Powrót do opowiadań

Sekret Złotego Miasta


Po powrocie do Złotego Miasta, Queelo dowiaduje się, iż jego babcia oraz paru innych Złotych Wojowników zaginęło w tajemniczych okolicznościach. Wraz z siostrą zbierają więc drużynę, by odnaleźć ich oraz uratować. Wszystkie tropy prowadzą ich poza bezpieczną Barierę, do zewnętrznego świata, który opanowany jest przez straszliwe potwory. A przynajmniej tak mówią wszelkie opowieści.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

I

12.09.31r.

Miasto złota i czerwieni

Przetaczający się przez ulice miasta stwór był ogromny. Jego ptasia głowa, zawieszona na długiej, pałąkowatej szyi, wyglądała ponad dachy domów. Infer rozglądał się dookoła wygłodniałym wzrokiem, zdecydowanie szukając czegoś, jednak nie mogło mu chodzić o jedzenie. Całkowicie zignorował trójkę wojowników, stojących na jednym z dachów, które mijał, chociaż jego wzrok dwukrotnie padł w ich kierunku. Nie było możliwości by ich nie zauważył — dodatkowo do swoich złotych oczu ubrani byli w złote mundury, a w dłoniach dzierżyli równie złotą broń. Wszystko po to, by zwracać uwagę. Infer ominął ich, jakby byli nic nieznaczącymi ozdobami przy drodze.

— Nie powinniśmy zaatakować? — zapytał Allois, patrząc nie na stwora, a na stojącego obok niego kolegę.

Nassie wywijał mieczem w swojej dłoni, jednak nie ruszył się z miejsca ani też nie wydał żadnego rozkazu. Zamiast to po prostu przyglądał się uważnie przeciwnikowi. Pomimo wielkich rozmiarów, infer musiał być całkiem lekki. Nawet gdy stanął na jakimś budynku, ten bez problemu wytrzymywał jego ciężar. Swoją budową ciała przypominał ptaka, po prostu wiele większego, niż powinien być. Skrzydła trzymał złożone na grzbiecie, nie dało się więc zbytnio oszacować ich wielkości. Żeby unieść coś tak wielkiego, powinny być ogromne. Przynajmniej gdyby mowa była o zwykłym stworzeniu. Możliwe, iż w ogóle nie latał. To by tłumaczyło, dlaczego do celu postanowił kroczyć na piechotę. Długi, biały ogon ciągnął się za nim po ziemi, zamiatając ulice.

— Paw — stwierdziła Mikky, podrzucając jeden ze sztyletów. — Ale jeszcze nigdy nie widziałam tak dużego. Za jedno takie ogromne pióro w laboratorium daliby się pokroić — mruknęła, a jej oczy błysnęły podekscytowaniem. — Jeszcze taki czysty, bez żadnego widocznego mieszania…

— Nie przyszliśmy tu na badania — syknął Allois ze zirytowaniem.

— Technicznie rzecz biorąc to nie masz racji — prychnęła Mikky, wskazując na niego końcówką swojego noża. — Pracuję z wami tylko dla badań. To co robi Nassie też technicznie można nazwać badaniami. Obserwuje i zapisuje wnioski, czyli spełnia wszystkie wymagania. Tylko ty tutaj jesteś wyjątkiem.

— Jak się nie pospieszymy, to coś zniszczy! — wykrzyknął wojownik, wskazując w stronę infera, wciąż kroczącego przed siebie, nieubłaganie. Nikt jeszcze nie wkroczył mu w drogę. — Dlaczego stoimy i nic nie robimy?!

— Jego celem jest Twierdza — odezwał się po raz pierwszy Nassie, wyrywając się ze swojego transu. Oboje współpracownicy skierowali na niego swoje spojrzenia. — Musi lekko niedowidzieć, ale gdy podszedł bliżej, to ją w końcu zauważył.

