Po powrocie do Złotego Miasta, Queelo dowiaduje się, iż jego babcia oraz paru innych Złotych Wojowników zaginęło w tajemniczych okolicznościach. Wraz z siostrą zbierają więc drużynę, by odnaleźć ich oraz uratować. Wszystkie tropy prowadzą ich poza bezpieczną Barierę, do zewnętrznego świata, który opanowany jest przez straszliwe potwory. A przynajmniej tak mówią wszelkie opowieści.
Niedaleko za pagórkami, teren gwałtownie opadał i trzeba było uważnie patrzeć pod nogi, żeby tylko się nie przewrócić na kamienistym terenie. Queelo szedł na przedzie ich pochodu tak pewnie, nawet nie opuszczając wzroku, jakby szedł tamtędy już tysiące razy. Zresztą to było całkiem możliwe. Poza tym jego buty z grubą, stabilną podeszwą wyglądały, jakby zostały specjalnie zaprojektowane do podróży po takich terenach. Nassie nie przypominał sobie, by ktokolwiek w mieście takowe sprzedawał.
Po zejściu ze zbocza, Queelo zatrzymał się gwałtownie i zaczął rozglądać po otoczeniu, mrużąc oczy. Sięgnął do antenek, wystających z jego słuchawek, po czym powyginał je w najróżniejsze strony, co wyglądało komicznie. Coś zaskrzeczało przeraźliwie w oddali, natychmiast zwracając jego uwagę. Zaklął pod nosem.
— Co jest? — natychmiast zainteresowała się Ihoo.
— Zła pora, na przeprawianie się przez dolinę — powiedział tylko, omijając jakiekolwiek szczegóły. — Infery są bardziej agresywne, niż zwykle. Potrzebna będzie jak największa ostrożność.
— Zwykłe zwierzęta — prychnął cicho pod nosem Allois.
Chyba liczyl na to, że Queelo go nie dosłyszy, jednak badacz niemal natychmiast obrócił głowę w jego stronę i wbił weń wzrok, niczym drapieżnik patrzący na swoją ofiarę. Allois wzdrygnął się.
— Też byś był agresywny, gdyby ci zalało jedyne jedzenie w okolicy.
— Jedzenie?
— Jaskinie ze złotem — mruknął Queelo, zostawiając już wojownika w spokoju. — Twierdza tu kiedyś kopała, stąd w ogóle jest ten kanion. Kiedy już sobie nazbierali wystarczająco złota, zostawili to wszystko i infery się pozasiedlały. Często biją się między sobą o dostęp do tych jaskiń, ale teraz, kiedy wszystko zalało, nie przepuszczą okazji by najeść się czymś innym. To jest wami.
To raczej nie było zdanie, które podniosłoby ich na duchu, a wręcz przeciwnie. Queelo wypowiedział je jednak tak spokojnie, jakby mówił o pogodzie. Jego twarz była całkowicie spokojna, ani jednej, choćby najmniejszej emocji. Zapadła niezręczna cisza.
— A… — postanowił odezwać się Eiiry, stojący z tyłu ich grupy. — Ale skąd wiesz, że zalało jaskinie?
— Hałasują inaczej, jak to się dzieje — odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Nie była. Zdziwione spojrzenia wszystkich wylądowały na nim. — No co? To ważne, żeby nauczyć się rozróżniać takie rzeczy!
— Te twoje słuchawki muszą być naprawdę dobre — zauważył Nassie.
Queelo odruchowo uniósł dłoń, żeby ich dotknąć. Zatrzymał ją jednak w połowie drogi i zmrużył oczy, zdając sobie sprawę, że właśnie zwrócił uwagę na kogoś, kogo chciał ignorować. Nie spojrzał w stronę Nassie’ego, ale i tak bardzo wyraźnie był zirytowany jego komentarzem.
— Od tej pory — zaczął, postanawiając ominąć poprzedni temat — najlepiej w ogóle nie rozmawiać, chyba że jest absolutna konieczność. Nawet wtedy rozmawiać jak najciszej. Chodzić też cicho.
— I cicho oddychać — mruknął z kpiną Allois pod nosem.
