Powrót do opowiadań

Złote Wojny


Jednego dnia, ze Złotego Miasta znika majora Ivero. Dwójka jej wnuków postanawia zebrać drużynę i wyruszyć poza Barierę, by ją odnaleźć.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Rozdział IV

Chcę chwilę spokoju!

Nr Sprawy: Co za różnica?!

Nazwa: Chcę chwilę spokoju!

Zleceniodawca: Queelo Ivero

Data Złożenia Zawiadomienia: 14 Września 31r.

Status: W toku

Miejsce: Całe pieprzone miasto

Zapłata: Święty spokój

Dodatkowe zapisy: Czemu wszyscy zawracają mi głowę? Dajcie mi święty spokój choć przez jeden dzień! Dlaczego w tym notesie nie ma kartek bez tych głupich oznaczeń?!


Queelo obudził się z bólem głowy. Wyciągnięcie zapasu wódki z barku i wypicie całej przez noc chyba nie było najlepszym pomysłem. Może i miał wyższą tolerancję na alkohol niż zwykli ludzie, ale to nie oznaczało, że powinien się zapijać na śmierć. Spojrzał w stronę kosza. Wywalił tam wczoraj cały żółty bukiet, wraz z tym głupim, pojedynczym kwiatkiem, ale już ich tam nie było. Zamiast tego wszystkie kwiaty stały ładnie na parapecie, błyszcząc w promieniach poranka. Najwyraźniej w nocy Ihoo wkradła mu się do pokoju i postanowiła zrobić małe porządki.

Wcześniej porozrzucane po podłodze ubrania, leżały sobie ładnie poskładane na fotelu, a mundur był przykładnie powieszony na wieszaku i nawet wyprasowany. Mimo tego nie powkładała tego wszystkiego do szafy. Może jej się nie chciało, a może chciała mu coś uświadomić. Prychnął pod nosem i sięgnął dłonią po butelkę, która powinna leżeć przy jego łóżku, ale trafił na pustkę. Posprzątała mu wszystkie butelki. Włącznie z tą jeszcze do połowy pełną, którą miał zamiar wypić z rana.

Dlaczego Ihoo musiała być taką wredną wiedźmą?

Drzwi pokoju trzasnęły. Skrzywił się, kiedy ten dźwięk dotarł do jego uszu. Za głośno.

— Wstałeś w końcu, pijaku jeden? — zapytała siostra, stukając butami o podłogę chyba tylko z czystej złośliwości. Przecież umiała chodzić bezgłośnie. — To świetnie, bo wybieramy się dzisiaj nad jezioro! Pakuj manatki!

— Jezioro? — powtórzył Queelo niezbyt przytomnie. W sumie miał ochotę obrócić się na drugi bok, okryć kołdrą i wrócić do spania. — Nigdzie nie idę.

— Właśnie, że idziesz!

Ihoo zerwała z niego kołdrę, zanim zdążył się nią owinąć i odrzuciła ją na drugi bok pokoju.

— Spędzimy razem trochę czasu w rodzinnym gronie i nie masz tu nic do gadania!

— Spędzaliśmy czas w rodzinnym gronie dwa dni temu! — zaprotestował Queelo, siadając i przecierając oczy. — To za dużo rodzinnego grona jak na jeden tydzień. Poza tym pewnie masz pracę.

— Ależ nie mam wcale! — odpowiedziała wesoło, łapiąc go za kołnierz piżamy i siłą wyciągając z łóżka. Jako że nie miał ochoty stawać na własnych nogach, rozpłaszczył się na podłodze. — Żałosne. Dzisiaj ktoś zarządził inspekcję całego miasta. Coś w sprawie bezpieczeństwa, chociaż nie mam pojęcia czemu akurat teraz. No więc patrole będą chodzić po domach i je sprawdzać pod tym kątem. Wojownicy mają ręce pełne roboty, a urzędnicy mają wolne.

