Po powrocie do Złotego Miasta, Queelo dowiaduje się, iż jego babcia oraz paru innych Złotych Wojowników zaginęło w tajemniczych okolicznościach. Wraz z siostrą zbierają więc drużynę, by odnaleźć ich oraz uratować. Wszystkie tropy prowadzą ich poza bezpieczną Barierę, do zewnętrznego świata, który opanowany jest przez straszliwe potwory. A przynajmniej tak mówią wszelkie opowieści.
Eiiry był jednym z niewielu wojowników w Twierdzy, którzy potrafili faktycznie używać swojego mózgu, zamiast tylko wymachiwać bronią. Zapewne dlatego niezbyt go szanowano w tych szeregach. To, albo fakt, iż miał heterochronię i jedynie jedno jego oko faktycznie było złote — drugie zachowało swój normalny, niebieski kolor. Na ogół oznaczało to, że Zdolność takiej osoby jest słabsza niż innych wojowników, aczkolwiek Queelo osobiście uważał to za bzdurę. Ani nie potwierdzały tego żadne badania, a chociaż Eiiry’emu z trudem przychodziło podnoszenie wielkich brył metalu, nie miał żadnego problemu z majstrowaniem przy tak małych, jak kule czy jakieś ozdóbki w cudzych strojach — coś, czego nie potrafił kontrolować żaden inny wojownik o takiej samej zdolności. Teorią Queelo było więc, iż jego Zdolność jest po prostu dokładniejsza.
Wojownik nie był wielkiej postury. Wzrostem nie dorastał nawet do Ihoo, co było wyjątkowo niefortunne, gdyż zostawała ona wciąż jedną z najniższych osób w Twierdzy — jeśli oczywiście nie wliczać dzieci. Tym, co jeszcze rzucało się w oczy, była paskudna szrama pozostawiona pod jego lewym, złotym okiem. Wyglądała nieco jak obrócona do góry nogami, wielka litera A. Queelo domyślał się, że musiała coś oznaczać, jednak nigdy nie miał okazji zapytać. Wychodził też z założenia, że jeżeli Eiiry sam nie chce o tym mówić, to nie powinien wciskać nosa w nie swoje sprawy. Poza tym nigdy nie byli żadnymi dobrymi znajomymi ani nic, widzieli się może ze trzy razy i zdawali sobie sprawę ze swojej egzystencji.
Ihoo otrzymała listę, z zapisanymi wszystkimi miejscami, w których znaleziono podejrzane znaki. Udali się więc najpierw do tego, które znajdowało się najbliżej. Jakiś opuszczony dom. Queelo oparł się o ścianę i zaczął bardzo dokładnie szkicować widok, który miał przed sobą, podczas kiedy Eiiry i Ihoo skupili się dokładniej na znaku.
— To nie znaczy zupełnie nic — przyznał Eiiry, po dłuższym przyglądaniu się. Przyklęknął i dotknął rysunku wyrytego w podłodze, jakby oczekiwał, iż coś się stanie. Nie stało się. — Nie dziwię się, że nikt nie wyniósł żadnych wniosków. Na pierwszy rzut oka wygląda, jakby ktoś faktycznie wiedział, co robi. Ale na drugi, to po prostu bzdury. To tak, jakbyś umiał pisać litery, ale składał z nich zupełny bełkot, który nawet nie przypomina słów.
Queelo nigdy nie zaprzątał sobie głowy uczeniem się magii, więc niezbyt rozumiał, jak ona działa. Większość zaklęć zaczynało się od wielkiego okręgu, w który potem wpisywało się kolejne rzeczy. Tyle zdążył się nauczyć, zanim dowiedział się, iż sam czarować nie może. Poza tym potem wchodziły gorsze aspekty, gdy okazywało się, że okrąg tak naprawdę nie jest potrzebny, różne rzeczy zależą od tego, jak kto je interpretuje, a tak w ogóle to trzeba mieć silną intencję, a kiedy się nie ma, to wszystko może wybuchnąć w twarz… zbyt wiele zmiennych jak na rzecz, której i tak nie może praktykować. Porzucił więc temat.
