Po powrocie do Złotego Miasta, Queelo dowiaduje się, iż jego babcia oraz paru innych Złotych Wojowników zaginęło w tajemniczych okolicznościach. Wraz z siostrą zbierają więc drużynę, by odnaleźć ich oraz uratować. Wszystkie tropy prowadzą ich poza bezpieczną Barierę, do zewnętrznego świata, który opanowany jest przez straszliwe potwory. A przynajmniej tak mówią wszelkie opowieści.
Nassie nie uważał się za najmądrzejszego czy najlepszego wojownika. Był w stanie policzyć przynajmniej pięć osób, które nadawały się do tego tytułu lepiej, a to jedynie spośród tych, które znał. Jego sukcesy były raczej zasługą niezwykle szybkiego myślenia i kilku zbiegów okoliczności. Mogłeś wymyślić pięćdziesiąt złych planów, ale jeśli umiesz nieprawdopodobnie szybko naprawiać swoje błędy, nikt się nawet nie zorientuje, iż były złe. W końcu liczył się wynik końcowy, a nie chaos który wywołałeś, by do niego dotrzeć.
Mając w głowie taki właśnie obraz swojej osoby, nie mógł nie być zdziwiony, gdy otrzymał zawiadomienie, wprost sugerujące, że zalicza się do grona osób najmądrzejszych. Przyjrzał się uważnie listowi i postawionej na niej pieczęci, jednakże nic nie wskazywało na to, by były podrobione. Może ktoś postawił jego imię na liście takich osób w ramach żartu i osoba wysyłająca zawiadomienia się nie zorientowała? Urzędnicy potrafili podpisywać wszystko jak leci, nawet w Twierdzy. Chociaż nie sądził, by akurat w wydziale inspektorskim działy się takie rzeczy. Oni, jako jedyni, byli na tyle staranni, by takiego błędu nie popełnić.
Nie było to żadne polecenie służbowe, więc nie musiał się stawiać, jeśli nie chciał, jednak jego ciekawość była większa. Ktoś zaprosił go, z własnej, nieprzymuszonej woli, na spotkanie mózgów? Ominięcie czegoś takiego nie wchodziło w grę!
Zebranie miało odbyć się na jednej z klas lekcyjnych, z jakiegoś powodu. Może wszystkie poważniejsze sale były zajęte? A może, ktokolwiek to wszystko organizował, chciał więcej prywatności. Po przemyśleniu, raczej druga opcja była bliższa prawdy. Uczniowie powyjeżdżali na ferie jesienne, więc skrzydło szkolne Twierdzy świeciło pustkami. W przeciwieństwie do skrzydła administracyjnego, gdzie trudno było nie wpaść na kogoś.
Na korytarzu nie zastał nikogo, jednak zza drzwi dobiegały już jakieś głosy. Jeszcze raz upewnił się, iż znajduje się pod odpowiednią salą, po czym zapukał i postanowił zajrzeć do środka. Wewnątrz faktycznie zebrało się już kilku wojowników. Większość ławek przesunięto pod ściany, zostawiając jedynie kilka na środku, połączonych tak, by stworzyły wielki stół. Na blacie leżało kilkanaście kartek, nad którymi debatowano.
Wszystkie głowy natychmiast obróciły się w jego stronę. Poznał jedynie trzy osoby: profesora Ittana, który wykładał historię sztuk magicznych dla studentów, swoją byłą uczennicę, Tioorę, obecnie zajmującą się raczej sprawami kryminalnymi, niżeli atakami potworów, oraz pułkowniczkę Ivero, ze swoją zwyczajową poważną miną. Pozostała trójka była mu nieznana, ale zapewne sami również musieli być jakimiś ważnymi osobami.
— Wchodzi — rzuciła sucho Ivero, wracając do kartek. — Nie mamy całego dnia. Im szybciej się z tym uporamy, tym lepiej.