— Patrole? — mruknął Queelo, z trudem podnosząc głowę. — Jestem z policji, powinienem…

— W takim stanie to nic nie powinieneś — prychnęła Ihoo. — Poza tym jako policjant też masz wolne. Idą tylko ci, którym wysłali zawiadomienia, a ty żadnego nie dostałeś. No już, ty ludzka porażko, podnoś się i pakuj, albo wywlekę cię, jak jesteś i pójdziesz tam w piżamie. Twój wybór.

— Co za inspekcje? — zapytał, wciąż na wpół przytomny. Spróbował się podnieść, ale jego ciało odmówiło posłuszeństwa i nadal leżało na podłodze, za ciężkie na cokolwiek. — Uciekł im jakiś zbieg czy coś?

— Coś o szukaniu zalegających inferów czy inne bzdury. W każdym razie ludzie raczej będą siedzieć w domach, bo będą się bali, że coś stracą w trakcie tej inspekcji. Babcia po prostu dała klucze grupie, która będzie przeszukiwała zachodnią dzielnicę i ich nastraszyła, że jak coś rozwalą, to ich pozabija. To raczej wystarczy. Więc możemy bez problemu wybyć całą trójką na ten jeden dzień i nie męczyć się z inspekcjami.

— A czemu nie możemy tu siedzieć w trakcie? To by jakoś przeszkadzało czy coś?

— Allois mi powiedział w tajemnicy, że w grupie zachodniej jest twój przyjaciel.

— Nie mam przyjaciół — mruknął Queelo w podłogę i zaczął się czołgać w stronę porzuconej kołdry. Bez niej w pokoju było zimno.

Chciał się zawinąć w kokon i nie wychodzić aż do końca zimy. Może nawet po tym doświadczeniu rozwinąłby motyle skrzydła, chociaż te z pewnością wyglądałyby na nim źle. Wielkie, kolorowe, zdecydowanie nie pasowały do jego stylu, ale chęć drzemki przeważyła nad tym strachem.

— Więc rozumiem, że z chęcią spotkasz się z całą grupą złotookich, wraz z Nassie’em na czele. Możesz ugościć ich herbatą czy coś, w końcu to jedyne, co umiesz przyrządzić. Może nawet razem znajdziecie jakiegoś infera w naszej piwnicy! Albo w twojej sypialni…

Te słowa zadziałały lepiej niż kubeł zimnej wody. Queelo, wciąż z pewnym trudem, ale w końcu się podniósł i stanął na własnych nogach.

— Spakuję się.

— Dobry chłopiec.

Ihoo sięgnęła i poklepała go po głowie. Wyszła z uśmiechem na ustach. To musiał być jej plan na przekonanie go od samego początku. Czasem jego siostra była zdecydowanie bardziej niepokojąca niż wszystko inne, co działo się w tym chorym mieście.

Spojrzał na mundur kątem oka, po czym ominął go i wyjął jakieś najnormalniejsze ubranie z szafy. Jakąś najzwyklejszą bluzę, spodnie dresowe i przy okazji czapkę. Znając życie, Ihoo zmusi go do wejścia na łódkę i wypłynięcia na środek jeziora, a potem będzie próbowała go wypchnąć. Pod tym względem była zupełnie przewidywalna. Wcisnął wszystkie swoje włosy pod materiał. Może przynajmniej nie będą mu włazić do oczu, gdy je zmoczy.

Zastanawiał się przez chwilę, czy wziąć ze sobą cokolwiek. W końcu to tylko wyprawa nad jezioro, w którym, przy odrobinie szczęścia, nie będzie w ogóle pływał. Jednak szczęście nie było czymś, co zwykle posiadał, złapał więc torbę i wepchnął do niej zapasowe, suche ubranie, tak na wszelki wypadek. Po zastanowieniu wziął też trochę pieniędzy. Nic więcej raczej nie było mu potrzebne.