Zamiast na znaku, postanowił więc skupić się na otoczeniu.
— Dlaczego ten budynek jest pusty? — zapytał, nie odrywając oczu od kartki. Nie musiał nawet drugi raz podnosić wzroku, by szczegóły przenieść na papier. Gdyby prowadził jakiekolwiek śledztwo sam, w ogóle nie potrzebowałby żadnych rysunków, ale niestety, inni już potrzebowali dokumentacji. — Myślałem, że brakuje w mieście domów na stanie, a ten nie wygląda nawet tak źle.
— Bo ludzie są przesądni — prychnęła Ihoo, z lekką kpiną w głosie. Po czym chyba zdała sobie z tego sprawę bo odchrząknęła, a następne słowa brzmiały już profesjonalniej. — W trakcie ostatnich pięciu lat infery zburzyły ten budynek ze dwadzieścia razy. Ludzie więc uznali, że to miejsce przynosi pecha i po przeprowadzce ostatniej rodziny, nikt już nie chce tu mieszkać.
— Minął rok od tamtego czasu — dodał Eiiry, podnosząc się. — Od tamtej pory też nic nie zburzyło tego budynku, ale widocznie przesądy są mocniejsze.
— Skończyliście? — zapytał Queelo, widząc, że oboje odsunęli się od znaku. Sam odepchnął się od ściany o którą się opierał, nie przestając rysować. — To możemy iść dalej.
— Ale… ty nie skończyłeś? — zauważył nieśmiało Eiiry, wskazując na notes Queelo.
Ten tylko prychnął.
— Mogę skończyć w drodze na następne miejsce.
— Ale…
— Queelo ma fotograficzną pamięć — wtrąciła się Ihoo, zmierzając już w kierunku drzwi. — Jeśli chce coś zapamiętać, to zapamięta z dokładnymi szczegółami.
— Nie muszę chcieć pamiętać — doprecyzował za nią. — Dlatego też staram się unikać nieprzyjemnych widoków miasta.
— Miasto nie wygląda jakoś tragicznie — mruknął Eiiry, wpatrując się w budynki, które mijali po drodze. — Może nie jest to szczyt architektury, jaki mieli w dawnych czasach…
— Możemy wrócić do tej rozmowy, jak kiedyś zobaczysz świat poza Barierą — przerwał mu Queelo z kpiną.
Na taki argument Eiiry wyraźnie nie wiedział, co odpowiedzieć, bo zwyczajnie zamilkł. Zamiast dyskutować z Queelo, który zupełnie nie miał na to ochoty, zwrócił się więc w stronę Ihoo, by omówić jakieś rzeczy związane z pracą. Chyba. Queelo nie był jakoś mocno zainteresowany ich sprawami, więc nie wsłuchiwał się jakoś szczególnie. Zresztą wszystko, czego mógłby się dowiedzieć w tematach wojowników było dla niego zwyczajnie bezużyteczne. Większość swojego czasu spędzał poza miastem, gdzie natknięcie się na jakiegokolwiek było niezwykle trudne. Nawet umówienie się na spotkanie z innymi badaczami zajmowało dużo czasu a co dopiero w tym wielkim świecie wpaść przypadkiem na jakiegokolwiek człowieka, zwłaszcza złotookiego.
Schemat się powtarzał. Każdy kolejny znak, który mieli zbadać, znajdował się albo w opuszczonym budynku, albo w odosobnionej alejce. Queelo zaczął się nawet zastanawiać, czy część z tych miejsc nie opustoszała dopiero po tym, jak ktoś zostawił tam znak. W końcu Twierdza sama niezbyt wiedziała, kiedy dokładnie zaczęły się pojawiać, więc niektóre mogły zostać stworzone wiele lat wcześniej i z czasem odstraszyły wszystkich — czy ci wiedzieli o ich istnieniu, czy też po prostu wyczuwali podskórnie, iż w otoczeniu jest coś nie w porządku.