— Dzień dobry — przywitał się więc Nassie, podchodząc do stołu. Był odważny, ale nie aż na tyle, by stanąć obok tej kobiety. Zamiast tego wybrał jakieś inne wolne miejsce, a było go dużo. — Co to za tajemnicza sprawa?
Nie wiedział tego jeszcze, ale już zaczął przeglądać dokumenty, leżące przed nim na stole. Część była położona do niego do góry nogami, jednak nie było to problemem. Umiał czytać w ten sposób, czasami nawet wychodziło mu to lepiej niżeli normalnie. Większość z kartek i tak nie zawierała tekstu, a szkice jakichś miejsc. W centrum rysunków znajdowały się magiczne znaki. Wiedział, że nie zna się na magii i inni wojownicy w Twierdzy również to wiedzieli, więc raczej nie chodziło o ich zidentyfikowanie.
— Czekamy na jeszcze dwóch — odpowiedziała mu Ivero. — Nie będę się powtarzać kilka razy. Jak nie przyjdą za minutę, zaczniemy bez nich.
— Mamy tutaj ciekawą grupę — odezwał się jeden z nieznanych Nassie’emu złotookich. Miał na sobie mundur, jak wszyscy, jednak był skrojony jakoś… inaczej. Niezbyt wygodny do walki i niezwykle strojny. Prędzej jakiś urzędnik, niżeli ktoś pracujący w terenie. — Czy naprawdę potrzebujemy tylu ludzi, pani pułkowniczko?
— Ihoo wystarczy. — Nawet nie podniosła na niego wzroku. — Jesteśmy poza biurem, nie potrzebujemy tych wszystkich tytułów, tylko niepotrzebnie wydłużają rozmowy. A co do składu. — Zastukała palcami w blat. Jej spojrzenie cały czas spoczywało na jednej z kartek. Dokładnie na mapie dzielnicy zachodniej miasta. Nassie również nań spojrzał, licząc, że może coś z niej odgadnie. — Nie. Nie potrzebuję aż tylu ludzi. Jest was tylu wyłącznie dlatego, że nie mam pojęcia, które z was przyda mi się w tej sprawie. O ile w ogóle któreś.
— Więc to jakiś test? — zapytała Tioora.
— Jeśli tak chcecie to widzieć, to proszę bardzo. — Ihoo jedynie wzruszyła ramionami. — Potrzebuję pomocy w rozwiązaniu sprawy. A to — wskazała na leżące przed nią papiery — są wszystkie związane z nią badania.
— To tylko rysunki jakichś znaków — zauważył profesor Ittan, obracając jeden ze szkiców w swoją stronę. — Może znam się na historii magii, ale samej magii nigdy się nie uczyłem. Czy pan Eiiry nie mógłby sam tego rozwiązać?
Jedyny wojownik, stojący przy boku pułkowniczki, odchrząknął. Eiiry, Eiiry, coś mu mówiło to imię. Dopiero kiedy mężczyzna się odezwał, Nassie w końcu zorientował się, kim ten jest. Prawa ręka. Nic dziwnego, że nie bał się stać u jej boku.
— Gdyby to było takie proste, nie znaleźlibyśmy się tutaj — zauważył Eiiry spokojnie. — Same znaki nie są problemem. Ich przeznaczenie jest dla mnie jasne. Mianowicie, nie mają go. Jedyne co robią, to marnowanie energii.
— Marnowanie?
— Zostały zapisane idealnie tak, żeby nie wywoływały żadnych efektów, ale nadal działały — wyjaśnił dokładniej. — Dlatego właśnie mamy problem. Technicznie nie stwarzają żadnego zagrożenia, ponieważ nie robią niczego, jednakże ich ilość oraz podejrzane przypadki związane z nimi sugerują coś ukrytego, co może być dla nas potencjalnie niebezpieczne. Dlatego potrzebujemy to znaleźć.
— I dlatego tu jesteście — dokończyła za niego pułkowniczka. — To już w zasadzie wszystko, co musicie wiedzieć.
Nassie się zastanowił.
