Powrót do opowiadań

Krótkie opowiadania


Wszystkie One-Shoty które zachowały się na moim dysku, a z którymi nie mam co zrobić. Enjoy, albo nie, jak chcecie w sumie.


    • Arial
    • Times
    • Verdana
    • Georgia
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb
    • AaBb

Winxowe Opo

— Dziwne anomalie pogodowe nie ustają — powiedziała prezenterka wiadomości. — Słoneczna i gorąca zima na Antarktydzie zaskoczyła wszystkich. W trakcie jednej nocy Puszcza Amazońska powiększyła swój obszar i zajęła kilkanaście miast. Wiele jezior na zachodzie wyschło, w przeciwieństwie do rzek, które zrobiły się wiele szersze. Naukowcy nie są w stanie wyjaśnić, co właściwie wywołuje te zmiany, ale jedno jest pewne. Na tym się nie skończy. To były fakty.

— Mamy problem — zauważyła Tecna, rozglądając się po lokalu, w którym siedziała ich grupa. Za oknami padał gęsty śnieg. — Ta pogoda zatrze nam wszystkie ślady. Będziemy musieli zaczynać wszystko od początku. Moje urządzenia już teraz wariują.

— Trzeba było wyruszyć w innym terminie — zauważyła Nova, bawiąc się słomką. — W czasie, w którym ta głupia planeta nie wariuje.

— Przecież doskonale wiesz — prychnęła Musa — że jesteśmy tu właśnie z tego powodu.

— Ja nie.

— Po co w ogóle zgłaszasz się na każdą misję, skoro ciągle na każdą narzekasz?

— To nie jest twoja sprawa!

— Nie kłóćmy się — przerwała im uspokajającym głosem Galatea. Nova warknęła i odwróciła się od Musy. — Pamiętajcie, że mamy tutaj ważne zadanie i kłótnia naprawdę nam w nim nie pomoże. Skupmy się na znalezieniu źródła problemu. Będziemy dyskutować, jak wrócimy.

— Trudno znaleźć cokolwiek przy takiej zamieci — zauważyła Tecna, wyciągając telefon. — Zwłaszcza że na tej planecie mają strasznie słaby zasięg. Więcej osiągnęłybyśmy, włócząc się po ulicach.

— To chodźmy — powiedziała Flora, kończąc swój napój. — Siedzenie tutaj i tak nam za wiele nie da.

— Jeszcze Nova nas wszystkich zje — mruknęła pod nosem Amaryl, ale zrobiła to tak cicho, że chyba tylko siedząca obok niej Tecna ją usłyszała. A potem dodała już głośniej: — To dobry pomysł. Powinniśmy się rozdzielić.

— Ale wtedy tylko jedna grupa będzie miała połączenie ze Specjalistami — powiedziała spokojnym głosem Tecna, wskazując na słuchawkę w uchu.

Czarodziejki spojrzały po sobie, porozumiewając się poprzez spojrzenia.

— Ja mogę się komunikować z Musą — odezwała się Galatea. — Za pomocą fal dźwiękowych. A Priscilla i Flora są w stanie przekazywać wiadomości poprzez rośliny.

Wywołana trójka dziewczyn jednocześnie przytaknęła jej słowom. Tecna się zamyśliła.

— Zgoda. W takim razie Flora i Musa pójdą ze mną. Nova też. Księżniczka Galatea, Amaryl i Alice razem, a Priscilla z Marzią.

— Czemu mamy iść tylko we dwie? — obraziła się Marzia.

— Możemy ci odstąpić Novę.

— Okej, pójdziemy we dwie.

Całą grupą wstały, zapłaciły za napoje — astronomiczną sumę, naprawdę, ludzie z Ziemi naprawdę się przeceniali — i wyszły na mróz. Upewniwszy się, że nikt na nie nie patrzy, przywołały ciepłe płaszcze i rozeszły się. Każda grupa ruszyła w inną stronę, brnąc z trudem przez śnieg. Żadna z nich nie odważyła się użyć magii, żeby bardziej sobie pomóc.