Babcia siedziała na schodach w korytarzu i podrzucała coś w ręce. Nie miała przy sobie żadnej torby czy pakunku, jedynie jej miecz leżał tuż obok niej. Queelo zawsze uważał tę broń za dziwną — zamiast zwykłego, prostego ostrza, było takie nieco powykrzywiane, zakończone czymś na kształt haka. Nie miał pojęcia, jak to mogło pomagać w walce, jemu osobiście pewnie by przeszkadzało, ale babcia miała swoje metody, których kwestionować nie zamierzał.

Podszedł bliżej i zorientował się, że rzeczą, którą się bawiła, była złota szpila do włosów. Uniósł brwi na ten widok.

— Zastanawiałam się — odezwała się, widząc jego zdziwienie — do czego to może być przydatne. Byłoby świetne jako rzutki. Co prawda jednorazowego użytku, ale wciąż. Nie powinno się marnować żadnego złota, prawda?

— Zaczarowane złoto. — Queelo skrzywił się z niesmakiem.

— Tak mało bierzecie? — Ihoo zbiegła ze schodów, trzymając na ramieniu torbę wielkości niemal jej samej. — Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale to mają być jednodniowe wakacje! Wzięłam kosz piknikowy i parasolkę, i kocyk, i książki…

— To targaj to wszystko — prychnął Queelo. — Mnie wystarczy trochę spokoju. Broń pewnie też wzięłaś.

Ihoo pokazała na bicz, który miała przypięty do pasa, który był — a jakże by inaczej — złoty. Chyba tylko Queelo posiadał broń niezrobioną z tego kruszcu i zdecydowanie nie zabierał jej ze sobą. Gdyby zaatakowało ich coś innego niż infery, mogliby mieć problem. Z drugiej strony strzelanie do ludzi nie było zbyt mile widziane, nawet jeśli byli bandytami.

Wyszli, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Babcia uznała, że to i tak bezcelowe, mało było idiotów, którzy z własnej woli chcieli się narażać na jej gniew. Była jak jakiś stary, legendarny potwór, przynajmniej dla zwykłych ludzi. Tak Queelo przynajmniej zawsze słyszał z opowieści, bo jemu samemu nigdy nie było dane doświadczyć jej złości. Była miła, uprzejma, czasem marudziła, ale żeby być tak straszną, jak ludzie mówili? Zdecydowanie musieli przesadzać.

Jezioro znajdowało się na samym obrzeżu miasta, po zupełnie przeciwnej stronie, więc musieli przejść przez praktycznie całe. Mało kto nad nie chodził, nikomu nie chciało się cieszyć wodą w tak ponurych czasach. Czasem można było tam natrafić na jakichś badaczy przyrody, ale poza nimi bywały tam tylko dziwaki. Ludzie po drodze wyglądali przez okna, głównie skupiając wzrok na Ihoo, która wciąż trzymała swoją ogromną torbę, ale gdy tylko orientowali się, na kogo patrzą z taką niechęcią, szybko uciekali. Sama Ihoo nie zwracała na nich większej uwagi.

— Powinniśmy wynająć łódkę — trajkotała wesoło, nie okazując żadnych oznak zmęczenia. — Ale większą niż zwykle, żeby babcia też z nami płynęła. Zawsze tylko siedzi na brzegu i się patrzy, powinna choć raz z nami popłynąć. Prawda babciu? Byłoby fajnie! Bariera na styku z wodą wygląda o wiele ładniej niż przy ziemi. Musisz to w końcu zobaczyć!

— Podpływanie do bariery jest niebezpieczne — odpowiedziała sucho babcia.

— To nie podpłyniemy! Możemy po prostu pływać pośrodku jeziora i nie zbliżać się do niej.

— To bardzo miłe skarbie, ale nie mam dzisiaj ochoty na pływanie, chciałabym trochę odpocząć. Możesz się wybrać z bratem.

— Też nie mam ochoty na pływanie — prychnął Queelo. — Jestem zmęczony.

