Powrót do opowiadań

Złote Wojny


Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Rozdział XIX

Woda błyszcząca

Dnia: 25 Września 31r.

Przepraszam.


Wyjście z powrotem na powierzchnię zajęło im zdecydowanie więcej czasu, niż się spodziewali. Przez całą drogę Nassie i Mikky trajkotali o czymś wesoło w myślach, a Queelo wręcz słyszał, jak cała reszta w tle jęczy z bólu. Jemu samemu jakimś cudem udało się to wszystko wyciszyć i słyszał tylko jakieś odległe echo rozmowy. To go jednak nie chroniło przed rozmowami rzeczywistymi.

O ile Aloziee od razu była gotowa do drogi, o tyle na Arrashę musieli chwilę poczekać. Ubrała swój gruby płaszcz, zakrywając ogon, założyła czapkę, chowając przy tym uszy, i zabrała ze sobą podniszczoną torbę. Queelo podejrzewał, że była wypełniona resztkami złota. Kiedy sobie przypomniał, że i on trochę go zabrał, z jakiegoś powodu poczuł się winny.

Arrasha skakała wesoło wokół wszystkich i nie przestawała gadać.

— Ale świeże powietrze! O, co to jest? Uciekło! Nie lubi mnie! A to? Czemu drzewa nie mają liści? A to ma igiełki! Czemu drzewa nie mają liści, ale mają igiełki?

Aloziee z największą cierpliwością odpowiadała na każde jej pytanie. Musiała być już przyzwyczajona do takiego zachowania. Queelo ją podziwiał, sam nie byłby w stanie wytrzymać, gdyby ktoś aż tak mu zawracał głowę. Wycofał się nieco, chcąc się odciąć od wszystkiego, ale Nassie też to zauważył i zwolnił, zrównując z nim krok.

— No i czy to nie jest urocze? — zapytał, nachylając się w jego stronę. Queelo obdarzył go beznamiętnym spojrzeniem.

— Nie.

— Daj spokój! Czy ty w ogóle nie masz uczuć?

— Oczywiście, że mam. W tej chwili na przykład czuję chęć mordu.

— Skierowaną w jakąś konkretną osobę?

Nie odpowiedział, ale jego wyraz twarzy wystarczył za odpowiedź. Jednak Nassie'ego w żaden sposób to nie zniechęciło, wręcz przeciwnie, uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby to wszystko go bawiło.

— Powinieneś się trochę rozchmurzyć — powiedział Nassie, opierając się na ramieniu Queelo. — Cały czas jesteś ponury. I takie strasznie skryty. Jakbyś się czegoś bał. Czego się tak boisz, co? Przyznaj się. Obiecuję, że nikomu nie powiem.

— Ty w ogóle pamiętasz, dlaczego tu jesteśmy? — zapytał ze złością Queelo, odsuwając się od niego. — Pomyślmy, dlaczego mogę nie być szczęśliwy na takiej wyprawie. Tego chyba bardzo trudno się domyślić. Może jestem zmęczony. Może nie podoba mi się otoczenie. A może, to tylko taki losowy przykład, KTOŚ Z MOJEJ RODZINY ZAGINĄŁ I MOŻE BYĆ MARTWY?!

— To też. — Nassie w ogóle nie przejął się złością kolegi. — Ale ty zawsze zachowujesz się, jakbyś się czegoś bał, nawet jeszcze kiedy byliśmy po prostu w mieście.

— Więc uznałeś, że to twoja sprawa, żeby pytać?

— Uznałem, że w sytuacji, w której jesteśmy, to jak najbardziej moja sprawa. Gdyby to miało wpłynąć w jakikolwiek sposób na naszą misję, to muszę wiedzieć takie rzeczy. Nie uważasz?

Queelo patrzył na niego przez chwilę.

— A co jeśli to nie ma związku?

— I nijak nie wpłynie na naszą misję? — nie dawał spokoju Nassie.

Queelo odwrócił wzrok.

— Nie powinno.

Sam nie był pewien czy to kłamstwo, czy nie, choć bardziej by się skłaniał ku pierwszej opcji. Nassie patrzył na niego przez chwilę, po czym wzruszył ramionami, przyjmując to do wiadomości. On albo był naprawdę, naprawdę głupi i tylko zbiegiem okoliczności otrzymał tytuł najmądrzejszego, albo też… Queelo spojrzał na wojownika kątem oka, ale ten nie wykonywał żadnych podejrzanych ruchów, po prostu szedł wesoło jak zawsze. Nie, to przecież nie było możliwe, żeby tylko udawał debila, prawda?

— Dlaczego idziecie z tyłu?! — Arrasha podskoczyła do nich i wcisnęła się pomiędzy. — Nie chcecie podziwiać pięknych widoków? O, zobaczcie jaka piękna kałuża!

Wskazała na plamę rozlanej krwi. Queelo skrzywił się i odwrócił wzrok.

— Nie lubię podziwiać widoków.

Nassie prychnął.