Infer nawet nieznacznie przyspieszył kroku, gdy już zlokalizował swój cel. Nie było żadnych wątpliwości, że właśnie tam zamierzał dotrzeć. Tylko dlaczego? Skinął głową w stronę swoich towarzyszy i ruszyli się biegiem z miejsca, by zbliżyć się do stwora.

Ich zachowania stanowiły dla niego zagadkę. Gdy już myślał, że udało mu się ją rozwiązać, pojawiały się kolejne zmienne, całkowicie rujnując jego poprzednie spostrzeżenia. Gdy był dzieckiem, wydawało mu się, iż po prostu walczą o przetrwanie. Może w świecie poza Barierą nie starczało im jedzenia, decydowały się więc, by zaatakować miasto pełne ludzi aby przetrwać. Gdy jednak został przyjęty do Twierdzy, jako jeden ze złotookich, powiedziano mu, iż to całkowita bzdura. Infery miały na zewnątrz więcej jedzenia, niż potrzebowały. Atakowały po prostu dlatego, że były do szpiku kości złymi stworzeniami, zaprogramowanymi na zabijanie.

Wierzył w to przez jakiś miesiąc, nim zorientował się, jak idiotycznie to brzmi. Żeby podreperować swoją wiedzę, postanowił więc zacząć przeszukiwać księgi i obserwować wszystko bardzo dokładnie. Tak dokładnie, jak nikt jeszcze nigdy przed nim. Każda kolejna sprawa, każdy kolejny zaobserwowany infer coraz bardziej i bardziej sprowadzał go jednak w to samo miejsce — Nassie nie miał bladego pojęcia, o co im chodziło. Coś było nie w porządku z ich zachowaniem. Nie zachowywały się ani logicznie jak ludzie, ani nie polegały na instynkcie, jak zwierzęta. Czasami miał wrażenie, że powód do zaatakowania miasta wybierały rzucając kośćmi do gry, bo jak inaczej wytłumaczyć to wszystko?

Dogonienie infera nie było trudne. Pomimo swoich rozmiarów poruszał się dość wolno, ze wzrokiem nieustannie utkwionym na swoim celu. Nassie postanowił podejść na tyle blisko brzegu dachu, że wolną dłonią był w stanie dotknąć szyi przechodzącego stwora. Allois spojrzał na niego z jawną kpiną. Najwyraźniej spodziewał się, że wojownik straci tę rękę. Jednak infer wyminął go bez żadnego zwrócenia uwagi i nawet dotknięcie nie pomogło. Pióra były wyjątkowo miękkie, jednak niepokojąco chłodne. Jakby dotykał trupa, a nie żywego stworzenia. Szybko złapał za jedno i wyrwał je, licząc, że może to sprawi, iż infer jakoś zareaguje. Tak się nie stało.

Obrócił się, wyciągając piórko w stronę Mikky, a ta natychmiast wyrwała mu je z dłoni i schowała do wewnętrznej kieszeni marynarki, aby na pewno jej nie wypadło.

— Więc? — niecierpliwił się dalej Allois. — Robimy coś?

— Nie atakuje — zauważył Nassie z niemałym zdziwieniem. — Nawet nie zwrócił na nas uwagi, a przecież musiał to poczuć.

— I. Co. Z. Tego — wycedził Allois przez zaciśnięte zęby, wyraźnie akcentując każde wypowiedziane słowo. Zacisnął dłoń w pięść, ale wyraźnie powstrzymał się, żeby nie uderzyć nią kolegi w twarz. — Powinniśmy działać. Przez ciebie nasz aresztują za zaniedbywanie obowiązków! Komuś może się stać krzywda!

— Skoro nas nie zaatakował, to czemu miałby atakować innych? — zastanowił się Nassie, puszczając mimo uszu każde wypowiedziane przez Alloisa zdanie. — To bardzo rzadka okazja. Powinniśmy przyjrzeć mu się bliżej, dopóki nie jest agresywny.

Mikky zatarła ręce.

— W końcu. Okazja — powiedziała z podekscytowaniem, szczerząc szeroko zęby. — Jak to robimy, szefie? Czujesz się na siłach ogarnąć grzbiet, czy znowu wolisz lecieć dołem?