— Tak, dokładnie. — Queelo nie kpił. — Najlepiej by było, jakbyście się w ogóle od tego powstrzymali, ale tak się niestety nie da. A, i uważać na ostre skały — dodał jeszcze. — Infery są bardzo czułe na krew. Nawet po najmniejszej rance mogą nas namierzyć bez problemu.
— Normalne zwierzęta.
— Nie ma nic dziwnego w tym, że drapieżniki polują na swoje jedzenie. Po prostu zamiast innych zwierząt, jedzeniem jesteście wy. W którym miejscu to się różni?
Allois otworzył usta, ale chyba nie był w stanie znaleźć sensownego argumentu, ponieważ po chwili je zamknął. Queelo jedynie przyłożył palec do twarzy, dając jasno do zrozumienia, że od tej pory mają być cicho, po czym ruszył ostrożnie przed siebie. Jego kroki nagle stały się lekkie i bezgłośne, co było niezłym wyczynem, biorąc pod uwagę jego ciężkie buty. Wojownicy potrafili poruszać się tak ostrożnie, ale jeszcze nigdy nie spotkał zwykłego człowieka, który by się tego nauczył tak dokładnie.
Otoczenie wokół nich przestało być tak zielone. Teren wciąż schodził w dół, jednak o wiele delikatniej niżeli wcześniej. Trawa powoli kończyła się, zastąpiona przez poczerniałe skały. Rosły wokół nich, chowając ich w cieniu. Ścieżka pomiędzy nimi była wydeptana, jakby wiele osób poruszało się nią, pomimo wyraźnego wyludnienia terenu. Co jakiś czas, gdzieś w oddali, rozlewał się skrzek, a z każdym kolejnym Nassie odnosił wrażenie, iż cokolwiek go wydaje, znajduje się coraz bliżej.
Z góry skał spoglądały na nich oczy. Infery najróżniejszych kształtów i kolorów spoglądały w dół, śledząc ich wzrokiem, jakby czekając, aż któreś z nich wykona jakiś nieostrożny ruch. Było ich tyle, że raczej mogłyby bez problemu rozprawić się z taką wyprawą, ale żaden z nich nie atakował. Większość z nich przypominała różnego rodzaju ptaki, chociaż niekoniecznie wielkości, jakiej być powinny. Ogromne wróble i niewielkie łabędzie, jaskółki z dodatkowymi skrzydłami, czy dziwne połączenia kilkunastu różnych ptaków, których nie potrafił rozszyfrować.
Jeden z nich nagle zerwał się z miejsca, natychmiast alarmując Queelo. Przystanął, dając reszcie znać ręką, że powinni zrobić to samo. Infer wielkości człowieka, wyglądający bardziej jak ćma niczym jakikolwiek ptak, wylądował na ziemi, kilka metrów od ich grupy. Spojrzała na nich ogromnymi, czarnymi oczami. Zamachała skrzydłami, wzbijając nieco piasku w powietrze, jakby chciała ich nim owiać. Queelo nie drgnął. Możliwe, ze wstrzymał nawet oddech. Nassie widział tylko jego plecy, ale z jakiegoś powodu miał również wrażenie, iż badacz patrzy inferowi prosto w oczy, nawet nie mrugając.
Widząc, że osoba na czele grupy nie da się tak łatwo wystraszyć, ćma chyba postanowiła sobie odpuścić, ponieważ odskoczyła i, machając zacięcie skrzydłami, przeniosła się żeby usiąść na ścianie jednej ze skał. Queelo stał jeszcze chwilę, przyglądając się jej uważnie, po czym machnął ręką na resztę, by szli dalej. Ostrożnie wyminęli infera najszerszym łukiem jakim się dało.
Przejście przed nimi rozszerzyło się, jednak wciąż z obu stron wznosiły się wysokie, czarne skały. Trudno było pomyśleć, że to ludzie stworzyli takie przejście, jednak i w obecnych czasach Nassie znał kilka osób ze Zdolnościami, które byłyby w stanie coś podobnego zrobić, gdyby tylko się postarały.
