Powrót do opowiadań

Złote Wojny


Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Rozdział VII

Laboratoria Twierdzy

Nr Sprawy: Brak

Nazwa: Laboratoria Twierdzy

Zleceniodawca: Mikky Rozzie

Data Złożenia Zawiadomienia: 15 Września 31r.

Status: W toku

Miejsce: Laboratorium

Zapłata: Brak

Dodatkowe zapisy: To był błąd. Zabierzcie mnie stąd. Potrzebuję pomocy.


Queelo przeleżał cały następny dzień w łóżku, ciesząc się, że nikt nie zawraca mu głowy i będąc wściekłym, że jego poszukiwania nie przyniosły zupełnie nic. Słyszał, jak Ihoo krząta się po domu, najwyraźniej jej choroba nie była jakaś poważna i przeszła szybko. Chciałby kiedyś chorować w ten sposób. Kiedy jego coś dotykało, to musiał się kurować przynajmniej z tydzień, nim w końcu wracał do zdrowia. Świat był pewien niesprawiedliwości.

Na dodatek wieczorem, kiedy Ihoo w końcu postanowiła go odwiedzić w jego pokoju, przyniosła kolejny złoty kwiatek, który znalazła pod drzwiami. Nawet nie widziała, kto go zostawił, ale była bardzo zadowolona, że Queelo sobie kogoś znalazł. Queelo już taki zadowolony z tego nie był. Wolałby wiedzieć, kto go prześladuje.

Kolejnego dnia także nie czuł się dobrze, choć raczej nie z tego samego powodu. Mógł już stanąć normalnie na nogi i chodzić bez problemu, ale nadal dziwnie kręciło mu się w głowie. Ubrał się w cokolwiek i miał wychodzić, kiedy Ihoo złapała go przy drzwiach, zagradzając mu drogę.

— A dokąd to się wybierasz?

— Przecież mówiłem, że…

— Tak ubrany?! — Nie dała mu dokończyć. — O nie, nie, mowy nie ma, ja cię tak nie wypuszczę! Masz się ubrać ładnie, a nie jak jakiś luj!

— Przecież to normalne ubranie!

— Już marsz mi do pokoju, ubrać ładną koszulę i krawat! I zmień te spodnie, nie godzi się chodzić w spranych jeansach!

— Idę do laboratorium, a nie na randkę!

— To nie znaczy, że masz wyglądać tak. Już, już, leć się przebrać, ja cię tak nie wypuszczę, mowy nie ma. Jak się porządnie nie ubierzesz, to sama tam przyjdę cię ubrać.

— Nie masz nic ciekawszego do roboty, jak ustawiać mi życie?

— Tak się składa, że mam, więc dobrze by było, żebym nie musiała się martwić jeszcze o ciebie, braciszku. Więc bądź tak miły i zrób to, o co cię proszę.

Marudząc pod nosem, Queelo zawrócił i przebrał się. Nie zamierzał jednak wyglądać, jakby się specjalnie stroił, więc po prostu założył swój mundur. Na to Ihoo nie mogła narzekać, chociaż widział, że nie była zbytnio zadowolona, kiedy wychodził. Niestety dla niej nie miała się do czego przyczepić.

Nie umówił się z Mikky na konkretną godzinę, ale z jej słów wynikało, że, tak czy siak, będzie tam siedzieć cały dzień, więc chyba każda pora była odpowiednia. Może robił błąd, wychodząc tak wcześnie? Czy odwiedziny z rana były w ogóle dobrym pomysłem? Gdyby przyszedł wystrojony tak, jak mu kazała Ihoo, mógłby wyjść na desperata. Całe szczęście, że jej nie posłuchał.

Laboratoria znajdowały się w piwnicach Twierdzy, ale wchodziło się do nich z zupełnie innej strony. Queelo obszedł ciemne zamczysko i podszedł do niewielkiej, podejrzanej budki na tyle. Nie był pewien, czy powinien zapukać, czy mógł tak po prostu wejść, ale zanim zdecydował się na cokolwiek, drzwi same się otworzyły i wyskoczyła zza nich jakaś nastolatka w złotym mundurze. Zatrzymała się i przez chwilę przyglądała mu się ze zdziwieniem.