— A to nie twój notatnik jest zawalony szkicami kwiatków, drzew, kałuż, ludzi…

— Pytał się ktoś ciebie o zdanie?

— …moimi karykaturami?

— Nikt nie pytał cię o zdanie! — odpowiedział sam sobie Queelo ze złością. — Mógłbyś się zamknąć kiedyś choćby na chwilę? Nie potrzebuję słuchać cały czas twojego irytującego głosu!

— Wiesz, jakbyś się odzywał częściej, to nie musiałbym prowadzić całej rozmowy za ciebie.

— Ojej! — odezwała się znów Arrasha. — Jakie to słodkie!

Queelo myślał, że znowu zobaczyła coś kompletnie niewartego uwagi, ale ona objęła jego i Nassie'ego, po czym przyciągnęła ich tak mocno, że aż zderzyli się głowami. Zacisnął zęby ze złości i bólu. Nassie wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk. Jego chyba też zabolało.

— Obaj jesteście tacy uroczy! — oznajmiła wesoło Arrasha, ściskając ich coraz mocniej. — Jeśli wszyscy ludzie tacy są, to może ten świat nie jest taki zły!

— Może nie jest — powiedział Nassie, ledwo łapiąc oddech. — Jakbyś mogła… trochę słabiej… potrzebuję… tlenu.

— Ojej! — Arrasha natychmiast ich puściła. Wyprostowali się natychmiast i wciągnęli powietrze. Queelo zakaszlał. — Przepraszam! Nie chciałam!

— Nic… nic się nie stało. — Nassie przywołał na twarz swój zwyczajowy uśmiech. — Po prostu na przyszłość nie ściskaj tak mocno. Ludzie są trochę bardziej krusi od inferów. Szybciej nam się łamią kości.

— Od uścisków? — Lisica wyglądała na autentycznie tym zmartwioną.

— Od mocnych uścisków — poprawił ją Nassie. — Zawsze możesz delikatnie, to coś jakbyś… e… robiła… no…

Wyraźnie chciał porównać to do czegoś, ale nie miał bladego pojęcia do czego. Zmarszczył brwi i zaczął się bawić kosmykiem swoich włosów, jak zawsze, kiedy myślał nad czymś intensywnie. Queelo przewrócił oczami.

— Jakbyś trzymała kruche złoto i nie chciała go rozwalić — powiedział.

— O! Właśnie to miałem na myśli! — powiedział Nassie, dumnie wypinając pierś. Queelo rzucił mu wkurzone spojrzenie.

— Nie, nie miałeś.

— Och! — Arrasha wyraźnie zrozumiała to porównanie. — Zapamiętam to sobie! Chociaż mam słabą pamięć… Hej, Al! — Pomachała ręką do idącej na przedzie Aloziee, tak jakby ta mogła to zobaczyć. — Każ mi to zapamiętać! Wtedy nie zapomnę!

— Nie jestem twoim szefem — odpowiedziała lodowato inferka, nawet się nie odwracając.

— Chwila! — Nassie'emu wyraźnie przyszedł jakiś nowy pomysł do głowy. — Jak to „każ mi”? Co… jak to niby działa?

— Och, słabe infery muszą słuchać się królów. — Arrasha pokazała zęby w uśmiechu. — Jak taki coś rozkaże, to musisz go posłuchać, niezależnie od tego czy chcesz, czy nie. Jak rozkaże kogoś zabić, to zabijasz. Jak rozkaże zrobić fikołka, to zrobisz. Jak rozkaże zapamiętać, to będziesz pamiętał zawsze. To podobno bardzo poprawia pamięć, ale Al nie chce mi z tym pomóc!

— Rozkazy ryją psychikę — warknęła Aloziee, wyraźnie wkurzona. — Nie zamierzam ich używać, bo tobie się tak zachciało. Nie wiesz, jak to jest. No i najlepiej działają. jeśli król kieruje je do infera, którego sam stworzył. W innym przypadku nie zawsze działają.

Obróciła się i spojrzała najpierw na Nassie'ego, a potem na Queelo. W jej wzroku było coś dziwnie niepokojącego, ale Queelo nie potrafił zrozumieć co. Chociaż, gdy o tym chwilę pomyślał, to mogła być po prostu wina złotych oczu. Oni wszyscy mieli złote oczy. Skulił ramiona. Oczywiście poza nim jednym. Zawsze wszędzie był odludkiem.

Żeby wyjść na powierzchnię, musieli wspiąć się po wyjątkowo stromej, kamiennej ścianie, którą zastali na samym końcu drogi. Arrasha po raz kolejny wesoło zaproponowała Queelo szybką naukę latania, zupełnie zapominając o tym, iż było powiedziane, że to kłamstwo. Aloziee spojrzała na niego ze złością, jakby to był jego pomysł.

— Też chciałbym nauczyć się latać! — odezwał się Nassie.

— Ludzie nie latają — powiedziała z rozbawieniem Arrasha.

— Powiedz to Mikky.

— Kim jest Mikky?