Zwyczajni ludzie podobno byli w stanie jakoś wyczuć magię w swojej okolicy. Może dreszcz akurat przebiegł im po plecach, może jakiś cichy głosik w ich głowie zaczął ostrzegać, iż to miejsce jest niebezpieczne, a może jeszcze jakieś inne, niezrozumiałe uczucie akurat ich nawiedziło. Instynktownie po prostu trzymali się z daleka od podejrzanych znaków magicznych.
Queelo takiego odruchu nie posiadał, tak samo, jak i jego siostra, więc żadne z nich nie było w stanie tego zrozumieć, niezależnie jak wiele razy im to tłumaczono. Przez co potrafili wchodzić w najbardziej podejrzane miejsca, omijając wszelkie magiczne pułapki przez zupełny przypadek.
— Nic nie rozumiem — mruknął Aiiry, pochylając się nad czwartym ze znaków. — One wszystkie wyglądają podobnie, ale żaden z nich nie ma sensu. Jesteśmy pewni, że to ma związek ze zniknięciami? Bardziej wygląda jakby ktoś robił sobie żarty.
— To jedyny wspólny mianownik, jaki znaleźliśmy — powiedziała Ihoo, wzruszając ramionami. — Może na drodze śledztwa odkryjemy coś nowego. Ale żeby to wyszło, musimy zebrać dane.
Queelo zatrzymał na chwilę swój ołówek.
— A inne zespoły przed tobą nie zebrały danych? — zapytał, podnosząc wzrok na siostrę. Zmarszczył brwi. — To przecież zawsze jest pierwszy krok jakichkolwiek badań.
Ihoo podrapała się za uchem.
— No niby zebrały — mruknęła z lekkim zawahaniem. — Problem w tym, że wszystkie zniknęły razem z nimi.
— A jesteś pewna, że Twierdza nie chce tego tuszować?
Spojrzała na niego ostro, ale Queelo w ogóle nie żałował swoich słów. Odpowiedział jej absolutnie poważną miną. Gdzieś z boku stał Eiiry, skonfundowany, jednak był na tyle mądry, by nie wcinać się między rodzeństwo.
— Nie każde zło na świecie bierze się z Twierdzy — prychnęła Ihoo, mrużąc lekko oczy.
— Ale jest go zadziwiająco dużo! — odpowiedział Queelo, rozkładając przed nią ręce, jakby coś prezentował. — Zupełnie jakby góra nie chciała, żeby ludzie się rozwijali, bo wtedy łatwiej nimi manipulować!
— Dyskutowaliśmy już o tym.
— I jakoś wciąż nie ma rozwiązania. To ciekawe.
— Zresztą, to nie ma związku — przerwała mu tą dyskusję, zanim się rozkręcił na poważnie. — Sama Generała Główna jest zaniepokojona tą sprawą i wręcz zachęcała co ważniejsze osoby do jej przyjęcia. Raczej by tego nie robiła, jakby chciała to ukryć. Mogłaby po prostu uciąć temat, tłumaczeniem że to zbyt niebezpieczne czy coś.
— Tak, jak kryje inne sprawy — zauważył Queelo, wskazując na siostrę końcówką ołówka.
— Zajmij się rysowaniem, a nie teoriami spiskowymi! — rozzłościła się Ihoo.
Queelo wzruszył ramionami i faktycznie wrócił do szkicowania. Wcale nie zostało mu zbyt wiele. W jego fachu nie wystarczyło jedynie rysować dokładnie, trzeba było też to robić szybko, przez co niewiele osób faktycznie się do tego nadawało. Nic jednak nie przeszkadzało mu w mówieniu, gdy rysował.
