Po powrocie do Złotego Miasta, Queelo dowiaduje się, iż jego babcia oraz paru innych Złotych Wojowników zaginęło w tajemniczych okolicznościach. Wraz z siostrą zbierają więc drużynę, by odnaleźć ich oraz uratować. Wszystkie tropy prowadzą ich poza bezpieczną Barierę, do zewnętrznego świata, który opanowany jest przez straszliwe potwory. A przynajmniej tak mówią wszelkie opowieści.
Kolejne dni potoczyły się w spokoju. Głównie dlatego, że wszyscy obawiali się cokolwiek robić albo mówić, ponieważ za każdym razem Queelo obdarzał ich tak potwornym spojrzeniem, jakby miał ich zaraz zabić gołymi rękoma. W takich momentach bardzo wyraźnie było widać, iż faktycznie jest spokrewniony z majorą Ivero — zwykle to ona patrzyła na wszystkich tak morderczym wzrokiem. To była jakaś zdolność genetyczna czy też po prostu babcia postanowiła nauczyć tego triku swoich wnuków — tego Nassie nie wiedział. Wiedział jedynie, iż nie chciał być jego celem, dlatego też był najgrzeczniejszy w trakcie tej wyprawy.
Mieli wychodzić z kanionu tego dnia, jednak pogoda nie była najlepsza. Najpierw zniknęły infery — pochowały się chyba w swoich norach. Potem niebo pociemniało, a zeń lunął potężny deszcz, zamieniając prostą ścieżkę w błotniste bagno. Queelo, klnąc głośno, poprowadził ich więc do najbliższego możliwego schronu. Niewielka jaskinia, z zamontowanymi prostymi, drewnianymi drzwiczkami. Nie było to najlepsze schronienie, na jakie mogli trafić, ale prawdopodobnie najbliższe.
Queelo zatrzasnął za nimi drzwi, po czym złapał za wielki kamień, stojący przy nich i przesunął go prosto przed wejście, jakby ten był lekki niczym piórko. Nassie z ciekawością postanowił sprawdzić, jak ciężki naprawdę był kamień. Gdy na niego naparł, ten nawet nie drgnął. Bardzo ciężki. Badacz patrzył na niego drwiąco, jakby w końcu postanowił przestać udawać, iż wojownik nie istnieje. Tylko po to, żeby się z niego pośmiać.
— Uważaj, bo jeszcze się połamiesz — prychnął, jeszcze dodatkowo opierając się o kamień. — Z tymi pałąkami zamiast rączek powinieneś uważać na ciężkie obiekty. Nie chcemy żeby wspaniały wojownik doznał jakiegoś uszczerbku na zdrowiu.
— Moje pałąki są całkiem wytrzymałe, dziękuję bardzo — burknął Nassie, prostując się i poprawiając rękawy swojego swetra. — Bardziej martwiłbym się o ciebie i rączki na tyle delikatne, że muszą być ukryte pod tak grubymi rękawiczkami.
Queelo zmrużył oczy i ukrył jedną dłoń w drugiej.
— Po prostu nie chcę się poranić — powiedział, patrząc w zupełnie inną stronę. — Na zewnątrz każda mała rana jest jak strzałka wskazująca w twoją stronę.
To nie było kłamstwo, przynajmniej nie całkowicie, jednak Nassie wyczuł, że kryło się za tym coś więcej. Widział też wyraźnie, że badacz nie zamierza o tym rozmawiać ani sekundy dłużej, postanowił porzucić więc temat. Przynajmniej pytanie o temat, bo zbieranie informacji zamierzał nadal praktykować. Najciszej i najuważniej, jak się dało.
Queelo westchnął głośno z irytacją.
— Trochę se tu posiedzimy — oznajmił niechętnie, krzyżując ręce i przymykając oczy. — Przynajmniej miejsca jest więcej niż wcześniej.
Może była to niewielka jaskinia, jednak faktycznie zdecydowanie większa, niżeli poprzednie schrony. Każdy z nich był w stanie wygodnie rozsiąść się i nie dotykać przy tym żadnej innej osoby, a zostawał jeszcze spory zapas. Pod ścianami jaskini ktoś postawił drewniane ścianki, tak by przysłonić nimi wszelkie możliwe ostre kawałki kamieni. Nie sięgały może samego sufitu, jednak były na tyle wysokie, by nawet Queelo przypadkiem nie uderzył się w głowę, gdyby miał wleźć w ścianę. Przy bliższym przyjrzeniu się, Nassie był przekonany, że wręcz ich wysokość została specjalnie dostosowana pod niego, ponieważ deski przytwierdzone wyżej były świeższe. Jakby ktoś doczepił je do reszty po czasie.