Jak właściwie ktoś je zrobił? Czy osoby z nadludzką siłą po prostu rozwaliły kamień, kawałek po kawałku? Może ktoś manipulujący skałami po prostu rozwalił je siłą własnej woli? A może użyli jeszcze jakiegoś innego sposobu, o którym akurat nie był w stanie teraz pomyśleć. W każdym razie było to imponujące. Tylko, skoro były to kopalnie złota, dlaczego je porzucili, zamiast zbudować miasto w ich pobliżu? Jeśli dawni wojownicy chcieli się pozbyć inferów, a wyraźnie taki był ich cel, skoro założyli Twierdzę…
Zakręcili ostrożnie, a ich drogę zastawiło nagle ogromne, ptasie gniazdo. Z jego środka dobiegały głośne piski. Queelo znowu się zatrzymał, wyraźnie zdziwiony. Chyba poprzednim razem, gdy się przeprawiał, nic nie blokowało drogi. Z największą ostrożnością podszedł bliżej do gniazda i dłonią sprawdził jego strukturę. Gałązki i kawałki materiału były ze sobą na tyle dobrze zbite, że gdy cofnął rękę, miejsce w którym dotknął wróciło prawie natychmiast do poprzedniego stanu.
Westchnął ciężko, wydając dźwięk pierwszy raz odkąd wkroczyli do kanionu. Cofnął się kilka kroków, pokręcił głową chyba nad swoimi własnymi myślami… po czym rzucił się przed siebie i podskoczył z rozbiegu, żeby wylądować niemal na samym szczycie boku gniazda. Wspiął się na samą górę i stanął, sprawdzając teren pod swoimi stopami. Wyglądało na to, że był wystarczająco stabilny, bo machnął ręką w ich stronę, by podążyli za nim.
Ihoo powtórzyła więc wyczyn zaraz po nim, chociaż jej udało się doskoczyć na samą górę bez problemu. Nassie odruchowo spojrzał w stronę Mikky. Dlaczego mieliby się męczyć z jakimś hałaśliwym skakaniem, kiedy mieli ją? Kobieta miała chyba tą samą myśl, bo już lewitowała Eiiry’ego w tamto miejsce. Mag wyglądał na przerażonego lataniem. Gdy już wylądował bezpiecznie obok Queelo i Ihoo, zajęła się resztą.
Nassie nie miał nic przeciwko lewitowaniu, nawet jeśli było to bardzo dziwne uczucie. Sam nie nazwał by go lataniem. Wydawało mu się zawsze, że latanie powinno być przyjemniejsze. Przezwyciężanie grawitacji inną siłą, by szybować pośród chmur, czując bijący wiatr na twarzy i we włosach. Tymczasem Zdolność Mikky bardziej… przenosiła rzeczy w przestrzeni. Trochę jak przesuwanie pudełka, tylko zamiast siły fizycznej, używałeś siły woli, no i mogłeś je też przesunąć do góry. To nie była Zdolność przezwyciężająca grawitację, a ją zwyczajnie ignorująca. A skoro grawitacja była ignorowana, to jaka w tym zabawa?
Na sam koniec Mikky przeniosła samą siebie, po czym wykonała jakiś gest w stronę Queelo. Cokolwiek by on nie znaczył, Nassie go nie znał. Badacz chyba ją zrozumiał, bo wskazał na swoje oczy. Mikky zrobiła bezgłośne „och” i więcej już nic nie kwestionowała. Obrócili się, by spojrzeć do środka gniazda, na które właśnie się wdrapali.
Coś poruszało się na jego środku. Spośród gałęzi, wystawało kilka małych, pierzastych łebków, a każdy z nich wlepiał w nich spojrzenia. Jedno z piskląt zaskrzeczało radośnie. Chyba radośnie. Na tyle, na ile pisklę w ogóle mogło być radosne. Inny wyskoczył ze swojego bezpiecznego miejsca pośrodku gniazda i na cherlawych nóżkach, machając niezdarnie skrzydełkami, podążyło w ich stronę.