— To nie są teorie spiskowe — prychnął, szkicując górę znaku. Dokładnie taką samą, jak każdego innego wcześniej. — Badacze nie mogą się w ogóle dzielić swoimi zewnętrznymi odkryciami z miastem, jeśli nie chcą wizyty służb specjalnych. Kilku nawet zniknęło niezauważenie, ale to akurat może być wina ich braku ostrożności, więc dam Twierdzy kredyt zaufania w tej sprawie.
— Przeginasz.
— Nie sądzę, że indywidualnie jesteście okropni — ciągnął Queelo, zupełnie ignorując wyraźne zdenerwowanie siostry. — Nawet bym powiedział, że jednostkowo potraficie być całkiem w porządku. Ale instytucja jako całość to jakiś żart.
— Zostaw sobie te uwagi dla kolegów spoza Bariery — warknęła Ihoo. Zaczynała tracić cierpliwość.
— Koleżanek — poprawił ją odruchowo. — Jest ich więcej, poza tym koledzy są tępi. Jedynie Tzziro jakkolwiek się nadawał do poważnych dyskusji, ale dawno go nie widziałem. Sądząc po tym, jak nieuważny jest, spadł prawdopodobnie z jakiegoś klifu i się zabił.
— Queelo!
Wzdrygnął się, słysząc swoje imię.
— Dobra, już przestaję gadać — mruknął cicho pod nosem i faktycznie zaprzestał.
Czuł na sobie spojrzenie siostry jeszcze przez chwilę, po czym obróciła się, żeby porozmawiać o czymś z Eirry’ym. Ten za to miał na tyle rozumu, aby natychmiast zmienić temat.
— Następny znak jest w starym schronie — powiedział, krzywiąc się nieco przy tym. — Był opuszczony, ale kiedy rodzina dowiedziała się, że coś się tam stało, na pewno postawiła ochronę. Nie wiem, czy pozwolą nam tam wejść.
— Co za rodzina?
— Mael.
— Nie znam — przyznała Ihoo, rozkładając ramiona. — Ale pewnie jakaś ważna, skoro stać ich na ochronę. Tak czy siak, nie mogą nam zabronić wejścia — dodała nieco poważniejszym tonem. — Posiadam nakaz podpisany przez generałę Naimme, który upoważnia mnie do wstępu do każdego miejsca z listy. W sensie wszystkich, gdzie zarejestrowano znaki.
Eiiry zamrugał.
— Nie przypominam sobie…
— Załatwiłam to dzisiaj przed wyjściem — nie dala mu dokończyć Ihoo. — Opuszczone miejsca czy nie, ktoś nadal jest ich właścicielem. Więc uznałam, że na wszelki wypadek powinnam zabezpieczyć nam plecy, żeby nie było żadnych niepotrzebnych problemów.
— To musi być ciekawe — mruknął Queelo, zatrzaskując notes. — Tak sobie chodzić do dowolnych generałów z prośbą.
Znowu spiorunowała go spojrzeniem.
— To nie jest „dowolny generał” — syknęła ze złością. — Wydział inspekcji bardzo poważnie podchodzi do spraw zaginięć. Nawet nie wiesz, jak bardzo to zaburza pracę!
— Możemy już iść dalej?
Wciąż była wściekła, ale poprowadziła ich dalej. W trakcie wędrówki Queelo zauważył jedynie, że znaki znajdowały się mniej więcej w podobnych odstępach od siebie. Może gdyby nanieść je na mapę miasta, dałoby się z nich odszyfrować coś więcej? Jakiś wzór. To był całkiem dobry pomysł. Jeszcze w trakcie drogi zaczął więc przypominać sobie ze szczegółami mapę miasta, a przynajmniej zachodniej dzielnicy, po której chodzili. Mimo to zaznaczenie miejsc, jakie odwiedzili, nie przyniosło mu żadnej odpowiedzi. Kropki nie tworzyły żadnego logicznego wzoru, a nawet nie miał za bardzo pojęcia, w jaki sposób powinien je między sobą połączyć. Każda z każdą? A może miały między sobą jakąś numerację? Tylko jaką? Równie dobrze mogły nie mieć żadnej.