— Och, pan przyszedł do pani Mikky, prawda? Nie jesteśmy aresztowani?

Czemu zawsze wszyscy myśleli, że jak pojawia się policjant pod ich drzwiami, to są aresztowani? Aż tylu ludzi ma coś na sumieniu, czy to po prostu on wyglądał na takiego strasznego? Skinął głową w odpowiedzi na pytanie, a dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą.

— Pani Mikky już od rana wszystkim mówi, że w końcu będzie miała gości. Jest taka wesoła! Jak pan zejdzie schodami na sam dół, to pracownia pani Mikky znajduje się za drugimi drzwiami na prawo. Zresztą jest tabliczka na drzwiach, powinien pan trafić.

Po podzieleniu się tymi informacjami natychmiast odbiegła. Najwyraźniej musiała się spieszyć. Queelo wzruszył ramionami i wszedł do budki. Drzwi nie były zamknięte, nie miały nawet zamka ani żadnej zasuwy, najwyraźniej każdy mógł tam przychodzić, kiedy tylko chciał. Za nimi znajdowały się tylko schody, prowadzące pod ziemię. Bardzo dużo schodów, schowanych niemal całkowicie w ciemności. Queelo widział lampki przy stopniach, ale z oczywistych powodów ani jedna nie świeciła. Ktoś pozawieszał lampy naftowe na hakach w ścianach, jednak nie dawały one zbyt wiele światła, poza tym nie wszystkie były pozapalane. Musiał bardzo uważać na swoje kroki, żeby przypadkiem się nie wywalić.

Okazało się, że piwnice także mają kilka pięter, więc zejście na sam dół zajęło mu chwilę. Im niżej schodził, tym ciemniej było i zaczął się obawiać, że Mikky pracowała w totalnym mroku. Naprawdę wolałby się nie spotykać z nikim otoczony tylko przez czerń. Na całe szczęście i najniższe piętro było jako tako oświetlone. Między różnymi drzwiami przechodzili jacyś naukowcy ubrani w kitle, czasem zatrzymywali się, żeby wymienić się jakimiś uwagami i absolutnie nikt nie zwracał uwagi na gościa. Idealnie. Queelo przemknął przez korytarz i podszedł do wskazanych drzwi. Faktycznie na drzwiach zapisane było imię i nazwisko, i to nawet nie jedno.

Pracownia nr 27

Mikky Rozzie

Tissema Pahi

Tolly Qlyn

Czynne w godzinach:

8:00 – 20:00

kontaktuj się z Mikky

Ostatnie zdanie, w przeciwieństwie do całej reszty, zapisane było odręcznie. Mógłby się założyć, że Mikky sama je dopisała. Wyglądało na to, że pomimo obecności dwóch innych osób to ona rządziła w tym miejscu. Miał właśnie sięgnąć po klamkę, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie, aż ledwo zrobił unik. Na korytarz wybiegł mężczyzna ubrany w kitel jak oni wszyscy, choć pod spodem, dość niespodziewanie, miał garnitur.

— Wal się, Rozzie! — wykrzyknął ze złością, rozwalając na podłodze jakąś fiolkę. — Nie będę pracował w takich warunkach! To jest kpina, a nie nauka! Wypisuję się! Nawet nie waż się przywłaszczać sobie moich odkryć!

— Nie będzie problemu, żadnych nie miałeś! — odkrzyknął ze środka głos, który zdecydowanie należał do Mikky. — Jak chcesz, to się wynieś, jest pełno ludzi, którzy na to stanowisko zasługują bardziej i przyjmą je z pocałowaniem ręki!

— Jeszcze będziesz mnie błagać o powrót!

Nie odpowiedziała mu, ale stanęła w drzwiach z morderczym wyrazem twarzy. Queelo naprawdę nie chciał zostać świadkiem zabójstwa, ale wszystko wskazywało na to, że zaraz się takowe wydarzy tuż przed jego nosem. Nie miał też jednak ochoty interweniować. Mikky nie była osobą, w której chciałoby się mieć wroga.

— Jak chcesz się wynosić — powiedziała lodowatym głosem — to idź w cholerę i nie wracaj. Wisi mi to. Ale jeśli chcesz robić cyrk z mojej pracy, to możemy porozmawiać sobie inaczej.