— Tak jakbyś zamierzała odpuścić górę — prychnął Nassie, odwracając się w końcu w jej stronę. — Standardowa operacja. Tylko Allois zostaje na dachach, będziesz miał lepszą szansę na ogarnianie sytuacji z góry, niż z poziomu ziemi. Zostań czujna.

Allois westchnął ciężko i pokręcił głową z rozczarowaniem. Mimo to nie zaprotestował, tylko przymknął oczy. Oboje Nassie i Mikky odruchowo unieśli dłonie i podrapali się w ucho, gdy wojownik uruchomił swoją Zdolność. Nie miała nic wspólnego ze słuchem, jednak każdy reagował tak samo na dziwne brzęczenie na gdzieś na granicy myśli. Uczucie jakby jakiś owad kręcił się w pobliżu głowy, ale nie dało się go zlokalizować. Przynajmniej w ten sposób wiedzieli, że właśnie uczestniczą w telepatycznej rozmowie.

Zanim jednak ktoś się odezwał, czy to mentalnie, czy fizycznie, głośny skrzek przeciął powietrze, naprawdę raniąc ich uszy. Infer nagle całkowicie porzucił swój cel i zwrócił swoją ogromną głowę prosto w ich stronę.

= Uciekać = rzucił Nassie natychmiast, uskakując na bok.

Nie musiał w ogóle tego robić, bo Mikky i Allois uskoczyli niemal natychmiast, kilak sekund przed tym, jak infer uderzył z całej siły swoim olbrzymim dziobem w dach domu, na którym dopiero co stali. Nie zrobił w nim dziury, jednak część kafelków na dachu oderwało się, lecąc we wszystkie strony niczym pociski. Dziób stwora odbił się odeń, a ten zaskrzeczał znowu z frustracją.

= Teraz atakuje = zauważył Allois. Jego Zdolność nie potrafiła przenosić emocji na wypowiadane w głowie słowa, jednak Nassie w jakiś sposób i tak był w stanie wyczuć, że wojownik jest zirytowany. Nassie poszukał go wzrokiem. Wojownik odskoczył, zanim trafił go kolejny atak. = Co robimy.

= Czemu nagle zaatakował = zapytała Mikky. Nassie nie był w stanie jej znaleźć w pobliżu, ale podejrzewał, że już zajęła jakieś dobre, strategiczne miejsce. = To nie ma sensu.

= Mniej gadania, więcej walczenia.

= Przecież nawet nie gadamy.

Infer znów przygotował się, by dziabnąć Alloisa, jednak tym razem dwa sztylety zleciały z nieba, uderzając z całej siły w jego dziób. Odrzucił łeb do tyłu, by poszukać źródła tego ataku, a w tym czasie oba noże zawróciły i zaatakowały go po raz kolejny. Zaskrzeczał z irytacją.

Nassie na razie nie odzywał się. Dlaczego właściwie infer znikąd po prostu zaatakował? Jeszcze chwilę wcześniej nie zareagował nawet na wyrwanie mu pióra, ale za to coś innego zwróciło jego uwagę? Uwaga stwora wyraźnie zwrócona była w stronę Alloisa, jednak miał problemy z faktycznym trafieniem go i to wcale nie dlatego, że wojownik był jakiś wyjątkowo szybki. Ruchy infera były opóźnione, mrużył też lekko oczy za każdym razem, nim faktycznie wyprowadził cios.

= Szefie.

= Zajmij się głową = odezwał się w końcu Nassie, ruszając się z miejsca. Zsunął się z dachu i rozejrzał, poszukując jakichś pudeł na ulicy w pobliżu. Boczne alejki zawsze miały takich pełno. Zeskoczył więc po nich na sam dół i rzucił się pędem w stronę nóg infera.