— Związane przypadki… powinniśmy o nich wiedzieć?
— A uważasz, że przydadzą ci się do określenia, o co chodzi ze znakami? — odpowiedziała mu pytaniem, patrząc mu prosto w oczy. Wzdrygnął się lekko, ale nie opuścił wzroku. Czułby się wtedy, jakby przegrał, chociaż nie wiedział nawet, co to miałaby być za gra.
— Jeszcze nie sprawdziłem znaków — przyznał. — Jednak wolę się upewnić, czy jest to informacja, jaką może się pani w razie czego podzielić.
Zmrużyła lekko oczy. Chyba zastanawiała się nad jego wypowiedzią.
— Jeżeli będzie to potrzebne — odpowiedziała w końcu, bardzo wyraźnie akcentując każde słowo. Wyraźnie chciała zachować jak najwięcej szczegółów dla siebie.
Nie, żeby Nassie’ego to dziwiło. Góra potrafiła utajniać niezwykle wiele spraw, im wyżej, tym więcej. Oczywiście większość z nich nie była zachowywana dlatego, by ktoś poczuł się lepiej iż wie więcej, a żeby nie wywoływać paniki, nie rozszerzać plotek na temat rzeczy nie do końca sprawdzonych czy inne tego typu rodzaje spraw. Nassie nie miał pojęcia, jakie mogły być jeszcze powody, ale domyślał się, że jakieś są. Może żeby wojownicy nie pomordowali się nawzajem, kiedy prawda wyjdzie na jaw? A może to jedynie jego przypadek? Zamiast się nad tym zastanawiać, sięgnął po kartki. A raczej specyficzną kartkę. Ominął wszystkie szkice i zapiski, wyciągając dłoń prosto po mapę.
Jego Zdolność od razu powiedziała mu, że miejsca mają ze sobą jakiś związek. Nie miał bladego pojęcia jaki, ale wiedział, że jakiś. To niezbyt jednak by pomogło w sprawie. Gdyby nie były powiązane, pułkowniczka by nie wezwała ludzi, by pomogli jej rozwiązać zagadkę. Sprawę. Jakkolwiek ją nazwać. Podniósł wzrok, żeby zobaczyć na sobie spojrzenie Tioory. Najwyraźniej miała ten sam problem. Wiedziała o powiązaniu, ale nie miała pojęcia jakie jest.
— Może to jakaś sztuka alternatywna? — odezwał się jeden z wojowników, którego Nassie nie znał. Był dość przeciętnego wyglądu i jedyne, co mogło go wyróżniać, to blizna na czole. Gdyby tylko większość wojowników już takich nie miała. — W dzisiejszych czasach młodzież jest dość… niesforna. Nie obawiają się ataków na Barierę. Uważają Twierdzę za żart a nie poważną instytucję. Nie zdziwiłbym się, gdyby zaczęli jakąś akcję, by pokazać nam, jak bezużyteczni jesteśmy.
Nassie nie mógł się powstrzymać od prychnięcia.
— W życiu nie słyszałem większej bzdury.
— Wy, młodzi, nie znacie życia — odpowiedział mu z oburzeniem przeciętny mężczyzna. — Za moich czasów to miało się respekt do wojska, zamiast latać po ulicach…
Pułkowniczka odchrząknęła, natychmiast ucinając dalszą jego wypowiedź.
— Nie jesteśmy tutaj, żeby się nawzajem obrażać — zauważyła ostro.
— Poza tym — postanowił zawtórować jej Eiiry, drapiąc się po brodzie w zamyśleniu — znaki zostały stworzone przez kogoś, kto wyraźnie ma za sobą lata praktyki magicznej. Postawienie jednego znaku, który nic nie robi to przypadek. Postawienie kilkunastu naraz to już plan.
— W jaki w ogóle sposób to działa? — postanowił zapytać Nassie. — Uczyłem się tylko podstaw magii. Jeśli postawi się źle znak, to nawet nie da się do niego przelać energii. Ale jeśli do takiego się da, to co się z nią dzieje? Zostaje w znaku na zawsze? Ulatuje?