Uderzyła zaciśniętą pięścią o dłoń, dając mu bardzo jasno do zrozumienia, co dokładnie ma na myśli. Mężczyzna przez chwilę wyglądał, jakby chciał się bić, ale chwilę później chyba zdał sobie sprawę, przed kim stoi. Prychnął tylko drwiąco i odszedł dumnie, nie mówiąc ani jednego słowa więcej. Mikky śledziła go spojrzeniem, aż nie znikł w końcu z jej pola widzenia.

— Faceci — prychnęła z niechęcią. — Same z nimi problemy. No nie? — odwróciła się do Queelo, który nadal stał z boku, nie wypowiedziawszy ani słowa. — Lepiej się wiązać z kobietami. Fajnie, że przyszedłeś, już myślałam, żeś stchórzył, a przygotowywałam wyjaśnienia skomplikowanych rzeczy przez cały wczorajszy dzień, na wypadek, jakby coś trzeba było tłumaczyć. Szkoda by było zmarnować to wszystko. Zapraszam, zapraszam. Uwaga pod nogi!

Queelo cudem uniknął zderzenia z jakąś podejrzaną, metalową skrzynką, stojącą tuż przy wejściu. Faktycznie cała podłoga była pozawalana najróżniejszymi rzeczami i trudno było przejść, nie przewracając czegoś. Pomieszczenie było zadziwiająco małe. Pod ścianami stały szafki bardziej pasujące do kuchni aniżeli laboratorium, a pośrodku stał stół, zawalony fiolkami, kartkami i różnymi dziwnymi aparaturami, w których bulgotały jakieś substancje. Obok tego wszystkiego na stole siedziała też jakaś nastoletnia dziewczyna, również w kitlu narzuconym na złoty mundur i mamrotała coś do siebie, bazgrząc w notesie.

— Już znalazłaś nowego współpracownika? — zapytała, nie podnosząc wzroku. — Szybka jesteś.

— To nie jest współpracownik — odpowiedziała Mikky. — To jest gość. Tiss też się nie przejmuj — odwróciła się do Queelo. — Ona nie lubi niczego, nikogo i na wszystko narzeka. Skończyłaś już testować ten nowy lek?

— Nah, nie było czasu.

Mikky uniosła brwi, ale nie wyglądała na wkurzoną z tego powodu. Przeszła przez całe pomieszczenie i dopiero wtedy Queelo zorientował się, że po drugiej stronie nie znajdowała się dziwnie pomalowana ściana, a zasłona. Zatrzymała się przed nią i odwróciła z szelmowskim uśmiechem na twarzy.

— Tutaj — wskazała na malutkie pomieszczenie — robimy eliksiry. I udajemy, że pracujemy, jak się przytaczają jakieś przybłędy, ale na szczęście mało komu chce się tu przychodzić. Teraz powinieneś się przygotować, pokażę ci prawdziwą pracownię. Jadłeś coś dziś?

Queelo zmarszczył brwi.

— Nie. Czemu?

— Mało kto wytrzymuje ten widok. Lepiej nie jeść przed tym, jak się to widzi pierwszy raz. Powinnam o tym wspomnieć wcześniej.

— To jakieś mocno brudne miejsce?

— A co, jesteś pedantem? — zapytała kpiącym tonem Mikky.

Queelo zamrugał.

— Tak — odpowiedział bez wahania.

— Wczoraj był serwis sprzątający — odezwała się Tissema, nawet nie próbując udawać, że nie przysłuchiwała się ich rozmowie. Mimo to nadal na nich nie patrzyła. — Powinno być czysto, o ile któryś z tych idiotów nie zaczął gryźć samego siebie.

— Idiotów?

— Za dużo pytań! — oświadczyła głośno Mikky, łapiąc za zasłonę. — Najlepiej to zobaczyć! Jeśli uciekniesz, to nikt się na ciebie nie obrazi, obiecuję!

