Powrót do opowiadań

Złote Wojny


Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Rozdział XXIX

Majora Ivero

Po kilku godzinach działanie mgły zaczęło słabnąć i Maato znów mogła używać swojej zdolności. Ze zdziwieniem stwierdziła, że w zamku nie było już wtedy żadnego infera, przynajmniej nie z tych ważnych. Zauważyła kilka kręcących się gdzieś po podziemiach, ale ich aury były niczym w porównaniu z królem, a nawet jego głupimi podwładnymi. Zdecydowanie nie stanowiłyby zagrożenia, gdyby się na nie natknąć.

Kirrho nawet nie postarał się, żeby ich wszystkich jakoś specjalnie pilnować. Wystarczyła chwila majstrowania w zamku, żeby wydostać się z pokoju i kolejne kilka chwil, żeby znaleźć pozostałych wojowników. A przynajmniej tych, którzy zostali.

— Słyszałam zza ściany — powiedziała Ihoo, przeciągając się — jak gadali z Aiirym. Chyba go ze sobą zabrali.

— Powinniśmy przeszukać zamek — oznajmiła Mikky. — Najpierw sprawdzić główne wyjście, ale pewnie jest zamknięte. Broń by się przydała, przecież muszą ją gdzieś przetrzymywać. Hm… powinniśmy pewnie też pomóc reszcie po tym, jak się wydostaniemy, ale nie mamy przecież pojęcia, gdzie są…

— A może — odezwał się Allois, podnosząc się z materaca, na którym dotąd siedział — zanim spróbujemy zrobić cokolwiek, wyjaśnimy sobie parę bardzo ważnych rzeczy? Jak na przykład to, że WY — wskazał oskarżycielsko w stronę Ihoo i Maato — musiałyście wiedzieć, że Queelo jest inferem. Nie było możliwości, żebyście mieszkały z nim pod jednym dachem i nie wiedziały! To jest… to jest… oburzające! Trzymanie niebezpiecznego, groźnego stworzenia, bez niczyjej wiedzy… to… to…

— Skąd wiesz, że bez niczyjej? — prychnęła Ihoo, patrząc na niego bez żadnych emocji. — To, że ty o tym nie wiedziałeś, nie oznacza, że inni też.

— Ale ja z nim PRACOWAŁEM!

— Ta — odezwała się stojąca obok niego Mikky. — I podobno sobie chwaliłeś. Coś, że ma dobry wpływ na Nassie'ego czy inne bzdury. Nie mamy na to czasu! — wykrzyknęła nagle, prosto do jego ucha, aż się skrzywił. — Nie wiem, czy pamiętasz, ale celem naszej misji było znalezienie majory. I sprowadzenie jej z powrotem do miasta. I to się nie zmieniło.

— A-ale… zamierzasz to tak po prostu odpuścić?! — oburzył się jeszcze bardziej.

— Nie zamierzam wyciągać pochopnych wniosków — powiedziała tylko. — Będzie lepszy czas i miejsce na dyskusje. Na przykład po tym, jak już pomożemy NASZEJ DRUŻYNIE. Chyba że na Nassie'ego i Aiiry’ego też masz wywalone?

Allois wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, ale w końcu zamilkł. Maato patrzyła jeszcze chwilę na dwójkę wojowników, upewniając się, że na pewno coś dziwnego nie wpadnie im znowu do głowy, ale nie wyglądało na to. Chyba zdali sobie sprawę, że jeśli chcą się wydostać, to powinni współpracować, a nie się przekrzykiwać. Dobrze. Nie miała czasu na dyskusje.

Gdy już jej wzrok już znów doskonale działał, zamek nie miał przed nią żadnych tajemnic. Absolutnie żadnych. Zeszła do sali tronowej, nie patrząc, czy reszta idzie za nią. Nikt jej nie powstrzymywał. Stanęła tuż na jej środku i spojrzała na wszystko.

Podejrzewała, że ktoś musiał przebudować oryginalny budynek tak, żeby pasował inferom, bo nie było innego wytłumaczenia tak dziwnego ułożenia niektórych miejsc. Prosto z ogromnej sali tronowej wychodziły w zasadzie wszystkie przejścia. Była zdecydowanie zbyt wielka, nawet jak na standardy ludzi, nawet tych z dawnych czasów, prawdopodobnie kiedyś jej część to były po prostu korytarze. Nikt nie robiłby wejścia prosto do sali tronowej.