Ogon zajmował niemal całą ulicę. Z góry wydawało mu się, że jest niemal całkowicie biały, jednak z bliska był w stanie zauważyć pojedyncze pióra, które zachowały normalny, zielonkawy kolor. Kręcąc się, by trafić Alloisa, stworzenie uderzało w praktycznie wszystkie pobliskie budynki, a to ogonem, a to skrzydłem czy pazurem, jednak wszystkie pozostawały nienaruszone. Jedynie jego dziób zdawał się zadawać jakiekolwiek obrażenia otoczeniu.

Nassie nie spieszył się ze swoją częścią pracy. Stanął idealnie poza zasięgiem rażenia, czujny by odsunąć się od razu, gdyby coś miało choćby szansę go trafić i czekał.

= Allois. Przesuń się trochę na prawo.

= Czyje prawo.

= Swoje prawo = wtrąciła się Mikky, zanim Nassie dodał cokolwiek więcej. = Kiedy się nauczysz, że Nassie wie, gdzie stoisz. Debilu.

= Bez wyzywania się tam = odezwał się znowu Nassie. = Swoje prawo. Musi się obrócić tak, żebym dał radę pod niego wbiec, bez oberwania ogonem po twarzy. Kiedy to zrobię, to krzyknę i sam zeskoczysz na ulicę przed niego.

= Połamię sobie nogi na takiej wysokości.

= Mikky cię zrzuci, od czegoś ją mamy.

= Czemu w ogóle to ja robię za przynętę.

= Bo cię wybrał na ochotnika. Może wyczuł, że jesteś okropną osobą, nie wiem. W każdym razie, wtedy podetnę mu nogi, żeby się przewrócił na ulicę, a wy razem zajmiecie się głową. Pytania.

= Zmiażdży cię = zauważyła Mikky. Nassie odruchowo wzruszył ramionami, zanim przypomniał sobie, że przecież żadne z jego kolegów go nie widzi.

= Dam sobie radę. Prawo, Allois.

Infer obrócił się gwałtownie, więc Allois musiał natychmiast wykonać polecenie. Nassie rzucił się przed siebie, omijając ogon który spoczął akurat na ścianie jednego z budynków i pobiegł prosto pod nogi. A raczej ptasie szpony. Pomimo wielkości infera, nogi wyglądały jak patyczki, które ledwo były w stanie utrzymać ciężar całego ciała. Nawet drżały przy każdym kroku, zdradzając Nassie’emu, że miał rację.

Wybiegł nieco dalej, w stronę, w którą zamierzał obrócić infera.

= Teraz.

= Jak połamiesz mi nogi, to mi za to zapłacisz = usłyszał jeszcze słowa Alloisa i nawet w bezbarwnej, myślowej rozmowie dało się w nich wyczuć odrobinę jadu.

Infer obrócił się gwałtownie nad głową Nassie’ego. Gdyby zdawał sobie sprawę, że ktoś pod nim stoi, mógłby bez problemu usiąść i go zmiażdżyć, na szczęście raczej nie posiadał tej wiedzy. Ruszył przed siebie gwałtownie, celując swoimi pazurami prosto w stronę Nassie’ego. Ten złapał za swój miecz i zamachnął się na zbliżającą się nogę. Spodziewał się, że sama jego siła może nie być wystarczająca, postanowił więc wykorzystać też pęd samego infera, żeby zadać głębszą ranę. Zupełnie jednak nie spodziewał się, że ostrze wejdzie w nogę jak w masło i odrąbie całość.

Z trudem wyhamował swoją rękę, słysząc nad sobą potworny skrzek bólu. Infer zachwiał się nad nim. Nassie natychmiast rzucił się z powrotem w kierunku ogona i ledwo wpadł w pióra, gdy cielsko upadło z głośnym łomotem na ulicę, ciągnąc go za sobą. Nie został przygnieciony, jednak całkowicie zaplątał się w ogonie i nie był w stanie się ruszyć. Skrzeki infera nagle całkowicie umilkły, zostawiając po sobie kompletną ciszę, jednak wciąż odbijały się niczym echo w głowie Nassie’ego.