Zanim Queelo zdążył zadać kolejne pytanie, Mikky już szarpnęła, odsłaniając resztę pokoju. Był ogromny, o wiele większy niż to małe, udawane laboratorium. Nic dziwnego, że zbudowali to w podziemiach, w zwykłym budynku nie znaleźliby miejsca na zmieszczenie tego wszystkiego. Wielkie, metalowe maszyny furkotały podejrzanie, a na ich ekranach wyskakiwały rzędy najróżniejszych cyfr, które chyba coś oznaczały. Najwięcej jednak było klatek, w których siedziały wielkie i małe stwory, syczące ze złością. Wyglądały, jakby bez problemu mogły się wydostać na wolność, ale z jakiegoś powodu tego nie robiły.

Queelo przełknął ślinę. Doskonale rozumiał, dlaczego ludzie mogliby uciekać na ten widok.

— To mieszanka ze złotem — oznajmiła Mikky, łapiąc za pręt jednej z klatek. — Boją się do tego zbliżyć, żeby im skóry nie spaliło, więc nie przejmuj się, nie uciekną. Infery nie są zbyt mądre pod tym względem — dodała z uśmiechem. — Każdy z nich mógłby zrobić dziurę ze swoją siłą, ale jak tylko czują, że złoto je pali, to natychmiast się odsuwają.

— Gdyby mnie paliło żywcem, to chyba też bym wolał się odsunąć — przyznał Queelo, nie podchodząc bliżej ani o krok.

— Nie uciekną. Naprawdę.

To nie była ta rzecz, którą przejmował się najbardziej. Rozejrzał się nerwowo, starając się jakoś swoje myśli ubrać w słowa.

— Czy… czy to w ogóle jest legalne?

— Ach, tym się martwisz! No tak, powinnam o tym pomyśleć, w końcu jesteś policjantem. Nie ma problemu, mamy na wszystko pozwolenie. Prowadzimy badania nad inferami, żeby móc je lepiej zrozumieć. Jesteś obrońcą praw zwierząt? Pewnie teraz jesteś, każdy się nim staje, widząc to. Nie znęcamy się nad nimi, to tylko badania. Nawet je karmimy, chociaż nie za bardzo chcą jeść, prawdę mówiąc. Poza tym wszystkie bez wyjątku atakowały nasze miasto, jest to chyba okoliczność łagodząca, nie? Jedyny infer, którego złapaliśmy poza granicami to ten kot, ale jego tu nie ma, Nassie go gdzieś zabrał. Gdzie go w ogóle zabrałeś?

Queelo przez chwilę myślał, że to pytanie skierowanego do niego i nie miał bladego pojęcia, co odpowiedzieć, ale wtedy ktoś stanął obok.

— Dałem mu nowy, ładny domek — powiedział entuzjastycznie Nassie. — Powinien być z niego zadowolony. Widzę, że już pokazałaś swoje koszmary. Hej, Queelo. — Oparł się o jego ramię. — Jak ci nogi wrosły w ziemię i nie możesz uciekać, to mogę cię wynieść.

— Co? — Ta nagła deklaracja go ocuciła. Odepchnął od siebie wojownika. — Wal się, nigdzie nie chcę uciekać. Dopiero co przyszedłem.

Ominął wszystkie przeszkody leżące na podłodze i wkroczył do prawdziwego laboratorium. W sumie, jeśli pominąć wszystkie klatki, wyglądało jak zwykle, sterylne pomieszczenie, gdzie przeprowadzało się badania, nawet było całe białe. Mikky wyglądała na zadowoloną.

— Świetnie! Zatem wycieczkę czas zacząć. Jak wspominałam, badamy tu infery i staramy się dowiedzieć więcej na ich temat. Ile o nich wiesz?

— E… ja… jedzą złoto? I mają te takie białe błyskawice na skórze, po tym się je rozpoznaje? I… to chyba wszystko.

— To już więcej niż wiedzą zwyczajni ludzie, gratulacje! Wszyscy się zwykle zatrzymują na pierwszym fakcie. Chociaż to też nie jest tak, że infer zje ci każde złoto!