Eiiry zastanowił się chwilę nad tym pytaniem. Prawdopodobnie próbował znaleźć jakieś łatwiejsze słowa, niżeli te, których używa się na kursach magicznych. Wszystkie te określenia były podobno bardzo ważne na ścieżce maga, jednak skutecznie też odstraszały większość normalnych ludzi., zainteresowanych tym tematem. Może magia była po prostu zbyt skomplikowana dla prostych umysłów.
— Cóż… każdy znak ma swój kierunek — odezwał się w końcu Eiiry, dobierając każde kolejne słowo niezwykle dokładnie. — Większość znaków kieruje się do ziemi albo po ziemi. Niewykorzystane reszki magii ulatniają się właśnie w zaznaczonym kierunku. W przypadku takich znaków, najprościej mówiąc, cała magia zostaje zmarnowana.
Na to Tioora miała kolejne pytanie:
— A czy jest możliwość, żeby te resztki jakoś zostały w znaku? Na później.
Eiiry westchnął i zaczął tłumaczyć jakieś bardziej skomplikowane rzecz. Niby nie jest to możliwe, ale pod jakimiś warunkami coś-tam. Nassie już go nie słuchał, zbyt skupiony na swoich własnych myślach.
Kierunki znaków. To była pierwsza rzecz, której się uczono na kursach. Bywały przypadki magów, którzy się pozabijali, stawiając kierunek w swoją stronę, albo pozabijali innych, dając kierunek na nich. Im potężniejszy czarodziej, tym bardziej musiał uważać na kierunek znaków, bo tym więcej energii mogło wydostać się ze znaku. A czysta energia magiczna potrafiła przyprawiać o paskudne choroby.
Na stole, poza kartkami, leżało też kilka długopisów i ołówków, złapał więc za jeden. Bardziej, żeby najpierw pobawić się nim, przekładając między palcami. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Jeszcze raz spojrzał na trzymaną mapę. Istnieje naprawdę wiele sposobów, by połączyć kropki, jeśli tych nikt nie ponumerował. Każda z każdą, jedna z jedną, na przemian, ustalając jakąś własną kolejność. Możliwości było zbyt wiele, żeby wszystkie je sprawdzać, ale może wcale nie trzeba było tego robić.
Rysowanie po cudzej mapie byłoby szczytem bezczelności, przyciągnął sobie więc jedną z kartek zapisanych danymi i obrócił na drugą stronę. Tak jak się spodziewał, była pusta. Odwzorował mniej więcej położenie kropek, po czym zaczął interesować się szkicami samych miejsc. Były tak dokładnie odwzorowane, jakby ktoś zrobił zdjęcie i jedynie nałożył nań jakiś filtr by udawało szkic. Osoba ta była też na tyle dobra, że pozaznaczała kierunki świata na każdym ze szkiców. Co idealnie mu odpowiadało.
Wybrał kropkę znajdującą się najniżej na mapie i poszukał spojrzeniem szkicu miejsca tego znaku. Kierunek. Potrafił określić kierunek znaku, to jedna z niewielu rzeczy, które potrafił w tematach magicznych. Ostrożnie pociągnął więc ołówkiem w tym kierunku linię. Trafiła na inną kropkę. Z zainteresowaniem postanowił więc zrobić to samo i z tą kropką. Dotarła do innej. Ze wszystkich linii które narysował, jedynie dwie nie łączyły się z żadną. Może istniały jakieś znaki, których jeszcze w mieście nie odkryto. Ale rezultat, który miał przed sobą na kartce, wyglądał podejrzanie jak znak magiczny. Chociaż mógł nim nie być. Nie był magiem, by ot tak to określić.