Odruchowo wojownicy sięgnęli natychmiast w stronę swoich broni, ale gwałtowny gest Queelo powstrzymał ich, nim ktokolwiek faktycznie zdążył ją wyciągnąć. Coś w wyglądzie stworzenia się Nassie’emu nie zgadzało, ale potrzebował chwili, by zorientować się co. Do tego czasu pisklak znalazł się tuż przed nimi. Queelo przyklęknął powoli i podsunął mu dłoń. Albo coś, co w tej dłoni trzymał. Nassie był przekonany, że badacz coś podsunął zwierzęciu, bo to kłapnęło dziobem i połknęło w całości.
Znaki. Każdy infer, z jakiegoś powodu, miał na sobie białe znaki, rozchodzące się po ich skórze w najróżniejszych miejscach, niczym błyskawice. Czasami zwierzęta miały je na głowach, czasami na nogach, czasami na grzbietach, każde gdzie indziej, jednak wszystkie jakieś posiadały. Był całkowicie pewien, że stworzonko przed nimi również zaliczało się do inferów, jednakże nigdzie na nim nie był w stanie zauważyć takich znaków. Dostawały je z wiekiem? A jeśli tak to po co?
Pisklę zaskrzeczało jeszcze raz, tym razem tylko w stronę Queelo, jakby w podzięce, po czym niezdarnie wróciło na poprzednie miejsce. Badacz podniósł się, otrzepał i machnął ręką na resztę, by szli za nim, tak jakby nic się właśnie nie wydarzyło. Nassie miał ogromną, potworną ochotę zapytać, co to właściwie miało być, jednak zdawał sobie sprawę, że wciąż powinni zachowywać ciszę. Powinien zanotować to pytanie na moment, kiedy wyjdą w końcu z kanionu… tylko czy w ogóle dostanie odpowiedź? Może powinien poprosić Mikky, żeby to ona przekazywała jego pytania. Nie mówiąc, że są jego, oczywiście. Queelo zdawał się tolerować ją bardziej, niż Nassie’ego czy Alloisa.
Chodząc po gałęziach gniazda zdecydowanie trudniej było zachować ciszę, niżeli na ziemi. Nawet jeśli się starali, co chwilę któreś z nich powodowało trzask pod stopami. Z jakiegoś jednak powodu inne infery nie śmiały podlecieć do gniazda, nawet gdy osoby po nim chodzące niezwykle hałasowały. Zupełnie jakby obawiały się bardziej właściciela niżeli głodu. Co oczywiście nie było dobrym znakiem dla nich. Powinni się pospieszyć, nim istota, do której to posłanie należało, wróci ze swoich łowów czy gdziekolwiek się podziewała.
Jego obawy okazały się jednak bezpodstawne, ponieważ bez problemów przeszli na drugą stronę. Nassie nie miał problemu ze skokiem z takiej wysokości, spodziewał się jednak, iż człowiek bez złotych oczu mógłby takowy mieć. Oczywiście jak zwykle się pomylił, ponieważ Queelo bez żadnego zawahania zeskoczył z gniazda i wylądował z gracją na ziemi, nie łamiąc sobie nóg ani nic. Może Nassie był po prostu idiotą. Może była to kwestia wysportowania, a nie po prostu złotych oczu. Chyba zbyt długo nie miał do czynienia z prostymi ludźmi i już zapomniał, że oni przecież nie są jakimiś niedołęgami, które nic nie potrafią. Ba, może potrafili nawet więcej niż złotoocy, bo nie upraszczali sobie drogi jakimiś magicznymi Zdolnościami.
Po tej jednej przygodzie dalej szli w kompletnej ciszy. Co jakiś czas kolejne infery próbowały zagradzać ich drogę, jednak niezrównany spokój i siła spojrzenia Queelo to było dla nich zbyt wiele do przeskoczenia. Czy naprawdę taka niewzruszona postawa to było wszystko, co było potrzebne, by infery nie atakowały? Na pewno nie, w mieście to nie działało. To dlaczego działało na zewnątrz? Może to zależało od infera? Od osoby? Od czego? Musiał to wiedzieć!
Nie zdążyli dotrzeć do schronu na czas, musieli więc rozbić obóz sami. Rozstawili się pod jedną ze ścian kanionu, by nic nie zaatakowało ich od tyłu. Udało im się jakoś znaleźć w miarę odosobnione miejsce, nie nazbyt odsłonięte, ale też nie nazbyt otoczone, aby w razie czego dało się uciec. Porozdzielali warty, zastanawiając się przy tym, czy nie przydzielić jakiejś Queelo. Badacz usiadł pod ścianą i tylko się im przyglądał z dziwną miną, nie mówiąc niczego.