Tuż obok jadalni znajdowała się kuchnia, o dziwo bardzo dobrze wyposażona. Zobaczyła tam jakiegoś infera, ale jego prezencja nie była na tyle silna, żeby musiała się nim przejmować. Zresztą kręcąca się po kuchni osoba zdawała się nie przejmować niczym poza tym, co akurat robiła… cokolwiek robiła. Jeśli nie wejdą do środka, raczej nie będzie sprawiała problemu.

Spojrzała dalej i jej wzrok wyłapał jakieś przejście znajdujące się zaraz za tronem. Ominęła paskudnej urody mebel. Znajdowały się tam drzwi, zdecydowanie ukryte przed zwykłym wzrokiem. Sięgnęła do ściany i pchnęła ją w jednym miejscu, a drzwi bez problemu ustąpiły, ukazując niewielki skarbiec.

— Mamy broń — oświadczyła sucho, wkraczając do środka.

Pod ścianą leżała góra broni, niekoniecznie złotych, rzuconych tam niedbale. Najwyraźniej o te nikt nie dbał. Kilka z nich jednak zostało pozawieszanych na ścianach, jakby były jakimiś trofeami sportowymi. Reszta faktycznie poszła zaraz za nią, bo natychmiast zaczęli przeszukiwać stertę, w poszukiwaniu swoich broni. Ihoo zakrzyknęła tryumfalnie, wyjmując bicz spod wszystkich mieczy i noży.

Maato nie przejmowała się. Zamiast tego podeszła do wiszącego na ścianie, zakrzywionego miecza. Jego klinga była dziwnie pozakrzywiana, a zakończenie bardziej niż miecz, przypominała hak. Bardzo ostry hak. Pamiętała jeszcze, jak nikomu nie podobał się wygląd tej broni. Nie była aż tak użyteczna w walce, jak zwykły, prosty miecz. Przynajmniej nie dla wszystkich. Zdjęła go ze ściany i przejrzała się w ostrzu. Chyba ktoś je polerował regularnie. Zdecydowanie wolała dzierżyć dwa miecze, zamiast jednego, ale to musiało jej na razie wystarczyć.

— Nie mam jednego noża — powiedziała Mikky, wciskając kolejne sztylety za pas. — Wszystkie inne tu są. Wygląda na to, że jednak nie musisz mi żadnych odkupywać — dodała w stronę Alloisa. — Ten jeden pewnie Nassie mi ukradł, widziałam, jak jakiś podnosił. Więc w zamian wezmę sobie to! — oznajmiła radośnie, sięgając po długi, cienki miecz ze sterty.

— Nie umiesz walczyć mieczem — zauważył Allois.

— Umiem — prychnęła. — Tylko gorzej. Sztylety są po prostu wygodniejsze.

Wcisnęła miecz za pas, tuż obok swoich noży, a potem spojrzała na resztę broni na stercie.

— Bierzemy coś jeszcze?

Ihoo schyliła się i wyjęła pistolet. Tym razem już nie złoty, a zwykły.

— Ja biorę to.

— Chcesz kogoś z nas zabić? — zapytał Allois, cofając się o krok.

Ihoo spojrzała na niego bez emocji.

— To Queelo. Poznaję. Muszę mu go oddać.

— Aha, więc chcesz, żeby to on nas pozabijał.

— Możesz w końcu przestać?! — warknęła ze złością, chowając broń do wewnętrznej kieszeni marynarki. — Mała aktualizacja do twojej rzeczywistości: gdyby Queelo chciałby cię zabić, nie potrzebowałby ŻADNEJ broni! Dziwne, że nie zrobił tego już dawno, jesteś chyba jeszcze bardziej irytujący, niż ten twój szef! On przynajmniej przestaje gadać o temacie, jak się mu mówi, że koniec tematu!

— Więc to źle, że martwię się o bezpieczeństwo, tak?!

— O czyje bezpieczeństwo? Chyba nie nasze!

Maato odchrząknęła dość głośno, zwracając na siebie uwagę.

— Nie mamy czasu na kłótnie — oznajmiła ostro. — Ustalmy więc coś, zanim zaczniecie gadać dalej na ten temat. Nie zamierzam wracać do miasta bez swoich wnuków. Więc albo mi pomożecie, albo sama to załatwię. Mnie to wszystko jedno. I nie obchodzi mnie wasze zdanie na ten temat.