— …magiczne wybuchy — kontynuował dalej Eiiry. Nassie nie miał pojęcia, na jaki temat rozmawiali, ponieważ na swoje przemyślenia wycofał się do własnych myśli. Miał nadzieję, że nie przegapił przez to niczego ważnego. — Ale do tego prostsze są zwykłe znaki. Proces tworzenia takiego zamieszania przez znak nic-nie-robiący zajmuje więcej czasu, a skutki są gorsze i mogą się nawet nie pojawić.
Nassie uniósł rękę, jakby znajdował się w szkole, a nie na poważnej naradzie. Eiiry spojrzał na niego, skonfundowany.
— Przepraszam, że przerywam — zaczął. — Do znaków przelewa się czystą energię magiczną, która jest zmodyfikowana przez niego, tak?
Wojownik zmarszczył brwi.
— Tak? — odpowiedział, nieco skonfundowany.
To musiało być pytanie na poziomie podstawówki, jednak Nassie musiał się upewnić w swojej teorii. Jeśli się mylił, tylko zrobiłby z siebie głupka. Warto więc wcześniej pozadawać pytania.
— I resztki, które nie zostały przez niego zmodyfikowane ulatują w postaci czystej energii?
Skinięcie głową.
— A zaklęcia można stawiać, używając również pojedynczych symboli zamiast całych znaków?
Zmarszczenie brwi. Pułkowniczka przymknęła oczy i zastukała palcami o blat z irytacją.
— Do czego pan dąży, panie Nassie?
— Może te znaki nie są po to, żeby pojedynczo coś robić — postanowił wyjaśnić więc Nassie — tylko żeby kierunkować energię z jednego do drugiego. Połączyłem je między sobą, uwzględniając kierunek każdego z nich — dodał, wyciągając swój bazgroł w stronę pułkowniczki i jej asystenta. — Wyszło mi to. To też jest jakiś symbol magiczny, prawda?
Pułkowniczka spojrzała bez emocji na kartkę i przez chwilę obawiał się, że za chwilę go wyśmieje. Ale wtedy zdał sobie, że to nie na jej reakcji powinien skupić uwagę. Ona sama nie zajmowała się magią, wszyscy to wiedzieli. Tylko i wyłącznie z tego powodu w ogóle potrzebowała jakiegokolwiek asystenta przy swoim boku. Jeśli więc ktoś miałby reagować, to właśnie on.
Oznaki na jego twarzy nie były jakoś mocno wyraźne. Nauczył się maskować swoje emocje, co było godne podziwu. Pewnie przydawało mu się w pracy. Jednakże, na jego nieszczęście, Nassie już dawno obrał sobie za cel odczytywanie tak niewielkich detali w ludzkich zachowaniach, że w zasadzie nikt normalny nie zwróciłby na nie uwagi. O ile w ogóle by je zauważył. Jego oczy zwęziły się nieco, a oddech minimalnie przyspieszył. Poznał ten symbol. I, cokolwiek on oznaczał, wyraźnie mu się nie spodobało. A fakt, że starał się ukryć swoją reakcję, świadczył, że musiało to być coś poważnego.
Nassie czuł, jakby czas na chwilę się zatrzymał dla niego, w trakcie gdy robił całą tę analizę, jednak reakcje innych wokół wskazywały, że minęło jedynie kilka sekund, od momentu gdy pokazał symbol, do tego, gdy Eiiry skinął mu głową w odpowiedzi.
— Brakuje jednego boku — zauważył całkowicie spokojnie. W jego głosie nie było nawet drżenia, żadnego śladu po emocji, którą Nassie zobaczył przed sekundą na twarzy. Ludzie go fascynowali. — Ale to jak najbardziej symbol magiczny. O, tutaj — dodał, sięgając po ołówek i kreśląc jeszcze jedną linię pomiędzy dwoma innymi. Po czym dotknął początku linii, którą właśnie stworzył. — Tutaj gdzieś jest albo może pojawić się nowy znak.
— Wyślę straże, by to zbadały — odpowiedziała natychmiast pułkowniczka. Po czym przeniosła spojrzenie na stojących wciąż dookoła wojowników. — Jakieś inne wnioski?