— Właśnie — postanowił wtrącić się Queelo. — Oni mają czekać na nas na górze, nie? Nie mógłbyś po prostu jej zawołać, żeby wzięła nas na górę? O ile oczywiście by się zgodziła.

— Mały Queelo boi się upadku? — zakpił sobie Nassie.

— Boję się połamać sobie kości! Poza tym przestań mnie nazywać małym, jestem większy od ciebie! I starszy!

— Mogę cię wnieść na górę, jak tak bardzo się boisz — zaproponował Nassie ze swoim zwyczajowym uśmieszkiem. — Obiecuję, że cię nie upuszczę. Chyba. Jak upuszczę, to złapię, zanim skręcisz sobie kark. Ale nie powinienem. W sumie nie wiem, dawno nikogo nie nosiłem na rękach.

— Odwal się!

Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, Mikky pojawiła się znikąd i wylądowała tuż obok niego, strasząc wszystkich. A przynajmniej wszystkich, którzy nie spodziewali się jej przybycia, bo Nassie wciąż stał, uśmiechając się durnie i nijak na to nie reagując.

— To jest Mikky — przedstawił ją teatralnie. Aloziee patrzyła na niego chłodno. Arrasha wbijała zachwycone spojrzenie w nowo przybyłą.

— Ojej! Latanie bez skrzydeł! — ucieszyła się. Jej oczy wręcz błyszczały z radości. Podskoczyła do wojowniczki, w ogóle nie przejmując się tym, że ta mogłaby stanowić dla niej jakieś zagrożenie. — Ale fajne! Da się tego nauczyć? Pewnie nie, a szkoda, chciałabym znowu umieć latać, kiedyś jak się mocno wybiłam, to umiałam przez chwilę lecieć, ale potem trzeba było wymierzyć dobrze lądowanie, żeby się nie połamać. Cześć, jestem Arrasha, a ty to Mikky, tak? Fajne imię, fajne imię, takie melodyjne!

Mikky wyglądała na wyraźnie skołowaną całą sytuacją. Raczej nie tego się spodziewała. Zanim jednak Arrasha zdążyła jej bardziej namącić w głowie, Aloziee złapała lisicę za kaptur i odciągnęła od wojowniczki.

— Im szybciej ruszymy, tym szybciej to skończymy — powiedziała beznamiętnie.

Tym razem nie pokazała całej swojej inferzej osoby, a jedynie wypuściła skrzydła z pleców. Queelo przechylił głowę. Dotąd myślał, że takie infery miały tylko dwie formy: tę, w której udają człowieka i tę, w której są w pełni sobą. Nie wiedział, że można być czymś pomiędzy. Interesujące.

Miał też okazję bliżej przyjrzeć się samym skrzydłom, aczkolwiek starał się to robić kątem oka. Nie były zbyt wielkie i w sumie średnio w ogóle przypominały skrzydła. Prawdę mówiąc, Queelo bardziej kojarzyły z dwiema wielkimi płetwami i średnio mógł uwierzyć w to, że da się w ogóle na czymś takim latać. Arrasha zapiszczała wesoło i od razu wskoczyła Aloziee w ramiona.

— Ej, chwila! — krzyknął Nassie, kiedy Mikky odsunęła się od niego i podeszła do Queelo. — A kto mnie podrzuci na górę?

Teraz to Queelo spojrzał na niego z kpiną.

— Skoro dałbyś radę wspinać się, jeszcze kogoś przy tym niosąc, to samemu też na pewno ci wyjdzie — zauważył drwiąco, pozwalając, żeby Mikky go podniosła. — Tylko się pospiesz, nie chciałbyś tu za długo zostać sam.

Aloziee poderwała się do lotu, wystrzeliwując w górę niczym rakieta. Mikky zrobiła to zdecydowanie wolniej. Queelo usłyszał jeszcze kilka wściekłych słów wymamrotanych przez Nassie'ego, zanim całkowicie zniknął we mgle unoszącej się przy suficie.

— To było dość wredne — powiedziała Mikky. Queelo spojrzał na nią ze zdziwieniem.

— To on zaczął…

— Dobra robota.

Spodziewał się, że dziewczyna go za to skrzyczy, więc nie był przygotowany na pochwały i nie miał pojęcia, co powiedzieć. Zanim jednak coś przyszło mu do głowy, wyłonili się już z mgły i wylądowali na ziemi. Miejsce, z którego wychynęli, było szeroką szczeliną, ledwo widoczną właśnie przez kłębiącą się w niej mgłę. Gdy stanął już na ziemi, cofnął się od kilka kroków, żeby na pewno nie spaść po raz kolejny. Uważnie stawiał każdy krok, ale wyglądało na to, że tylko w jednym miejscu była dziura w ziemi.

Rozejrzał się. Aiiry stał gdzieś z boku, wewnątrz świecącego kręgu wymalowanego na ziemi. Allois siedział gdzieś dalej, z ponurą miną, najwyraźniej niezbyt zadowolony z sytuacji. Aloziee nigdzie w pobliżu nie widział. Odruchowo uniósł głowę i zobaczył, że po niebie coś krąży. Do jego uszu dobiegały też jakieś ciche, radosne krzyki, mieszające się z wiatrem.