= Żyjesz.

Nie był pewien, czy było to pytanie ze strony Alloisa, czy też po prostu stwierdzenie faktu. Chciałby obrócić głowę i sprawdzić, czy któreś z jego kolegów znajduje się w pobliżu, ale został kompletnie zablokowany. Poza palcami prawej dłoni nie był w stanie poruszyć niczym, a wolał mimo wszystko nie upuszczać swojej broni w tym gąszczu piór. Nie chciał mieć znów uciętej pensji z powodu takiej głupoty.

Rozejrzał się po ulicy, na tyle, na ile mógł bez obracania głowy, ale nie widział nikogo w zasięgu swojego wzroku. Ani zwykłych ludzi, którzy, całkiem odpowiedzialnie, uciekli z pola rażenia, ani też żadnych złotookich. To drugie było dziwne, bo zwykle już by się jacyś pojawili, żeby na niego narzekać. Już zwłaszcza, kiedy zajmowało mu tak długo rozpoczęcie walki z jakimś inferem. Jednak nie było nikogo.

Przynajmniej tak myślał do momentu, gdy nie usłyszał czyjegoś powolnego, sarkastycznego klaskania. Kątem oka wychwycił błysk złotego munduru, ale nie był w stanie powiedzieć kto to, do momentu, aż osoba nie weszła w jego pole widzenia.

Wojowniczka nie była wielka. Prawdę mówiąc wyglądała, jakby mógł ją porwać najlżejszy podmuch wiatru, co tylko dowodziło, że ocenianie kogokolwiek po pozorach było głupotą. Nawet pomimo jej małej postury, emanowała z niej jakaś aura niebezpieczeństwa, która ostrzegała, że nie należy z nią zadzierać. A może tylko mu się tak wydawało, bo zdawał sobie doskonale sprawę, do czego jest zdolna. Zatrzymała się kilka kroków od niego, depcząc butami po pawich piórach, nie przestając w trakcie tego klaskać.

— Gratulacje — rzuciła, a Nassie nie był w stanie wyczuć ani grama kpiny w tym słowie. Mimo to powolne klaskanie mówiło wszystko za nią. — Czy ktoś ci kiedyś sugerował, złotowłosa, że nie nadajesz się do tej roboty?

— Witam, pani pułkowniczko — przywitał się wesoło, nawet ośmielając się wyszczerzyć zęby w jej stronę. — Przyznam, że słyszałem to już tyle razy, że przestałem liczyć, jednak postanowiłem się nie poddawać. Ale skoro już tu pani jest, to może mi pomoże? Zdaje się, że się zaplątałem między piórami.

Spodziewał się całkowitej odmowy. Pułkowniczka nigdy nie zdradziła się z byciem miłą osobą w jego towarzystwie, zdziwił się więc, gdy sięgnęła po swoją broń i jednym machnięciem ucięła trzymające go w miejscu pióra. Ogon opadł na ziemię, uwalniając go ze swych objęć. Pierwsze co zrobił, to odruchowe otrzepanie munduru z pozostałości po inferze. Dopiero po tym schował miecz.

— Dziękuję — zwrócił się do niej, lekko schylając głowę. Jej beznamiętny wyraz twarzy nie drgnął nawet o milimetr. Całkowite znudzenie. — Jest jakiś szczególny powód, dla którego postanowiła pani wyjść dzisiaj z biura czy to po prostu spokojny spacer po mieście?

— Zastanawiałam się komu zajmuje tak długo poradzenie sobie z problemem — oświadczyła brutalnie szczerze, a Nassie poczuł się, jakby uderzyła go w głowę młotem. — Mogłam się domyślić, że spotkam tu akurat ciebie.

= Nassie!

Ktoś odezwał się zarówno w jego głowie, jak i na głos. Mikky zeskoczyła parę metrów dalej i chyba chciała zareagować entuzjastycznie na to, że żyje, ale zatrzymała się w pół drogi widząc dodatkową osobę. Pułkowniczka natomiast jedynie obróciła lekko głowę w jej stronę i skinęła, witając się, po czym wróciła spojrzeniem do Nassie’ego.