Gdy dotarli do rzeczonego schronu rzeczywiście pod drzwiami już ktoś stał. Postawna kobieta, oczywiście ze złotymi oczami, bo jakżeby inaczej. Ciekawe, czy też była kimś z Twierdzy, czy też postanowiła wykorzystać swoje talenty w innej branży, tym razem ochroniarskiej. W dawnych czasach wszystkich, którzy przejawiali Zdolności wcielano w szeregi wojowników, jednak czasy gdy było takich osób niewiele już dawno minęły. Teraz ze ćwierć miasta mogła się pochwalić złotymi oczami. Wielu wciąż wybierało ścieżkę wojskową, jednak znaleźli się i tacy, którzy woleli zastosować swoje talenty gdzie indziej.
Kobieta ani drgnęła gdy do niej podeszli i zwróciła swoje spojrzenie prosto na Queelo. Może po prostu nie zauważyła Ihoo i Eiiry’ego. Jak najbardziej mogli znajdować się poza jej polem widzenia gdy patrzyła na wprost.
— Dzień dobry! — zaczęła Ihoo, a kobieta dopiero wtedy opuściła na nią wzrok. Jej brwi drgnęły lekko. Faktycznie ich nie zauważyła. — Przybyliśmy tutaj, żeby zbadać tajemniczy znak, znajdujący się w środku. Czy pilnujesz tego miejsca?
Zmrużyła lekko oczy, ale skinęła glową.
— Szef zabrania wpuszczania kogokolwiek — powiedziała ostro. Może liczyła, że sam groźny ton ich zniechęci, jednak żaden z nich nawet nie drgnął. Ihoo nawet uśmiechnęła się szerzej.
— Nawet jeśli ten ktokolwiek posiada nakaz?
Zawahanie. Ihoo sięgnęła więc do swojej torby i wyjęła wcześniej wspomniany papier. Kobieta przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, jakby chciała się naprawdę dokładnie upewnić, iż wszystko jest w porządku. Chyba nie znalazła żadnych podejrzanych rzeczy, bo z westchnieniem oddała Ihoo dokument, po czym sięgnęła do drzwi. Jednak nim dotknęła klamki, znów się zawahała.
— Muszę znać wasze imiona, zanim wasz wpuszczę — oznajmiła jeszcze.
Ihoo przechyliła głowę.
— Ja nazywam się Ihoo Ivero, trzecia Pułkowniczka wydziału inteligencji — oznajmiła poważnym tonem, kładąc przy tym dłoń na piersi, jakby szykowała się do złożenia jakiejś przysięgi. — A to są moi asystenci, których dane są nieistotne w tej sprawie.
— Ale…
— Opóźnianie tak poważnego śledztwa może mieć swoje konsekwencje. — Ihoo nie zamierzała dać sobie wejść na głowę. — Jeżeli są jakieś problemy, mogę iść bezpośrednio do szefa i załatwić te sprawę z nim. Mogę poprosić o namiary?
— N-nie trzeba!
Po tych słowach od razu otworzyła im drzwi i zaprosiła gestem do środka. Ihoo podziękowała skinieniem głowy i dumnym krokiem wkroczyła do środka. Eiiry i Queelo obdarowali się jedynie krótką wymianą spojrzeń, zanim ruszyli za nią.
Queelo nie był pewien, co właściwie tak cennego tam było, by aż stawiać straż na zewnątrz. Parę wytrzymałych, metalowych krzeseł, kilkanaście półek, z których jedynie część zawalona była puszkami na czarną godzinę, starożytnie wyglądający telewizor, postawiony tam zapewne jeszcze w czasach gdy prąd nie został ograniczony oraz — prawdopodobnie jedyna faktycznie wartościowa rzecz — niewielkie, zakurzone radyjko. Na środek apokaliptycznego pokoiku ktoś rzucił dywan. Był zbyt nowy porównując do reszty rzeczy. Ihoo musiała pomyśleć to samo, bo przesunęła go, odsłaniając wymalowany pod nim znak.