Chciał obrócić się do Mikky i zaproponować jej, że może jednak powinna wrócić i przynieść Nassie'ego, ale wtedy ten zaklął i wygrzebał się na powierzchnię. Rzucił wściekłe spojrzenie Queelo, tak jakby to była jego wina.

— Nienawidzę was — syknął, z trudem podnosząc się na równe nogi i łapiąc powietrze.

Queelo prychnął.

— Wreszcie.

— Ty jesteś nienormalny! — Allois porzucił swoją bezpieczną pozycję w dali i zbliżył się, gdy tylko zauważył wojownika. — Rozumiem, że trzymasz sobie te swoje koty, a miej se je, nikogo nie obchodzą, są małe, to se je możesz trzymać. Ale zadawanie się z wielkimi, niebezpiecznymi inferami? Na łeb ci padło?!

— Już dawno — odpowiedział mu Nassie bez żadnego wahania. — Ja już mówiłem. Jak masz lepszy pomysł, to się nim podziel. Nie mam nic przeciwko waszym pomysłom. Bardzo chętnie wysłucham każdego.

— Jak już skończymy — odezwał się Queelo, podnosząc rękę jak w szkole — proponuję znaleźć wulkan i wrzucić do niego Nassie'ego.

— Jestem za — mruknął wściekle Allois.

— Em… — Nassie nie wyglądał na zadowolonego tym pomysłem. — Nie chcę wam niszczyć marzeń, ale jeśli wulkan akurat nie wybucha, to w nim nie ma lawy. Znaczy jej nie widać. Możecie mnie co najwyżej wrzucić na kamienną pokrywę.

— To znajdziemy taki wybuchający — oznajmił Queelo. — Mikky cię do niego wrzuci i ucieknie i będzie spokój.

— To wciąż tak nie dzia…

— Zamknij się!

Nassie wyraźnie dalej chciał dyskutować na ten temat, ale faktycznie zasznurował usta i nie odezwał się więcej. Chwilę później Aloziee w końcu wylądowała, z ponurą miną na twarzy. Zlustrowała wszystkich wzrokiem, jeszcze zanim postawiła Arrashę na ziemi. Lisica nie była aż tak nieufna jak ona, a raczej wręcz przeciwnie. Natychmiast podskoczyła do Aiiry’ego, który wyprostował się alarmująco.

— Ojej, światełka! To są czary, tak? Łaskoczą!

Zupełnie nie przejęła się kręgiem ochronnym, tylko przekroczyła go bez problemu i sięgnęła po rękę kompletnie zdębiałego wojownika.

— Cześć, jestem Arrasha! Ojej, jak fajnie jest poznać jakichś ludzi! Jesteś jakimś czarodziejem? Kiedyś chciałam nauczyć się magii, ale Alozzie mówi, że to niebezpieczne dla inferów i…

— Arrasha.

Ton Aloziee był ostry, ale lisica nie zwróciła na to żadnej uwagi i dalej zajmowała się Aiirym, który chyba nadal był zmęczony po tak długim braku odpoczynku. Wzięła jego twarz w ręce i zaczęła przyglądać się oczom.

— Ojej, dwa różne! Ale to ładne! Widziałam kiedyś osobę z takimi oczkami, ale to było dawno dawno i tylko przez chwilę. Jak to działa? To działa? Ojej, co ci się stało w policzek, co to za znaczek? To brud? Ludzie się nie leczą błyskawicznie? Tylko wolno wolno? Ale to nie wygląda jak nowe zadrapanie, nie powinno się już zagoić dawno? Ale to dziwne. Jesteś nawet uroczy…

— Arrasha!

Tym razem już zareagowała. Szybko puściła Aiiry’ego, który nadal był w szoku, i uciekła schować się za Aloziee. A przynajmniej próbowała, bo choć całe jej ciało może i dałoby radę się tam skulić, to na pewno nie kiedy miała na sobie ogromny płaszcz, a pod nim lisi ogon. Aloziee rozpostarła skrzydła, starając się ją jak najlepiej zakryć. Wzrok wszystkich skupił się teraz na niej. Allois odruchowo położył dłoń na rękojeści miecza, ale mordercze spojrzenie, którym obdarzyła go Aloziee, zamroziło go w miejscu.

— Świetnie — oznajmiła inferka, gdy wokół zapanowała zupełna cisza. — A więc wyjaśnijmy sobie teraz coś. Ktokolwiek spróbuje tknąć Arrashę, zginie boleśnie.

— A ciebie? — zapytał Allois i natychmiast tego pożałował, kiedy Aloziee uśmiechnęła się przerażająco, pokazując mu rzędy kłów.

— Nawet nie zdążysz mnie drasnąć. Ale możesz spróbować, jeśli się odważysz.