— Trzeba było nie chlać po nocy, pijaku! — warknęła na niego siostra. — Rozumu to ty nie masz za grosz. Wpadasz se do domu bez żadnego wyjaśnienia, demolujesz wszystko po drodze, a potem jeszcze robisz syf u siebie, wysadzając chyba całą szafę. Wyjście na świeże powietrze dobrze ci zrobi. Może przy okazji patrol opróżni ci barek z reszty alkoholi.

— Sam już to zrobiłem.

— Nie no, trochę win tam ci jeszcze zostało.

— Zaglądałaś tam?! — zezłościł się Queelo, zatrzymując się i obracając w stronę siostry. — Czemu… słyszałaś kiedyś o pojęciu prywatności?

— Wyluzuj, twojego sejfu, z zapasem złota na czarną godzinę, nie ruszałam. Nie znam nawet kombinacji, to pewnie jakieś chore liczby. Ile tam w ogóle uzbierałeś?

— A co cię to obchodzi? To moje złoto!

— Zastanawiałam się tylko, czy można cię już nazywać bogaczem, czy wciąż jesteś po prostu biedny. Jak myślisz?

— Dbam tylko o to, czy jestem głodny.

— I upity.

— Bardzo zabawne.

— Ja się nie śmieję. Boję się, że mój młodszy braciszek popadnie w alkoholizm, a to by było bardzo złe. Robisz bardzo głupie rzeczy po pijaku. Trzeba cię trochę pomęczyć, to więcej nie pomyślisz, żeby tyle chlać.

— Głupie rzeczy? — zdziwił się Queelo. — To znaczy, co niby takiego wczoraj zrobiłem? Prawie od razu położyłem się spać.

— No tak. A potem jak przyszłam posprzątać i zobaczyć, czy wszystko jest okej, to się obudziłeś i zacząłeś mi płakać na ramieniu, jaki to świat jest zły i niesprawiedliwy, i w ogóle ponury, i że tobie się już nie chce. Może powinieneś pójść do psychologa?

— Ta, i opowiem mu o moich problemach z tożsamością.

— A jak wyszłam, to zacząłeś drapać w ścianę. Dziwne, że sobie palców nie starłeś od tego. Zasłoniłam to obrazem, ale pewnie nawet nie zauważyłeś.

Queelo spojrzał na swoje dłonie. Nie mógł ich za bardzo zobaczyć przez rękawiczki, ale domyślał się, że mimo słów siostry, jednak jakieś znaki na nich pozostały. Skoro aż zaczął rozwalać ściany, to może faktycznie picie bez umiaru nie było dobrym pomysłem. Jednakże…

— Upiłem się jak na razie tylko raz — zauważył.

— To był drugi, zapomniałeś, jak w dwudzieste urodziny upiliście się razem z babcią i biegaliście po całym domu, rozwalając wszystko na swojej drodze, bo uparliście się, że zrobicie przemeblowanie. A potem leżeliście pod tą stertą koców i poduszek, i się chichraliście jak idioci przez całą noc.

— To był fort! Nie znasz się! Poza tym to było już dawno, niemiło jest wypominać tak dawne czasy.

— Ledwie siedem lat temu! To nie jest dawno.

— Jest. Dla każdego normalnego człowieka.

— A widzisz tutaj jakiegoś?

W tym jednym musiał przyznać jej rację. O ich rodzinie można było powiedzieć dużo najróżniejszych rzeczy, ale normalność to ostatnie, o co dało się ich oskarżyć.

Babcia zaśmiała się cicho pod nosem.

— To były piękne czasy.

— Widzisz?! — wykrzyknął Queelo. — Tylko tobie się nie podobało! Niszczycielka dobrej zabawy!

— Spróbuj może kiedyś upić się w towarzystwie — syknęła Ihoo z przekąsem. — Zobaczymy, czy wszyscy będą równie z tego zadowoleni, co ty.

— W towarzystwie staram się jednak udawać normalną osobę i nie piję.

— Czyli jesteś odwrotnością normalnej osoby.

