Powrót do opowiadań

Złote Wojny


Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Rozdział XXX

Queelo

— Pora na trening! — wykrzyknął radośnie Nassie.

Queelo, który ledwo co wygrzebał się z jaskini, spojrzał na niego bez zrozumienia. Ogólnie średnio orientował się, co właściwie się dzieje. Wydawało mu się trochę, jakby wszystko, co się wokół niego działo, było snem. Kiedy się obudził nagle przy nim siedziały Ihoo i babcia, które wzięły się tam kompletnie znikąd i zaczęły go ściskać i płakać. Próbował je wypytać, co się w ogóle stało, ale Ihoo niemal natychmiast wypchnęła go na zewnątrz, narzekając, że babcia potrzebuje odpoczynku i spokoju.

— Jaki znowu trening? — zdziwił się, przecierając oczy.

— Ten, który przerwał nam Aiiry! — odpowiedział wesoło Nassie, przeciągając się. — Pamiętasz? Nie umiesz się bić, a ja chcę cię nauczyć się bić.

— E… pamiętam tylko, że mnie wyzywałeś — przyznał Queelo, ziewając.

Nassie zrobił obrażoną minę i skrzyżował ręce.

— Hej! — Obok Queelo nagle stanęła Ihoo. — A może pobijesz się ze mną, co?

— E… — Nassie zawahał się. — A-ale ty się już umiesz bić… no nie?

— Więc ja mogę go uczyć — odpowiedziała wesoło, obejmując Queelo ramieniem. — Umiem się bić lepiej niż ty. Ciebie łatwo skopać akurat.

— Tylko ty tak twierdzisz — prychnął Nassie pod nosem, po czym dodał głośniej: — No dobra, bić się umiesz, ale czy umiesz uczyć? Bo to jest ważniejsze. Trzeba umieć wytknąć komuś wszystkie błędy, które popełnia, żeby ich dłużej nie popełniał. A twój brat robi ich akurat bardzo dużo.

— Ej!

— Potrafi się potknąć o własne nogi.

— Umiem się bić! — oburzył się Queelo. — Nie moja wina, że wy macie jakieś super specjalne zdolności, które czynią was lepszymi od zwykłych ludzi!

— No ale ty nie jesteś zwykłym człowiekiem — zauważył wesoło Nassie, zaplatając ręce za plecami i zaczynając się bujać na stopach. W przód i w tył. — Nie uważasz, że powinieneś nauczyć się walczyć trochę lepiej, na wypadek, jakby jednak ktoś inny odkrył ten twój mały sekret? Ktoś, kto faktycznie będzie ci chciał zrobić krzywdę?

— To go postrzelę.

— No ale nie zawsze będziesz mieć przy sobie… — zaczął Nassie, a Queelo sięgnął po broń i mu ją pokazał. — Skąd to masz?

— Ihoo mi oddała.

— A-ale… ale możesz ją zgubić! — powiedział, próbując wrócić do swojego wesołego tonu. — Przecież już raz tak się stało! A kiedy tak się stanie znowu, to jak się będziesz bronił? No właśnie! Poza tym — dodał szybko, jakby czuł, że taki argument nie wystarczy — i tak musimy tu zostać jeszcze przynajmniej jeden dzień, dopóki wszyscy nie odpoczną! Więc możemy go wykorzystać na coś praktycznego!

Queelo westchnął smętnie.

— Nigdy nie odpuszczasz, co? — zapytał, chowając broń z powrotem. — Dobra, ale pod jednym warunkiem.

— Zamieniam się w słuch.

— Jak cię pokonam, chociaż raz, to wykonasz jedno moje polecenie, bez żadnych „ale”.

— O ile nie będzie brzmiało „zabij się” — Nassie wzruszył ramionami — to może być.

Ihoo prychnęła.

— Każe ci zamknąć mordę — powiedziała, powstrzymując śmiech. Poklepała Queelo po ramieniu. — Po prostu jeszcze się nie zdecydował, na jak długo. Zawsze tak samo przewidywalny, braciszku. Powodzenia w takim razie, ja muszę poszukać jedzenia.

I odeszła, rozglądając się na boki i co jakiś czas zatrzymując się przy jakimś krzaku, żeby sprawdzić, czy może przypadkiem któryś nie jest jadalny.

Nassie uśmiechnął się w stronę Queelo, szczerząc wszystkie swoje zęby.

— Ale bez oszukiwania — powiedział wesoło, wyjmując broń zza pasa. — O nie, nie martw się, nie użyje tego. Chciałem tylko… — Nie dokończył, tylko odszedł kawałek od miejsca, w którym wcześniej stal, po czym wbił miecz w ziemię i w podskokach z powrotem tam wrócił. — Nie chciałbym przypadkiem cię zranić.

— Przypadkiem?

— Nie każdy cios da się zatrzymać — odpowiedział wesoło, zaplatając ręce za plecami. — Ale może, zanim zaczniemy się faktycznie bić, trochę teorii. A przez teorię mam na myśli: spróbuj mnie uderzyć, jakkolwiek uważasz za dobre, a ja w trakcie będę na bieżąco mówił, co robisz źle. Jak poprzednio!

— Naprawdę mógłbyś zamknąć mordę.

— Hej, jeszcze nie wygrałeś! Do roboty, każda minuta jest cenna!

— Tak trenujesz wszystkich swoich uczniów?