— Więc, co to było tym razem? — kontynuowała rozmowę, jakby wcale nikt jej nie przerwał. — Czyżby zakończenie walki jednym ciosem było zbyt łatwe? A może zwykłe zamyślenie?

Znowu nie usłyszał drwiny. Był absolutnie pewien, że kobieta jak najbardziej potrafi taką wyrażać swoim tonem, dlaczego więc tym razem tego nie robiła? Może faktycznie chciała poznać odpowiedzi, a on całkowicie źle zinterpretował jej początkowe zamiary? Było to możliwe, w końcu osoby jej pokroju potrafiły zachowywać pozory na tyle dobrze, że trudno je odczytywać, nawet z pomocą jego Zdolności.

— Wolałem zaczekać, aż faktycznie kogoś zaatakuje — przyznał więc szczerze, wzruszając przy tym ramionami. Zmarszczyła brwi i natychmiast pożałował swojej decyzji. Musiał zacząć się od razu tłumaczyć: — Znaczy… widząc, jak przeciwnik atakuje jest o wiele łatwiej przewidzieć, jaką strategię przyjmie, więc można wtedy od razu ułożyć plan obrony i…

— Zdaję sobie sprawę, jak działa taktyka — przerwała mu.

Nassie skulił nieco ramiona.

— Proszę mi wybaczyć, nie chciałem sugerować inaczej…

— Masz szczęście, że nikt nie ucierpiał — oznajmiła, obracając się w stronę cielska infera, zagradzającego ulicę. Musiał ugryźć się w język, żeby nie odpyskować, iż szczęście nie ma z tym nic wspólnego. — W przeciwnym wypadku trzeba by było postawić cię przed radą. To można zakończyć na ostrzeżeniu.

— Mam już takich siedem.

— Więc rozumiem, że wolisz stanąć przed radą? — zapytała, unosząc brwi. Nassie natychmiast się wyprostował.

— Nie, pani pułkowniczko — wyrzucił z siebie, odruchowo również salutując. — Proszę mi wybaczyć moje głupie uwagi. Już więcej nie będę.

Ciężkie westchnienie. Przeniosła spojrzenie na swój zegarek.

— Ufam, że poradzicie sobie z zawiadomieniem zespołu sprzątającego.

— Oczywiście — przytaknął natychmiast Nassie. Nawet Mikky skinęła głową.

— Na mnie już pora. Żegnam państwa.

Skinęła lekko głową, obróciła się i zwyczajnie odeszła w tylko sobie znanym kierunku. Nassie stał przez chwilę w miejscu podążając za nią wzrokiem, dopóki nie zniknęła za jednym z budynków. Zamrugał i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że Mikky coś do niego mówi, wrócił więc myślami do rzeczywistości.

— …ważnej pracy? — kontynuowała, zupełnie nieświadoma, iż kolega w ogóle jej nie słuchał. — Ze wszystkich możliwych osób, musiała to być akurat Ivero. Ty to masz pecha.

— E… tak, mam — oświadczył niezręcznie Nassie, rozglądając się dookoła. Zapomniał o czymś, był całkowicie tego pewien. O czymś… a może w zasadzie o kimś. — Gdzie jest Allois?

— Poleciał po sprzątaczy — prychnęła Mikky z pewną drwiną w głosie, krzyżując ręce. — Jak tylko mu powiedziałam, kto przyszedł, to postanowił się ewakuować jako pierwszy. Tchórz. Ale przynajmniej nie będzie mi przeszkadzał w zbieraniu próbek, więc są jakieś plusy!

Schyliła się i podniosła jedno z uciętych piór, leżących na ulicy.