Przewrócił oczami, ale nic więcej nie powiedział. Po drodze minęli kilka różnych patroli. Każdy z wojowników ze strachem salutował starszej majorze, a ona ich wszystkich konsekwentnie ignorowała. Może myśleli, że jak się nie przywitają odpowiednio, to zostaną zdegradowani, ale prawda była taka, że w ogóle babci nie obchodzili. Zamiast niej, odpowiadała im Ihoo, uśmiechając się wesoło, albo machając do nich.

Jakimś cudem Ihoo, która miała zdecydowanie wyższą rangę niż babcia, budziła mniej strachu w wojownikach, mimo że zdecydowanie mogłaby im narobić więcej kłopotów, gdyby ktoś zaszedł jej za skórę.

Nad jeziorem nie było ani jednej żywej duszy. Ihoo rozejrzała się, wybrała jakieś miejsce pod drzewami i rzuciła tam swoją torbę, wzbijając chmurę piasku w powietrze, po czym zaczęła wyjmować z niej jakieś rzeczy. Kocyk, parasolkę, jakimś cudem upchnęła tam nawet koszyk piknikowy, wypełniony aż po brzegi kanapkami i słodkościami, które prawdopodobnie sama przyrządziła, Bóg wie kiedy. Queelo ominął je wzrokiem. Wyglądały za ładnie jak na zwykłe jedzenie, aż miał ochotę czegoś spróbować.

— Piękny, piękny dzień — oznajmiła, wyciągając też poduszki i rozkładając je na kocyku. — Siadajcie i częstujcie się. Świeżo robione.

Queelo spojrzał w niebo. Ciemne chmury sunęły po nim powoli, zwiastując zbliżającą się burzę, albo przynajmniej jakiegoś rodzaju wichurę. Bariera rozciągnięta nad miastem zwykle była niewidoczna, ale co jakiś czas migała niepokojąco. Gdy spojrzało się w dal, gdzieś przy drugim brzegu jeziora, magia nieco iskrzyła na styku z wodą.

Kilka rozwalonych łódek leżało na brzegu. Technicznie miały jakiegoś właściciela i dało się je „wypożyczyć”, ale w praktyce nikt się nigdy do ich posiadania nie przyznał, więc można je było po prostu zabierać. Możliwe, że osoba, która je tam pozostawiła, już dawno nie żyła. W tych czasach nie byłoby to wyjątkowo dziwne, ludzie ginęli codziennie, choć i tak było ich już dość mało. Smutna kolejność losu.

Ihoo zmusiła go do wzięcia jednej z łódek i przeciągnięcia na jezioro. Po czym, mimo jego protestów, wciągnęła go do środka i wypłynęli na wodę. A przynajmniej Queelo wypłynął, wiosłując jak szalony, bo Ihoo po prostu sobie siedziała i wachlowała się jakąś wyjątkowo cieniutką książką.

— Może jeszcze mam ci stopy wymasować? — prychnął, zostawiając wiosło i patrząc na siostrę z niechęcią.

Spojrzała na niego, jakby nie rozumiała.

— Och, nie musiałeś wypływać. Mogliśmy sobie podryfować po brzegu i też byłoby fajnie, ale to miłe, że się wysiliłeś, braciszku. Możemy trochę posiedzieć i pobujać się na falach. To relaksujące.

Rozłożyła się na łódce, zajmując ją prawie całą, jakby miała zamiar się tam opalać. Może gdyby pogoda była lepsza, faktycznie zaczęłaby to robić. Queelo podziękował w duchu chmurom za ich poświęcenie. Zaczął też powoli liczyć na jakiś deszcz, ale znając życie, byłby on na tyle słaby, że nie przebiłby się przez barierę.