Wystrój nie powalał na kolana, ale jak na panujące wokół warunki i tak było lepiej, niż można się było spodziewać. Pod ściankami poustawiano parę materacy, stosy kocyków i poduszek, zdecydowanie więcej, niż komukolwiek było potrzeba. W jednym z kątów stał nawet fotel, nieco podniszczony, ale wciąż wyglądający na wygodny. Kilka szafek, które, po otworzeniu, okazały się wciąż do połowy pełne. Ihoo gwizdnęła, widząc zapasy tam zgromadzone.
— Możemy trochę użyć — stwierdziła, wyjmując jedną z puszek, żeby jej się bliżej przyjrzeć. — Moje zapasy podróżne się już powoli kończą.
— Możesz je nawet uzupełnić — prychnął Queelo, rzucając się na fotel, zanim ktokolwiek inny zdążył nawet pomyśleć o wybraniu tego miejsca. — Po to są, żeby używać. Tylko postaraj się nie zabrać wszystkiego — dodał jeszcze. — Inni badacze wciąż muszą coś jeść.
— I tak tego za dużo jak na nas — mruknęła Ihoo, zamykając szafkę. — Kilka puszek nam wystarczy. Kto w ogóle załatwił tyle jedzenia?
Queelo nie odpowiedział od razu. Najpierw w ogóle spojrzał na trzymaną przez siostrę puszkę. Wyraźnie w głowie coś analizował.
— Strzelałbym, że Adieela — stwierdził w końcu. — To ona głównie potrafi konserwować rzeczy. No i często szlaja się po kanionie. Mówi, że to jej daje inspiracji, do czegokolwiek jej potrzebuje.
— Jak to robi? — zainteresowała się Mikky, przysuwając jeden z materacy bliżej fotela, żeby nań usiąść.
Queelo spojrzał na nią z lekką konsternacją.
— Nie mam pojęcia. Musiałabyś zapytać jej.
— Nie interesowało cię to nigdy? Co jesz?
— Ale ja tego nie jem — prychnął badacz, krzyżując ręce. — Mam swoje własne zapasy, których używam. Jedzenie Adieeli mi nie leży.
Z drugiego końca pokoju rozległo się głośne prychnięcie Alloisa.
— To w trakcie podróży możecie sobie tak wybrzydzać? Lepiej jest umrzeć, niż zjeść coś, co nie pasuje wytrawnemu podniebieniu?
Queelo spojrzał na niego wilkiem.
— Odważne słowa, jak na kogoś, kto nigdy nie próbował polować — zauważył z irytacją. — W takim razie powiedz mi, o wielki panie, o ostatnim posiłku jaki zrobiłeś od początku do końca sam. Sam upolowałeś zwierzę, zebrałeś zioła, cokolwiek się tam jeszcze robi z jedzeniem.
— „Cokolwiek się robi”? To też nie brzmi jak ekspert gotowania.
— Bo nim nie jestem — prychnął Queelo, krzyżując ręce. — Dosłownie powiedziałem „przygotowuję sobie sam jedzenie, to Adieeli mi nie leży”, a to ty się przyczepiłeś z jakiegoś powodu. Myślisz, że komukolwiek w trasie chce się marnować czas na gotowanie? Po prostu jemy warzywa, owoce czy zioła na surowo. Oczywiście nie przed ustaleniem, czy są trujące. A skoro jesteś takim amatorem gotowania, to może pomożesz w zrobieniu kolacji.
Wskazał głową w stronę Ihoo i Eiiry’ego, którzy już znaleźli jakiś garnek. Mag stworzył znak podgrzewający i wspólnie stali nad powoli gotującą się wodą, zastanawiając się między sobą, jakie składniki powinni doń wrzucić. Queelo przeciągnął się w fotelu po czym przerzucił przez jeden z podłokietników, siadając tak, jak zupełnie nie powinno się siedzieć, jeśli nie chciało się rozwalić sobie kręgosłupa. Na dodatek wciąż miał na sobie ogromny plecak, jednak zdawał się tym nie przejmować. Czy on nigdy go nie zdejmował?