— Jeśli boisz się, że mnie trafisz i uszkodzisz — powiedział zamiast tego Nassie — to kiedyś pozwoliłem, żeby w trakcie zajęć rzuciła się na mnie cała banda nastolatków, było ich chyba ze dwadzieścia. Tylko jeden mnie musnął gdzieś w okolicy ramienia. Oni co prawda nie mieli wyszkolenia policyjnego, ale za to było ich dużo. Chociaż z policją też się kiedyś biłem.

— Co?

— Ścigali mnie — zrobił poważną minę — za morderstwo.

— Ty… nie kpij sobie! — zezłościł się Queelo.

Nassie był w stanie utrzymać poważną minę tylko przez chwilę. Wybuchnął śmiechem.

— Przez sekundę uwierzyłeś! — wykrzyknął, wskazując na niego palcem. — Nie wierzę, że dałeś się nabrać! P-po prostu byłem na kilku szkoleniach, bo… bo… nie mogę, to zbyt śmieszne!

Queelo uniósł brwi. W ogóle nie rozumiał, co mogło być w tym zabawnego. Nassie zwinął się ze śmiechu, łapiąc się za brzuch. Ale skoro mieli się bić… Może spodziewał się, że wojownik się nie zorientuje, i będzie to łatwe zwycięstwo, ale kiedy tylko zbliżył się do Nassie'ego, ten natychmiast odskoczył, prostując się i przybierając powagę.

— Atak z zaskoczenia — powiedział, kiwając głową. — Dobry pomysł. Wykorzystanie momentu, kiedy przeciwnik nie zwraca uwagi. Początek dobry, ale to tylko początek. Stać cię na więcej!

Queelo zmrużył oczy i zamachnął się na jego głowę. Nassie po prostu się odchylił w lewo.

— Po pierwsze, nigdy nie powinieneś zakładać, że twój przeciwnik jest słaby — nadal mówił, uchylając się bez problemu przed każdym ciosem. — Możesz zakładać, że ma jakieś słabości albo przewagi nad tobą, bazując na jego wyglądzie, ale nigdy, że jest słaby. Niedocenianie przeciwnika to pierwszy błąd początkujących. Pewność siebie często może uderzyć wtedy do głowy.

Queelo wykonał kolejny zamach na jego głowę, ale tym razem, zamiast włożyć siłę w niego, jednocześnie spróbował podciąć Nassie'emu nogi. Wojownik nawet nie spojrzał w dół, tylko odskoczył do tyłu, bez problemu unikając ataku.

— Po drugie — kontynuował, bez żadnej różnicy w głosie — musisz zdać sobie sprawę, jakie ty masz słabości i przewagi. No dalej, jaką masz nade mną przewagę?

— Najwyraźniej żadną — zdenerwował się Queelo, zaprzestając atakowania. — Mam dość.

— Dopiero zaczęliśmy! No dalej, wysil trochę mózgownicę, na pewno COŚ umiesz wymyślić.

— E… Mogę latać, a ty nie — zauważył Queelo.

— Przecież nie umiesz latać. Poza tym nie masz teraz skrzydeł. Jeśli kiedyś nauczysz się je wyciągać bez zwijania się z bólu i nauczysz na nich latać, wtedy oczywiście, to będzie przewaga. Teraz nią nie jest. Wymyśl coś innego.

Queelo podrapał się po głowie.

— Jestem silniejszy? — zapytał, bardziej siebie, niż Nassie'ego.

Wojownik klasnął.

— Poprawna odpowiedź! Nasze badania pokazały, że każdy, nawet najsłabszy infer, przeważa siłą nad zwykłymi wojownikami, mogą być gdzieś na poziomie tych, których zdolnością jest siła fizyczna. Moją zdolnością nie jest, więc zdecydowanie jesteś silniejszy. A jakie masz słabości?

— Najwyraźniej wszystko inne — prychnął Queelo.

— Przesadzasz w drugą stronę — zauważył Nassie, opierając dłonie o biodra. — Nie możesz się tak dołować! Każda istota, infer czy człowiek, ma słabe punkty. Wiem, że uważasz mnie za wspaniałego i pięknego, ale ja też mam swoje wady.

— Narcyz.

— Powtarzam tylko twoje słowa.

— Jestem pewny, że nawet jeśli powiedziałem coś takiego, to była to kpina, a nie komplement.

— Ale postanowiłem to przyjąć inaczej — odpowiedział wesoło wojownik. — Wiesz co, dam ci fory. Powiem ci dokładnie, co robisz źle i na co powinieneś zwracać uwagę.

— Ale?

— Ale jeśli wtedy i tak ja wygram, to dokończymy tę drugą rzecz, którą Aiiry nam przerwał.

— A jeśli ja wygram?

— No to nie dokończymy — Nassie wzruszył ramionami.

— To po co mam wygrywać?

— E… — Nassie wyraźnie się zawiesił. Podrapał się po policzku. — Nie takiej reakcji się spodziewałem…

— Zauważyłem.

— W takim razie — wykrzyknął Nassie, wyciągając palec w górę — dokończymy jeśli TY wygrasz! To uczciwe rozwiązanie!

— Podłożysz się.

— Przestań psuć moje pomysły!

— Czemu po prostu nie dokończymy? — zapytał Queelo, wciskając dłonie do kieszeni. — Bez względu na to, kto wygra.