Można by pomyśleć, iż został schowany ponieważ był jakiś bardziej wyjątkowy niż poprzednie, jednak nic bardziej mylnego. Wyglądał równie nudno i niezrozumiale. Queelo miał nawet wrażenie, że widział dokładnie taki sam już poprzednio. Pamięć raczej go nie myliła, ale przerzucił kartki, by sprawdzić swoje poprzednie szkice, tak na wszelki wypadek. Rzeczywiście, symbole zgadzały się prawie w stu procentach z pierwszym znakiem, różnice były minimalne. Skończyły im się pomysły na bazgroły?
— Prawdopodobnie — odpowiedział mu Eiiry, gdy Queelo postanowił zadać to pytanie na głos. — Kombinacji znaków jest naprawdę wiele, ale niewiele jest takich, które robią nic. Tyle że to może wskazywać, iż to właśnie jest cel. Tylko po co? To nie ma sensu.
— Mnie nie pytaj — prychnął Queelo, zabierając się do naszkicowania kolejnego znaku. Razem z otoczeniem, ma się rozumieć. Bez tego dokumentacja nie byłaby kompletna, a może znajdowało się tam coś, co przeoczyli. — Nie wiem nawet jak to działa.
— Cóż, najprościej ujmując, to znak ma cztery aspekty: komendę, którą ma wykonać, cel na którym ma ją wykonać, zaznaczenie źródła, co najczęściej jest po prostu podpisem danego maga, oraz kierunek, w którym niezużyta energia się skieruje, ponieważ nie ma możliwości, by wróciła ona do źródła. Niektórzy magowie są w stanie zapisać wszystko nawet tylko jednym symbolem, ale ostrożniej jest jednak tworzyć całe znaki, by mieć pewność, iż wszystko poprawnie zadziała.
— Więc w jaki sposób jest niewiele kombinacji, które robią nic? — zdziwił się Queelo, marszcząc brwi. To się nie dodawało w jego głowie. — Gdybym postawił jakiś nieistniejący cel albo źródło…
— Wtedy znak nie byłby znakiem magicznym — dokończył za niego Eiiry. — Znak musi mieć wszystkie cztery te aspekty zapisane poprawnie, by faktycznie dało się z jego pomocą uprawiać magię. Jedyny sposób, by został znakiem ale robił nic, to zapisanie komendy w sposób poprawny, ale tak, by nie miała logicznego sensu magicznego. Co wcale nie jest takie proste. Jasne, prawdopodobnie każdy mag chociaż raz w życiu stworzył coś takiego, ale to raczej wychodzi przypadkiem. Nigdy nie spotkałem się z nikim, kto próbowałby się tego nauczyć i jeszcze po tym powielał swoje dzieło. W jakim celu?
— Tego chcemy się dowiedzieć, no nie? — zauważyła Ihoo, stojąca z boku.
Podczas kiedy Eiiry i Queelo zajmowali się faktyczną pracą oraz analizą, ona postanowiła się przyjrzeć pomieszczeniu, w którym wylądowali. Mogła nazywać ich asystentami przed ochroniarką, jednak to bardziej ona asystowała im, świecąc swoją pozycją, by wpuszczono ich tam, gdzie chcieli się dostać. Możliwe, iż użyła swojego Jasnego Spojrzenia na pomieszczeniu, gdy pozostała dwójka zajęta była znakiem, ale jeśli znalazła cokolwiek, nie podzieliła się tym. Więc raczej nie znalazła. Nie należała do osób, które utajniałyby potrzebne informacje.
Eiiry westchnął ciężko.
— Może jednak zaangażuj więcej magów do tej sprawy — zwrócił się w stronę swojej pracodawczyni, rozkładając ręce. — Ja, samotnie, nie jestem raczej w stanie dać ci odpowiedzi. Nie wiem nawet, jakie jest pytanie.