Allois odstąpił, ale wyraźnie ani Ihoo, ani Eiiry nie życzyli sobie jego obecności przy garnku, bo usiadł w końcu pod jedną ze ścian, z niechętną miną. Mikky przysunęła sobie materac bliżej fotela i zaczęła po cichu wypytywać Queelo o kolejne rzeczy. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że nie ma ochoty jej odpowiadać, ale po krótkiej pauzie, zaczął to robić. Głos miał monotonny i nieco zmęczony.
Nassie nie mógł nie odnieść wrażenia, że coś ze zmęczeniem Queelo było nie tak. Jasne, rozłożył się na fotelu, w głosie dało się znać że ma dość tego dnia, a oczy praktycznie same mu się zamykały co chwila na zbyt długo, by można nazwać to było zwykłym mruganiem. Jednakże jakiś cichutki głosik podpowiadał wojownikowi, że to gra. Tylko dlaczego miałaby nią być? Może Queelo miał po prostu ich wszystkich dość, więc chciał się pozbyć ich ze swojej głowy w taki sposób? Tyle że wcześniej nie miał problemu z powiedzeniem, żeby go zostawili w spokoju i to w niezbyt ładnych słowach.
Przyglądał się chyba chwilę za długo, bo czujny wzrok Queelo w końcu spoczął na nim.
— Te, blondyna — warknął badacz, marszcząc groźnie brwi i wyrywając Nassie’ego z jego transu. — Masz jakiś problem?
Nassie się zmieszał.
— Co… Nie, nie, zamyśliłem się po prostu — wyrzucił z siebie szybko, unosząc dłonie w geście niewinności.
Zmrużone oczy. Queelo mu nie wierzył. Nassie zaśmiał się nerwowo.
— Ha-ha. Czasami nie zdaję sobie nawet sprawy, że na kogoś patrzę, kiedy się zamyślam. Brzydki nawyk, przepraszam.
— To o czym niby tak myślisz?
Uśmiech Nassie’ego zbladł. Oczywiście mógłby powiedzieć o czym myślał, ale czy to nie sprawiłoby mu tylko większej ilości problemów? Może powinien skłamać? Widząc wkurzone spojrzenie badacza uznał, że jak najbardziej powinien skłamać. Tylko na jaki temat? Nad czym innym mógłby się tak bardzo zastanawiać? Kwiaty? Zdecydowanie go nie interesowały. Schronienie? Było ładne, ale nie aż na tyle, żeby się zamyślać na długo. Wzrok Queelo stawał się coraz gorszy z każdą mijającą sekundą bez odpowiedzi. Wzrok…
— Zastanawiałem się, jak działa ta cała odporność na magię! — wypalił więc, uznając, że to najlepsze, co mógłby naprędce wymyślić. Zmarszczone brwi. Badacz nie został przekonany, Nassie ciągnął więc dalej: — Znaczy wiem co to jest, ale jak dokładnie działa. Przecież magia może się ukazywać w różnych formach. Na przykład jakby ktoś dmuchnął magicznym wiatrem w waszą stronę, to w ogóle by na was nie zadziałał? Albo Zdolności. Takie na przykład Jasne Oczy są w stanie przejrzeć przez kogoś odpornego na magię? Moja Zdolność na przykład zdaje się działać bez problemu.
— A jaką ty właściwie masz Zdolność? — zapytał z kpiną Queelo, patrząc na niego nieprzyjaźnie. — Pierdolenie głupot?
Nassie postanowił puścić obelgę mimo uszu.
— Widzę połączenia między rzeczami. Trochę jak detektywi robią, tylko ja to po prostu… wiem? — Rozłożył bezradnie ręce. — Trudno to wytłumaczyć komuś, kto tej Zdolności nie ma.
— To się nazywa myślenie. Każdy normalny człowiek to potrafi. Ale może w Twierdzy was tego nie uczą.
Nassie wiedział, że Queelo powiedział to jednie po to, żeby go zdenerwować, ale i tak już szykował się na to, żeby jakoś wrednie mu odpowiedzieć. Zamiast niego jednak, zainterweniował ktoś inny. Ihoo zostawiła garnek w rękach asystenta, tylko po to, by stanąć pomiędzy nimi i zakończyć kłótnię.