Cała ta bariera była pomysłem nieco absurdalnym. Została wzniesiona przez jakichś dawnych magów po to, by broniła miasto przed inferami, ale tym stworom zwykle wystarczyło kilka uderzeń, by zrobić w niej dziurę, przez co była to bardziej forma ostrzeżenia niż obrony. Za to magia zatrzymywała też wszystkie zjawiska pogodowe w jakimś stopniu. Nie było szansy na mżawki, tylko najpotężniejsze ulewy i burze z piorunami. Przyjemny, spokojny wiaterek? Mowy nie ma, nie dałby rady się przedrzeć, tylko najsilniejsze wichury. Całe szczęście, że w okolicy nie było tornad. Słabiutkie, leciutkie promienie słoneczne? A skąd, zawsze było ponuro. Może gdyby słońce grzało niemiłosiernie, coś by się przebiło do miasta, ale tak się nigdy nie stało.

Woda jeziora też ledwo przebijała się przez barierę. Czasem się odbijała, tworząc niewielkie fale, a czasem po prostu stała w miejscu, nijak nie mieszając się z resztką, która została po drugiej stronie. Trochę, jakby ktoś postawił ścianę pod wodą, ale zrobił to niedokładnie, przez co czasem pojawiały się jakieś przecieki.

A skoro woda mogła przeciekać, to co by przeszkadzało inferom się prześlizgiwać między takimi dziurami?

Bujanie się na falach było nudne, zwłaszcza że nie było żadnych. Queelo spojrzał na spokojną wodę wokół nich. Nie należała do najbrudniejszej, ale czystą też trudno było ją nazwać. Pod powierzchnią nie pływały chyba żadne ryby, jedynie resztki glonów i chyba jakieś śmieci. Nie dało się określić, co to dokładnie było. Równie dobrze gdzieś tam mogły pływać sobie skarby, które zapewniłyby bogactwo na całe życie, ale nikomu nie chciało się nurkować i tego sprawdzać.

Rozejrzał się po okolicy. Oprócz plaży, do jeziora przylegał też nie za wielki lasek, a wśród drzew zbudowany był jakiś budynek. Wcześniej chyba go tam nie było, choć sądząc po rozmiarze to raczej Queelo go przegapił. Mimo że zakryty przez drzewa, nie był jakoś bardzo ukryty i widać było jego dach, oraz część ogradzających go murów. Ktoś musiał wydać masę kasy, żeby móc sobie postawić dom w takim miejscu. Wszystkie pozwolenia już pewnie kosztowały tyle, co jakaś willa.

— Hej, Ihoo.

— Mhm? — Nawet nie spojrzała w jego stronę, zbyt zajęta patrzeniem w pochmurne niebo. Jakby cokolwiek tam widziała.

— Wiesz, co to za budynek? — Wskazał brodą w stronę lasu.

Ihoo nadal na niego nie patrzyła.

— Ośrodek pomocy bezdomnym — odpowiedziała bez chwili zastanowienia. Przeciągnęła się na leżąco. — Ktoś jakoś niedawno odnowił tę ruinę, chyba z rok temu. Wcześniej to był dom kwiatów czy coś takiego.

— Byłaś tam?

— A czy ja ci wyglądam na bezdomną? Chociaż… — Podciągnęła się i usiadła, a łódka zachybotała się nieznacznie przy tym ruchu. — Podobno pomagają tam też uzależnionym. Moglibyśmy cię zapisać do kółka anonimowych alkoholików.

Queelo przewrócił oczami. Nie zamierzała mu odpuścić nawet na chwilę. Może lepiej byłoby po prostu milczeć, ale na taki wniosek było już zdecydowanie za późno.

— Nie jestem alkoholikiem.

— Ale niedaleko ci do tego miana — powiedziała poważnie. — Oj, braciszku, ja się tylko o ciebie martwię. Ostatnio coś mizernie wyglądasz, marudzisz więcej niż zwykle, przychodzisz taki zmęczony, a wczoraj to już był po prostu rekord. Czy to takie złe, że się interesuję?

— Miałem po prostu gorszy dzień w pracy — prychnął Queelo. — Czasem się zdarzy. Nie mogę napchać się słodyczami, to piję. To to samo. Jakbyś była na moim miejscu, to też byś tak robiła.