— Te, królu pesymizmu, dopiero zaczęliśmy — odezwał się Queelo, podnosząc głowę. — Gdyby badacze poddawali się tak szybko, to w życiu nie doszlibyśmy do niczego. Śledztwo to wieloetapowy proces, a nie że spojrzysz na coś i już wiesz, o co chodzi.
— Spojrzysz… — mruknęła Ihoo, jakby nagle coś jej przyszło do głowy. Oboje zwrócili więc spojrzenia w jej stronę, co wyraźnie ją spłoszyło. — Nic, nic, po prostu pomyślałam o czymś… nieważne. Zostały nam jeszcze dwa miejsca. Myślę że po ostatnim zrobimy przerwę. Queelo zbierze wszystkie notatki i na ich podstawie będziemy jutro wszystko analizować.
— Wy będziecie — zauważył Queelo. — Ja się pisałem tylko na szkicowanie.
— Oczywiście — przytaknęła mu Ihoo. — To już sprawa Twierdzy. Ale mimo wszystko postaraj się nie opuszczać jeszcze miasta — dodała szybko, na co Queelo się skrzywił. — Słuchaj, nie wiem, do czego dojdziemy, a twoja pomoc jest nieoceniona. — Wciąż wyglądał na niezadowolonego. — Dla babci? — zaryzykowała więc.
Patrzył na nią przez chwilę krzywo, po czym w końcu odpuścił i skinął głową.
— Dobra, dla babci. Jakoś wytrzymam w tym paskudnym…
— Queelo.
— Przecież jest paskudne — prychnął niezadowolony. — Nawet ruiny na zewnątrz wyglądają lepiej, niż tutejsze domy, a to już coś mówi. Nie mówiąc o tym czarnym klocu…
— Wystarczy.
Zamilkł więc, ku wyraźnemu rozczarowaniu Eiiry’ego. Mag najwyraźniej z chęcią posłuchałby opinii na temat miejscowej architektury, chociaż raczej bardziej interesowało go porównanie do zewnętrza. Niewiele osób miało szansę je zobaczyć, ponieważ świat za Barierą bywał niebezpieczny. Zbyt niebezpieczny. Takie przynajmniej było stanowisko Twierdzy. Queelo był za to zdania, że gdyby tylko nauczyć ludzi podstawowych rzeczy, wcale nie mieliby problemów na zewnątrz, jednak nikt się z nim nie zgadzał. Poza samymi badaczami, ale ich zdanie niezbyt się liczyło. Widziani byli raczej jako grupka dziwaków, którzy postradali zmysły, bo kto normalny by postanawiał wychodzić poza Barierę z własnej inicjatywy! Skandal!
Dwa pozostałe znaki były równie nudne, co wszystkie poprzednie. Eiiry nie znalazł niczego, Queelo po prostu naszkicował wszystko, a Ihoo próbowała jakoś naprawić ich grobowe miny po drodze, jednakże nie udało jej się. Na koniec Queelo wyrwał wszystkie kartki ze swojego notatnika, zawierające szkice dotyczące sprawy, również tą, zawierającą mapę zachodniej dzielnicy. Siostra próbowała jeszcze go zatrzymać, jednak im bliżej podchodzili do Twierdzy, tym gorzej się czuł. Nie fizycznie, ale mentalnie. Ta czarna, klockowata budowla odrzucała go samym wyglądem, a gdy jeszcze pomyślał, że znajdują się w niej zastępy wojowników… dreszcz go przeszedł.
Pożegnał się więc z Ihoo i Eiiry’ym, a ponieważ obiecał, iż nie opuści miasta, postanowił wrócić do domu, świecącego pustkami. Pomimo jego długiej nieobecności, nikt nawet nie tknął jego pokoju. Wszystko pozostało idealnie tak, jak to zostawił. Przynajmniej to pozostało takie, jak pamiętał.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.