— I tak nie będę spał — odezwał się w końcu, krzyżując ręce. — Jak zasnę, to jeszcze któreś z was na swojej warcie zrobi coś głupiego.
— Sen jest ważny — zauważył Nassie.
Queelo prychnął głośno.
— A życie ważniejsze. Rozdzielcie się między sobą w swoim wesołym kółeczku a ja będę robił za drugie oczy.
— Po prostu powiedz, że nam nie ufasz — prychnął Allois.
Badacz wzruszył ramionami.
— Nie ufam. Lepiej ci z tą wiedzą?
Chyba nie było, jednak nie powiedział niczego więcej. Pomimo jego obaw, noc ubiegła w miarę spokojnie. Nassie co prawda słyszał podejrzane odgłosy na swojej warcie, jedne gdzieś z daleka, inne zdecydowanie bliżej, jednak nic w nie zaatakowało w trakcie. Kilkanaście inferów podeszło niepokojąco blisko do ich obozu. Jeden z nich nawet stanął tuż przed Nassie’em. Przyglądał się mu przez chwilę. Wojownik, stojąc w niemal idealnym bezruchu, postanowił zrobić to samo. Wielkie, pierzaste cielsko, niczym u ptaka, jednakże budową ciała przypominał raczej jakiegoś jaszczura. Infer otworzył dziób, wysuwając zeń długi, wężowy język. Pomachał nieco skrzydłami, po czym po prostu odszedł, niezainteresowany.
Wyglądało na to, że następny dzień będzie równie bezwypadkowy co poprzedni.
— Myślałem, że to będzie trudniejsze — przyznał Allois, przeciągając się. — Tyle opowieści o złym, potwornym zewnętrzu, agresywnych inferach i Bogini wie co jeszcze, a tutaj nic.
— W takim razie powinieneś się cieszyć — zauważyła Ihoo.
Nawet jej już udzieliła się maniera wypowiadania się lekko kpiącym głosem, jak jej brat. Albo może po prostu była już zmęczona. Allois potrafił być naprawdę denerwujący ze swoimi oczywistościami.
— Po prostu słyszałem, że infery są agresywne tutaj.
— Dlatego ich nie drażnimy — warknął Queelo. — Jeżeli zna się wszystkie odpowiednie techniki, to ryzyko, że coś cię zaatakuje jest znikome. Ale jak dalej będziesz tak hałasował, to mogą się rozmyślić. Cicho sza.
Jego mina bardzo wyraźnie wyrażała zirytowanie, ta Alloisa zresztą podobnie. Wojownik jednak nie dyskutował. Zamiast tego Nassie nagle poczuł irytujące drapanie w uchu. Podrapał się weń odruchowo.
= Dawno nie gadaliśmy = odezwał się ktoś w jego głowie. Zdecydowanie był to Allois. = Ale w sumie tak możemy sobie porozmawiać, bez żadnych przeszkód.
= Bo gadasz głupoty = zauważyła Mikky, obdarzając Alloisa wściekłym spojrzeniem. = Mieliśmy nie irytować naszego jedynego przewodnika. Jak nie możesz się powstrzymać, to po prostu ugryź się w język.
= Nassie też go irytuje, a jego się nie czepiasz.
= Nassie’ego to on ignoruje.
= Tak jak wy mnie teraz = powiedział Nassie, niezbyt zadowolony. = Poza tym jest różnica pomiędzy moimi komentarzami a twoimi.
= Jaka.
= Taka, że ja nie podważam jego kompetencji. Zachowaj te wszystkie uwagi na temat inferów dla siebie po prostu.
= Zwłaszcza że nie masz racji.
= Przecież mam.
= Nie.