— Hej, hej! — Nassie natychmiast wparował między nich, zupełnie nieprzejęty powagą sytuacji. — Nie jesteśmy tutaj po to, żeby walczyć, tak? Po prostu nie róbmy sobie nawzajem krzywdy i będzie w porządku.

— W porządku? Z inferami?

— Przepraszam za niego, to idiota. Najlepiej go nie słuchać.

— Słowa od dawna mnie nie ranią — oznajmiła lodowato Aloziee, ruszając przed siebie. — Przeżyłam każdego, kto źle o mnie mówił. — Zmierzyła Alloisa jeszcze jednym spojrzeniem, zanim po prostu go minęła. — Nie będziesz wyjątkiem.

Allois wyglądał, jakby chciał ją natychmiast zaatakować i zabić na miejscu, ale cała reszta drużyny rzuciła się na niego, żeby nie był do tego zdolny, nawet Aiiry, wciąż ledwo trzymający się na nogach. Tylko Queelo stał z boku, zupełnie nic nie ogarniając. Jakiś złośliwy głosik znów odezwał się w jego głowie, ale odepchnął go gdzieś na tył umysłu. Nie potrzebował się teraz jeszcze bardziej dołować.

Ruszyli więc dalej. Nassie wypchnął Alloisa na sam koniec pochodu i dosłownie rozkazał mu, żeby nie zbliżał się na przód. Ihoo siedziała cicho przez praktycznie cały czas, jakby coś jej się stało, ale kiedy Queelo próbował dowiedzieć się co, nie odpowiadała. Szedł więc blisko niej, próbując jakoś zgadnąć, o co mogło chodzić. Mikky i Aiiry o dziwo zaczęli rozmowę z Arrashą, a szła im ona zaskakująco dobrze. Aiiry co jakiś czas przystawał na chwilę, żeby rzucić czar śledzący, czym wyraźnie zainteresował lisicę. Nassie za to szedł na samym przodzie i próbował zasypywać Aloziee pytaniami, na które ta uparcie nie odpowiadała.

Wesoły cyrk. Gdyby nie fakt, że szli do strasznego, ponurego zamczyska, w którym podobno mieszkała jeszcze gorsza kreatura, to można by pomyśleć, że wybierają się całą zgrają na jakąś wycieczkę szkolną.

Nie zatrzymywali się, choć było już ciemno i większość raczej była całkowicie wykończona. Dopiero kiedy Aiiry zachwiał się i w zasadzie upadł na Arrashę, ta zarządziła natychmiastową przerwę, wyraźnie przerażona całą sytuacją. Prawdopodobnie nie była świadoma, że ludzie w ogóle się tak szybko męczą. Mikky natychmiast zaczęła jej to nerwowo wyjaśniać. Rozłożyli się szybko w najbliższym wolnym miejscu, zupełnie na widoku.

— W zasadzie mamy tylko resztki zapasów — oznajmiła Mikky, wyjmując ze swojej torby marnej jakości pieczywo. — Powinno starczyć, jeśli rozdzielimy na małe porcje, ale za bardzo się tym nie najemy. Moglibyśmy spróbować zrobić zupę, ale nie wiem, czy w ogóle mamy jakąś wodę…

— O, o, w pobliżu jest jezioro! — wykrzyknęła radośnie Arrasha. — Tylko kilka minut drogi, pamiętam! Takie duże, błyszczące, wydaje mi się, że mogły w nim kiedyś mieszkać smo…

Zawahała się i nie dokończyła zdania. Podrapała się po brodzie, jakby czegoś nagle zapomniała i uporczywie próbowała sobie przypomnieć, ale cokolwiek to było, nie powróciło.

— W każdym razie jest jezioro! Mogę pójść po wodę.

Aloziee westchnęła, wyraźnie nie chcąc brać w tym udziału, ale jednocześnie nie chciała też znów się kłócić.

— Pójdę z tobą.

— Nie! — zaprotestowała natychmiast lisica, zaskakując partnerkę. — Jak pójdziesz ze mną, to wszystkie te wściekłe infery w okolicy ich zaatakują. Nie, nie, nie. Ja pójdę.

— Sama.

— Tak, sama! Umiem się bić! Poza tym to tylko kawałek, usłyszysz, jak się będzie coś działo. — Uśmiechnęła się radośnie, ale Aloziee nadal była niezadowolona. — No to mogę kogoś wziąć. E… o, jego! — Zgarnęła ręką Queelo, zanim ten zdążył zaprotestować. — Queelo jest fajny i umie się bić. Na pewno mnie obroni.

— E… — Queelo nie wiedział, co powiedzieć. — Wiesz, nie sądzę, żeby…

— Wszyscy inni na pewno są mocno zmęczeni. Poza tym mówię, nic nam się nie stanie. Moja aura też odstrasza, chociaż nie tak bardzo, bardzo jak ta Aloziee. Chodźmy!