— Spójrz tylko na to cudo — oświadczyła z zachwytem, przysuwając mu znalezisko pod sam nos, praktycznie wpychając w twarz. — Inni oszaleją z zazdrości, jak się z tym pokażę w laboratorium. Chociaż może nie akurat z tym — zastanowiła się nagle, upuszczając pióro i zaczęła wzrokiem badać inne, leżące dookoła. — Te całkowicie białe mogą być ładne, ale te które tylko częściowo mają inferze blizny będą zdecydowanie lepszymi próbkami. Pomóż mi znaleźć jakieś dobre.

Nassie nie zaprotestował. Niezbyt miał cokolwiek innego do roboty w obecnej chwili, a z Mikky zawsze łatwiej było rozmawiać, gdy była zadowolona. Przerzucali chwilę najróżniejsze pióra, kolorowe i białe, aż w końcu jedno z nich przypasowało jej do gustu. Natychmiast wyjęła z jednej z kieszonek marynarki lupę i zaczęła się przyglądać wszystkiemu z bliska, mamrocząc zachwyty pod nosem.

— Powinnaś iść z tym od razu do laboratorium. Albo domu — zauważył Nassie. Te słowa oderwały ją natychmiast od badań.

— Sprzątacze… dobra uwaga.

— Nic nie widziałem. — Uniósł ręce w geście niewinności i obrócił głowę, by na nią nie patrzeć. — Lepiej się zmywaj, zanim pojawi się tutaj ktoś uważniejszy ode mnie.

Wyszczerzyła zęby w jego stronę i natychmiast posłuchała rady. Kiedy biegła, potrafiła robić to naprawdę szybko, więc sekundę później pozostał po niej tylko kurz. Tak jak się spodziewał, zespołowi sprzątającemu nie zajęło wiele czasu, by pojawić się na miejscu. Kilka osób spojrzało z niechęcią w stronę ogromnego, martwego cielska — zwykle infery nie były aż tak wielkie — jednak żaden z nich nijak tego nie skomentował. Szefowa oddziału podeszła do niego z papierami i wyprosiła go kiedy tylko postawił nań swój podpis. Nie zamierzał się spierać. Oglądanie, jak ktoś inny sprząta bałagan, który stworzył, nigdy nie było jego hobby, ewakuował się więc, by poszukać ciekawszych zajęć.

Tymczasem całemu zajściu z daleka przyglądała się jeszcze jedna osoba. Miasto było szare jak zawsze, niebo szare jak zawsze, a krew inferów równie czerwona. Miał wrażenie, iż za każdym razem gdy wracał, działa się jakaś walka. Tylko po to, by świat znów pokazał mu przed oczami obrazy z tamtego okropnego dnia. Odwrócił wzrok, odpychając od siebie te wspomnienia i skierował się w stronę swojego domu — tylko po to, by tuż przed drzwiami wpaść na siostrę, wracającą tam w pośpiechu. Ledwo zatrzymali się, by nie zderzyć się ze sobą głowami. Jej twarz natychmiast się rozpromieniła.

— Queelo! W końcu! — uradowała się, rzucając się mu na szyję. — Co zajęło ci tyle czasu? Już myślałam, że coś się stało!

Queelo zamrugał, kiedy w końcu postanowiła go uwolnić z uścisku.

— Nie przypominam sobie, żebym miał ustaloną datę powrotu — zauważył niezręcznie. — Zresztą wcale nie byłem ostatnio jakoś bardzo dawno. Dwa miesiące.

— Dwa to dużo! — zauważyła Ihoo, krzywiąc się.

Nigdy wcześniej nie mówiła takich rzeczy. Czasami nie było go przez pół roku, a gdy wracał, zastanawiała się, co tak szybko. Musiało więc chodzić o coś innego.

— Coś się stało? — postanowił więc natychmiast zapytać.

Ihoo wciągnęła głęboko powietrze.

— Tak — odpowiedziała na wydechu, po czym rozejrzała się podejrzliwie dookoła. Jej oczy nawet błysnęły, gdy użyła Zdolności, by naprawdę dokładnie sprawdzić okolicę. — Ale nie powinnam o tym mówić tutaj. To sprawa ściśle tajna.