— A-a-ale…

— Nie wyraziłam się jasno? — zapytała, patrząc na Alloisa, który nagle cofnął się o krok.

Nie czekała na odpowiedź. Zamiast tego znów spojrzała na wszystko swoim spojrzeniem, żeby znaleźć jakieś wyjście. To, którym przyszli wcześniej wojownicy było zapieczętowane jakimś zaklęciem, tak samo jak wszystkie okna w pokojach. Nie dało się ich otworzyć, dopóki nie zniszczyło się zaklęcia, a wiedziała, że nie mają ze sobą nikogo, kto byłby w stanie to zrobić. Ze wszystkich wojowników, którzy mogli jej się trafić, zabrali jedynego, który miał doświadczenie magiczne. To możliwe, że infery mogły o tym wiedzieć, czy po prostu zrobiły to przypadkiem? Tak czy siak, rozbijanie zaklęć odpadało. Musieli znaleźć jakieś inne wyjście.

Zaczęła się rozglądać na wszystkie strony, szukając czegoś, co mogłoby im pomóc. Pokoje, więcej pokoi, salony, sypialnie, w podziemiach zauważyła parę ogromnych sylwetek inferów, jednak żadna z nich nie emitowała żadną mocniejszą aurą. Chyba wszystkie spały. Jednak coś innego zwróciło jej uwagę. Nieco bliżej, pośród wielu półek, tysięcy książek zobaczyła coś znajomego. A może raczej kogoś. Delikatna, spokojna, ale też nieco silniejsza niż zwykłego infera aura. Może to było jakieś wyjście, jeśli nie mieli żadnego innego…

Wyszła ze schowka na bronie i natychmiast skierowała się w stronę biblioteki.

— Wyjście jest gdzie indziej! — odezwał się za nią Allois, ale zignorowała go.

Nadal, kierując się za swoim spojrzeniem, weszła w jeden z korytarzy. Zdecydowanie ktoś przebudował tę miejsce, droga prowadząca do biblioteki była idiotyczna. Najpierw musiała się wspiąć po jednych schodach, przejść kawałek korytarza, zejść po kolejnych i znów się wspiąć. W końcu trafiła do dziwnego, ponurego korytarza, który ozdobiony był niepokojącymi statuami ludzi i inferów, a na którego końcu były tylko jedne, jedyne drzwi. W ścianach, zamiast zwykłych lamp, pozawieszane były starodawne pochodnie.

Drzwi nie miały żadnej klamki, tylko same zdobienia. Wyraźnie było widać, że mają to być drzwi, ale nie było niczego, co pozwoliłoby je otworzyć. Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Spojrzała do wnętrza drzwi i zauważyła proste mechanizmy. Wystarczyło przejechać palcem po jednym z wgłębień w zdobieniach, a potem po drugim i drzwi natychmiast stanęły przed nią otworem.

Biblioteka nie była jakaś wielka, ale zdecydowanie była widowiskowa. Podłoga cała lśniła i niczym lustro odbijała wszystko dwa razy bardziej kolorowym, niż faktycznie było. Półki ustawione były w sposób bardziej artystyczny niż praktyczny, każda z nich wyglądała, jakby wyszła spod ręki utalentowanego rzeźbiarza, a nie zwykłego stolarza. Na boku jednej widniał zdobiony paw, na innej chyba smok. Ściany oraz sufit pomalowane były tak, by imitować nocne niebo, i to chyba nawet z całkowitą dokładnością, jeśli oczy jej nie myliły, a to było raczej niemożliwe. Widziała przynajmniej kilka właściwie umieszczonych konstelacji, może gdyby przyglądała się im dalej, znalazłaby ich więcej.

— Witamy gości — rozległ się jakiś cichy, spokojny głos.

Niedaleko, między półkami stała drobna osoba, której wygląd zdecydowanie pasował do całego przepychu wokół niej. Długie, czarne włosy zaplecione były w warkocz, a w nim kwiaty o wszystkich kolorach tęczy, powtykane tak, by tworzyły arcydzieło. Na połowie twarzy infer wymalowane miał barwne wzory, zakrywające idealnie białe błyskawice, które miał tam wcześniej. Druga połowa była całkowicie czysta, ciemna skóra kontrastowała z jasnymi, pastelowymi kolorami. Oczy infera o dziwo nie były złote, a koloru jasnej zieleni. Ubrany był w błyszczącą granatowo-fioletową suknię. Za nim, po podłodze, ciągnął się bardzo długi i, chyba najbardziej barwny z tego wszystkiego, pawi ogon.