Pierwsza zasada każdej poważnej misji w światach niemagicznych: pod żadnym pozorem się nie ujawniać.

Nikt nie chciał ryzykować i sprawdzać, jaka była kara za złamanie tej zasady. Jedynej czarodziejki, która to zrobiła, nikt więcej nie widział.


Była jak cień. Nikt jej nigdy nie widział i nikt jej nigdy nie słyszał. Tak było i tak miało pozostać. Spojrzała przez lornetkę na grupę dziewczyn, które wędrowały przez śnieg i narzekały na niego. Zdecydowanie nie były przyzwyczajone do takiego klimatu. Albo pochodziły z innego rejonu planety, albo w ogóle nie pochodziły z tej planety. Czując emanującą od nich moc, tajemnicza kobieta powiedziałaby, że zdecydowanie chodzi o to drugie.

— Trzeba będzie je śledzić — powiedziała sama do siebie, pozbywając się różowej lornetki w ten sam sposób, w jaki ją stworzyła. Przy pomocy swojej magii. — Nikt nie dostanie smoka przede mną.

Coś siedzącego w jej kapturze odpowiedziało jej chrapaniem. Uśmiechnęła się nieco smutno, po czym zeskoczyła z dachu i wyparowała. Jakby nigdy jej tam nie było.


— Drzewa mówią, że nie są w stanie nam pomóc. — Flora stała z zamkniętymi oczami przy drzewie, trzymając dłoń na jego zniszczonym pniu. Wyglądała na bardzo smutną, co oznaczało, że roślina, z którą rozmawiała, również jest bardzo smutna. — Czują jakąś wielką moc, manipulującą ich życiem, ale nie mają pojęcia, co to jest, a tym bardziej gdzie to jest. Przykro im z tego powodu.

— Żadnych informacji od Galatei — dodała Musa. — W takim tempie to nigdy nie znajdziemy źródła. Skąd mamy wiedzieć jak szukać, skoro nie wiemy, czego szukamy? Trzeba było się nie zgłaszać na tę misję!

— A co, masz ciekawsze rzeczy do roboty? — prychnęła Nova, mijając ją. — Spóźnisz się na jakiś nudny koncert symfoniczny na swojej melodramatycznej planecie?

— Mój dron wykrył jakieś ślady życia — przerwała im Tecna. — Na wschód, kilka kilometrów dalej.

— To może być wiewiórka.

— Magiczną formę życia — poprawiła się czarodziejka technologii. Jej głos był naprawdę chłodny, jeszcze bardziej niż zazwyczaj. — Zwykłą nie ma się co interesować, wiadomo, że w głębi lasu jest pełno zwierząt i dlatego... dokąd ty idziesz?!

— Znaleźć magiczną formę życia — oznajmiła z nowym entuzjazmem Nova, która była już dość daleko. — Pospieszcie się, nie zamierzam na was czekać cały dzień!

Z pewnym zdziwieniem trójka dziewczyn ruszyła za nią. Trudno im było nadążyć, bo Nova naprawdę mocno się nakręciła. Tecna kilka razy musiała ją zatrzymywać i zmieniać kierunek ich trasy, bo zaczynały iść w zupełnie innym kierunku, ale w końcu jej telefon pokazał, że są bardzo, bardzo blisko. Tyle że niczego nie było widać.

— No i gdzie to magiczne stworzenie? — warknęła Nova, wracając do swojego zwyczajowego, ponurego nastroju.

— Wydaje mi się — powiedziała Flora, podchodząc do jakiegoś krzaka pokrytego śniegiem — że coś tutaj... ah!

Niewielki potworek wyskoczył na nią i przewrócił na ziemię. Zareagowała błyskawicznie, przemieniając się i rażąc go zaklęciem. Odrzuciło go kilkanaście metrów dalej, tak że wylądował na drzewie. To zatrzęsło się wściekle i unieruchomiło go. Zaczął piszczeć i skrzeczeć ze złością, ale drzewo nie zamierzało odpuścić.