— Złoto przecież jest tylko jedno — zdziwił się Queelo. — Znaczy, można je mieszać, ale…

— I to też jest błąd! — przerwała mu wesoło Mikky i pociągnęła do jakiegoś szklanego podestu. — Na przestrzeni lat odkryto kilkanaście różnych odmian złota, a przynajmniej tak właśnie je nazwano, bo również je infery zjadają. Nie wiemy, czy faktycznie można je nazywać złotem, od tego są chemicy, a ich nam brakuje, ale tak je nazywamy. Zobacz tylko. To pierwsze — wskazała na jedną z grudek — to najnormalniejsze złoto, pierwsze i najprawdziwsze. To drugie to złoto czarowane, jedyne podatne na czary, z którego robimy wszelką broń przeciw inferom. Kiedy się je obłoży zaklęciami, to spali tym potworom skórę, ale bez zaklęć bardzo lubią je jeść. To chyba dla nich coś jak przekąska dla nas, tak mi się wydaje. Następne niezbyt lubią, zjedzą je tylko, jak nie mają wyboru. A to…

— One wszystkie wyglądają tak samo — powiedział Nassie, przerywając jej. — Nie sądzę, żeby ktokolwiek poza tobą zauważył różnicę.

— Ktoś cię pytał o zdanie? — warknął Queelo na niego. — Nikt cię nie zapraszał na wykład, więc może, z łaski swojej, się nie wtrącaj. To ostatnie — odwrócił się do Mikky, wskazując złotą kulkę, położoną na samym końcu. — Co to jest? Wygląda… dziwnie.

— To najnowsze odkrycie — powiedziała Mikky z entuzjazmem. — Złoto kształtne. Znaleziono to jakieś pięć lat temu i jeszcze nie odkryliśmy, jak to działa. Wiemy, że można je kształtować, jakby to była plastelina, ale pozostawione samo sobie co jakiś czas zmienia kształt tak po prostu, bez niczyjej pomocy. Infery reagują na nie różnie.

— To znaczy?

— Niektóre się od niego odsuwają, jakby to było coś groźnego — powiedziała Mikky, tajemniczym tonem. — Można by pomyśleć, że jest zaczarowane, ale uciekają od niego tylko niektóre. Inne są w stanie je bez problemu zjeść, a wtedy ich skóra zaczyna się dziwnie zachowywać, jakby przekształcać i trwa to kilka dni. Przestaliśmy im je dawać, w obawie, że to jakoś je wzmacnia.

— A nie każde zjedzone złoto wzmacnia infery?

— Jeśli masz na myśli to, że nie głodują, to myślę, że tak. Ale rodzaje złota, prawdę mówiąc, są nudne. Po prostu jedne infery lubią bardziej, a drugie mniej i tyle. Wydaje mi się też, że w ogóle nie mogą jeść nic poza złotem — dodała, mrużąc nieco oczy. — Próbowałam je kiedyś karmić innymi rzeczami, ale żadnej nie tknęły, jakby to wszystko było zatrute. Tylko złoto. No i woda.

— Próbowałaś je nakarmić człowiekiem? — zainteresował się Nassie, ale Mikky walnęła go po łbie.

— Czemu infery w ogóle jedzą ludzi? — zapytał zamiast tego Queelo. Obaj wojownicy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. — W sensie zwykłych ludzi. Wy macie jakieś tam złoto w krwi, dlatego macie te złote oczy, no nie? Ale zwykli ludzie? Przecież ich też zjadają.

— Każdy człowiek ma trochę złota we krwi — wyjaśniła Mikky spokojnie. — Pech chciał, że to będące w ludziach inferom chyba smakuje najbardziej ze wszystkich, dlatego atakują. Z tego, co widziałam na polu walki, nigdy nie zjadają ciał. Tylko wypijają krew i zostawiają całą resztę. No i zwykłych ludzi łatwiej jest atakować od takich, którzy potrafią się bronić. Tak działa świat. Zabijaj albo zostaniesz zabity.

— Nie ma to jak pozytywny przekaz — zakończył temat Nassie swoim entuzjastycznym tonem. — Może lepiej porozmawiajmy o twoich odkryciach, zanim Queelo zejdzie na zawał od myśli o takiej ilości krwi.

— Jeszcze tu jesteś? — zapytał z niechęcią Queelo. — Nie masz jakiejś pracy czy coś?

— Nie! No więc Mikky, co tam nowego odkryłaś ostatnio?