— Miałeś się zachowywać — warknęła w stronę brata, który patrzył na nią bez wyrazu. — Niczego nie osiągniemy, jak będziemy się non stop kłócić, więc postaraj się przynajmniej nie zaczynać kłótni z innymi bez powodu. A ty — obróciła się do Nassie’ego — po prostu najlepiej z nim nie rozmawiaj.
— Przecież nic nie zrobiłem — zauważył Nassie nieco żałośnie.
Ihoo westchnęła.
— Nie, ale mój brat jest kretynem.
— Słyszę cię!
— Wiem, że mnie słyszysz, dlatego to mówię — warknęła do niego przez ramię. — Naprawdę lepiej by się nam wszystkim pracowało, jakbyście się wszyscy nie kłócili co pięć minut. Czasem warto ugryźć się w język.
Chyba było jasne, do kogo w zasadzie skierowała te słowa. Niewiele osób w ich grupie się kłóciło, ale kłótnie te zawsze były głośniejsze, niż wszystko inne. Queelo przewrócił oczami. Allois z niechętną miną, wcisnął się jeszcze bardziej w kąt, w którym siedział. Nassie tylko uśmiechnął się niezręcznie. Nie był pewien, czy powinien ciągnąć poprzedni temat, ale nie mógł się zwyczajnie powstrzymać.
— A-ale mogę dostać odpowiedź na moje pytanie? — zapytał nieśmiało stojącą przed nim wojowniczkę. Jej mina nawet nie drgnęła. — W sensie ty masz Jasne Oczy, więc…
— W ogóle nie widzę — przerwała mu beznamiętnie. Po czym pokręciła głową. — W sensie… kiedy używam Zdolności. To tak jakby stawał się dla mnie niewidzialny.
To było ciekawe. Nassie natychmiast namyślił się nad tymi słowami. Nie znał się na magii, więc nie miał bladego pojęcia, jaka mogła być tego przyczyna i czy cokolwiek to znaczyło, niemniej wciąż pozostawało interesujące.
— Ale jak chcesz pytać o magię, to radzę porozmawiać z Eiiry’ym — dodała Ihoo, wskazując na stojącego nad garnkiem zupy wojownika. Mieszał wywar niezwykle ostrożnie, jakby pracował nad jakimś eliksirem, a nie zwykłym daniem i w ogóle nie zwracał uwagi na ich rozmowę. — On się zna na tych wszystkich zawiłościach, to pewnie i zna odpowiedź na twoje pytanie. Ale może poczekaj, aż skończy gotować — powiedziała jeszcze. — Przerywanie mu teraz w tworzeniu sztuki to byłaby zbrodnia.
Jej asystentowi zajęło chwilę dokończenie dania. Razem znaleźli gdzieś w kącie pomieszczenia stolik i kilka niewielkich krzesełek. Wyglądały, jakby miały się pod nimi zapaść, jednak o dziwo trzymały się całkiem dobrze i nikt nie wylądował na podłodze. Na blacie wylądował garnek z gęstym gulaszem, a jego zapach rozszedł się po pokoju. Wszyscy powyciągali swoje prowizoryczne miski i rozsiedli się wokół. Wszyscy poza Queelo, który nie ruszył się ze swojego fotela pod ścianą. Eiiry spojrzał na niego z konsternacją.
— Jedzenie jest gotowe — zauważył, dając mu jasno do zrozumienia, że zaprasza go do stołu.
Odczekał chwilę. Queelo potrzebował jej, żeby zdać sobie sprawę, iż słowa zostały wypowiedziane w jego stronę. Podniósł zmęczone spojrzenie na Eiiry’ego.
— Podziękuję, zjedzcie sami — mruknął, przeciągając się.
— Cały dzień nic nie jadłeś — nie zamierzał ustąpić wojownik.
— Jakoś ominął mnie moment, w którym zostałeś moją matką — prychnął Queelo ze zirytowaniem. — Umiem o siebie sam zadbać. Zajmij się własnym życiem.
Zanim Eiiry powiedział cokolwiek więcej, Ihoo trąciła go ramieniem.
— Daj mu spokój — powiedziała, ciągnąc go za rękaw i zmuszając, żeby zajął swoje miejsce. — Ma trochę alergii pokarmowych. Lepiej dla niego, żeby jadł tylko to, co sam zrobi. Przynajmniej wtedy będziemy mieć pewność, że nam tutaj nie umrze.