— To gnom — zauważyła Tecna spokojnie. Zbyt spokojnie. — Myślałam, że gnomy występują tylko w Magixie.

— Nigdy nie widziałam czegoś takiego w Magixie — odezwała się Musa, krzywiąc się z niesmakiem. — Co za potworność.

— Bo to czarnomagiczny stwór.

— To by wyjaśniało jego paskudny wygląd.

— Pozbądźmy się go.

— A może — odezwała się Flora, nieco głośniejszym głosem niż wcześniej — spróbujmy użyć magicznego pyłu?

— Gnom nie jest złym czarem — zauważyła Tecna, patrząc na Florę, jakby widziała ją pierwszy raz. — Nie da się go odczarować.

— Ale możemy spróbować.

Flora nie czekała na odpowiedź, tylko wzniosła się w powietrze i zawisła nad gnomem. Widząc przemienioną czarodziejkę, stwór zaczął się jeszcze bardziej szarpać, próbując się uwolnić. Dziewczyna ze spokojem sięgnęła po buteleczkę z pyłem, odkorkowała ją i wysypała złocisty proszek na głowę gnoma.

Stwór zamarł i zrobił dziwaczną minę. Jakby chciał komuś odgryźć głowę. Flora wylądowała na ziemi i przyjrzała się uważnie gnomowi. Warknął cicho, otworzył paszczę... i kichnął. Całkiem głośno i paskudnie kichnął. Nie tylko czarodziejki wydawały się zaskoczone, ale też samo drzewo, które w końcu puściło stwora. Nie rzucił się na nikogo. Nie zawarczał wściekle. Wstał tylko i spojrzał na nie małymi, słodkimi oczkami. Flora westchnęła.

— Jaki uroczy! — powiedziała, biorąc gnoma na ręce. Ten nawet nie zaprotestował, wręcz przeciwnie, wyciągnął patykowate ręce i pozwolił na to czarodziejce. Podrapała go po głowie, jakby to był mały szczeniaczek. — Nazwę go Stefan.

— Zamierzasz go zabrać?! — zapytała z niedowierzaniem Nova. — Nie będziemy targać tego potwora ze sobą!

— Nie lubię tego mówić, ale zgadzam się z Novą — odezwała się Musa. — Nie możemy go zabrać. Mamy misję, a to zdecydowanie jest naruszenie pierwszej zasady.

Flora zmieniła się z powrotem w zwykłą osobę, bez skrzydeł. Gnom powąchał jej gruby płaszcz i, jakby rozumiejąc wcześniejszą rozmowę, schował się do jej kaptura i zakrył grubym szalem tak, że zupełnie nie było go widać. Mruknął jeszcze coś cicho, ale poza tym nie poruszył się.

— Widzicie? Już go nie ma. Prawda, Stefan?

Stefan okazał się bardzo mądrym gnomem i zupełnie nie zareagował na tę uwagę. Flora uśmiechnęła się wesoło do koleżanek, które nie podzielały jej entuzjazmu. Na szczęście nikt nie zamierzał z nią dalej na ten temat rozmawiać, bo telefon Tecny zadzwonił.

— Mamy alarm! — przekazał Timmy. — Wszystkie macie się stawić w zachodniej części miasta. I to szybko.

— Co się stało?

— Atak.

— A gdzie dokładnie mamy iść?

— Podejrzewam — odezwała się Musa — że może chodzić o tę wielką chmurę na niebie.


— Won stąd, ludzie! — warknęła Amaryl, ale tłum w ogóle nie zamierzał jej słuchać.

Budynek za ich plecami walił się. Dym był wszędzie, rozszedł się po ulicach i zasłaniał niemalże wszystko. Zdecydowanie wybuch nie był przypadkiem. Mało tego, czarodziejki były przekonane, że była to magiczna ingerencja, ale nie mogły tego sprawdzić. Nie na oczach tych wszystkich zaciekawionych i przerażonych ludzi, którzy nie zamierzali opuścić tego miejsca.