Kiedy tylko zauważyli majorę, na ich twarzy pojawił się uśmiech.

— Och, przecież to pani Maato! — Podeszli bliżej, rozkładając radośnie ręce na boki. — Nie spodziewaliśmy się pani nigdy więcej zobaczyć, co za miła niespodzianka! Ojciec nic nie wspominał o pani wizycie!

— Ojciec? — odezwała się z tyłu zdziwiona Ihoo.

— Król — odpowiedziała jej po prostu Maato. — Cóż, to nie była zbyt… zapowiedziana wizyta. Ale was również miło znów widzieć. Cieszy mnie, że widzę was w dobrym zdrowiu.

— Przepraszam, że wam przerwę — wtrąciła się znowu Ihoo, stając tuż obok babci — ale nie rozumiem, co się dzieje, a wolę wiedzieć, co się dzieje. Kto to właściwie jest i skąd się znacie?

— Imię nasze długie i trudne do zapamiętania, więc w tych dniach chodzimy po prostu pod nazwą „bibliotekarzy”. Tak też możecie się do nas zwracać, jeśli nie stanowi to dla was problemu. A poznać się poznaliśmy wewnątrz ruin. Gdyby nie pani Maato, moglibyśmy tam stracić swoje życie, więc jesteśmy jej dozgonnie wdzięczni.

— Życie?

— To było już dawno — mruknęła Maato, wzruszając ramionami. — Jeszcze was na świecie nie było. Robiliśmy jakiś zwiad poza barierą razem z oddziałem, ale jakiś kretyn znalazł inferzego dzieciaka i uznał, że to świetny pomysł, żeby się go pozbyć. Idiota. Więc po prostu wybiłam mu z głowy ten pomysł i tyle.

— A tym dzieciakiem byliśmy my — podsumowali bibliotekarze, uśmiechając się przyjaźnie. — Lubiliśmy jeszcze wtedy uciekać z zamku i się włóczyć wszędzie, nawet jak ojciec mówił, że to niebezpieczne. Głupi byliśmy, oj głupi. Ale od tamtego czasu wiele się nauczyliśmy. Domyślamy się, że macie powód, żeby się zwrócić do nas w tej chwili. Niestety nie jesteśmy zbyt potężnymi inferami, jeśli na to liczyliście. Jedyne co posiadamy, to wiedza.

— Potrzebujemy wiedzieć, gdzie udał się Kirrho.

Bibliotekarze zamarli na krótką chwilę, po czym wyprostowali się nieco i przymknęli oczy.

— Taką wiedzę, owszem, posiadamy. Jednak niepokoi nas fakt, dla którego o nią pytasz. Gdyby ojciec chciał, by ktoś wiedział, dokąd się wybiera, zapewne by mu o tym powiedział.

— On się martwi o swoje dzieci — powiedziała Maato, przechylając głowę. — Ja się martwię o moje. I nie obchodzi mnie, jakie on ma zdanie na ten temat.

— Hm… rozumiemy — mruknęli bibliotekarze z pewnym bólem w głosie. — Jesteśmy ci winni przysługę, więc oczywiście pomożemy. Nigdy nie będziemy w stanie spłacić w całości tego długu. Jednak zanim to zrobimy, chcielibyśmy poprosić, by nie była pani w swym osądzie… zbyt surowa. Zdajemy sobie sprawę, że ojciec zrobił wiele złych rzeczy, jednak wiele z nich wynikało z głupoty, nie ze złej woli.

— Zastanowię się nad tym — odpowiedziała Maato spokojnie. — Ktoś w końcu musi go nauczyć paru rzeczy. Więc? Mówiliście, że lubiliście się wymykać z zamku. Na pewno wiecie, którędy da się stąd wydostać.