Z tymi słowami ruszyła w stronę drzwi. Queelo niezbyt rozumiał, w jaki sposób on sam łączył się ze sprawami ściśle tajnymi — w końcu nawet nie należał do szeregów Twierdzy, więc osoby z niej nie powinny zdradzać mu swoich spraw. Ale że ufał siostrze, nie wysunął tego argumentu na głos, tylko udał się za nią do środka. Już w wejściu zauważył, że dawno nikt tego domu nie odwiedzał. Kurz powoli zaczynał się odkładać na wszystkich najmniejszych meblach w wejściu. Nie było nawet śladów po stojących na półkach butach czy wiszących na wieszakach kurtkach, siostra i babcia musiały więc całe dnie spędzać poza domem. Nie miał kto zająć się porządkami.

— Ciężki okres w pracy? — zaryzykował, widząc ten żałosny stan korytarza przed swoimi oczami. — Wiesz, jeśli chcesz, żebym pomógł ci sprzątać, to…

— Babcia zaginęła — wypaliła natychmiast Ihoo, przerywając całą jego wypowiedź.

Queelo zaniemówił. Zamrugał. Uniósł rękę, żeby sprawdzić, czy anteny na jego słuchawkach się nie przekrzywiły, przez co mógł czegoś niedosłyszeć. Tylko że żadne ich ustawienie raczej nie zniekształciłoby czyjegoś głosu. Kiedy już upewnił się, że to nie ich wina, pozostała tylko jedna możliwość — Ihoo faktycznie użyła dokładnie tych słów, które usłyszał.

— Jak to „zaginęła”? — powtórzył po niej, wciąż nie dowierzając.

Ihoo zawahała się.

— Ostatnio w Twierdzy mamy bardzo… dziwną sprawę — zaczęła, kręcąc młynki palcami. — W mieście pojawiło się trochę bardzo podejrzanych znaków magicznych i nikt nie potrafi odszyfrować, do czego w ogóle służą. To jedno. Ale każdy wojownik, który zajmuje się tą sprawą, niedługo później znika w tajemniczych okolicznościach. Poza babcią, zniknęła też prawa ręka samej Generały Głównej i wojowniczka odpowiedzialna za łatanie Bariery. Znaczy nie tylko one, ale to nimi Twierdza jest najbardziej zainteresowana — wyjaśniła szybko, jakby się obawiała, że brat źle ją zrozumie. Ten tylko na nią patrzył. — W każdym razie, babcia też się zainteresowała i nagle jej nie ma! Więc postanowiłam wziąć tę sprawę. W końcu na mnie magia nie działa, więc jeśli to wina jakiegoś zaklęcia, to nic mi nie grozi.

Zatrzymała się i obdarzyła Queelo spojrzeniem, jakby oczekiwała jakiejś odpowiedzi. Natomiast ten wciąż po prostu tylko patrzył, licząc na jakąś kontynuację, żadnej jednak nie otrzymał. Westchnął.

— A co ja mam z tym wspólnego? — zapytał w końcu, po dłuższej chwili przerwy.

— Musisz mi pomóc! — wypaliła natychmiast.

Queelo cofnął się, uderzając plecakiem w drzwi. Wciąż stał w wejściu.

— Nie mieszam się w sprawy złotookich — zauważył, nie mogąc powstrzymać lekkiego jadu, który wydobył się z jego słów.

— Tylko ja i Eiiry weźmiemy w tym udział — obiecała mu natychmiast Ihoo, składając ręce. Zawahała się. — Przynajmniej mam taką nadzieję… ale nie będzie nas dużo, obiecuję! Proszę! Potrzebuję cię, nikt inny nie nadaje się tak do dokumentowania wszystkiego od linijki jak ty. Poza tym chodzi o babcię.

Queelo znów westchnął ciężko. I jak miał jej odmówić w obliczu takich argumentów?

— Dobra — zgodził się w końcu. — Ale ogranicz liczbę złotookich kretynów do minimum, zgoda?


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.