Raczej nie było to pytanie skierowane w jego stronę, ale i tak pokręcił głową, razem z resztą. Nie był w stanie wymyślić niczego, co bardziej pasowałoby mu do sprawy. Poza tym poczuł nagłą ochotę na zjedzenie czegoś słodkiego. Zawsze po intensywnym myśleniu potrzebował znowu naładować się cukrem. Oznaczało to też, że jego tura na myślenie niechybnie się skończyła.
— To skoro mamy rozwiązanie, nie potrzebujemy więcej — zauważyła pułkowniczka. — Dziękuję za współpracę i doceniam stracony na nas czas. Dostaniecie odpowiednią rekompensatę za to.
To był jasny znak, że powinni wyjść. Wszyscy potrafili odczytać go prawidłowo, skierowali się więc do wyjścia. Nassie, oczywiście, razem z nimi, więc zdziwił się bardzo, kiedy pułkowniczka nagle oświadczyła:
— Nie ty. Ty zostajesz.
Zamrugał i spojrzał po innych, ale jasne było, że mówiła właśnie do niego. Zatrzymał się więc i zawrócił w stronę stołu. Poczuł na plecach parę wściekłych spojrzeń, ale moment później drzwi się zamknęły, ucinając je. Nikt nic nie mówił przez chwilę. Czekali, aż wojownicy sobie pójdą na tyle daleko, by nie mogli niczego więcej usłyszeć. Ciekawe, czy któryś z nich byłby na tyle odważny, by się ociągać z odejściem. Albo by podsłuchiwać pod drzwiami.
Po czym zdał sobie sprawę, że oczy pułkowniczki stały się niemal całkowicie białe. No tak, Zdolność. Spoglądanie przez ściany, ciekawe jak dokładnie to działało. Czy wymazywało po prostu automatycznie wszystkie ściany na drodze jej wzroku? A może warstwami, jedna po drugiej? Mogła tym przejrzeć ludzkie organizmy? Wiedział, że majora, mająca taką samą Zdolność, była w stanie użyć jej by namierzać serca przeciwników i rozpłatać je jednym ciosem. Odpowiedź zapewne brzmiała „tak”.
Jej oczy zgasły.
— Poszli sobie — mruknęła, porzucając całą swoją dumną i surową pozę. — Jak bardzo mogą się wlec wojownicy? Nawet ślimaki są szybsze.
— Każdy chce wiedzieć coś o sprawie — zauważył ze zmęczeniem Eiiry, masując się po skroni. — Wiesz, że prędzej czy później wszystko i tak wyjdzie na jaw, prawda?
— Lepiej, żeby stało się to później — odpowiedziała mu pułkowniczka.
Nassie stał z boku, nie będąc pewnym, czy może się odezwać. Chyba jednak powinien.
— Ekhem… przepraszam? — zwrócił na siebie w końcu uwagę. — Po co właściwie miałem tutaj zostać? Jeżeli mogę to wiedzieć.
— Zakładam — odezwał się Eiiry, wracając do profesjonalnego tonu — iż pułkowniczka chce pańskiej pomocy w tej sprawie. Jest dość poważna, potrzebujemy więc rąk do pomocy.
— Mniej więcej — przytaknęła. — Oczywiście, jeżeli się zgodzisz. Z tego co wiem w tych miesiącach nie ma dla was zbyt wiele pracy, z powodu niskiej aktywności inferów, więc czas mieć powinieneś. Chyba że zajmujesz się jeszcze czymś innym.
— Znaczy mam pomóc w sprawie? — podsumował Nassie.
Skinięcie.
— Nie mogę przekazać wielu szczegółów, dopóki…
— Zgadzam się — wypalił wojownik, nim dokończyła zdanie. Nie dał sobie nawet sekundy na zastanowienie się nad tym.
Zamrugała.
— Tak po prostu?