Bibliotekarze westchnęli smętnie, ale skinęli głową i machnęli na nich ręką, żeby pójść za nimi. Maato ruszyła bez wahania, ale słyszała, że pozostała trójka nie brzmiała na zadowoloną. Allois znowu zaczął mamrotać jakieś groźnie brzmiące słowa pod nosem. Z nim mogły być problemy. Nawet jeśli jasno postawiła już sprawę, nadal pewnie będzie miał swoje zdanie na różne tematy. Nie znosiła pracować z młodszymi wojownikami. Zawsze uważali, że mogą kwestionować rozkazy. Jakby im się wydawało, że mają większe doświadczenie niż ona. Kpina.

Przystanęli w niewielkim kąciku czytelniczym. Niewielkie puchate foteliki ustawione były w kółku, wokół równie puchatego dywanu pośrodku. Bibliotekarze odsunęli kilka z foteli, po czym przesunęli dywan, odsłaniając wymalowany pod nim znak magiczny.

— Możemy się nim przenosić — oznajmili, odkładając dywan gdzieś na bok. — Ojciec też ich używa. To jak taka linia portali. Normalnie tylko on mógłby je uruchamiać, ale nam też przyznał do nich dostęp. Więc, jeśli tego potrzebujesz, mogę cię wysłać jak najbliżej miejsca, w którym on się znajduje. Ale jak już to zrobię, nie będziecie w stanie tu wrócić.

— Czy… — odezwał się Allois z tyłów. — Czy to jest bezpieczne?

— Aiiry używa podobnej sztuczki — prychnęła Mikky, krzyżując ręce i patrząc na kolegę z kpiną. — Robi to z przedmiotami co prawda, a nie z ludźmi, ale rozumiem, że to nadal ten sam trik.

Bibliotekarze skinęli głową, potwierdzając jej słowa.

— Przedmioty mniejszymi znakami. Ale tak, to ta sama zasada.

— To nie ma się czym przejmować — podsumowała wojowniczka. — Aiiry zawsze mówił, że w najgorszym przypadku rzecz się po prostu nigdzie nie przeniesie. Ktoś musiałby naprawdę źle namalować zaklęcie, żeby stało się coś złego.

— Prawda — przytaknęli bibliotekarze. — Ale ten jest dobry. Używaliśmy go wiele razy i nic nam się nigdy nie stało.

— To musi nam wystarczyć — mruknęła Maato, wkraczając na środek znaku, po czym spojrzała na resztę, nadal stojącą na brzegu. — Idziecie czy zostajecie?

Ihoo natychmiast podskoczyła i stanęła obok niej.

— Tylko żebyśmy faktycznie znaleźli Queelo — mruknęła, krzyżując ręce.

— Znajdziemy.

Po chwili wahania i Mikky do nich dołączyła. Allois najwyraźniej nie zamierzał zostać całkiem sam, bo z wielką niechęcią również dołączył. Bibliotekarze skinęli głową, składając ręce.

— Skoro taka jest wasza decyzja — powiedzieli spokojnie. — Spełnię wasze życzenie. Ale ostrzegam, że to będzie znak najbliżej którego znajduje się ojciec. Może go wcale nawet nie być w okolicy. Nie sądzę, żeby przesiadywał non stop w pobliżu znaków.

— Znajdziemy go i tak — zapewniła Maato.

Nie wyglądali na zadowolonych z tego zapewnienia, ale i tak przyklęknęli i dotknęli znaku.

Rzeczywistość mignęła przed ich oczami. W jednej chwili znajdowali się w bibliotece, otoczeni półkami na książki, fotelami i innymi rzeczami, w następnej stanęli pośrodku… niczego. Maato zamrugała i rozejrzała się. Stanęli wewnątrz jakiegoś krateru. Wokół nich na ziemi walały się popioły i resztki, po wyraźnie spalonym drewnie. Ktoś musiał spalić to miejsce całkiem niedawno, inaczej wiatr już dawno pozbyłby się wszystkich resztek, a z pewnością postarałby się, żeby znak, na którym stali został zasypany.

Nie sądziła, że kiedykolwiek wróci do tego miejsca, a jednak. Nie podejrzewała, że jej widzące przez wszystko spojrzenie w tym wypadku pomoże. Widzenie zapachów nie było aż tak dziwne, jak się wszystkim wydawało, a z pewnością było przydatne. Niektóre zapachy mogły pozostawać naprawdę długo w niektórych miejscach, więc było to idealne, jeśli chciało się kogoś wyśledzić. Wystarczyło podążać za tropem, który zostawił za sobą.