— Co z wami?! — krzyczała dalej Amaryl. – Tu jest niebezpiecznie! Powinniście wszyscy uciekać!

Znowu została zignorowana. Galatea odwróciła się od budynku i spojrzała na rozwścieczoną czarodziejkę, po czym sama odwróciła się do tłumu. Nie wypowiedziała ani jednego słowa. Tylko stanęła dumnie i rzuciła w ich stronę bardzo wyniosłe spojrzenie. I to zadziałało. Ludzie zaczęli się wycofywać i odchodzili.

— Jak ty to robisz?

— Przywileje posiadania władzy.

— I fal dźwiękowych — prychnęła Marzia, podchodząc do nich. Galatea wzruszyła ramionami. — Co się właściwie dzieje? Zaczynałyśmy mieć już jakiś trop!

— Coś tam siedzi — oznajmiła Amaryl, wskazując na budynek. — W środku. Prawdopodobnie to, czego szukamy. Musimy jakoś wejść do środka.

— To czemu nie wchodzimy?

— Bo wszystkie drzwi są zablokowane, a okna są za wysoko.

— Mamy skrzydła — zauważyła z kpiną Marzia.

— I tysiące oczu w nas wlepionych — syknęła przez zęby Amaryl.

— Po co komu zasady tajności, kiedy można potem komuś zmodyfikować pamięć? — zapytała bez większych emocji czarodziejka, unosząc dłoń, a końcówki jej palców zaczęły lśnić.

— Nie będziemy nikomu czyścić pamięci — warknęła Galatea, tracąc swój zwyczajowy spokój. — Wejdziemy tam w jak najbardziej pozbawiony magii sposób i zabierzemy to, co tam jest, bez zbędnego zamieszania. Jasne?

— Niejasne — odezwała się Nova, podbiegając do nich. Zatrzymała się, złapała Galateę za ramię i zginęła w pół, z trudem łapiąc oddech. — Daleko tu... do was... się idzie.

— Wchodzimy, zabieramy, wychodzimy — podsumowała cały plan Amaryl.

Nova wyprostowała się, przeszła przez gruzy i podeszła do drzwi. Dziewczyny rzuciły się, żeby powstrzymać ją od użycia jakiejkolwiek spektakularnej magii, ale czarodziejka wcale nie zamierzała tego robić. Zamiast tego kopnęła w drzwi z taką siłą, że wyleciały z zawiasów i z hukiem upadły na podłogę. Nie czekała na resztę, tylko wpadła do środka, nie przejmując się pyłem unoszącym się w powietrzu. Rozejrzała się. Nikogo tam nie było, więc wyczarowała świetlną kulę i ruszyła w głąb budynku, nastawiając wszystkie swoje zmysły na wyszukiwanie magii.

Zaraz za nią ruszyła Musa, która postanowiła iść za nią krok w krok i nie zostawiać samej nawet na chwilę. Nova powstrzymała się od wrzaśnięcia, żeby czarodziejka muzyki zajęła się swoimi sprawami i nie przeszkadzała innym w poważnej akcji. Krzyk mógłby uszkodzić i tak delikatną już strukturę budynku. Poza tym nie chciała straszyć tego, co znajdowało się dalej. Cokolwiek to było.

Albo ktokolwiek to był. Musa musiała pierwsza to usłyszeć, ale Nova nie potrzebowała na to wiele więcej czasu. Weszły do niewielkiego pomieszczenia, z którego dobiegał żałosny dźwięk — czyjś tragiczny płacz. Nova pozbyła się magicznej kuli i rękoma spróbowała odgonić pył.

— Odejdźcie! — warknęła jakaś dziewczyna z wnętrza, strasząc czarodziejki. — Zostawcie mnie, wy wszyscy przebrzydli ludzie!

— Przebrzydli?!

— Nova! — warknęła Musa, powstrzymując dziewczynę. — Nie możesz tak po prostu...