Aloziee wbijała w niego mordercze spojrzenie. Czuł też, że Ihoo i Nassie również gapią się niezbyt przychylnie. Cała reszta była chyba po prostu zbyt zmęczona, żeby zareagować. Ewentualnie niezbyt ich to obchodziło. Arrasha pociągnęła go, zanim zdążył bardziej zaprotestować. Mikky na odchodne wcisnęła mu tylko pustą, szklaną butelkę. Jakim cudem zdołała jej nie zbić przez całą wyprawę, pozostawało tajemnicą.

Nieco dalej znajdował się lasek, a za nim faktycznie połyskiwało coś, co chyba było wodą. Tak Queelo przynajmniej uważał, nie dało się dokładnie tego powiedzieć, patrząc z takiej odległości. Jednak zanim zbliżyli się choćby do brzegu, Arrasha nagle zatrzymała się i odwróciła do niego.

— Przepraszam za to — powiedziała przepraszająco, próbując się uśmiechnąć bez pokazywania kłów, ale niezbyt jej to wyszło. — Po prostu wiem, że z nikim innym by mnie nie puściła. Czasem jest denerwująca! Jakbym była małym dzieckiem!

— W sumie to trochę się tak zachowujesz — przyznał Queelo, uwalniając się w końcu z jej uścisku. Arrasha zrobiła wściekłą minę.

— Ale to nie znaczy, że nim jestem! To, że mi wycięli ogony, jeszcze nie znaczy, że stałam się bezużyteczna! Wciąż umiem się bić i szybko biegać, i jestem silna! Denerwuje mnie, że Aloziee traktuje mnie, jakbym się miała rozpaść po jednym uderzeniu!

— To czemu z nią o tym nie porozmawiasz? — mruknął Queelo. Nie miał bladego pojęcia, do czego ta cała sytuacja zmierzała. Mieli po prostu pójść po wodę i wrócić. Dlaczego musiał się w dać z kimś w dyskusję na temat życia? Nie umiał doradzać.

— Nigdy jej nie ma — zaczęła marudzić Arrasha, ale ruszyła się z miejsca. Przynajmniej tyle. Queelo natychmiast poszedł za nią. — Siedzi gdzieś całymi dniami na wyprawach i nie chce mnie zabierać, bo mówi, że to niebezpieczne, a potem przychodzi i w ogóle mnie nie słucha. Chciałabym, żeby przynajmniej mnie słuchała! Kiedyś to robiła, a teraz już nie! Niech robi to znowu! Jak zrobić, żeby mnie słuchała?

— Skąd niby ja miałbym to wiedzieć? — zapytał ze zdziwieniem Queelo.

Przystanęli na brzegu. Faktycznie było tam jezioro i z bliska jego tafla błyszczała jeszcze mocniej niżeli z daleka, odbijając tysiące gwiazd i jakby dodając im więcej blasku, niźli faktycznie miały. Wydawało się, jakby sama woda była srebrna, choć gdy Queelo schylił się i nabrał jej w butelkę, już tak nie lśniła. Najwyraźniej to tylko jakieś złudzenie optyczne.

— No przecież ciebie Nassie słucha — zauważyła Arrasha.

Queelo obrócił się do niej gwałtownie.

— Co...?! Co ma do tego ten kretyn?

Teraz to Arrasha wyglądała na zdziwioną.

— No, wy przecież jesteście ra…

— Nie! — przerwał jej Queelo, zanim zdążyła dokończyć zdanie. Potrząsnął gwałtownie głową. — Niby dlaczego byśmy mieli… ja go nawet nie lubię! Nie cierpię go, jest wkurzający i denerwujący, i… no nie! Nie, nie, nie!

Im dłużej mówił, tym bardziej plątał mu się język i tym czerwieńsza stawała się jego twarz, jednak mimo to nie przestawał nawijać.

— Nie wiem jak… głupota! Skąd w ogóle… do głowy… to… no nie. Po prostu nie! Skąd… Jak… Dlaczego…?

— No po prostu zachowujecie się, jakbyście byli razem — mruknęła Arrasha, drapiąc się po głowie. — Chodzicie wszędzie razem, pachniecie sobą i w ogóle, więc myślałam, że…

— Nie, nie jesteśmy!

— No ale i tak cię słucha! Co robisz, żeby cię słuchał?

— Nie wiem! To idiota, kto może wiedzieć, jak działa jego mózg?

— No ale co robisz? Jak rozmawiasz?

— Nie rozmawiam! Nie lubię rozmawiać! Po prostu narzekam na wszystko, bo wszystko mnie wkurza! Życie jest wkurzające, świat jest niesprawiedliwy, mam tego dość!

Arrasha wyglądała na przestraszoną jego słowami i zrobiło mu się przykro, że zaczął krzyczeć. Przecież to nie była jej wina, tylko jego, że miał tak skopane życie. Dlaczego wyżywał się na jakiejś miłej osobie? Wciągnął głęboko powietrze, starając się uspokoić. Wdech. Wydech.

— Przepraszam — powiedział już spokojniejszym tonem. — Nie chciałem się tak denerwować.

Lisica zamrugała.

— Nic się nie stało — odpowiedziała tonem, który faktycznie na to wskazywał. — Hej, wiesz co, tutaj nikogo nie ma, a tam nad wodą są takie fajne skały. Nauczymy cię latać!