— Tak po prostu — przytaknął. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie, postanowił więc nieco się wyjaśnić. — Lubię rozwiązywać zagadki, a ostatnio się strasznie nudzę. Skoro więc sama pułkowniczka uważa, że mogę się przydać, to trudno się nie zgodzić.
Zmrużyła oczy.
— Nigdy nie zrozumiem waszego rozumowania — mruknęła pod nosem.
Nassie nie wiedział, czy powinien wziąć to za komplement, czy raczej obelgę, uznał więc że najlepszym wyjściem będzie uznanie tego za neutralne zdanie, na które reagować nie musi. Kobieta skinęła głową na swojego asystenta, a ten sięgnął do torby, by wyjąć jakieś kolejne papiery i przykryć nimi poprzednie. Strasznie dużo tych papierów. Nassie postanowił sięgnąć po kartkę, na której znajdowała się lista nazwisk. Poznawał jedynie część z nich. Y. Aaelise Hase. I, co zaskakujące, Maato Ivero. To jedno dało mu do zrozumienia, czemu pułkowniczka w ogóle mogła się zainteresować sprawą. Wcześniej raczej nie widywało się jej pracującej w terenie.
— To lista osób, które zajmowały się tą sprawą przed nami — wyjaśniła, widząc minę Nassie’ego. — Zniknęły niedługo po jej przyjęciu, a po ich notatkach nie pozostało absolutnie nic. Żaden ślad. Problem polega na tym, że to nie byli jacyś nowicjusze, tylko jedne z najlepiej wyszkolonych osób w całej Twierdzy. Dlatego wszyscy, którzy o tej sprawie wiedzą, biorą ją niezwykle poważnie. Ale też biorą się brać faktyczny udział w poszukiwaniach — dodała, z lekką pogardą. Była niemal niesłyszalna w jej głosie i gdyby nie przysłuchiwał się niezwykle dokładnie, prawdopodobnie wcale by tego nie wyłapał. — W końcu, jeżeli sama prawa ręką Generały sobie nie poradziła, to jakie szanse mogą mieć zwykli wojownicy?
Nassie jej nie odpowiedział. Nie sądził też, iż było to faktyczne pytanie, raczej sposób zawoalowanego zakpienia sobie z tych osób, których wolała nie wspominać po imieniu. Przeniósł spojrzenie na resztę dokumentów na stole. Były to profile każdej z osób na liście. Od razu domyślił się, dlaczego to właśnie on miał pozostać. Skoro znalazł rzecz, która łączyła wszystkie znaki, może też znajdzie jakieś punkty wspólne między zaginionymi.
Znaki… podniósł głowę.
— Co właściwie znaczy ten symbol? — zapytał w stronę Eiiry’ego. — Rozpoznałeś go, ale nie chciałeś powiedzieć tego przy wszystkich. Nie znam się aż tak dobrze na magii, ale chyba coś poważnego.
Wojownik zawahał się i przeniósł pytające spojrzenie na swoją pracodawczynię. No tak, zapewne musiał mieć jej zgodę, na dzielenie się takimi informacjami. Kto wie jak wiele sekretów przetrzymywała Twierdza. Setki? Tysiące? Nie starczyłoby mu życia, żeby poznać wszystkie, to na pewno.
— Dołączył do sprawy, możesz mu powiedzieć — mruknęła ze zrezygnowaniem. Po czym przeniosła ostrzegawcze spojrzenie na Nassie’ego. — Ale jeśli komuś rozpowiesz, to dosięgną cię takie konsekwencje, że nigdy się nie wykopiesz ze swoich problemów. Wszystko, o czym teraz rozmawiamy, jest ściśle tajne.
— To się wie samo przez się. — Nassie pokiwał głową. — Jeszcze mi życie miłe. Nie zamierzam zadzierać z Twierdzą.
— A to nie ty jesteś tą osobą, która szantażuje Generała Broni? — zdziwiła się pułkowniczka, marszcząc brwi.