— Bo musisz mieć jakąś zachętę! — odpowiedział dramatycznie Nassie, wyrzucając ręce w górę. — Na tym to polega! Dajesz uczniowi fory i coś, żeby chciało mu się o to bić! Zwykle jak ktoś ze mną przegrał, to musiał pisać kartkówkę, a uczniowie bardzo nie lubili kartkówek, więc to działało i dawali z siebie wszystko. Ale tobie nie mogę zapowiedzieć kartkówki.

— Chęć wygrania nie wystarczy?

— Wiem! — krzyknął Nassie. — Mam! Wpadłem na to! Jeśli przegrasz, to powiem WSZYSTKIM!

Queelo zmarszczył brwi.

— Powiesz co znowu?

— O wielkim, wspaniałym uczuciu, które połączyło dwoje wspaniałych osób…

— Ty… Nie zrobisz tego! — syknął Queelo.

Nassie wyszczerzył radośnie zęby.

— Jak mnie pokonasz to nie — powiedział niewinnie, chowając ręce za plecami. — Ale jeśli ci się nie uda, to kto wie, kto wie. Coś tam może mi się omsknąć przypadkiem. Hej, hej, jeszcze mnie nie atakuj! — Cofnął się o krok, widząc, że Queelo się do niego zbliżył. — Najpierw muszę ci wyłożyć teorię, inaczej się nie liczy. Więc powstrzymaj się do momentu, w którym skończę.

Queelo skrzywił się z niesmakiem, ale sam też schował ręce za plecami. Nassie chyba uznał to za znak, bo znowu zbliżył się na wyciągnięcie ręki.

— Świetnie. W takim razie podstawy. Dlaczego ja nigdy nie atakuję pierwszy, wiesz?

— Bo jesteś kretynem?

— Widzisz, mój drogi, kiedy ktoś cię atakuje, możesz zauważyć, JAK to robi. W jaki sposób trzyma broń, jeśli jakąś ma. Jak się porusza, kiedy się do ciebie zbliża. Jak szybko to robi. Gdybym zaczął się z tobą bić, prawdopodobnie bym zaatakował prawą rękę, bo założyłbym, że jesteś praworęczny jak większość ludzi, ale ty przecież używasz lewej. Gdybym się skupił na prawej, nie znając tego szczegółu, mógłbyś mieć przewagę. Dlatego wolę poczekać, aż przeciwnik mnie zaatakuje, skupić się na tym jak walczy, a dopiero potem atakować, jak już wiem wystarczająco dużo.

— Babcia kiedyś mówiła, że wystarczy znaleźć słaby punkt i w niego zaatakować — mruknął Queelo.

Nassie pokiwał głową.

— To oczywiście prawda, ale nie wszyscy z nas mają magiczny wzrok, który może nam od razu powiedzieć takie rzeczy. Trzeba sobie radzić ze zwykłymi, ludzkimi oczami, a nie wszystko widać na pierwszy rzut oka. Dlatego należy najpierw zebrać dane, a potem ich użyć.

— A czy ja ci wyglądam na naukowca?

— E… — Nassie przechylił nieco głowę. — Jakbym cię nie znał, to w zasadzie…

— Wiesz co, jednak nie odpowiadaj.

— To teraz o twoich błędach — przeszedł natychmiast do kolejnego tematu. — Próbowałeś mnie uderzyć już wystarczająco długo, żebym trochę się zorientował, w czym problem. Ty w ogóle nie skupiasz się na tym, co robi twój przeciwnik. Skupiasz się tylko na tym, czy trafisz.

— To źle?

— Gdybyś był szybszy ode mnie, to mogłoby zadziałać. Ale nie jesteś. Powinieneś zwracać uwagę na to, co robię.

— Ale ty nic nie robisz!

— Przecież robię! Uchylam się! Nawet przy uchylaniu się, można znaleźć słabe punkty. Zwłaszcza że się nawet nie zasłaniam. I nie będę się zasłaniać. To są fory, które ci daję. Żadnego bronienia się. Tylko uchylanie. ALE. Jeśli się mocno odsłonisz. To sam cię zaatakuję. A wtedy przegrasz. Więc się nie odsłaniaj.

— A skąd mam niby wiedzieć, co uważasz za „odsłonienie się”?

— Kiedy zrobisz taki ruch, że nawet amator by zauważył, że da się ciebie przewrócić. Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś wiedzieć? Może chciałbyś usłyszeć jeszcze trochę nauczania? A może chcesz potrenować trochę, zanim zaczniemy? Rozciągnąć się?

— Jaki jest twój słaby punkt?

— Nie no, tego to ci nie powiem — prychnął Nassie z rozbawieniem. — O to chodzi, żebyś nauczył się sam znajdować takie rzeczy! Jeszcze jakieś pytania? Może dla odmiany takie, na jakie mogę odpowiedzieć.

Queelo zmrużył oczy, przyglądając się mu, ale w końcu pokręcił głową. Nie, nie miał pytań.

— Zacznij, kiedy uznasz, że jesteś gotowy.

Nie chciało mu się znów uderzać na oślep, próbując jakkolwiek trafić wojownika. Po co miał marnować na to swoje siły, skoro i tak nie działało? Zastanowił się chwilę. Skoro Nassie i tak był od niego szybszy, faktycznie nie było sensu próbować go trafić. I tak uchyli się przed każdym ciosem. Może rozwiązaniem byłoby zapędzenie go w miejsce, gdzie nie byłby w stanie odskoczyć? Tyle że w pobliżu raczej takiego nie było. Zapędzenie go po prostu pod jakieś drzewo nie wchodziło w grę. Ten plan odpadał.