— Nie umiem latać! — zaprotestował natychmiast Queelo, cofając się odruchowo.

— Dlatego właśnie cię nauczymy! Jakbyś umiał, to przecież uczenie nie miałoby sensu!

— Ale ja o tym kłamałem!

— Wcale nie! — Arrasha zrobiła niezadowoloną minę. — Wiem, kiedy ktoś kłamie! Teraz kłamiesz! Nie udawaj!

— Ale ja nie…

Coś świsnęło obok nich i oboje gwałtownie obrócili głowy w tamtą stronę. Arrasha krzyknęła, złapała go i pociągnęła za sobą, gnając z taką prędkością, że praktycznie zaczęła go ciągnąć po ziemi, bo nie był w stanie nadążyć. Zanim jednak choćby sięgnęła drzew, zatrzymała się gwałtownie. Queelo podniósł się, jęcząc z bólu i spojrzał na to, co ich zatrzymało.

Rozpościerając złowrogo białe skrzydła, Tzziro blokował im dalszą drogę. Wciąż miał na sobie swój złoty mundur, a choć na pierwszy rzut oka wyglądał jak okaz zdrowia, po bliższym przyjrzeniu się Queelo dostrzegł parę niezbyt wyraźnych blizn na jego skrzydłach. Cóż, przynajmniej teraz wiedział, że takim inferom da się zadać jakieś obrażenia. Gorzej, że tak szybko się zagoiły, nawet jeśli było ich aż tyle.

Rozejrzał się, zastanawiając, dlaczego nie skręcili. Wokół ich nóg zaczęła kłębić się mgła i powoli zza jednego z drzew wychynęła kolejna istota. Queelo rozpoznawał jej twarz, bo widział ją już z bliska, ale cała reszta pokryta była wtedy mgłą. Tak jak i Tzziro, miała na sobie złoty mundur, jednak jej oczy nie były złote. Cała jej skóra pokryta była futrem, które Queelo kojarzyło się z wilkiem. Uśmiechnęła się, po raz kolejny prezentując mu dwa rzędy groźnych kłów.

Chciał sprawdzić, czy mogliby pobiec w drugą stronę, ale i tam już ktoś stał. Wysoka, przerażająca inferka, z krwistoczerwonymi piórami zamiast włosów i ogromnymi, ptasimi skrzydłami w tym samym kolorze, wyrastającymi z pleców. Choć jej oczy, jak niemal wszystkich wokół Queelo, były złote, błyszczały i nabierały dziwnego, pomarańczowego odcienia. Ta, którą spotkali jako pierwszą.

Jedyną drogą ucieczki została woda, ale Queelo nawet nie zdążył spojrzeć w tamtą stronę.

— Nie radziłbym — odezwał się Tzziro beznamiętnie. — Jeśli nie chcecie, żeby Abbiro was zmienił w kostki lodu, to zostaniecie tutaj.

— Cała królewska świta! — Arrasha nagle jakby stała się zupełnie inną osobą. Uśmiech gdzieś zniknął z jej twarzy, a z jej palców wysunęły się pazury. Niezbyt wielkie, ale z całą pewnością potwornie ostre. — Co takiego się stało, że całą grupą napadacie na innych? Czyżby wam zaczęło ubywać siły? A może waszemu królowi się nudzi?

— Nikt cię nie usłyszy — odezwała się inferka otoczona mgłą, a jej głos… udawała głos Aloziee. Zupełnie jakby wiedziała. — Powinnaś sobie darować, lisie. Straciłaś już osiem swoich ogonków. Pozbycie się ostatniego mogłoby cię zabić.

Arrasha warknęła wściekle, ale Queelo bardzo wyraźnie widział, jak zaczęła drżeć. Nawet jeśli faktycznie miała rację i wciąż umiała się bić, to wcale nie oznaczało, że potrafiła sobie poradzić z taką sytuacją. Przypomniał sobie, jak wspominała o sługusach króla i jak z przerażeniem mówiła o nim samym. Więc to musiały być potężne infery. I to na dodatek było ich trzech, a może nawet czterech.

— Czego chcecie? — próbowała nie dać poznać po sobie, jak bardzo się boi, wciąż stojąc w pozycji gotowej do walki. — Jeśli cokolwiek nam się stanie, nie ujdziecie stąd żywi.

— Dramatyczna jak zawsze — zakpiła sobie inferka z czerwonymi skrzydłami. Nawet jej głos brzmiał jak trzeszczący ogień, który właśnie miał zamiar strawić wszystko na swojej drodze. — Może gdybyś nie była zawsze taka spięta, teraz żyłoby ci się lepiej, ogonku.

— Ty…

— Jednakże — inferka nie skończyła — tym razem nie wszystko kręci się wokół ciebie, słonko. Ty. — Uniosła dłoń i wskazała na Queelo, który jakoś odruchowo schował się za Arrashą i nie miał bladego pojęcia, co robić. — Jesteś wnukiem Ivero Maato, prawda?