Eiiry był wyraźnie zdziwiony tą informacją, a jeszcze większe zdziwienie pojawiło się, kiedy Nassie nie zaprzeczył, a wzruszył ramionami.
— To sprawa czysto personalna i nie ma żadnego związku z Twierdzą. To, że ta ludzka kreatura przy okazji jest jednym z generałów to czysty przypadek. Poza tym przecież utrzymuję jego sekret — zauważył, uśmiechając się przy tym lekko drwiąco. — Nikt o nim nie wie.
— Pół Twierdzy wie o szantażu.
— Ale nikt nie wie, jaki jest powód, a o to przecież chodzi. Co z tego, czy ktoś wie że istnieje jakiś sekret, jeśli nie ma bladego pojęcia ani narzędzi, żeby odkryć, jaki on jest?
Z tą logiką chyba nie mogła się kłócić.
— Rozmawialiśmy o symbolu — zauważył Nassie, postanowiwszy wrócić do poprzedniego tematu, jak gdyby nigdy nic. — Co to?
Eiiry przełknął ślinę.
— W uproszczeniu, symbolem tym zapisuje się energię magiczną — wyjaśnił ostrożnie. — Jako pojedynczy symbol nie ma zbyt wielu zastosowań, a w zasadzie tylko jedno: zbieranie ze swojego otoczenia całej energii magicznej.
Nassie zmarszczył brwi.
— W sensie… zniszczyłby wszystkie zaklęcia w okolicy?
— Włącznie z Barierą — dodał Eiiry, a Nassie dopiero wtedy zrozumiał, dlaczego wojownik nie przekazał tej informacji reszcie. — Oczywiście nie byłby w stanie pozbyć się całej — dodał jeszcze. — Żeby to zrobić, musiałby być rozciągnięty na większą część miasta. Ale taka wielkość wystarczy, by całkowicie odsłonić całą dzielnicę zachodnią.
— Reszta Bariery i tak by była bezużyteczna z taką wielką dziurą — mruknął Nassie pod nosem. — Jeszcze kiedy zaginęła osoba odpowiedzialna za jej łatanie…
— Myśleliśmy, żeby pozbyć się znaków z miasta — odezwała się pułkowniczka. — Ale ktokolwiek je robił, postarał się, żeby nie było to łatwe.
Eiiry przytaknął.
— Jedynym sposobem rozbrojenia nieużytych znaków jest przepisać ich znaczenie i wtedy użyć. Tylko ktoś zapisał je w taki sposób, żeby to nie było za bardzo możliwe. Zespół sprzątaczy usiadł nad tym i główkują, ale raczej szybko czegoś nie wymyślą.
— Tylko nie patrz na mnie! — odezwał się od razu Nassie, unosząc ręce w geście poddawania się. — Ja się nie znam w ogóle na magii.
Mag westchnął i pokręcił z niedowierzaniem głową. Pułkowniczka prychnęła.
— Nikt cię nie pros o rozbrajanie znaków magicznych — zauważyła. — Innym sposobem unieszkodliwienia byłoby znalezienie miejsca, do którego ta magia zostanie wysłana.
— Dokładnie — zawtórował Eiiry. — Musi być jakiś cel, do którego trafi. Ostatnia linia to nawet nie jest część symbolu — dodał, wskazując na linię, która wychodziła z ostatniego znaku i kierowała się gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku. Nassie z jakiegoś powodu pociągnął ją aż do samej krawędzi. — Można uznać ją bardziej za faktyczny kierunek. Co oznacza, że cel musi się znajdować gdzieś na tej linii.
— W mieście? — zapytał Nassie, marszcząc brwi.
— Cóż… tego nie wiemy.
— Jutro idziemy znów wszystko sprawdzić — podsumowała pułkowniczka, zbierając wszystkie papiery z blatu. — Może zauważysz coś, co nam umknęło. O dziewiątej w holu Twierdzy. Chyba że masz już plany.
Nassie zamrugał.
— Nie, nie mam żadnych.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.