— Możliwe. Ale nie jestem.

— Potrzebuję tylko chwili spokoju — mruknął i teraz dla odmiany to on się rozłożył na łódce. Był dłuższy od siostry i jego stopy ledwo mieściły się na pokładzie. — Cały czas ktoś mi zawraca głowę.

— Jesteśmy na środku jeziora. Tu raczej nikt nie będzie ci zawracał głowy.

— W swoim pokoju. Pod kołdrą. Gdzie mógłbym w spokoju przespać cały dzień. W ciszy i spokoju. Nienawidzę miejsc publicznych.

Ihoo spojrzała na niego, unosząc brwi.

— Tu nawet nie ma ludzi. Trudno to nazwać miejscem publicznym.

— Ale bywali. To wystarczy.

— Szczerze to nie sądzę. To jezioro nigdy nie było jakoś specjalnie uczęszczane. Da się tu tylko pływać w łódce i niewiele więcej. Na pewno nie pływać.

Z tymi słowami prysnęła na niego wodą. Queelo natychmiast zerwał się, trzęsąc całą łódką i omal z niej nie wypadając. Ihoo w ostatniej chwili złapała za jego nogawkę, żeby uchronić się przed wylądowaniem w lodowatej wodzie. Queelo zachwiał się jeszcze bardziej i rozłożył ręce, żeby jakoś zachować równowagę. Ledwo mu się to udało. Siostra uczepiła się jego nogi jak rzep. Raczej nie zamierzała puścić. To mu nie pomagało.

— Zostaw — syknął, próbując potrząsnąć nogą, ale przez to łódka znów zaczęła się kołysać, a Ihoo wczepiła się jeszcze bardziej.

— Nie, bo spadnę!

— Trzeba było na mnie nie pryskać! Puszczaj!

— Nie!

— To boli, zostaw mnie!

— Wcale cię nie boli, nie kłam!

— Spadniemy oboje! Puszczaj!

Zachwiał się i tego łódka już nie wytrzymała. Oboje wpadli do wody z głośnym pluskiem. Ihoo w końcu puściła jego nogę i zaczęła przebierać rękoma, żeby nie utonąć. Queelo rozejrzał się po brudnej wodzie, ale niewiele mógł zobaczyć, poza tym oczy zaczynały go boleć, więc też postanowił wypłynąć. Poza tym woda była niezmiernie zimna. Ominął przewróconą łódkę i wynurzył się. Nawet pomimo czapki kilka kosmyków włosów mu spod niej wypadło i przykleiło się do twarzy. Siostra wypłynęła kawałek dalej.

Zaśmiał się, widząc jej minę, a raczej prawie całkowity jej brak. Niemal całą miała zasłoniętą przez mokre włosy, nawet mimo tego, że miała je dość krótkie. Domyślał się, że siostra krzywi swoją twarz w złości, ale nie mógł tego zobaczyć.

— Co cię tak bawi? — warknęła, próbując odgarnąć kosmyki z twarzy. — Rozwaliliśmy łódkę. Ja za to nie zapłacę!

— Tylko się przewróciła — prychnął. — Wystarczy ją obrócić drugi raz. Poza tym to i tak twoja wina!

Spojrzała na niego złowrogo i znów prysnęła wodą.

— Głupio wyglądasz — przyznała, wskazując na jego mokrą czapkę.

— I nawzajem.

— Chyba czas wrócić na brze-eg — mruknęła Ihoo, szczękając nieco zębami. — Jeszcze ba-babcia z-z-zacznie się o nas martwić.

Queelo podpłynął do łódki i, z pewnym trudem, ale przewrócił ją z powrotem na odpowiednią stronę, wywołując przy okazji kolejne fale. Ihoo zbliżyła się z drugiej strony i razem wspięli się na malutki pokład, podciągając się i jakoś cudem wyrównując swój ciężar, żeby znów nie wylądować w wodzie. Złapali po jednym wiośle i wspólnymi siłami ruszyli w stronę brzegu. Woda nadal pozostawała w miarę spokojna, mimo tego, że chwilę wcześniej ją wzburzyli.