— Nova? — powtórzyła nieznajoma, podnosząc się niezdarnie z podłogi.

Była cała w kurzu, a na jej twarzy ktoś rozmazał coś czarnego. Ani Nova, ani Musa nie chciały wiedzieć, co to. Dziewczyna była też niesamowicie chuda i to tak bardzo, że jej niezbyt wielkie ubranie i tak z niej zwisało. Spod całego tego brudu wyglądała gdzieniegdzie blada skóra i bardzo jasne włosy.

— W sensie TA Nova? — powtórzyła słabym głosem nieznajoma.

Nova — ta sama Nova! — chyba po raz pierwszy w życiu, od kiedy Musa ją znała, uśmiechnęła się. I to wcale nie drwiąco, jak miała w zwyczaju. Uśmiechnęła się promiennie i wesoło.

— Dzień dobry, wasza wysokość.


— Pięć lat — oznajmiła księżniczka Stella z Solarii, wycierając mokre włosy ręcznikiem. — Całe pięć lat na tej paskudnej planecie. Bez pomocy. Bez mocy. Bez żadnych środków do życia. To cud, że udało mi się tyle przeżyć.

— Wszyscy cię szukali — powiedziała z przejęciem Nova, pomagając przyjaciółce. — Odkąd nie pojawiłaś się w Alfei na rozpoczęciu, martwiliśmy się. Król uważał nawet przez pewien czas, że uciekłaś. Co się stało? Jak w ogóle tutaj trafiłaś?!

— To przez te okropne potwory. Strąciły mnie z kursu, a potem zabrały pierścień. Ludzie na tej planecie są okropni. Żaden z nich nie chciał mi pomóc i musiałam sobie radzić sama. Co za paskudztwo.

— Więc... to ty byłaś źródłem tej pogody? — zapytała Flora, nachylając się w stronę Stelli. Czarodziejka słońca prychnęła z niechęcią.

— Nie. Przecież mówię, że zabrali mi pierścień. Nie mogę czarować bez pierścienia.

— Aha.

— Czyli nadal nie mamy źródła problemu — zauważyła Alice, opierając się o ścianę budynku — To się robi nudne. Żadna misja dotąd nie była tak nudna. Przynajmniej coś się działo.

— Walący się budynek to „nic się nie dzieje” — zadrwiła Marzia. — Ale skoro niby to nie twoja sprawka, to kto to wszystko zrobił? Duchy?

— Ktoś biegał i krzyczał — mruknęła Stella, otrzepując ubranie z kurzu. — Nie wiem kto. Ledwo się obudziłam, a wszystko zdążyło wybuchnąć.

— Więc ktoś tam jeszcze może być?!

— Możliwe.

Dziewczyny zerwały się ze swoich miejsc i rzuciły się z powrotem do środka budynku. Jedynymi osobami, które zostały na zewnątrz, były Stella i Nova, które chyba miały sobie naprawdę wiele do powiedzenia, odkąd się nie widziały.


— Smok!

— Nie wiem, kim ty jesteś — krzyknęła z przerażeniem rudowłosa dziewczyna, stojąca na krawędzi dachu. Bała się spojrzeć za siebie, w przepaść, ale jednocześnie nie miała też odwagi przesunąć się bliżej, w stronę zakapturzonej kobiety. — Nie wiem, o co ci właściwie chodzi. Pomyliłaś mnie z kimś!

— Nie ma w tym żadnej pomyłki! — warknęła Layla, zdejmując kaptur i uwalniając swoje bujne loki. Wyraz jej twarzy był pełen nienawiści, ale też i smutku. — Oddaj smoka, a nic ci się nie stanie. Ale jeśli nie... — zawiesiła głos i nie dokończyła, ale bardzo łatwo było wywnioskować, które słowa nie padły.

— Nie mam żadnego smoka — zaprotestowała po raz drugi Bloom. Rozejrzała się rozpaczliwie dookoła, ale nie miała gdzie uciec. Poza tym budynek pod nimi drżał i rozwalał się. W każdej chwili dach mógł się rozpaść na kawałki.