Po tej wiadomości nikt nie odezwał się ani razu więcej na ten temat. Queelo obrócił się do nich plecami w fotelu i chyba zasnął, natomiast reszta zajęła się jedzeniem. Trzeba było przyznać Eiiry’emu, że miał do tego smykałkę. Nie był to co prawda najlepszy gulasz jaki Nassie w życiu jadł, jednak jak na ograniczoną liczbę składników i tak smakował wspaniale, wcale nie jak danie podróżne, a jak prawdziwy, domowy obiad. Nic więc dziwnego, że garnek opustoszał w błyskawicznym tempie. Mikky podniosła go i obróciła, by sprawdzić czy cokolwiek zostało, a pojedyncza kropelka zupy skapnęła do jej miski. Wyglądała na zawiedzioną.
— Co za dużo to niezdrowo — zauważył Eiiry, widząc jej minę. Zabrał garnek z jej rąk. — Polecam odpocząć. I tak nie mamy tutaj za dużego wyboru. Burza chyba wciąż się nie skończyła.
Spojrzał w stronę drzwi. Nie dochodziły zań żadne dźwięki, ciche ani głośne, więc nie mogli mieć stuprocentowej pewności, co właściwie działo się na zewnątrz. Była to zarówno ich wada, jak i zaleta. Nassie podniósł się, by zaproponować sprawdzenie, co się dzieje, kiedy Queelo odezwał się nagle ze swojego fotela:
— Jeszcze trwa. Siedź.
Wszyscy zwrócili swoje spojrzenia w jego stronę. Nie obrócił się, nie otworzył oczu ani nawet nie drgnął, a mimo to bez problemu zareagował na zachowanie Nassie’ego. Jak?
— Skąd wiesz? — zainteresował się zamiast tego Allois.
Queelo nie odpowiedział tylko uniósł leniwie wolną rękę i złapał za jedną z wielu anten na swoich słuchawkach. No jasne, słyszał wiele lepiej od nich, więc zapewne i był w stanie usłyszeć huczenie wiatru i deszczu na zewnątrz.
— Czemu w nich śpisz? — nie umiał się powstrzymać od pytania Nassie. Ugryzł się w język chwilę za późno. Miał nie rozmawiać, miał nie rozmawiać, miał nie rozmawiać…
— Cenię sobie swoje życie — mruknął tylko Queelo.
Nassie odetchnął z ulgą. Wyraźnie badaczowi nie chciało się zaczynać kolejnych kłótni, całe szczęście. Odstawili wszystkie krzesełka i stolik z powrotem i rozsiedli się, jedni na podłodze, inni na materacach. Nikt z nich nie pomyślał, żeby zabrać jakąkolwiek grę na taką okazję, bo też nie spodziewali się, że takową będą mieli.
— Może… zagramy w prawda czy wyzwanie? — zaproponowała Mikky, próbując jakoś rozładować atmosferę.
Allois przewrócił oczami.
— A jakie niby wyzwania chcesz tu robić? Kto się głośniej będzie wydzierał?
— Fakt — mruknęła i zamyśliła się, próbując wymyślić coś innego.
— Możemy po prostu porozmawiać — zauważyła zamiast tego Ihoo, opierając się o ścianę. Spojrzała w stronę Nassie’ego. — Miałeś jakieś pytania o magię, co nie?
Nassie potrzebował chwili, żeby zrozumieć.
— A, tak, faktycznie! — przypomniał sobie. Ihoo zmarszczyła brwi. — Pytałem o magię, bo mnie to interesuje. Znaczy nie o samą magię, to jest dla mnie za skomplikowane — dodał szybko, kręcąc przy tym głową. — Próbowałem kiedyś, podziękuję, nie rozumiem. Ciekawi mnie za to jak to działa, że Ihoo może używać Zdolności, ale nie może magii. Przecież obie to magia, prawda? Jaka jest różnica między nimi właściwie? A skoro może używać Zdolności, to czemu na niej nie można używać Zdolności? To trochę nie fair.
Eiiry spojrzał na niego jakoś dziwnie. Trudno było odczytać, która z emocji zasiedlała jego twarz: zdziwienie, zdegustowanie czy zastanowienie. A może wszystkie trzy naraz. Potrzebował chwilę pomyśleć nad pytaniem. Albo nie tyle nad samym pytaniem, co nad sposobem wyjaśnienia takich zagadnień komuś, kto nie rozumiał skomplikowanych zasad świata magicznego.