Wystarczyło, żeby go przewrócił. Ale żeby to zrobić, nadal musiał go jakoś trafić. Głupi Nassie i jego głupia zwinność. Może normalnie wystarczyłoby zamarkować cios i zadać inny, w zupełnie inne miejsce, ale przecież już tego próbował. Nie wiedział, czy było to wtedy zbyt oczywiste, czy po prostu nie umiał się z tym kryć, w każdym razie nie wyszło. Może powinien go rozproszyć?

— Wiem, że się przygotowujesz — odezwał się w końcu Nassie — ale chociaż mamy cały dzień, to trochę szkoda byłoby go zmarnować na stanie bez se… hej!

Queelo zaatakował, zanim Nassie dokończył zdanie. Nie liczył na to, że taki atak mógłby się udać, ale zawsze była jakaś mała szansa. Wojownik szybko uskoczył do tyłu, a pięść Queelo trafiła na pustkę. Niech to, jednak nie zadziałało. Wrócił więc do swojej poprzedniej strategii i spróbował celować w głowę. Nassie nie wyglądał na zadowolonego.

— Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? — zapytał, odchylając się najpierw w lewo, a potem w prawo, bez problemu unikając kolejnych uderzeń. — Czy po prostu udawałeś?

— Zagapiłem się w twoje piękne oczy.

— Co?

Nassie zatrzymał się na chwilę, zszokowany. To była szansa! Wojownik zorientował się zbyt późno, że i tym razem powinien się odsunąć. Queelo wykorzystał okazję, rzucił się na niego z całą swoją siłą i przewrócił na ziemię, po czym przycisnął kolanem, żeby przypadkiem ten się nie podniósł. Nassie skrzywił się.

— Oszukiwałeś — prychnął z niezadowoleniem.

Queelo uniósł brwi.

— Nie wydaje mi się.

— Nie flirtuje się w trakcie walki!

— Zadziałało? Zadziałało. Więc nie wiem, co ci przeszkadza.

— Drugi raz by nie wyszło — mruknął, odwracając wzrok.

— Ale miałem cię pokonać tylko raz. Wygrałem. Więc teraz musisz zamknąć mordę.

Nassie w końcu spojrzał na niego. I uśmiechnął się szeroko.

— Może sam mi ją zamkniesz? — zapytał cicho.

— A co, pan wspaniały wojownik nie umie i potrzebuje pomocy?

— Niestety. — Nassie zrobił smutną minę. — Kiedyś próbowałem, ale za każdym razem i tak zaczynam dużo gadać. Więc jeśli chcesz, żebym siedział cicho, to musisz mi z tym pomóc.

Queelo zmrużył oczy i nachylił się nieco.

— Jak bardzo pomóc?

— Tylko trochę. — Wojownik wziął jego twarz w dłonie. — No chyba, że mam się zamknąć na dłużej.

— Wiele dłużej.

Nassie przyciągnął do siebie jego twarz i skutecznie zamknął mu usta, używając swoich własnych, a Queelo nagle wszystkie myśli uleciały z głowy. Jakieś dziwnie ciepłe i przyjemne uczucie rozlało się po jego ciele. Kogo w ogóle miałoby obchodzić cokolwiek innego w takiej sytuacji? Nawet się nie zorientował, kiedy Nassie go objął i przyciągnął tak blisko, że w zasadzie bliżej się już nie dało. Leżeli tak przez chwilę, spleceni ze sobą, nie przejmując się zupełnie niczym, co było wokół nich. Dopiero po dłuższym, naprawdę dłuższym momencie, w końcu się od siebie odkleili.

Queelo otworzył oczy, podnosząc nieco głowę i spojrzał na wciąż leżącego pod nim Nassie'ego. Wojownik uśmiechał się z zadowoleniem.

— Zaplanowałeś to sobie, co? — mruknął Queelo, starając się brzmieć równie chłodno, co zawsze, ale nie sądził, żeby mu to jakoś specjalnie wyszło.

Nassie zaśmiał się cicho i uniósł nieco głowę, żeby pocałować go, tym razem w policzek.

— Niekoniecznie zaraz „zaplanowałem” — powiedział z rozbawieniem. — Gdybym ja to planował, to najpierw bym się umył. I nie leżałbym teraz na brudnej ziemi, w swetrze ubrudzonym własną krwią.

— Och. P-przepraszam! — Queelo podniósł się niezdarnie, prawie przewracając się o własne nogi. Wyciągnął rękę, w stronę Nassie'ego, żeby pomóc mu wstać. — N-nie chciałem…

— Mnie całować?

— L-leżeć. Na tobie. T-tak długo.

— Jesteś lekki i tak — mruknął Nassie, wzruszając ramionami. — Jeśli chcesz, to możesz to robić częściej, mnie to nie przeszkadza.

Queelo otworzył usta, chcąc coś na to odpowiedzieć, ale nie miał bladego pojęcia co. Stał tak przez chwilę, próbując znaleźć jakąś myśl, cokolwiek, jednak jego głowa wciąż pozostawała pusta.