— A więc wybrałaś.

Zdjęła swój marny płaszcz, pod którym znajdował się błyszczący strój i — o zgrozo — skrzydła, po czym rzuciła się na dziewczynę. Bloom próbowała się uchylić, ale nie udało jej się i została pchnięta w przestrzeń. Nie zdążyła nawet przerazić się perspektywą upadku, kiedy ta sama siła poderwała ją w górę. Nawet nie próbowała się uwolnić z uścisku rąk przerażającej czarodziejki, bo doskonale wiedziała, jak to może się skończyć, więc pozwoliła jej się ciągnąć coraz wyżej i wyżej...

— Hej!

Nagle w pobliżu pojawiło się więcej dziewczyn ze skrzydłami i w kolorowych, błyszczących strojach. Niektóre miały niewielkie skrzydła i wyglądały jak zwyczajne nastolatki, które wybrały się na jakiś bal przebierańców, ale reszta... Reszta zdecydowanie wyglądała jak mityczne wróżki z bajek, które Bloom miała w zwyczaju czytać w dzieciństwie. Zamrugała. Ale to wszystko było niemożliwe. To musiał być sen. Jednocześnie straszny i piękny.

— Nikt mi nie zabierze smoka! — warknęła Layla, wzbijając się jeszcze wyżej i szybciej, a wokół niej zaczęła wirować magia. Różowe kule posypały się na wróżki.

— Przestań! — krzyknęła ze złością Alice, zmieniając jedną z nich w lód i rozbijając. Odłamki jednak nie spadły, tylko zaczęły krążyć wokół czarodziejki, tak samo, jak i płatki śniegu, nadal sypiące się z nieba. — Naprawdę chcesz się bawić magią?

— Stój! — zatrzymała ją Galatea. — Nie możemy tak po prostu zaatakować!

— Co się dzieje?! — zapytała coraz bardziej przerażona i zdezorientowana Bloom.

— Chcecie smoka? — odezwała się złowrogim głosem Layla. — To sobie go sobie złapcie!

I puściła niewinną dziewczynę. Czarodziejki rzuciły się jej natychmiast na ratunek, a w każdym razie większość z nich to zrobiła. Alice, Musa i Marzia nadal wisiały w powietrzu, mierząc się złowieszczymi spojrzeniami z Laylą.

— Poddaj się! — warknęła Alice, znów zaczynając manipulację ze śniegiem. — Jesteś otoczona!

Layla tylko prychnęła i nagle jej skrzydła przestały się poruszać, a ona sama spadła, żeby chwilę później wyrwać się gwałtownie do przodu i uciec. Marzia zaklęła ze złością i natychmiast rzuciła się za nią w pościg, wraz z Musą.

Alice miała nieco inny plan.

— Zamieć!

Śnieg zaczął krążyć szybciej, tworząc ogromne, śnieżne tornado, które odgradzało zupełnie spokojny środek, potężną, zimną, śnieżną ścianą. Layla wyhamowała gwałtownie i obróciła się, zamierzając uciec w jakąś inną stronę, ale bariera otaczała je z każdej strony.

— Spokój — odezwała się melodyjnym, nieco uwodzącym głosem Musa, używając swojego daru muzyki. Zdecydowanie kierowała to słowo w stronę przeciwniczki, ale Alice też musiała się skupić, żeby pod wpływem zaklęcia nie przerwać wichury.

Layla na chwilę zamarła, niemalże się uśmiechnęła. Trwało to naprawdę tylko chwilę, ułamki sekund, ale wystarczyło to, żeby Marzia dopadła do czarodziejki i dotknęła swoimi lśniącymi palcami jej skroni.

Nikt dokładnie nie wiedział, jakie zaklęcia posiadała Marzia, nigdy nie wywoływała ich na głos, jak cała reszta. Nigdy o tym nie opowiadała i udzielała wymijających odpowiedzi. Jedyne co było wiadomo, że jest w stanie kasować wspomnienia, albo wręcz nimi manipulować. Te nikłe informacje sprawiały, że naprawdę nikt nie chciał mieć z nią do czynienia.