Queelo jeszcze bardziej się skulił.

— M-może — odpowiedział drżącym głosem. — A-a co?

— Król żąda widzenia się z wnukiem.

— A kogo obchodzą jego żądania? — zapytała ze złością Arrasha. — Jak chciał się zobaczyć, to mógł wysłać zaproszenie, a nie nasyłać psy gończe! To nie jest zbyt uprzejme!

— My nie dyskutujemy o rozkazach króla, tylko je egzekwujemy — oznajmił lodowato Tzziro. — Więc wykonacie jego rozkaz z własnej woli, albo was do tego zmusimy.

— Hej. — Queelo nachylił się do ucha Arrashy. — Nie jesteś w stanie poradzić sobie z nimi wszystkimi naraz, nie?

Cały czas drżała, choć nie był pewien czy tylko ze strachu, czy też ze złości. Prawdopodobnie z obu powodów. Delikatnie, niemal niezauważalnie pokręciła głową. Może dałaby sobie radę z jednym, ale na pewno nie z całą trójką. Queelo przełknął ślinę. Nie żeby się tego nie spodziewał, ale to nijak nie ratowało sytuacji. Do głowy przychodziło mu właściwie tylko jedno rozwiązanie.

— Pójdę z nimi.

Arrasha natychmiast odwróciła się do niego, przestając udawać, że wcale nie rozmawiają.

— Mowy nie ma!

— Ale…

— Co to niby za rozwiązanie? Głupie!

— Jedyne możliwe — zauważył Queelo, odwracając spojrzenie. — Mogę się poddać, a ty pobiegniesz po pomoc.

— Dobrze wiesz, że nie zdążą — syknęła do niego, też ściszając głos. Infery nijak nie reagowały, po prostu stały, wpatrując się w nich martwym wzrokiem i czekając, aż skończą rozmowę. — To głupie. Możesz zginąć.

Wyglądała, jakby chciała go złapać za bluzę i nim potrząsnąć, ale wciąż miała wysunięte pazury i powstrzymywała się od tego. Queelo wykrzywił usta w dziwnym grymasie, który chyba miał być jakąś wersją uśmiechu, ale sam nie wiedział jaką.

— I tak nie zostało mi dużo tego życia. Nie zrobi to wielkiej różnicy światu.

Arrasha otworzyła usta, żeby jeszcze coś powiedzieć, ale chyba po raz pierwszy, odkąd ją poznał, zabrakło jej słów. Queelo uznał, że w takim razie sprawa zakończona, jednak zanim się obrócił, Arrasha złapała go za rękę i zatrzymała. Tym razem odezwała się tak cicho, że nawet on to ledwo usłyszał, a stał tuż obok.

— Wypij wodę.

Spojrzał na nią pytająco.

— Oni nie wiedzą, jak działa — mruknęła jeszcze ciszej. — On też nie. Pomoże ci. Naprawdę. Obiecuję na Smoka.

Nie wiedział, jak w takiej sytuacji woda mogłaby mu pomóc, chyba że była zatruta i zabiłaby go na miejscu. Mimo to podniósł butelkę i wypił całą zawartość jednym haustem. Jak się spodziewał, nie miała absolutnie żadnego smaku. Przynajmniej wiedział, że nie była brudna. Poczekał chwilę, ale nic się nie stało. Trochę zrobiło mu się smutno z tego powodu. Oddał pustą butelkę Arrashy, po czym odwrócił się. Wzrok Tzziro był zupełnie pusty.

— Zgoda, wypełnię tę całą „królewską wolę” — powiedział Queelo, najbardziej znudzonym tonem, na jaki było go stać. Może i był wystraszony, ale to nie znaczyło, że miał to pokazywać! Miał nadzieję, że nikt nie słyszał, jak szybko zaczęło bić jego serce. — Tylko zostawcie ją w spokoju.

— Lisica nikogo nie interesuje — powiedziała ognista inferka, podchodząc bliżej i zupełnie omijając Arrashę.

Tak, zdecydowanie była istotą ognia. Gdy tylko podeszła bliżej, Queelo poczuł bijący od niej żar. Mimo to zrobiło mu się nagle chłodniej. Natychmiast pożałował swojej decyzji, zwłaszcza kiedy i mglista inferka się zbliżyła. Z bliska była jeszcze bardziej przerażająca, niż za pierwszym razem. Cała trójka otoczyła go, a mimo że żadne z nich nie było tak wysokie jak on, poczuł się wyjątkowo mały.

— Więc ruszamy — odezwał się Tzziro beznamiętnie, a jego palce zaświeciły.

Queelo chciał się wycofać i jednak spróbować ucieczki, wyrwać się, przewrócić, zrobić cokolwiek, cokolwiek, żeby nie stać pomiędzy tymi inferami, ale na to było już zdecydowanie za późno. Zobaczył tylko przerażoną twarz Arrashy, zanim oślepił go blask portalu i został przez niego wciągnięty w kompletną ciemność.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.