Ktoś nagle odchrząknął w pobliżu i oboje podskoczyli. Niedaleko, opierając się o miecz Nassie'ego, stała Mikky, podrzucając sobie jeden ze swoich wielu sztyletów.

— Skończyliście już? — zapytała, łapiąc go w końcu w dłoń.

Queelo poczuł, że jego twarz się robi czerwona.

— M-my n-n-nie…

— Nie? — zdziwiła się Mikky, unosząc brwi. — Wyglądało inaczej.

— Przeszkadzasz nam — oświadczył dumnie Nassie, obejmując Queelo ramieniem. — Masz jakąś sprawę czy po prostu uznałaś, że to doskonały czas, żeby mnie znowu podręczyć?

— Chciałam pogadać.

— Teraz średnio mam cza…

— Nie z tobą — przerwała mu. — Czemu uważasz, że wszystko kręci się wokół ciebie? Chciałam pogadać z Queelo.

— Dlaczego? — zapytał Nassie, mrużąc podejrzliwie oczy.

— A co, też byś chciał pogadać? — Przechyliła głowę, wpatrując się w niego intensywnie. — To może pogadajmy o tym, że kiedy ostatnio władowałeś się do mojego laboratorium, MUSIAŁEŚ wiedzieć, że Queelo jest inferem. To tłumaczy te twoje idiotyczne teksty. Wtedy myślałam, że czegoś się napiłeś i dlatego rzucasz takimi beznadziejnymi tekstami na podryw, ale to, że wiedziałeś, ma zdecydowanie więcej sensu.

Queelo zmarszczył brwi.

— Na jaki znowu podryw?

— E… — Nassie się zawahał. — A gdybym, teoretycznie oczywiście, faktycznie wiedział, too…?

— Ty próbowałeś wtedy kogoś podrywać?

Mikky i Nassie spojrzeli na niego oboje, jakby nie byli pewni, czy sobie z nich żartuje, czy nie.

— Czemu się tak na mnie patrzycie?

Mikky przechyliła głowę i przeniosła wzrok na Nassie'ego.

— Zdecydowanie masz swój typ, co?

— Tak wyszło.

— O co wam chodzi? — Queelo coraz bardziej ich nie rozumiał.

Mikky klasnęła w dłonie.

— Nieważne! Pogadajmy o tym, o czym chciałam pogadać. Z Nassie'em czy bez, nieważne, jak se nie chce iść to trudno. Wścibski typ. Jesteś pewien, że chcesz z nim być? To straszna przylepa.

— JA TU JESTEM! — oburzył się Nassie.

Queelo tylko spojrzał na rękę na swoim ramieniu.

— Zdążyłem zauważyć — odpowiedział Mikky. — E… to jakaś bardzo ważna rzecz?

— Chciałam po prostu pogadać z jakimś inferem — przyznała, wzruszając ramionami. — A wszystkie inne ignorują w ogóle moje istnienie. Ten z białymi skrzydłami chyba się na mnie obraził wtedy za te noże, bo po prostu sobie poleciał, kiedy tylko się zbliżyłam, ta laska od mgły tylko się uśmiechnęła i nic nie powiedziała, a ich szef to w ogóle chyba siedzi w innym świecie, bo tylko stoi pod ścianą i nawet nie oddycha, tylko się gapi gdzieś w przestrzeń.

— A Dallou? — zapytał Nassie.

— Kto?

— Taki mały chłopiec. Jest cały biały, białe futro, biały ogon, białe włosy… lis… e… to w porządku tak mówić o inferach? — zapytał, odwracając głowę w stronę Queelo.

— Arrasha tak o sobie mówiła, więc podejrzewam, że tak.

— A tak, ona była fajna — przyznała Mikky, spoglądając w stronę nieba w zamyśleniu. — Nawet jej nie trzeba było specjalnie zadawać pytań, sama o wszystkim gadała. Ale raczej jej już nigdy więcej nie spotkamy, skoro siedzi pod tą ziemią… Ta druga nie była zbytnio zadowolona, jak nas odprowadzały pod zamek. Ale tego waszego Dallou nie widziałam nigdzie. Może gdzieś uciekł?

— Schował się pewnie — zauważył Queelo. — O czym w zasadzie chcesz pogadać?

— O wszystkim! — ucieszyła się Mikky, wyciągając nagle notatnik z wewnętrznej kieszeni. Otworzyła go i ze środka wyciągnęła ołówek. — Jakie to uczucie? Jak to w ogóle się stało? O co chodzi z tymi znakami na skórze, to ma jakiś sens? Czemu jecie złoto? Jak smakuje? Masz skrzydła, no nie? Jak to jest latać na takich skrzydłach? To łatwe? Trudne?

— E… a może jedno pytanie naraz? P-po za tym, jakie niby uczucie? Bycia inferem? J-jak w ogóle się odpowiada na takie pytania? Równie dobrze mógłbym zapytać, jakie to uczucie być człowiekiem. Nie da się odpowiedzieć na takie pytanie!

— Hm. — Postukała się ołówkiem po brodzie. — Słuszna uwaga. Jeśli nie ma się z czym porównać, to nie można stwierdzić, jakie są różnice. Ale to też jest odpowiedź! Nie ma złych odpowiedzi, są tylko takie, z których wyciąga się złe wnioski.