Cokolwiek by jednak nie zrobiła, zdecydowanie zakończyło to walkę.


— Pogoda powoli wraca do normy — oznajmiła wesoło prezenterka wiadomości. — Po niespodziewanej zamieci w północnej części kraju, meteorolodzy zgodnie stwierdzili, że temperatura w różnych częściach świata stabilizują się. To samo z niepokojącymi burzami, które niespodziewanie zaczęły zanikać. Mamy nadzieję, że tak zwany „szalony miesiąc” już nigdy się nie powtórzy, aczkolwiek naukowcy tłumaczą...

— Więc to wszystko była TWOJA wina — zauważyła Stella, wskazując palcem na Laylę, siedzącą na drugim końcu stołu. — Co za...

— Właściwie — przerwała jej Flora — to była JEJ wina.

Wskazała głową w stronę Bloom, która, pomimo wyjaśnień, chyba nadal mało co z całej sytuacji rozumiała.

Znów siedziały w tej samej kawiarence, słuchając po raz kolejny tych samych wiadomości i popijając to samo, co popijały wcześniej. Jedynie ich liczba się zwiększyła o trzy czarodziejki i jedno czarnomagiczne zwierzę, które siedziało na kolanach Flory i zachowywało się, jakby było kotem. Gnom mruczał i stukał czarodziejkę w rękę, żeby ta nie przestawała go głaskać. Nie wyglądało na to, by to był dla niej jakiś wielki problem.

— Skąd niby Smoczy Płomień na Ziemi? — zastanawiała się nadal Alice, kręcąc słomką. Nikt nie umiał odpowiedzieć na to pytanie i nikt też nie próbował. Było to zbyt dziwne, zbyt abstrakcyjne.

— A ty? — warknęła nagle Galatea, zaskakując wszystkich. Księżniczka patrzyła spode łba na Laylę. — Co TY tu robiłaś?

— Ona — odezwała się Marzia kpiącym tonem — szukała Smoczego Płomienia, żeby pomóc Lordowi Darkarowi w przejęciu władzy nad światem. Ale zanim się na nią rzucicie — dodała szybko, widząc złość malującą się na twarzach wszystkich — to robiła to, żeby ratować... jakichś przyjaciół. Nie zrozumiałam do końca, jakich.

— Więc to tak trudno poprosić innych o pomoc? — oburzyła się Musa. — Tylko od razu trzeba zmieniać stronę na ciemną? Co to w ogóle za pomysł jest?

— Podyskutujemy o tym później — powiedziała Tecna, jak zwykle siedząca z nosem w telefonie. — Timmy na nas czeka w tym samym miejscu, gdzie nas wysadził. Wracamy do Magixu.

— Chwila! — odezwała się Bloom, zatrzymując podnoszące się czarodziejki. — A co ze mną?

— Lecisz z nami. I tak nieoficjalnie zginęłaś w walącym się budynku, razem z dwudziestoma trzema innymi osobami. Nie możesz tu zostać i przez niewiedzę mieszać w strukturze tego świata.

— Ale...

— Żadnych ale.

— Spodoba ci się. — Stella, teraz już zupełnie czysta i promienna, uśmiechnęła się do niej. — W Magixie jest naprawdę pięknie. Nie martw się, wszystkiego się tam nauczysz i będziesz mogła wrócić, jeśli będziesz chciała. Poza tym chyba i tak ktoś musi pomóc pannie smokoszukaczce...

— Nie ma takiego słowa — zauważyła Musa.

— Trudno. Straciłam całe trzy lata nauki, mam prawo nie wiedzieć pewnych rzeczy. W każdym razie będzie fajnie.

Wstały i zwyczajnie wyszły, niezauważone przez nikogo w kawiarence. Jakby nigdy ich tam nie było.


Proszę, z łaski swojej, nie kopiować. Dziękuję.