Przymknęła na chwilę oczy, a gdy je ponownie otworzyła, uderzyły w nią zupełnie nowe kolory. Nie było ich jednak wiele, wyglądało na to, że zwierzęta nie zbliżały się zbytnio do tego miejsca. Jednak nadal były tam zapachy. Dwa delikatne, nieznane jej, które prawdopodobnie należały do inferów. Jeden mocniejszy, jakby pozostałości po mocnych perfumach. Tego nie mógł zostawić nikt inny, jak sam Kirrho. Kolejny, nieco dziwny, jakby mieszanka dwóch zupełnie niepasujących do siebie zapachów. I dwa, które znała już dobrze. Wszystkie prowadziły w dokładnie tę samą stronę i nie podobało jej się to.

Wspięła się po zboczu krateru. W okolicy nadal było niewiele drzew. Zapachy jednak nie prowadziły w stronę miasta, a gdzieś bardziej w głąb tego lasu, jeśli można było go tak w ogóle nazwać. Bardziej był to chyba jakiś zagajnik.

Nie musiała bardzo daleko iść, żeby zobaczyć swój cel. Zatrzymała się gwałtownie, widząc w dali ciemną postać, wyłaniającą się z jakiejś jaskini. Kirrho nawet nie wyglądał, jakby przejmował się czymkolwiek, po prostu przeciągnął się, a zaraz za nim na zewnątrz wyszły dwa pozostałe infery, które Maato wyczuła wcześniej. Nigdzie nie widziała nikogo innego, przynajmniej nie swoim zwykłym wzrokiem, ale wszystko wskazywało na to, że znajdowali się wewnątrz jaskini.

— Co robimy? — zapytała Ihoo cicho, podchodząc do niej. — Atakujemy od razu?

Maato uniosła rękę, żeby się na razie powstrzymali. Wyglądało na to, że Kirrho wydał jakieś polecenia inferom, bo te nagle rozeszły się na dwie różne strony, jeden, zmieniając się we mgłę, a drugi rozwijając skrzydła i wzlatując w powietrze. Sam Kirrho chyba jednak się nigdzie nie wybierał. Zacisnęła dłoń mocniej na rękojeści miecza, który wciąż trzymała.

— Ja się nim zajmę — mruknęła, chyba bardziej do samej siebie, niż do reszty. — Wy pójdźcie sprawdzić jaskinię.

— Ale… nie lepiej go zaatakować w grupie? — zapytała Ihoo. — Skoro i tak jest teraz sam?

— Będziecie mi tylko przeszkadzać. Najlepiej działam sama.

Wyczuła, że wnuczce nie spodobała się ta odpowiedź, ale nikt nie protestował dalej.

— Schowajcie się — powiedziała jeszcze do nich. — Odwrócę jego uwagę.

Poczekała, aż faktycznie znajdą sobie kryjówki za drzewami. Zważyła jeszcze miecz w dłoni, tak dla pewności. Nadal dobrze leżała w ręce, pomimo tylu lat rozstania z nią. Świetnie, w końcu był czas, żeby jej użyć.

Podeszła dumnym krokiem w stronę Kirrho, przestając się przejmować chowaniem się. Chyba specjalnie niczego nie nasłuchiwał, bo zorientował się dość późno, że ktoś się do niego zbliża. Kiedy wystarczyły tylko dwa długie skoki, żeby odcięła mu głowę.

— M-Maato? — zapytał, wyraźnie zdziwiony. — Co ty tu robisz? Powinnaś zostać w zamku…

Nie dokończył. Była w stanie idealnie zobaczyć każdą wadę jego ciała, każde delikatne miejsce, w które wystarczyło wbić miecz, żeby go zranić, żeby się go pozbyć i nie zamierzała z tym czekać. Ledwo uskoczył, gdy pchnęła mieczem, by przebić mu klatkę piersiową. W ostatniej jednak chwili udało jej się zrobić zamach w inną stronę i trafić w jego dłoń, rozcinając ją poważnie.

— Możemy porozmawiać! — rzucił szybko, próbując się wydostać z zasięgu jej broni, ale Maato nie zamierzała mu odpuścić. Rana na dłoni już zaczęła mu się goić, więc zrobiła wymach i trafiła jeszcze raz, idealnie w to samo miejsce, zanim zdążył się odsunąć. Kawałek wyżej, i prawdopodobnie obcięłaby mu ze trzy palce, ale niestety nadal miał doby refleks, więc jej się nie udało.

