Powrót do opowiadań

Sekret Złotego Miasta


Po powrocie do Złotego Miasta, Queelo dowiaduje się, iż jego babcia oraz paru innych Złotych Wojowników zaginęło w tajemniczych okolicznościach. Wraz z siostrą zbierają więc drużynę, by odnaleźć ich oraz uratować. Wszystkie tropy prowadzą ich poza bezpieczną Barierę, do zewnętrznego świata, który opanowany jest przez straszliwe potwory. A przynajmniej tak mówią wszelkie opowieści.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

V

20.09.31r.

Znajomi i nieznajomi

— Może jeszcze całą klasę zbierzcie! To nie jest wycieczka szkolna!

Jego głos odbił się echem od pustych hal schronienia. W mieście postawiono kilkanaście takich na wypadki ataku inferów. W zwykłe dni nikt ich nie odwiedzał, dlatego też nadawały się idealnie na przeprowadzanie tajnych spotkań. Przynajmniej tak uważała Ihoo. Queelo miał zupełnie odmienne zdanie i żadnego problemu z tym, by je zaprezentować, krzycząc na cały głos.

— To tylko sześć osób — zauważyła Ihoo, starając się uspokoić brata.

— Już trzy to za dużo — irytował się dalej. — Myślisz, że czemu badacze nie podróżują sobie w grupkach na zewnątrz? Im więcej osób, tym bardziej zwracają na siebie uwagę!

— Mamy do czynienia z grupą magów, potencjalnie niebezpiecznych!

— I co z tego? Jesteśmy odporni na magię!

— Eiiry nie jest!

— Eiiry to jedna osoba! Może się schować! Próbowałaś się kiedyś schować grupą osób? To kurwa trudne!

— Jak ci tak to przeszkadza, to znajdę innego badacza!

— Jak jakiegoś znajdziesz do jutra to droga wolna!

— Ty…! TY…!

Eiiry stał z boku i miał na tyle oleju w głowie, by nie wchodzić w drogę kłótni rodzeństwu. Reszta wojowników jeszcze nie przyszła, tak więc nie było nikogo, kto mógłby zatrzymać ich przekrzykiwanie się. Chociaż możliwe, że i reszta nie miałaby na to odwagi. Większość bała się pułkowniczki Ihoo, a nawet jeśli nie znali Queelo, ciężko było podejść do kogoś, kto śmiał się postawić tej kobiecie. Poza tym podobno emanował też aurą podobną do swojej babci, która jasno wskazywała, iż był kimś groźnym. Tak przynajmniej słyszał od Eiiry’ego i paru badaczy, sam nigdy tego w sobie nie zaobserwował.

— Mówiłeś, że pomożesz — nie wytrzymała w końcu Ihoo.

Queelo podniósł na nią zmęczone spojrzenie.

— A ty, że ograniczysz liczbę złotookich kretynów do minimum.

— Jest na minimum! — obraziła się. — Mamy maga, myśliciela, zwiad i komunikację… cóż, mniej więcej. To jest minimum.

— Za zwiad, komunikację i myśliciela mogę robić sam — żachnął się Queelo, ale już nieco spuścił z tonu. — Mam nadzieję, że przynajmniej powiesz tym kretynom…

— Nie możesz każdego nazywać kretynem!

— Powiesz tym jakże światłym i wielce wykształconym workom treningowym, że mają się mnie słuchać — dokończył swoją myśl. — W większości miejsc za Barierą jest całkiem bezpiecznie, jeżeli tylko wiesz, jak się zachować. A wojownicy nie umieją się zachowywać.

— Queelo…

Usłyszał ich, jeszcze zanim dokończył własną wypowiedź, natomiast Ihoo musiała się zorientować dopiero po chwili. Obróciła się w stronę drzwi, które akurat się otworzyły. Trójka. Trzech dodatkowych ludzi do drużyny, ponieważ to wcale nie była zbyt wielka liczba. Na dodatek wszyscy w tych swoich złotych mundurkach. Miał szczerą nadzieję, że nie zabiorą ich ze sobą poza Barierę. To dopiero wprowadziłoby ich w kłopoty.

Ocenił ich spojrzeniem, nawet nie próbując się specjalnie z tym kryć. Dwóch wojowników miało miecze, całkiem proste i typowe, nic wymyślnego. Trzecia z nich przy boku nosiła jakiś dziwny, zapinany przybornik. To w nim musiała trzymać swoją broń. Co takiego mogło to być? Zdawał sobie sprawę, jak nosiło się większość z nich. Najbardziej prawdopodobne, iż były to jakiegoś rodzaju noże.