= Słuchaj…
Nie dokończył jednak myśli, ponieważ głośny skrzek nad ich głowami przerwał mu koncentrację. Olbrzymich rozmiarów, puchata sowa przemknęła nad ich głowami, unosząc za sobą ogromną chmurę piachu, która objęła ich całą grupę w całości. Nieważne czy miał otwarte oczy, czy zamknięte, Nassie nie był w stanie niczego zobaczyć, nawet towarzyszy którzy wciąż stali tuż obok niego. Jedynie ogromny cień, który jeszcze raz przemknął nad ich głowami, wciąż skrzecząc przeraźliwie.
— Coście zrobili?! — usłyszał gdzieś z przodu gniewny okrzyk Queelo, który niemal utonął w kolejnym hałasie.
— Nic nie zrobiliśmy! — odpowiedział mu okrzyk Alloisa.
— Później się pokłócicie! — wcięła się między nich Ihoo. — Gotować się do…
Głośny huk rozciął powietrze zanim dokończyła zdanie. Infer, akurat unoszący się przed nimi na drodze, nagle padł na ziemię. Kolejna fala piachu posypała się w ich stronę, jednak opadła równie szybko, tym razem niepodjudzana wiatrem ze skrzydeł stworzenia. Na samym czele grupy stał Queelo, z pistoletem wciąż wycelowanym w stronę infera. Przyglądał mu się przez krótką chwilę, po czym chyba stwierdził, iż stwór nie stanowi dalszego zagrożenia, ponieważ schował swoją broń.
— Walki? — postanowiła dokończyć rozpoczęte zdanie Ihoo. Nawet ona była zaskoczona. — Co… Jak ty…?
Nie odpowiedział. Zamiast tego podszedł do powalonego cielska. Wciąż się ruszało, choć nieznacznie. Nachylił się, żeby spojrzeć inferowi w twarz, jakby w ogóle strachu nie miał.
— Proch usypiający — odpowiedział w końcu, prostując się i cofając. — Około godzina. Wystarczy, żebyśmy się oddalili.
— Możemy… — zaczął Allois, ale spojrzenie Queelo go powstrzymało.
— Nie, nie możemy. O ile nie chcemy, żeby banda kolejnych zwaliła nam się na łby, to zostawimy go w spokoju. Nie mam aż tylu pocisków, żeby radzić sobie z ich hordami. Cokolwiek zrobiliście, co go spłoszyło, nie róbcie tego więcej.
Konfuzja na twarzach obecnych była widoczna gołym okiem.
— Ale… my nic nie zrobiliśmy — powiedział niepewnie Eiiry, drapiąc się po karku. — Chyba? Ja nic nie zrobiłem, nie rzuciłem ani jednego czaru odkąd weszliśmy do kanionu…
Nassie zamyślił się.
— Czy to możliwe — odezwał się ostrożnie — że infery mogą wyczuć, kiedy używamy Zdolności?
Queelo spojrzał na niego jak na kompletnego kretyna, a Nassie skrzywił się. Czy jego teoria była naprawdę taka durna? Jednak słowa, które wyszły z jego ust były zupełnie inne:
— Oczywiście że kurwa mogą. Niczego was w tych szkołach nie uczą?
— Ale! — wtrąciła się Mikky nagle. — Przecież jak użyłam lewitacji to żaden nie zareagował. Czemu miałyby reagować na Zdolność Alloisa, a moją nie?
Nassie znowu się zamyślił. Nikt inny wyraźnie nie potrafił udzielić jej odpowiedzi, więc ten obowiązek przypadał jemu, to oczywiste. Dlaczego ktoś miałby zareagować na jedną, a nie na inną…
— Bo Allois nie musi ich dotykać, żeby ją na nich aktywować? — rzucił w końcu niepewnie.
Queelo jedynie przewrócił oczami, reszta wzruszyła ramionami. To nijak nie potwierdzało ani negowało jego teorii. Prawdopodobnie sami nie znali odpowiedzi. Allois próbował jeszcze zacząć jakąś rozmowę, jednak nikt nie chciał się żadnej podjąć. Spojrzenie Queelo wyraźnie dało mu do zrozumienia że powinien być cicho — zarówno na głos, jak i w swojej głowie. Wyminęli więc śpiącego infera, który nawet zaczął już chrapać i ruszyli dalej. Tym razem już nikt nie odważył się użyć Zdolności.
Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.