To chyba jednak było już zbyt wiele jak dla niego, bo momentalnie rozwinął swoje ogromne skrzydła. Kolejne czułe punkty, w które można było trafić. Zamachnął nimi, wywołując potężny podmuch, zapewne spodziewając się, że w ten sposób się jej pozbędzie. To mogło zadziałać za pierwszym razem, kiedy użył tego podczas kolacji, ale nie za drugim, gdy już wiedziała, że wiatr był w zasadzie czarem. A każdy czar miał swoją przestrzeń działania i dało się go uniknąć, jeśli tylko dało się go zobaczyć. Nawet jeśli był niewidzialny, nadal powstawał z energii magicznej, którą ona akurat była w stanie zobaczyć.

Uskoczyła więc przed najpierw jednym czarem, lecącym zaraz za nim drugim, udało jej się uchylić przed trzecim, kiedy zaczęła sprint z powrotem w stronę Kirrho. Chyba chciał wzbić się w powietrze, ale na to było za późno. Wpadła na niego, wbijając mu łokieć w żołądek i przewracając na ziemię, po czym przebiła skrzydło swoim mieczem, przyszpilając go do ziemi. Gdyby miała dwa, mogłaby to zrobić z obu stron, ale że nie posiadała takiego przywileju, po prostu zaczęła przesuwać swój miecz po jednym, powoli robiąc w nim dziurę. Zanim jednak dojechała do ważniejszych mięśni w skrzydle, Kirrho złapał ręką za rękojeść, powstrzymując ją. Chyba chciał jej wyrwać broń z dłoni.

— Przestań na chwilę — syknął, zaciskając palce mocniej.

Zdecydowanie chciał wyrwać miecz. Więc Maato po prostu puściła rękojeść i zamiast tego zwinęła dłoń w pięść, po czym zwyczajnie przywaliła mu w twarz. Idealnie w nos. To w żaden sposób nie mogło go zabić, ale przynajmniej sprawiło jej satysfakcję.

— Należało mi się — przyznał, łapiąc się za niego. Maato przestała w końcu go bić i zamiast tego podniosła się. — Skończyłaś już?

— Na teraz — mruknęła, sięgając po rękojeść broni i wyrywając ją z ziemi. Kirrho syknął. — Zależy od tego, co zrobisz dalej. Albo raczej co już zrobiłeś, a o czym nie wiem.

— Nic nie zrobiłem twojemu wnukowi! — powiedział natychmiast, unosząc ręce w geście niewinności. Nadal leżał na ziemi. — Znaczy zrobiłem. Naprawiłem! Porozmawiałem z nim i doszliśmy do porozumienia! Naprawdę! T-teraz śpi w jaskini. Odpoczywa.

— Ach tak?

— N-naprawdę! Przysięgam na swoją smoczą krew.

— A co mnie obchodzi twoja krew?

Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy coś skoczyło w jej stronę. Odsunęła się gwałtownie, kopiąc leżącego wciąż Kirrho po twarzy i cięła w stronę przelatującej obok niej mgły. Infer natychmiast z niej wyskoczył, lądując kawałek dalej na czterech łapach, niczym kot. Król podniósł się, ale jej nie chciało się już walczyć z kolejnymi stworami. Więc po prostu go przyciągnęła i przytknęła miecz do gardła. Oba infery zamarły.

— Nie mam czasu na zabawy — warknęła. — Krok dalej, a utnę mu głowę. Może go to nie zabije, ale z dzień mu zajmie naprawienie tej… szkody.

— Nie zrobisz tego — syknął infer, naśladując jej głos.

— Raz się udało — mruknęła, przyciskając miecz mocniej, aż z szyi Kirrho pociekła strużka krwi. Król nadal się nie ruszał. — Za drugim razem tez powinno.

— U-uspokójmy się wszyscy — odezwał się Kirrho, nie oddychając przy tym. — Nie ma sensu się kłócić. J-już sobie wszystko przecież wyjaśniliśmy, m-m-możesz odstawić ten swój nóż?

— To niech twoje przydupasy przestaną próbować mnie zabić.