Kobieta była postawna i gdyby nie wybór broni, mógłby pomyśleć, że jej Zdolnością jest siła. Jak oni wszyscy miała oczy koloru złota, jednak jej wydawały się jeszcze jaśniejsze przez kontrast z ciemną karnacją. Prawie tak jasne, jak oczy Ihoo, gdy używała swojej Zdolności. Włosy miała… dziwne. Część kosmyków ścięta była na wysokości ramion, część — podbródka. Mimo tego nieładu nie był w stanie pozbyć się wrażenia, jakby ta fryzura została starannie zaprojektowana. Po prostu on nie rozumiał konceptu.

Drugi mężczyzna wyglądał najbardziej przeciętnie, jak się tylko dało. Gdyby nie miał na sobie munduru, Queelo prawdopodobnie nawet nie zwrócił by uwagi na jego oczy, bo kto by pomyślał, że ktoś taki w ogóle może mieć je złote. Nawet ich kolor jakoś specjalnie nie wyróżniał się na jego twarzy, co było swego rodzaju osiągnięciem.

U trzeciej osoby najbardziej zwracały uwagę włosy. Jasne, wojownicy mieli te swoje całe złote oczy, ale jeszcze nigdy nie spotkał żadnego, którego również włosy miałyby podobny kolor. Tak jakby potrzebowali jeszcze bardziej się wyróżniać poza Barierą. Dopiero kiedy zwrócił uwagę na twarz zdał sobie sprawę, na kogo właściwie patrzy. I jego dzień stał się jeszcze gorszy.

Wojownik jakby wyczuł to spojrzenie, bo obrócił się w jego stronę. Uśmiech drgnął mu delikatnie. Czyli też zauważył.

Nikt inny nie zwrócił na to uwagi.

— Jesteście! — Ihoo podniosła się z miejsca, żeby przywitać nowo przybyłych. — Dobrze, świetnie, nie mamy czasu do stracenia. Im szybciej omówimy najważniejsze kwestie, tym lepiej. Samo wyjście mamy zaplanowane na jutro na dziesiątą, dali nam miesiąc na misję.

Queelo prychnął drwiąco, słysząc to. Naprawdę w Twierdzy oczekiwali, że przeszukanie tak wielkich terenów zajmie najwyżej miesiąc? Jeszcze tak ogromną grupą ludzi? Wojownicy naprawdę nie znali się na życiu, nawet ci na górze. Jego reakcja zwróciła uwagę. Ihoo odchrząknęła.

— To Queelo. Będzie naszym przewodnikiem.

— Osoba bez Zdolności? — odezwał się przeciętniak. Ihoo chyba podawała mu imiona osób, które z nimi wyruszą, ale zupełnie ją wtedy zignorował. Powinien bardziej zwracać wtedy uwagę, przynajmniej uniknąłby kuli. — To chyba trochę nieodpowiedzialne, nie uważa pani? Nie powinniśmy marnować cennego czasu na ochranianie cywili. Bez urazy — zwrócił się natychmiast w stronę Queelo, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mówi o nim w jego obecności.

Twarz Queelo nawet nie drgnęła.

— Słyszałaś go, Ihoo — odezwał się najspokojniejszym tonem, na jaki go było stać w takiej sytuacji. — Nie powinniśmy marnować czasu. Nawet obca osoba zgadza się z moim podejściem.

— Wcale tego nie powiedział — syknęła Ihoo w jego stronę, natychmiast porzucając swoją poprzednią pozę. — Przestań wykrzywiać cudze słowa pod swój światopogląd. Queelo jest badaczem — wyjaśniała, odwracając się z powrotem do skonfundowanego przeciętniaka. — Większą część swojego życia spędził poza Barierą, więc wie, jak tam się poruszać.

— Prędzej to wy jesteście częścią, która nas spowalnia — dokończył za nią Queelo.

— Miałeś przestać! — zezłościła się Ihoo.

— Stwierdzam jedynie fakty — zauważył, wzruszając ramionami.

— Już je usłyszałam, więc starczy.

Gdyby spojrzenia mogły zabijać, temu z pewnością by się udało. Wojownicy wokół wzdrygnęli się, mimo iż nie zostało skierowane w ich stronę. Jednak sam Queelo nie przejął się zbytnio. Popatrzył chwilę na siostrę, po czym sięgnął po jedno ze swoich urządzeń i zaczął grzebać śrubokrętem w kabelkach. Ihoo westchnęła ciężko i obróciła się do wciąż wystraszonych wojowników.