— Nie mamy żadnych nowych odkryć — odpowiedziała mu ponuro, w jednej chwili tracąc cały swój wcześniejszy zapał. — Próbujemy sprawdzać, jak różne substancje wpływają na infery, ale nie mamy żadnych wiarygodnych wyników. Nie przesunęliśmy się ani o krok, wyniki są sprzeczne i na dodatek nieuporządkowane, bo ten dupek nie wykonywał dobrze swojej roboty.

— Widziałem go po drodze — wspomniał Nassie. — Więc w końcu go zwolniłaś?

— Sam się zwolnił — prychnęła Mikky. — Tuż po tym, jak go spławiłam. Nie będę tolerować w swojej pracy typa, który przyłazi tu tylko dlatego, żeby zaciągnąć kogoś do łóżka. Zresztą nie on pierwszy i nie ostatni. No nie?

Spojrzała na Nassie'ego, a ten uniósł brwi. Queelo zaczął się zastanawiać, ilu adoratorów musiała mieć, że mówiła o tym z taką łatwością. I jakimi wariatami musieli być, żeby zarywać do osoby, która wyglądała, jakby mogła im wypruć flaki jednym ruchem.

— Hej! — wykrzyknął Nassie niespodziewanie, podbiegając do jednej z klatek. — Tego infera tu nie widziałem! Załatwiasz sobie nowe bez mojej wiedzy? No wiesz ty co?! Przyznaj się, kto ci go dał? Znalazłaś sobie nowego dostawcę? Będę z nim walczył!

Mikky przewróciła oczami.

— Dali mi go z innej pracowni, wyluzuj. Bali się go i chcieli zabić, bo ich straszył, ale mnie zainteresował. To byłoby marnotrawstwo pozbyć się takiego okazu.

Queelo podszedł nieco bliżej, żeby przyjrzeć się temu stworzeniu. Wyglądał jak koń, ale pokryty wilczym futrem i z wilczą paszczą, a na grzbiecie miał ogromne, ptasie skrzydła, których nijak nie był w stanie rozłożyć w pełni na tak małej przestrzeni, jaką mu dano do życia. Wcześniej spał zwinięty w dziwny kłębek na podłodze, ale gdy tylko Nassie zbliżył się do niego, gwałtownie skoczył na równe nogi i spojrzał na niego głodnym wzrokiem. W jego czerwonych oczach widać było tylko nienawiść. Jego sierść połyskiwała dziwnie, jakby co jakiś czas przechodziła po niej ledwo widzialna tęcza. To był hipnotyzujący widok.

— Ale piękny! — ucieszył się Nassie. — Co takiego zrobił, że chcieli się go… ACH, WSZYSCY NA ZIEMIĘ!

Złapał Queelo i pociągnął go na podłogę, a tuż nad ich głowami przemknął słup ognia. Był tam tylko przez chwilę, ale Queelo bardzo wyraźnie czuł, jak gorący jest. Gdyby infer dmuchnął sekundę wcześniej, Queelo mógłby już nie żyć.

— Właśnie to — oznajmiła Mikky, nadal trzymając się w bezpiecznej odległości. Nie ruszyła się ani o krok.

Queelo podniósł się i szybko przesunął za linię, którą dopiero teraz zauważył. To musiał być zasięg płomieni, ale dla pewności i tak cofnął się kilka kroków. Ostrożności nigdy za wiele. Nassie jednak nie zamierzał dbać o bezpieczeństwo i wstał, nie odsuwając się z pola rażenia.

— Fascynujące! Pierwszy raz spotykam się z ognistym inferem, który pluje ogniem, zamiast samemu stawać w płomieniach! I jeszcze to połączenie zwierząt!

Inferowi chyba się nie spodobał ten opis, bo obrócił się i znów plunął na wojownika, ale Nassie uniknął tego ciosu z gracją tancerza. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak on w ogóle potrafił tańczyć? Teraz, kiedy już wiedział, w jaki sposób przeciwnik atakuje, bez problemu sobie radził.

— Dlatego właśnie go wzięłam — oznajmiła Mikky, wciskając dłonie w kieszenie kitla. — Złapali go kilka lat temu, w trakcie wielkiego ataku. Terroryzował północ, ale wtedy jeszcze nie miał skrzydeł. Wyrosły mu w międzyczasie, możesz w to uwierzyć? Tak po prostu! Nigdy nie miał okazji ich rozłożyć, nie wiemy nawet, czy zdaje sobie sprawę, że je ma. No i jest jeszcze coś.

