgorszym wyborem.

— Mam dobry wzrok — oburzył się Queelo.

— Nie o to chodzi! Staramy się, żeby ciebie nie porwali, więc jeśli pójdziesz sam, żeby sprawdzić teren i wpadniesz na kogoś, to cała sprawa i tak będzie skończona. Ile razy muszę ci to tłumaczyć? — Aiiry złapał się za głowę. — Zaczynam rozumieć, czemu Nassie czasem na nas krzyczy, że czegoś nie rozumiemy…

— Ej! Niby jesteś taki mądry, ale jak ciebie złapią, to cała sprawa też skończona, skoro jestem taki głupi.

— Dlatego najlepiej, żeby to on poszedł na zwiady — zakończył Aiiry, wskazując na Dallou, który gwałtownie wyprostował się po tych słowach. Queelo zmarszczył brwi.

— Ale… to jeszcze dziecko…

— To jego tereny — zauważył Aiiry. — Sam mi to powiedział. Zna tutaj każdy zakątek. Mieszka tutaj. Więc to, że kręci się w okolicy nie powinno wzbudzić u tej inferki podejrzeń. Może pójść, szybko sprawdzić sytuację i wrócić.

Dallou nie czekał, aż przedyskutują tę propozycję. Natychmiast podniósł się na równe nogi i wypadł na zewnątrz przez wyjście w pośpiechu.

— A co potem? — zainteresował się Queelo. W jego głosie chyba dało się wyczuć niezadowolenie.

— Jeśli jest jedna, to możemy mieć szansę — mruknął Aiiry, drapiąc się po brodzie. — Lepiej, żebyś nie pokazywał jej się na oczy. Hm… możliwe, że będę w stanie ją odciągnąć, a kiedy już to zrobię, to pomożemy Nassie'emu.

— Więc teraz to ty chcesz grać przynętę — zauważył z przekąsem Queelo. — Żebyśmy potem robili to samo, ale dyskutując o tobie.

— Nie zamierzam pchać się jeszcze w ramiona śmierci, nie wyobrażaj sobie. Ale zawsze mogę trochę poczarować, żeby udawać, że tak jest.

— Magia. — Queelo się skrzywił.

— Przecież nie zamierzam nią celować w ciebie!

— Ale będziesz jej używał. Ew.

— Myśl sobie, co chcesz. Najpierw i tak musimy się zorientować w sytuacji. Jeśli będzie więcej inferów to ułożyć inny plan. Jeśli Nassie jest w naprawdę złym stanie, to pomaganie mu też zajmie trochę więcej czasu. Jeśli nie żyje to lepiej w ogóle nie wracać. Ale żyje! — dodał szybko, wyraźnie widząc, że Queelo zamierza się odezwać. — Ba, może nawet udało mu się pokonać tę inferkę i nas teraz szuka, a my się niepotrzebnie martwimy na zapas!

Pokiwał głową, jakby próbował w ten sposób przekonać sam siebie, ale chyba mu to nie wyszło. Nawet Queelo nie uwierzyłby w coś tak głupiego. Westchnął ciężko. Pozostawało tylko czekać na powrót Dallou z wieściami, jakkolwiek złe by one nie były.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.