— Nie przejmujcie się nim, taki ma już charakter — spróbowała zbyć jego słowa, ale raczej nie zabrzmiały tak spokojnie jakby chciała. Odchrząknęła. — W każdym razie to nasz przewodnik, więc powinniście się go uważnie słuchać w tematach związanych z zachowywaniem się na zewnątrz. Niekoniecznie w innych. Znacie już Eiiry’ego? — zapytała, zwracając nagle całą uwagę na chowającego się gdzieś w rogu pomieszczenia maga. — Będzie odpowiedzialny za wszystkie kwestie magiczne.

Przeciętniak i Nassie jedynie wymienili między sobą spojrzenia, chyba niepewni, jak zareagować. Za to kobieta uśmiechnęła się szeroko i z tym jakże wesołym uśmiechem, podeszła do nieco przestraszonego Eiiry’ego.

— Cześć, jestem Mikky! — przywitała się, machając na powitanie. — Cieszę się, że będziemy ze sobą współpracować. Wiele o tobie słyszałam.

— E… — Chyba nie był pewien, czy jest to kpina czy nie. — Nawzajem?

— Powinniśmy chyba przejrzeć nasze zdolności, no nie? — Mikky błyskawicznie obróciła się z powrotem w stronę Ihoo. — Znaczy zdolności i Zdolności. Wiecie, te małą literą i te dużą. Takie rzeczy się przydają na wyprawach!

Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, Ihoo już kręciła głową.

— My już wiemy o waszych talentach — zauważyła, wskazując jedną ręką w stronę Eiiry’ego, a drugą Queelo, żeby było jasne o kim wyraża się jako „my”. — Co do naszych, w zasadzie wystarczy już to, co powiedziałam. Mag. Przewodnik. I moje Jasne oczy. Myślę, że powinniśmy raczej podyskutować o samym zewnętrzu zanim tam wyjdziemy. Queelo.

Ten westchnął ciężko, będąc wywołanym. Odłożył czujnik do jednej z wielu kieszeni w swoim stroju, po czym, wiedząc czego właściwie chce jego siostra, sięgnął po mapę. Przysunął stojący w pobliżu stolik przed siebie, by rozwinąć ją na blacie. Wszyscy w pomieszczeniu instynktownie zbliżyli się, by na nią spojrzeć.

Mapa nie przedstawiała wszystkich terenów wokół Złotego Miasta, ponieważ część z nich była najzwyczajniej w świecie nieosiągalna albo też nie warta przeprawiania się przezeń, jednak w miarę dokładnie odwzorowywała większość otoczenia. Queelo, wraz z innymi badaczami do pomocy, postarali się o to by była jak najwierniejsza. Miasto nie znajdowało się dokładnie w środku, ponieważ w takim przypadku dolna część mapy pozostawałaby pusta. Z każdej strony rysunki kończyły się drzewami. Część z nich podchodziła niebezpiecznie blisko miasta od strony południa.

Queelo sięgnął po ołówek.

— Z tego co słyszałem, symbol prowadzi tędy — oznajmił, przykładając końcówkę ołówka do zachodniej dzielnicy i zaczynając ciągnąć linię po mapie w kierunku północnego zachodu. Nie zatrzymał się w żadnym miejscu, przeciągnął ją praktycznie przez cały papier. — Więc wasze źródło musi być gdzieś na tej trasie. Tęczowe łąki są jeszcze całkiem spokojne, ciągną się aż po Ptasią dolinę. To jedno z niebezpieczniejszych miejsc. Dalej za doliną już w zasadzie jest spokój. Trochę zagajników, ale w większości to równiny, aż do Puszczy Cieni.

— Co jest za Puszczą Cieni? — zainteresował się Nassie. Queelo nie zamierzał podnieść na niego wzroku. Nie zamierzał nawet odpowiadać.

— Myślę — odezwała się zamiast niego Ihoo — że gdyby badacze wiedzieli, to z pewnością ta informacja znalazłaby się na mapie.

— Jeśli będziemy mieć szczęście, wasz cel znajduje się bliżej — mruknął Queelo, stukając ołówkiem w namalowaną linię. Przeniósł się nieco poniżej Puszczy Cieni. — Gdybym miał strzelać, to obstawiałbym gdzieś w pobliżu granicy. Słyszałem od innych, że można tam znaleźć trochę podejrzanych kręgów kamiennych, ale nigdy żadnego nie widziałem sam na oczy, więc nie mogę potwierdzić czy akurat na tej trasie się jakiś znajduje.