— Cóż… magię można podzielić na zewnętrzną i wewnętrzną, najprościej mówiąc — zaczął niepewnie, bardzo ostrożnie dobierając każde kolejne słowo. — Można by to porównać do… do… e… do szyby! — wymyślił nagle.
Nassie zmarszczył brwi.
— Szyby?
Mag pokiwał energicznie głową.
— Z jednej strony szyby jest użytkownik magii, a z drugiej rzeczy na których magii może użyć — ciągnął dalej, z coraz większym przekonaniem do własnych słów. — Mag musi widzieć znak, żeby go użyć, a znak musi widzieć maga, od którego weźmie magię albo cel, do którego ją skieruje. W przypadku pułkowniczki ta szyba działa bardziej jak lustro weneckie: podczas kiedy ona może widzieć wszystko, nic nie może zobaczyć jej. Jeżeli znak nie widzi źródła ani celu, to dla niego po prostu ten nie istnieje. Ale Zdolność bierze się tylko i wyłączne od użytkownika magii, więc w tym przypadku nie potrzebne jest, żeby druga strona cię widziała; wystarczy że ty widzisz ją.
— Czyli… magia nie może przebić się za lustro weneckie, tylko z jego środka? — podsumował Nassie.
— Mniej więcej — przytaknął mu Eiiry. — Oczywiście, gdybyśmy mieli wchodzić w szczegóły…
— Nie wchodźmy — przerwał mu szybko Nassie. — To tylko sprawi, że mniej zrozumiem.
— To wcale nie jest aż tak skomplikowane.
— Może nie jest. — Nassie wzruszył ramionami. — Ale zwykle jeżeli nie mogę zrozumieć czegoś od początku, to nie rozumiem tego tym bardziej, im dalej się wchodzi w temat. Dlatego wolę się trzymać swojego bezpiecznego pola.
Eiiry zmarszczył brwi.
— Przecież w ten sposób niczego się nie nauczysz.
— Akurat w ten sposób nauczyłem się wielu rzeczy. Zdolność całkiem pomaga przy takich rzeczach. Tak uczyłem się czytać!
Mag aż zakaszlał ze zdziwienia.
— Słucham?
— Moja mama nie miała czasu zbytnio mnie uczyć takich rzeczy, raczej skupiała się na tym, żebyśmy przeżyli. Wiedziałem jedynie mniej więcej jak wygląda na piśmie moje i jej imię, a reszty nauczyłem się słuchając, jak inni czytają i zgadując, które litery to które dźwięki.
— To… godne podziwu.
Eiiry wyraźnie nie wiedział, co innego odpowiedzieć na ten temat i zapadła niezręczna cisza. Nassie potrzebował tej reakcji żeby zorientować się, że raczej rozpowiadanie o takich rzeczach nie było najlepszym pomysłem do rozładowania napięcia. Każdy z obecnych miał pewnie swoje własne problemy życiowe, ale raczej żaden inny nie wychowywał się na ulicy. Nassie zaczął szybko przeszukiwać głowę w poszukiwaniu jakiegoś normalniejszego tematu, jednak zanim to zrobił, odezwał się Queelo, przerywając ciszę:
— Bez tych swoich durnych złotych oczu wszyscy byście już dawno zginęli w tym świecie — zauważył z kpiną, nawet się do nich nie odwracając. Zmienił za to pozycję tak, żeby móc bezkarnie wpatrywać się w sklepienia jaskini nad sobą. — Broń Bogini, żeby ktoś wam je wyłączył. Nadzialibyście się pewnie wtedy na własne miecze.
Ihoo gwałtownie obróciła głowę w stronę swojego brata, ale tym razem Nassie powstrzymał ją od interwencji. Może i był to złośliwy komentarz, ale za to idealnie odciągnął uwagę wszystkich od poprzedniego tematu.
— Mojej nie da się wyłączyć — zauważył Nassie spokojnie.
Odpowiedziało mu jedynie kpiące prychnięcie. Cała ta wymiana wystarczyła jednak, żeby zejść na inne, zdecydowanie mniej drastyczne tematy. Queelo nie odezwał się już ani razu więcej, udając, iż zasnął na fotelu. Nassie słuchał oczywiście następnych rozmów, które zaczęły schodzić na bardziej przyziemne sprawy jak jedzenie czy ubrania, ale w trakcie tego wciąż nie mógł powstrzymać się od myślenia. Dlaczego badacz udawał zmęczenie? Jaki był w tym cel?
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.