— Nie chcę ci przerywać wywiadu — odezwał się Nassie. — Ale mieliśmy dzisiaj zająć się treningiem. Nie rozmowami. Rozmowami możemy się zająć, kiedy będziemy wracać i nie będzie nic ciekawego do roboty.

— Ale — Queelo złapał w końcu jego rękę i wydostał się z jego uścisku — stąd do miasta jest tylko jakaś godzina drogi.

— A poza tym — dodała Mikky — jeśli to, co robiliście, nazywasz „treningiem”, to jesteś chujowym nauczycielem. Ja się sprawdzę lepiej.

— Przepraszam bardzo — Nassie wypiął dumnie pierś — ale akurat jeśli chodzi o nauczanie, to JA uczę lepiej niż ty!

— A ja się biję lepiej niż ty!

— Tylko dlatego, że umiesz latać! Bez tego nie byłabyś w stanie mnie pokonać!

— Ach tak?! A chcesz się o tym przekonać?!

Oboje natychmiast przyjęli bojowe pozycje, a Queelo szybko odsunął się od nich. Nie zamierzał stawać w środku walki. Jednak oni, zamiast zacząć się okładać pięściami albo, co gorsza, bronią, stali tak przez chwilę w bezruchu, po czym wybuchnęli śmiechem. Queelo zmarszczył brwi. Nie tego się spodziewał.

— Jesteś głupi! — prychnęła Mikky, uderzając Nassie'ego w ramię.

— Ty też! — mruknął Nassie, robiąc dokładnie to samo. Objęli się ramionami, rechocząc jak dwaj idioci. Queelo uniósł brwi.

— Jednak nie rozumiem ludzi — powiedział sam do siebie.

Chciał się obrócić i sobie odejść, ale obaj wojownicy nagle krzyknęli radośnie i dopadli do niego, teraz dla odmiany obejmując jego ramionami, aż musiał się schylić.

— A dokąd to się wybierasz? — zapytał Nassie radośnie.

— Nie skończyliśmy żadnej z tych rzeczy — przytaknęła mu Mikky.

— Jeszcze możemy się jakoś dogadać! — zauważył radośnie Nassie, wolną ręką mierzwiąc Queelo włosy. — A co ty wolisz robić? Siedzieć z tą nudziarą…

— … czy z tym świrem?

— Będzie pytać tak długo, aż ci stopi mózg.

— Zamęczy cię na śmierć swoim gadaniem, o spostrzegawczości.

— Zacznie używać słów, których nie rozumie nikt poza nią.

— Jak ty go nie skopiesz, to on skopie ciebie.

Nassie spojrzał na nią, mrużąc oczy.

— Tak akurat traktuję tylko ciebie.

— Zamęczy cię na śmierć — powtórzyła Mikky, prosto w jego ucho. — Zastanów się.

— Ej! Co mu tam gadasz? — Nassie zmrużył oczy. — Nie przekonuj go tam ładnymi słówkami, co? To nie fair.

— Od czarowania ładnymi słówkami jesteś ty — zauważyła Mikky, ze złośliwym uśmieszkiem. — Mnie nie zależy na podrywaniu każdego, kogo zobaczę.

— Przecież mnie też nie!

— Ale zachowujesz się, jakby ci zależało.

Queelo drgnęła powieka. Miał już dość tej ich głupiej… rozmowy? Kłótni? Sam już nie wiedział, po prostu miał dość. Więc ze złości odepchnął ich od siebie. Chciał to zrobić rękoma, ale nie bardzo mógł nimi ruszyć. Zamiast tego, odruchowo, sam nie wiedząc dlaczego, wypuścił gwałtownie skrzydła i to one ich uderzyły. Przez plecy przebiegł mu dreszcz, a dopiero po tym ogarnął ból. Jakby coś rozerwało mu mięśnie.

— Ała — jęknął tylko, zanim całkowicie zamarł i upadł na ziemię. Na szczęście twarzą, więc przynajmniej nie uderzył w nic tymi idiotycznymi skrzydłami. — Boli…

— Chyba go zepsuliśmy — odezwała się gdzieś nad jego głową Mikky. — Wszystko z nim dobrze?

— Przemiana go boli — wyjaśnił Nassie. — Ale nie wiem, dlaczego w ogóle się zmienił. Hej, wszystko dobrze?! — krzyknął, jakby Queelo był znacznie dalej, niż faktycznie był. Queelo skrzywił się. Teraz dla odmiany zabolały go uszy.

Podniósł się niezdarnie, jakimś cudem dźwigając się pomimo bolących mięśni i dodatkowego ciężaru na plecach. Pewnie przewróciłby się znowu, ale kiedy tylko się wyprostował, Nassie złapał go za ramię i przytrzymał. Odruchowo zamachał skrzydłami, żeby złapać równowagę. A potem jeszcze raz, wyrywając je gwałtownie, kiedy poczuł, że coś go dotknęło, cofnął się, prawie przewracając Nassie'ego.

— Chciałam tylko zobaczyć — powiedziała Mikky obrażonym tonem, opuszczając ręce. — Aż takie delikatne masz te skrzydła?

— Mogłaś najpierw ostrzec! — oburzył się Queelo. A potem walnął skrzydłem Nassie'ego, kiedy ten również za nie złapał. — Co jest z wami nie tak?! Przestańcie natychmiast!

— Uderzyłeś nas nimi — zauważył Nassie, krzyżując ręce. — Też mogłeś nas najpierw ostrzec!