— Taka ładna mapa… — odezwał się przeciętniak.

Na niego już Queelo postanowił spojrzeć. Mężczyzna wyglądał na smutnego i z żalem wpatrywał się w stworzoną na mapie paskudną linię.

— Wojownicy — prychnął z kpiną. — Bardziej przejmujecie się kawałkiem papieru, niż stworzeniami, które zabijacie. Typowe.

Przeciętniak zmarszczył brwi.

— Przepraszam bardzo?

— Poza tym to moja mapa — kontynuował Queelo, całkowicie ignorując oburzenie mężczyzny. — Mam jeszcze dwie na stanie, a jak mi ich zabraknie, mogę narysować kolejne. Nie rób z igieł wideł. Największym problemem będzie dolina — wrócił do poprzedniego tematu. — Najbezpieczniejsze przejście prowadzi przez kanion, ale on całkiem sporo zbacza z kursu.

— Musimy się przez niego przeprawiać? — zapytała Ihoo, uważnie wzrokiem analizując każdy ruch dłoni brata. — Z taką drużyną może byśmy dali radę przejść prosto.

— Jeśli jesteście wytrzymać trzy dni bez odpoczynku — prychnął. — Na tej trasie nie ma żadnego dobrego miejsca na postawienie tymczasowego obozu. Infery atakują częściej nocą niż za dnia, a już za dnia można je spotkać na każdym kroku. Przeprawa przez kanion zajmuje dwa razy więcej czasu, ale jest pełno miejsc w których można się zatrzymać bez obawy, że coś cię znienacka zaatakuje. Poza tym infery tam są o wiele spokojniejsze. Przy dobrych wiatrach da się tamtędy przejść nawet nie angażując się w ani jedną walkę.

— Dużo wiesz — zauważyła Mikky, nachylając się bardziej nad stołem.

Queelo zamrugał.

— Ta, to moja praca.

— Ale nie odkrywałeś tego wszystkiego sam, prawda?

To było dziwne pytanie. Pokręcił głową.

— Od tego mamy więcej niż jednego badacza — odpowiedział spokojnie. — Każdy z nas zbiera informacje we własnym zakresie, a kiedy przypadkiem wpadniemy na siebie gdzieś w terenie, to wymieniamy się nowymi znaleziskami między sobą. Nie jest to może najbardziej efektywny sposób dzielenia się informacjami, ale innego nie mamy.

— Czyli część informacji mogła ulec zmianom w trakcie — zauważył stojący gdzieś z boku Nassie. — Niektóre rzeczy zmieniają się dość szybko.

— W kanionie mamy założonych też kilka schronów.

— Schronów? — zainteresowała się Mikky.

Przytaknął.

— Badacze zwykle podróżują sami, więc potrzebujemy miejsc, w których możemy odpocząć bez obawy, że coś nas zaatakuje — wyjaśnił. — W innym przypadku już byśmy się nie obudzili. Dlatego w trakcie wypraw staramy się też zbudować jak najwięcej bezpiecznych miejsc, jak to możliwe. Idąc po naszej trasie nie każdej nocy na takie trafimy — zauważył, wracając spojrzeniem na mapę. — Ale trochę się ich znajdzie po drodze. Nie są jakieś wielkie, ale też takich nie potrzebujemy.

— Czyli nie będziemy potrzebować wtedy dzielić się na warty — stwierdziła wojowniczka. To nie było pytanie, więc nie musiał jej odpowiadać. — W takim przypadku… czy faktycznie nasza grupa nie jest za wielka?

Ihoo odkaszlnęła, postanawiając w końcu włączyć się do dyskusji.

— O ile droga do celu może nie wymagać tylu osób — odezwała się swoim poważnym tonem — o tyle nie wiemy, co możemy zastać u samego celu. Wasz obecny tutaj kolega — wskazała w stronę Nassie’ego — doszedł do wniosku, że mamy do czynienia z grupą co najmniej pięciu osób, natomiast Eiiry sądzi, że każde z nich przynajmniej w stopniu znacznym zna się na magii. To już stanowi poważne zagrożenie.

— I co najmniej jeden potężny mag — dodał do tego jeszcze Eiiry. Może miał problemy z wypowiadaniem się samemu, ale nigdy nie przegapił okazji, by doprecyzować słowa Ihoo. — Na tyle, że mógłby zasilić znak wielkości ćwierci miasta. Do tego potrzeba ogromnych zasobów magii.