— Nie ma znaków — zauważył Queelo ze zdziwieniem. Przyglądał się bardzo uważnie temu stworzeniu, kiedy próbowało spalić Nassie'ego i absolutnie nigdzie nie zauważył białych błyskawic na ciele. Ba, w ogóle nie widział żadnych białych plam.

— No właśnie! — ucieszyła się Mikky. — Dotąd myśleliśmy, że wszystkie infery muszą mieć te znaki, bo wszystkie je miały. Były jak takie szwy. Ale ten nie ma żadnych, a zdecydowanie jest inferem, bez żadnych wątpliwości. W poprzednim laboratorium powiedzieli, że gdy go złapali, to miał znaki idące przez grzbiet, ale nie zauważyli, kiedy dokładnie zniknęły.

— Może po wyrośnięciu skrzydeł — mruknął Queelo pod nosem sam do siebie, ale Mikky i tak go usłyszała, a jej oczy błysnęły.

— No jasne! Ale co to może oznaczać? Może te szwy są w miejscach, gdzie może im się pojawić dodatkowa część ciała? A może po prostu oznaczają, że infer nie jest dojrzały i jeszcze dorasta? To jest coś, czego musimy się dowiedzieć! A może ten jeden infer to po prostu jakaś abominacja. To by było interesujące! Powinniśmy to zbadać!

— Ten ogień mu się nie kończy — oznajmił wesoło Nassie, wreszcie przerywając swój taniec i wycofując się poza linię. Infer momentalnie przestał i prychnął z niesmakiem w jego stronę. — Dmucha nim bez końca, nie mam pojęcia, skąd go bierze. Piękne stworzenie. Chcę zostać jego przyjacielem!

— Co?!

Mikky i Queelo spojrzeli na niego, jakby był idiotą, ale Nassie w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Za bardzo wpatrzył się w infera, który wyraźnie miał ochotę go zjeść i natychmiast by to zrobił, gdyby tylko miał okazję. Jedyne, co go powstrzymywało, to słabe kraty.

— Latający koń plujący ogniem — powiedział rozmarzonym tonem Nassie. — Wyobraźcie to sobie. Jakbym miał takiego przyjaciela, nikt by mi już nie podskoczył. Taki majestat. Takie piękno. Taka groza!

— I wracamy do durnych pomysłów — mruknęła Mikky, kręcąc głową z niedowierzaniem. — On chce cię zabić, nie widzisz? Nie zostanie twoim przyjacielem.

— Nie wiesz tego! — Nassie w jednej chwili zmienił swój nastrój. — Może uda mi się zrobić z infera przyjaciela. Kot już jest przyjacielski, zostanie moim przyjacielem, więc ten… cokolwiek to jest, też może się ze mną przyjaźnić!

— Bo dałeś mu jedzenie. Jak tylko zgłodnieje, to znów zrobi się dziki.

— Wcale nie! Infery mogą być przyjazne!

— Zwierzęta, jakimi są infery, nie znają pojęcia przyjaźni — powiedziała spokojnie Mikky. — Mogą się przywiązać do kogoś, kto je karmi, ale nigdy nie zostaną twoimi przyjaciółmi. Znają tylko głód i nasycenie, nic poza tym.

— Nie znasz się! Będę miał przyjaciela infera, to jest możliwe, to musi być możliwe… ej, Queelo, poprzyj mnie! Mam rację, no nie?

— A skąd ja mam to wiedzieć? — odezwał się Queelo ze zdziwieniem, cofając się o krok. — N-nie znam się na inferach. D-dlaczego miałbym? Tutaj przyszedłem, żeby się czegoś dowiedzieć. To chyba Mikky jest specjalistką, prawda? Ona wie lepiej… nie?

— Jeszcze zobaczycie, że zrobię sobie przyjaciela z infera. Ba, wszystkie infery zostaną moimi przyjaciółmi!

— Uszkodzenie mózgu się leczy — zauważyła Mikky, przechylając głowę i nie wyglądało na to, żeby sobie żartowała.