— Bo władowaliście się w moją przestrzeń osobistą! Patrz, jak tak wyciągnę rękę — wyciągnął rękę — i nadal mogę cię dotknąć. To znaczy, że mam pełne prawo cię uderzyć.

— A gdybym chciał cię przytulić?

— To tym bardziej cię uderzę! Nie pozwalaj sobie!

— A pocałować?

— Nie no, wtedy cię nie uderzę. Wtedy cię zwyczajnie zastrzelę.

— Ookej. Uznam, że to nie moja wina i ruszę dalej. Więc…

— Kto się całuje?

Queelo znowu podskoczył i potknął się o własne nogi, próbując się odwrócić. Tym razem to Mikky go złapała, zanim po raz kolejny wylądował na ziemi. Szybko się wyprostował i spojrzał na Ihoo, która tak po prostu stanęła sobie w pobliżu.

— To kto?

— Nie podkradaj się tak! — syknął Queelo, otrzepując ubranie. — Czemu wy wszyscy musicie się tak skradać?

— Podeszłam normalnie — prychnęła Ihoo, wciskając ręce do kieszeni. — Nie moja wina, że pomimo genialnego słuchu masz spostrzegawczość złotej rybki. Więc? Ktoś mi odpowie?

— Nikt się nie całuje. Czemu ktoś miałby? — Queelo skrzywił się. — Obrzydliwe.

— To czemu o tym rozmawiacie?

— Bo Nassie to kretyn! Miał zamknąć mordę, a nadal gada!

— Przecież zamknąłem. — Nassie udał oburzonego. — Na jakieś dwie minuty. Może trzy. Bardzo dobre trzy minuty. Możemy to…

— Zamknij się! — przerwał mu natychmiast Queelo. — Po prostu się zamknij! Przestań gadać! Natychmiast! Cicho! Już!

Nassie zrobił dramatycznie smutną minę, ale faktycznie nie odezwał się po raz kolejny.

— O, posłuchał — zauważyła Mikky.

Ihoo uniosła brwi.

— A więc to tak?

Queelo zamrugał i obrócił się w jej stronę.

— Co „tak”?

— Mnie się pytasz?! — wykrzyknęła ze złością, a Queelo znowu się skrzywił i podrapał po uchu.

— Czemu wy wszyscy musicie być tak głośni?

Złapała go nagle za ramiona i potrząsnęła nim.

— Przecież zawsze powtarzałeś, że go nie cierpisz! — wydusiła z siebie niemal płaczliwym głosem, nadal nim potrząsając, a Queelo nie miał bladego pojęcia, o co jej chodzi. — Zawsze! Za każdym razem! Jak to się stało?! KIEDY to się stało?!

— Przestań na mnie krzyczeć — jęknął Queelo, czując, jak bębenki mu pękają. Gdyby tylko mógł z powrotem schować swoje uszy… ale przecież mógł. Przecież tym razem nie było tak, że został ranny ani nic takiego, więc teoretycznie, jeśliby się skupił, byłby w stanie to odwrócić niemal od razu. Wystarczyło na chwilę odciąć się od wszystkiego i…

Skrzydła i uszy zniknęły niemal natychmiast, tak szybko jak się pojawiły. Nawet nie musiał się specjalnie wysilać. Było w tym coś… niepokojącego. Jednak zanim zdążył się nad tym zastanowić, Ihoo przyciągnęła go do siebie i zamknęła w uścisku.

— Mój biedny braciszek — zachlipała tragicznie. To wprawiło Queelo w jeszcze większą konsternację.

— O co ci chodzi?

— Jak to o co?! — wyciągnęła go na długość swoich ramion — Jak to o co?! O ciebie i tego… tego… ty biedaku!

— „Tego” kogo? — odezwał się gdzieś obok nich Nassie.

Ihoo spojrzała na niego morderczym wzrokiem ponad ramieniem brata.

— Miałeś siedzieć cicho — syknęła groźnie.

— E… — Queelo nie wiedział, co powiedzieć. — A-ale ja…

— Nie musisz się tłumaczyć! Każdy z nas ma czasem takie problemy w życiu.

— A co TO ma znaczyć? — Nassie nie zamierzał siedzieć cicho.

Ihoo w końcu puściła swojego brata.

— Spróbuj zgadnąć — powiedziała, w jednej chwili tracąc wszystkie swoje poprzednie emocje. — W końcu jesteś taki mądry.

— Widzę, że masz ze mną problem. — Nassie wyprostował się i splótł ręce za plecami, mrużąc groźnie oczy. — Ale nie wiem jeszcze jaki. W końcu nic złego tobie ani twojej rodzinie nie zrobiłem.

— „Nic złego nie zrobiłem” — przedrzeźniła go Ihoo.

Queelo stanął szybko między nimi, rozkładając ręce, jakby w ten sposób mógł powstrzymać tę kłótnię, ale zanim ktokolwiek powiedział coś więcej w tym temacie, od strony jaskini dobiegł krzyk.

— Czego się tak wydzieracie?! — krzyknęła babcia, wychodząc ze środka, ściskając w ręce swój zakrzywiony miecz. — Coś was atakuje?!

Spojrzała na dziwną scenę, która rozgrywała się przed jej oczami i natychmiast opuściła broń. Schowała ją za pas i westchnęła głośno.

— Dzieci — prychnęła pod nosem, podchodząc bliżej. — O co się znowu kłócicie? I kto z was właściwie się kłóci?