— E… Parvoola, mogłabyś nie…

Inferka syknęła, ale natychmiast stanęła normalnie, a nie jakby szykowała się do walki. Maato zmrużyła oczy i spojrzała w górę.

— Temu na niebie też.

— Spostrzegawcza jak zawsze…

— Głuchy jesteś? Niech przestanie się lampić na mnie jak na ofiarę i przyleci tutaj.

Kirrho wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, a krążący dotąd po niebie infer, natychmiast zanurkował i wylądował. Nie wyglądał na zadowolonego, ale zwinął swoje ogromne skrzydła i stanął tuż obok inferki od mgły. Maato odczekała jeszcze chwilę, upewniając się, że nie zaatakują, ale stali grzecznie, nic nie robiąc. Więc w końcu opuściła miecz i odepchnęła od siebie Kirrho. Potknął się, ale równie szybko wyprostował, poprawiając marynarkę i udając, że to wcale się nie stało.

— Także ten… — powiedział. — Możemy udawać, że tego nie było…

— Nauczyłbyś się w końcu bić — prychnęła Maato, odruchowo wycierając krew z miecza rękawem swojego swetra. — Nie kompromitowałbyś się tak. Stare to to, a jakie głupie.

— Ty za to nadal w formie — zauważył Kirrho, masując się po szyi. Rana zagoiła się niemal od razu, ale chyba nadal miał w głowie groźbę. — Chociaż byłbym bardziej zadowolony, gdybyś nie próbowała mnie zabić.

— I tak masz dzisiaj szczęście — prychnęła, chowając w końcu broń za pas.

— Zauważyłem.

— Heeej! — Nagle z wnętrza jaskini wyszedł Nassie, rozkładając szeroko ręce. — Pani Ivero, jak miło znowu panią widzieć! Cieszę się, że wszyscy są cali! Nie chciałbym wam przeszkadzać w walce, jakżebym śmiał, ale tak się składa, że w jaskini jest kilka niewyspanych osób. W tym też ja. Więc jakby pani mogła zabijać króla trochę ciszej, to wszyscy byliby wysoce wdzięczni.

— Zabawne — prychnęła, w ogóle nie czując rozbawienia. Zmrużyła nieco oczy, a Nassie cofnął się niemal niezauważalnie. Niemal. — Nasza duma Twierdzy źle się czuje? — zapytała kpiąco. Nassie zamrugał.

— Muszę spać — odpowiedział jej po prostu. — Jak każdy normalny człowiek. Jakby pani całą noc siedziała, słuchając chrapania pani wnuka, to też by pani potrzebowała odpoczynku.

— Ale mówiłeś… — odezwał się nagle Kirrho.

— NIC nie mówiłem — warknął natychmiast Nassie, wskazując na niego groźnie palcem. — Nic a nic. Zamknij się. Mikky mi zwróciła mój miecz, więc uważaj na słowa.

Maato przewróciła oczami. Nie spodziewała się, że tak łatwo będzie się dogadać z Kirrho, ale denerwujące komentarze Nassie'ego zawsze były do przewidzenia. Ominęła wojownika i weszła do jaskini, ignorując wszystkich innych.

Wnętrze nie było duże, ale jakimś cudem komuś udało się zmieścić tam materac. Mikky i Allois usiedli pod ścianą i przyciszonymi głosami dyskutowali o czymś z Aiirym. Ten nie wyglądał jakoś mocno źle, jak na to, przez co musiał przejść, powiedziałaby nawet, że wygląda aż zbyt czysto. Ihoo usiadła na brzegu materaca i wpatrywała się w śpiącego na nim Queelo. Był bledszy niż zwykle, a na jego ubraniu widać było ślady po krwi, ale ta chyba nie była jego. Oddychał jednak i chrapał głośno jak zwykle, więc chyba wszystko było w porządku. Przyjrzała się dokładniej. Na jego skórze był dziwny osad z magii, jednak poza tym małym szczegółem wszystko było w porządku. Odetchnęła z ulgą i sama usiadła przy materacu.

— Też powinnaś odpocząć — odezwała się Ihoo, obracając się w jej stronę. — Nie obraź się, ale wyglądasz koszmarnie. Jakbyś nie spała przez cały tydzień.

— Ktoś musi was pilnować — zauważyła.

— Ja mogę. Mam równie dobry wzrok co ty, poradzę sobie. Naprawdę. Nie musisz wszystkiego robić sama.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.