Queelo przeniósł zmęczone spojrzenie na siostrę.

— Przypomnij mi jeszcze raz dlaczego właściwie przejmujemy się magią?

Uderzyła go w ramię z całej siły. Skłamałby, gdyby stwierdził, że to nie zabolało, jednak jego twarz tego nie okazała. Pozostała tak bez wyrazu jak niemal w każdej sytuacji. Zanim jednak Ihoo odezwała się, żeby go skarcić, ktoś inny postanowił zadać pytanie:

— A dlaczego… mielibyście się nie przejmować?

Oboje przenieśli spojrzenie na skonfundowanego przeciętniaka. Jego dwaj towarzysze nie wyglądali ani trochę na zdziwionych, więc już musieli sobie zdawać sprawę o co chodzi, jednak wyraźnie nie mieli okazji mu tego wyjaśnić.

— Moje oczy są równie nienaturalne, co wasze, no nie? — zauważył Queelo, wskazując palcem na jedno ze swoich oczu.

Wojownik przytaknął niepewnie.

— Są… fioletowe. Skądś kojarzę ten kolor…

— To tak jakby przypadłość genetyczna — wyjaśniła Ihoo, rozkładając ręce. — Nasz pradziadek próbował kiedyś w laboratorium stworzyć formułę, która dawałaby ludziom złote oczy. Większość specyfików testował na sobie. Koniec końców wynik był taki, że zamiast tego nadał odporność na magię wszystkim swoim potomkom, a fiolet w oczach to skutek uboczny.

— Pewnie portrety ojca wciąż wiszą na korytarzach — zakpił Queelo. — Dziwne, że nie wymazali mu fioletowego oka, myślałem że Twierdza…

— Zamknij się — przerwała mu natychmiast siostra, z morderczym uśmiechem na twarzy. — Nie potrzebujemy twoich kolejnych światłych uwag na ten temat. Ogranicz je do gadania o zewnętrzu.

— Na zewnątrz prawie wcale nie ma złotookich idiotów — rozmarzył się Queelo, kierując wzrok ku sufitowi. Zamierzał udawać, że widzi przezeń piękne, błękitne niebo, którego i tak nie zauważyłby w mieście. — Marzenie.

Ihoo westchnęła ciężko i pokręciła głową nad jego głupotą. Tymczasem przeciętniak krążył wzrokiem między nią a Queelo, jakby próbował układać w głowie jakieś puzzle i mu to nie wychodziło. Jego twarz wykrzywiała się coraz bardziej w emocji, która chyba była zdziwieniem, ale trudno było to określić. Równie dobrze mogło to być jakiegoś rodzaju przerażenie.

— To wy jesteście rodzeństwem?! — wyrzucił w końcu z siebie. Czyli jednak szok.

Queelo prychnął, ale zamiast do niego, obrócił się do Ihoo.

— Czemu wszyscy zawsze są zdziwieni moim istnieniem? Ukrywasz mnie czy co?

— Siedzisz non stop poza miastem — zauważyła Ihoo, patrząc na niego krzywo. — Skąd niby mają cię znać? Myślisz że chodzę i opowiadam o moim życiu każdemu, kogo napotkam?

— A może jednak zaczniesz ukrywać moje istnienie? To będzie wygodniejsze.

— Nie zaczynaj.

— W każdym razie mamy odporność na magię — powrócił do poprzedniego tematu. — Nie możemy jej używać, a ona nie działa na nas. Trochę taki obosieczny miecz, jeśli mnie pytacie.

Nassie wyszedł krok przed przeciętniaka.

— Na Zdolności też?

Queelo spojrzał prosto na niego po raz pierwszy odkąd go rozpoznał. Wojownik nawet nie drgnął. Nie miał wstydu.

— Pojęcia nie mam.

— To trochę skomplikowane — odezwała się Ihoo, przejmując inicjatywę za brata. — Zależne od Zdolności. Ja mogę swojej używać bez żadnego problemu, więc tego na pewno nie blokuje. Wydaje mi się, że nie działają na nas jedynie te, które są w nas bezpośrednio skierowane.

Przeciętniak nagle cofnął się o krok i przymknął oczy. Coś zrobił, bo Nassie, Mikky oraz Eiiry wykonali gwałtownie ten sam gest, unosząc rękę do ucha, by je podrapać. Wojownik otworzył oczy, marszcząc przy tym brwi.