Nassie zrobił się czerwony na twarzy.

— Jeszcze wam pokażę, że mam rację — powiedział obrażonym tonem, odwrócił się dramatycznie i odszedł, wypinając dumnie pierś. Infery syczały na niego, kiedy obok nich przechodził, ale zupełnie to ignorował.

— Marzyciel — skomentowała całe zdarzenie Mikky. — Myśli, że może nagiąć świat do swojej woli.

— Infery serio mają tylko dwie emocje? — zainteresował się Queelo, niepewny, czy w ogóle powinien kontynuować rozmowę po tym całym dziwnym zdarzeniu. — Myślałem… myślałem, że może mogą coś odczuwać mimo wszystko. Jakiś smutek?

— Nawet jeśli, wszystko zawsze sprowadza się do „jestem głodny” i „jestem najedzony”. Nic więcej. Jak najprostsze zwierzęta. Jeśli są smutne, to są głodne. Jeśli są złe, to są głodne. Jeśli się cieszą, to się najadły. Jak przywiązują się do kogoś, to znaczy, że je karmi. To prosty system.

— Och. Rozumiem.

— Chcesz w ogóle kontynuować wycieczkę po tym całym cyrku?

Queelo rozejrzał się po pomieszczeniu pełnym klatek, potworów i dziwnych substancji. Naprawdę żałował, że tam przyszedł i nie miało to nic wspólnego z przedstawieniem, które zrobił Nassie, bardziej z poczuciem zagrożenia, które wzbierało się gdzieś z tyłu jego głowy. To nie było miejsce, w którym powinien się kiedykolwiek znaleźć. Nie miejsce, w którym chciałby się znaleźć.

— Myślę, że powinniśmy to przełożyć na inny dzień — odpowiedział zgodnie z prawdą, choć miał nadzieję, że ów „inny dzień” nigdy nie nadejdzie.

Na całe szczęście Mikky nie wyglądała na złą.

— Nassie taki jest — powiedziała, prowadząc go z powrotem do wyjścia. — Wpada gdzieś, robi zamieszanie, a potem zostawia wszystkich ze skutkami swojej głupoty. I tak masz szczęście, skoro wytrzymałeś z nim tak długo. Ile wy razem pracujecie, z pięć lat?

— Niestety, sześć.

— Jakbyś kiedyś chciał zmienić pracę, to zawsze mam wolny etat — dodała już z uśmiechem.

— Przecież nie znam się w ogóle na tym, co robisz.

— Jak wszyscy, którzy są chętni na to stanowisko, więc wcale tak bardzo byś się od nich nie różnił. Tylko że oni tu przychodzą tylko dla jednego. Chciałabym znaleźć kogoś z zapałem, kto naprawdę by się wczuł w tę pracę, ale już dawno straciłam nadzieję, że ktoś taki w ogóle istnieje. Ktoś ciekawy świata też by się przydał.

Queelo na pewno nie określiłby siebie mianem „ciekawego świata”, ale co kto uważał. Wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że w razie czego przemyśli tę sprawę.

— Nie jesteś zbyt rozmowny, co?

Pokręcił głową, jeszcze bardziej ją tym rozbawiając.

— Fajny jesteś. Nic dziwnego, że Nassie tak za tobą łazi. Wyciągnę cię kiedyś na kawę za to, że się starałeś nie krzywić, widząc to wszystko.

— Ja nie…

— Nie umiesz kłamać. Nie przejmuj się, tylko psychopaci mojego pokroju lubią takie miejsca, to nie świadczy o tobie źle, wręcz przeciwnie. Ale o zmianie pracy nie żartowałam — dodała poważniej. — Jakbyś chciał, to etat zawsze jest wolny, nawet jak nie jest.

— Zastanowię się.

Pożegnał się z nią dziwnym machnięciem dłoni, które sam nie wiedział, co miało znaczyć. Po prostu nie był pewien, jak powinien zakończyć to spotkanie. Dlatego właśnie nie lubił spotykać się z ludźmi — nie miał bladego pojęcia, jak się z nimi poprawnie komunikować. Powinien się zamknąć na zawsze w pokoju i nigdy nie wychodzić, wtedy może nie robiłby z siebie takiego kretyna przed wszystkimi.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.