Kiedy jednak się zbliżyli, zauważyli w końcu, że coś było nie tak.

— Gdzie babcia? — zdziwiła się Ihoo, przestając na chwilę wiosłować.

Wcześniej Queelo wydawało się, że babcia siedziała w cieniu parasola na rozłożonym przez Ihoo kocyku. Jednak kształt, który za nią uznał, był po prostu jakąś postawiona pionowo, zwiniętą matą i koszykiem obok. Z daleka trudno było zauważyć różnicę, ale z bliska była ona oczywista. Wymienili spojrzenia z Ihoo i z szybkością błyskawicy przepłynęli resztę dzielącej ich od plaży odległości. Wciągnęli łódkę na piasek tylko na tyle, żeby nie uciekła i natychmiast pobiegli do sterty swoich rzeczy.

Nie było tam babci. Ihoo zaczęła przerzucać poduszki i koc, jakby pod którąś z tych rzeczy mogło się coś ukryć. Queelo pociągnął nosem, ale nie wyczuwał w pobliżu żadnych obcych zapachów, choć też jego nos był głównie atakowany przez jakąś dziwną, leśną woń. Lasy zawsze dziwnie pachniały. Rozejrzał się, szukając jakichś wskazówek albo może liściku czy czegoś w tym guście. Może po prostu babcia postanowiła się przejść i zostawiła jakąś informację.

Zamiast tego zobaczył coś błyszczącego w piasku. Ostrożnie rozgarnął piasek stopą, żeby sprawdzić, co to takiego.

— Hej, Ihoo.

Siostra spojrzała na niego, wciąż trzymając kocyk w dłoniach, jakby mogła w nim coś znaleźć. Podeszła bliżej, a niepokój na jej twarzy zmienił się w niedowierzanie. Wypuściła koc i złapała za rękojeść miecza. Wyjęła go spod piasku, wyłaniając udziwnione ostrze. To zdecydowanie mogło należeć tylko do jednej osoby.

— Nikt… Nikt nie mógł jej nic zrobić, prawda? — zapytał Queelo, próbując bardziej przekonać siebie niż siostrę. — Przecież ona jest mistrzynią w walce, no nie?

Ihoo spojrzała na niego, jakby nie była pewna, czy może zniszczyć jego wyobrażenie.

— Może odeszła tylko na chwilę — odpowiedziała w końcu niezbyt przekonującym tonem. — Mimo to powinniśmy jej poszukać. Tak… tak na wszelki wypadek. Czujesz coś?

Pokręcił głową. Zapach lasu tak go drażnił w nos, że nawet woń Ihoo średnio czuł, a co dopiero ślady babci. Dlatego nie lubił takich miejsc. Za dużo zapachów.

— Lepiej, jak użyjesz wzroku — mruknął do Ihoo.

— Muszę się chwilę skupić — odpowiedziała, po czym zmierzyła go wzrokiem. — A ty lepiej się przebierz. Wziąłeś sobie coś na zmianę, nie?

— A ty?

— Nie mam niczego, zawinę się w ręcznik i będzie dobrze. Nie przeszkadzaj mi teraz!

Queelo poszedł więc po swoją torbę. Jakim cudem babcia mogła tak po prostu zniknąć? Gdyby odbyła się tam jakaś walka, to przecież zobaczyliby ją nawet z tak daleka. Z drugiej strony babcia nigdy by nie odeszła nigdzie bez swojej broni u boku. Złoci wojownicy, zwłaszcza tak doświadczeni jak ona, byli uczuleni na punkcie niebezpieczeństwa i zawsze przygotowani na ewentualny atak. Musiała się stać naprawdę nieprzewidywalna albo straszna rzecz, żeby któryś z nich nie zabrał ze sobą broni.

Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co mogło się przytrafić babci. Zdecydowanie musieli ją znaleźć.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.