— W ogóle was nie wyczuwam — oznajmił ze skonfundowaniem. — Nie wiedziałem, że coś takiego jest możliwe. Ale w takim razie moja Zdolność…

— Przyda się — skończyła za niego Ihoo. — Już to przemyśleliśmy. Jakieś inne pytania.

— O, ja mam! — Mikky przepchnęła kolegę i zajęła jego miejsce. — Czy myśleliście kiedyś, żeby zbadać to zjawisko?

— Nie — odpowiedzieli naraz, a obie ich twarze wyrażały wyraźne zniechęcenie.

— Ale gdyby poddać to badaniom…

— Panno Mikky. — Głos Ihoo wciąż był spokojny, ale dało się dosłyszeć naprawdę lekką nutkę zirytowania. — Doceniam pani wkład w naukę, jednak nie jest to ani czas, ani miejsce na tego typu dyskusje.

— Poza tym — dodał Queelo — nie jesteśmy królikami doświadczalnymi.

— O nie, nie, nie chciałam tego sugerować. — Pokręciła tak gwałtownie głową, że wyglądała, jakby dostała jakiegoś wstrząsu. — Broń Bogini, najmocniej przepraszam.

— Jaki wkład w naukę? — zainteresował się zamiast tego Queelo. — Wy w Twierdzy cokolwiek badacie? Od kiedy niby?

Mikky wyglądała na wdzięczną, że tak szybko postanowił zmienić temat.

— W Twierdzy nie badamy — prychnęła Ihoo.

— To oddolna inicjatywa — oznajmiła Mikky, wracając natychmiast do swojego poprzedniego, radosnego tonu. — Złożyliśmy się z paroma znajomymi, żeby ufundować sobie laboratorium! Głównie próbujemy analizować infery, ale to nie jest aż takie łatwe. Więc robimy dużo projektów na boku. Ostatnio dużo czasu poświęcamy roślinom. Wiecie, że istnieje kwiat, którego pyłek wywołuje halucynacje?

— A w zbyt wielkim stężeniu usypia — przytaknął Queelo. — Używam go w pociskach przeciwko pojedynczym inferom. Tkaczów jest pełno na zewnątrz, trzeba na nie uważać.

— Nazwaliście je tkaczami? Świetna nazwa! My w laboratorium nie mogliśmy się zgodzić na żadną normalną. Każdy proponował jakieś głupie. O, o, jakie jeszcze są kwiaty o ciekawych właściwościach na zewnątrz? Może nie musimy ich badać, skoro już ktoś to zrobił za nas!

— Nie ma wielu takich roślin — przyznał, wzruszając ramionami. — Zazwyczaj po prostu staramy się określić czy dana roślina jest jadalna czy nie, ponieważ często w drodze potrafią się nam skończyć zapasy. Aurelity posiadają w sobie kawałki złota, więc można nimi zwabiać infery. Plujki przy kontakcie tworzą niesamowicie wielkie ilości pyłków, wręcz całe chmury, przysłaniając nimi wszystko wokół. Poza tym strasznie lepią się do ubrań. Za to z zielonych róż i dmuchajek można ugotować wspaniałą zupę. Jeszcze jak doprawi się to liśćmi błękitków to w ogóle rarytas wychodzi. Lepsze niż cokolwiek w mieście.

— Ej, kwiaciarki — wtrąciła się Ihoo w ich rozmowę. — Jesteśmy tutaj żeby omówić wyprawę, a nie dyskutować o jakichś kwiatkach, pamiętacie?

— Przecież nikt już nie ma pytań — zauważył Queelo. — O czym niby chcesz jeszcze dyskutować? Przejrzeć wszystkie gatunki inferów na zewnątrz? A może pogadać z Eiiry’ym o jego znakach?

Otworzyła usta, ale wyraźnie nie miała odpowiedzi na takie pytanie, zamknęła je więc. Powędrowała wzrokiem do reszty uczestników, jednak nie wyglądało na to, by ktokolwiek faktycznie miał jakieś pytania. Przypomniała im więc jeszcze raz godzinę wyjścia i rozeszli się, a przynajmniej większość z nich. Queelo wciąż ciągnął rozmowę o roślinach wraz z Mikky. Jej wiedza może nie dorównywała tej, którą zazwyczaj posiadali badacze, ale swoim entuzjazmem i chęcią dowiadywania się nowych rzeczy jak najbardziej do nich przystawała. Aż przez chwilę zrobiło mu się przykro, że postanowiła wybrać ścieżkę kariery wojownika.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.