— P-pani majora! — Nassie natychmiast stanął na baczność. — T-t-to nic t-takiego, n-naprawdę…

— Nassie zarywa do Queelo — oznajmiła brutalnie Ihoo, wskazując na wojownika oskarżycielsko palcem. Ten jęknął i szybko schował się za plecami Queelo.

Babcia przetarła sennie oczy, ziewając.

— A z mniej oczywistych wieści?

Ihoo i Queelo oboje zamrugali. Nassie ostrożnie wychylił się ponad ramieniem Queelo, żeby sprawdzić, czy sytuacja jest już dla niego bezpieczna.

— Jak to „mniej oczywistych”? — zdziwiła się Ihoo. — Ty… wiedziałaś?!

— Trudno było nie zauważyć — mruknęła babcia, zupełnie nie przejmując się zaskoczeniem obojga jej wnuków. — To nie dlatego zawsze tak na niego narzekałaś?

— Oczywiście, że nie! Przecież to zarozumiały, arogancki dupek, który myśli, że jest mądrzejszy do wszystkich!

— Wciąż tu je… — odezwał się Nassie, ale wtedy znowu trafił na wzrok majory. — Ha-ha, n-n-nieważne…

— Nawet jeśli — babcia wciąż mówiła zaspanym głosem — to Queelo jest na tyle dorosły, że sam może za siebie decydować. Więc może pozwól jemu zająć się tą sprawą, zamiast od razu na wszystkich krzyczeć.

— Ale…!

— Skarbie, nie możesz kazać mi odpocząć, tylko po to, żeby ten odpoczynek mi przerywać. To bardzo niemiłe. Jeśli chcecie na kogoś nakrzyczeć i mi nie przeszkadzać, to zajmijcie się lepiej tym kretynem — oznajmiła, wskazując na Kirrho, który stanął przy wyjściu, próbując jakoś wpasować się w otoczenie i schować. Drgnął, kiedy babcia na niego wskazała. — Stoi zawsze gdzieś w rogu albo w dali i się w ogóle nie odzywa. Mam przez niego ciary. Przestań za nami łazić! — krzyknęła jeszcze, prosto w jego stronę, po czym dumnym krokiem wróciła w stronę jaskini i zniknęła w środku.

— Hej, panie królu! — wykrzyknęła Mikky, machając ręką w jego stronę i natychmiast do niego podbiegła. — Panie króluuu, mam do pana kilka pytań! Wasza wysokoooość!

Kirrho wyglądał na przestraszonego, że ktoś sobie tak po prostu do niego przychodzi, ale nie zdążył przed nią uciec. Złapała go za ramię, żeby powstrzymać od odejścia i chyba zaczęła mu zadawać tysiące pytań.

— E… — Queelo średnio ogarniał, co właściwie się działo. — Tooo możemy się chyba rozejść? Czemu nadal stoisz za moimi plecami? — zapytał, spoglądając w stronę Nassie'ego.

— Poszła już sobie? — Wojownik wychylił się zza niego. Rozejrzał się i, kiedy nie zauważył babci, w końcu wyłonił się zza Queelo. — Ona jest straszna.

— Co w niej niby takiego strasznego?

— Wszystko? Sposób, w jaki na ciebie patrzy… — Wzdrygnął się na samą myśl. — Jakby chciała ci wydrzeć duszę.

— Może ma powód — odezwała się chłodno Ihoo.

— Mieliśmy się nie kłócić.

— Tylko rozmawiam. Nie mogę z tobą rozmawiać, panie wszechwiedzący?

— Razi mnie sposób, w jaki to robisz, pani nadopiekuńcza.

— Możecie przestać?! — zirytował się Queelo, zwracając na siebie uwagę. — Głowa mnie boli od waszego narzekania.

— Teraz nagle cię boli? — Ihoo odwróciła się do niego. — Kiedy ty z babcią sobie narzekacie, to wszystko jakoś jest w porządku.

— Bo kiedy ja z babcią sobie narzekamy, to jesteśmy w domu. Jeśli chcesz narzekać, możesz poczekać, aż wrócimy do domu i w końcu będzie po wszystkim. Wtedy narzekanie jest w porządku.

— A co z nim? — zapytała, wskazując na Nassie'ego.

— Co z nim?

Ihoo uniosła brwi.

— Wszystko ze mną dobrze — powiedział wesoło Nassie, uśmiechając się promiennie. — To miło, że martwisz się o moje zdrowie.

— Nie o to pytałam.

— Z twoim bratem też wszystko w porządku — dodał, obejmując Queelo ramieniem. — Po prostu jest nieśmiały. Jak zawsze.

— W-wszystko okej — wydusił z siebie Queelo, próbując się uśmiechnąć. Po czym westchnął. — Kiedy możemy w końcu wracać?

— Wybieramy się z powrotem już jutro z rana — odpowiedział Nassie, ani na chwilę nie tracąc entuzjazmu. — Najpóźniej pojutrze, ale to w ostateczności, jakby stało się coś nieprzewidzianego.

— To dobrze — mruknął Queelo, obejmując się ramionami. — Mam dość tego brudu. Moglibyście się wszyscy w końcu umyć. Śmierdzicie.

Tym razem Ihoo i Nassie się już nie kłócili, tylko oboje wybuchnęli zgodnym śmiechem.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.